- 14 lutego, 2016
- przeczytasz w 11 minut
Głosimy piękno Eucharystii – o powołaniu, misji i trudnej jedności rozmawiamy z kapłanem ludowym Kościoła Katolickiego Mariawitów w Długiej Kościelnej, br. Zbigniewem Milewskim.
Głosimy piękno Eucharystii — rozmowa o kapłaństwie ludowym mariawitów
Głosimy piękno Eucharystii – o powołaniu, misji i trudnej jedności rozmawiamy z kapłanem ludowym Kościoła Katolickiego Mariawitów w Długiej Kościelnej, br. Zbigniewem Milewskim.
Jak funkcjonuje mała wspólnota mariawicka w Długiej Kościelnej ?
Nasza parafia pod wezwaniem Przenajświętszego Sakramentu w Długiej Kościelnej liczy około 70 rodzin, mniej więcej 200 osób. W niedzielę mamy dwa nabożeństwa, w których uczestniczy kilkadziesiąt osób, część wiernych modli się również w domu, głównie starsi parafianie. Do tego dochodzą nabożeństwa tygodniowe. Przez wiele lat nabożeństwa przypadające w dni powszednie były często odprawiane w kaplicy domowej w Sulejówku. Kilka lat temu powstała propozycja, aby jeszcze bardziej wyjść na zewnątrz i częściej używać kościoła podczas nabożeństw tygodniowych. Na początku były obawy natury logistycznej, czy damy radę z organizacją, ale inicjatywa się przyjęła, frekwencja na modlitwach w dni powszednie jest zadowalająca. W nabożeństwach uczestniczą nie tylko nasi wierni, ale także mariawici nurtu płockiego. Co jakiś czas odwiedzają nas zainteresowani rzymskokatoliccy oraz przedstawiciele innych wyznań. Nasi sąsiedzi zauważyli również, że kościół funkcjonuje trochę inaczej niż kilka lat temu: w tygodniu kościół jest otwarty, wieczorem jest pięknie oświetlony, przychodzą wierni i to znacznie poprawia wizerunek mariawitów, przecząc krążącym stereotypom, że jesteśmy grupą zamkniętą. Oczywiście, wciąż gdzieniegdzie jest pewna nieufność, ale temu towarzyszy również zainteresowanie.
Czym jest dla brata kapłaństwo?
Dla mnie to część powołania.
Czy tylko część ?
Tak, ponieważ sprawa wyglądałaby inaczej, gdybym był w zgromadzeniu kapłaństwa służebnego, dlatego też kapłaństwo ludowe widzę jako część powołania, integralną część mojego życia, skoro Pan Bóg postawił mnie na tym miejscu i w tych realiach. Świadomie przyjąłem kapłaństwo ludowe, chociaż mocno się wahałem. Zastanawiałem się, czy ja się w ogóle do tego nadaję, czy potrafię, czy podołam, czy w ogóle mogę? Każdy z nas ma przecież swoje słabości.
Skoro kapłaństwo ludowe jest częścią powołania, to czym właściwie jest powołanie, a konkretnie powołanie mariawickie?
To ogromnie trudne pytanie do wyrażania w paru słowach. Nie jestem pewien, czy w ogóle da się to ubrać w słowa, które nie zawsze oddają istotę sprawy. Można oczywiście powiedzieć, że jest to wewnętrzny głos wzywający do służby, do gromadzenia się z innymi na modlitwie. To głos Boży – idź, nauczaj, organizuj, wzywaj do działania, przedstawiaj i głoś wielkość Boga, adoruj Pana Jezusa utajonego w Przenajświętszym Sakramencie, czyń wszystko zgodnie z nasza dewizą „Na większa chwałę Bożą cześć Najświętszej Maryj Panny i naszej Mateczki, czyli dokładnie to, co robili mariawici od początku. Swoje Powołanie odnajduję w trudnych sytuacjach, nawet wtedy, gdy „wystawiam się na próbę”, myśląc, że się coś nie uda, a jednak dzięki pomocy Bożej, jakby wbrew mnie, wszystko się udaje. To też jest powołanie, które pochodzi spoza mnie, a jednak jest we mnie i przy tym wymykające się sztywnym ramom czy racjonalizacji.
To jak sobie brat radzi z tym powołaniem?
Czasami sobie po prostu nie radzę – czasowo i organizacyjnie. Niekiedy przychodzę do domu po całym dniu i padam ze zmęczenia. Żona pyta czy może zjem obiad i nieraz nie mam po prostu ochoty na nic. Muszę odparować od wielu obowiązków – zawodowych i kapłańskich. Jednak siły do dalszego działania powracają. Dużą pomocą dla kapłana lub kapłanki jest właśnie ta druga połówka. Oprócz wsparcia potrzebna jest również cierpliwość. Mnie ciągle nie ma w domu – jestem albo w pracy albo przy kościele. Kapłaństwo ludowe pochłania ogromną ilość czasu.
W takim razie skąd brat bierze siły?
Z wnętrza tego, co robię. Przyjadę do kościoła, uczestniczę w nabożeństwie i jestem znów naładowany, mimo że czasem zimą jestem przemarznięty i po ludzku zmęczony. Czasami są chwile zwątpienia, trudne, kiedy zastanawiam się, czy może ktoś inny powinien to robić, może kapłani hierarchiczni? Może to się nie wszystkim podoba? Ale przecież nie musi się wszystko wszystkim podobać i wciąż powraca ta wewnętrzna świadomość, że nie na darmo została nam podarowana łaska kapłaństwa ludowego. Pan Bóg mówił do Najświętszej Mateczki, że sam swoje Dzieło doprowadzi do końca. My wierzymy tej obietnicy, ale to nie znaczy, że mamy biernie czekać, żeby się sama spełniła.
Jednak bycie mariawitą nurtu felicjanowskiego nie jest łatwe.
Owszem, ale ja czuję się nie tylko mariawitą felicjanowskim, ale przede wszystkim mariawitą i taki też chcę być.
Co to znaczy?
To znaczy bez sztucznego podziału. Rozłam mariawityzmu jest bardzo bolesnym wydarzeniem, który dokucza nam wszystkim. Po tym podziale nie ma zwycięzców i przegranych. Są główne dwa nurty działające obok siebie, każdy na swój sposób.
Rozłam oznaczał również ogromne straty, ale czy nie jest też tak, że wielu się w tym podziale odnalazło, a sam podział stał się po prostu wygodny?
Myślę, że dla wielu mimo upływu lat podział jest niezrozumiały. Większość trwa przy tej tradycji, w której się urodziła, nie wyciągając wniosków z historii rozłamu, że stało się coś złego, w czym wzięły udział różne czynniki zewnętrzne. Kiedy nie udało się wywrócić idei reformatorskich z zewnątrz – zakazami i klątwą rzuconą na Najświętszą Mateczkę czy Brata Arcybiskupa Michała –dokonano tego od środka, choć oczywiście były to działania złożone.
Istnieje także inna narracja, mówiąca o tym, że abp Michał posunął się za daleko.
Wielu postrzega tak kapłaństwo kobiet wprowadzone w 1929 roku. Myślę, że niektórzy kapłani odczuwali po prostu, tak po ludzku zagrożenie – w końcu wykształcili się, zdobyli szacunek i oddanie ludu, a tu nagle pojawiły się kobiety, które były postrzegane po prostu jako konkurencja.
Brat Arcybiskup zapowiadał w listach pasterskich ustanie kapłaństwa hierarchicznego – czy jesteśmy świadkami kolejnego, trzeciego etapu mariawityzmu – przynajmniej na gruncie felicjanowskim – kiedy kapłaństwo ludowe staje się solą i siłą napędową Dzieła Wielkiego Miłosierdzia?
Nawet, jeśli teraz jeszcze kapłaństwo ludowe nie jest w stanie być ową siła napędową to wierzę, że z pewnością będzie nią kiedyś w przyszłości. Teraz chcemy być pomocą dla kapłaństwa służebnego, chcemy pomagać kapłankom hierarchicznym. W każdej parafii są kapłanki i kapłani ludowi, podejmujący służbę podobnie jak ja lub w mniejszym zakresie. Tak naprawdę mamy tę samą barierę jak sto lat temu. Niewiele się zmieniło. Nie wszyscy w obawie przed reakcją otoczenia chcą w pełni sprawować kapłaństwo ludowe. Mężczyznom jest na pewno łatwiej, ale to też nie jest regułą. Pamiętam jak kiedyś miałem poprowadzić pierwszy pogrzeb w naszej parafii. Zastanawialiśmy się wspólnie z siostrą Bożenną, jak podejść do tego wyzwania, gdyż ludzie spoza środowiska mariawickiego nie byli do tego przygotowani. Zdecydowaliśmy, że zanim wyjdę do ołtarza, siostra zrobi krótki wykład na temat kapłaństwa ludowego i dopiero wtedy rozpoczniemy mszę świętą pogrzebową. I co ciekawe, reakcja ludzi z zewnątrz była zwyczajna – przyjęli to jako coś normalnego, nie było negatywnych reakcji czy złośliwych komentarzy, także ze strony rzymskich katolików, którzy również przystąpili w czasie nabożeństwa do Komunii Świętej. Na drugi dzień powróciliśmy wszyscy do swych spraw i obowiązków. Strasznie bałem się reakcji sąsiadów, głownie rzymskokatolików, na moją służbę kapłańską, ale okazało się, że zupełnie niepotrzebnie.
Zatem lęk przed tym „co ludzie powiedzą”, widząc kapłaństwo ludowe czy kapłaństwo kobiet jest zbędny?
Oczywiście! Na swoim przykładzie widzę, że nie ma się czego bać. Trzeba iść i robić swoje. Ludzie zawsze coś będą mówić, demonstrować swoje fobie, ale to nie jest przecież najważniejsze.
Czy nie byłoby jednak łatwiej, gdyby oprócz służebnej roli kapłaństwa ludowego nastąpił renesans kapłaństwa hierarchicznego?
Oczywiście, że byłoby łatwiej, szczególnie nam – kapłaństwu ludowemu, gdybyśmy mieli liczniejsze zaplecze w postaci kapłanów i kapłanek hierarchicznych, jednak sytuacja jest inna i dlatego cieszę się, że są powołania do kapłaństwa ludowego.
Jednak kapłaństwo ludowe kojarzy się postronnym obserwatorom jako daleko posunięta dowolność i samowola
Ależ skąd! Konsultujemy się w naszych działaniach z kapłaństwem hierarchicznym,
Do tego istotna jest również postawa życiowa. Pracuję w dość dużej firmie. Czasami dochodzi do napięć i wtedy przydaje się to skromne doświadczenie duszpasterskie, choć oczywiście nie chwalę się współpracownikom, czym się zajmuję poza godzinami pracy. Muszę jednak uważać, co robię, jak postępuję, aby nie wywołać zgorszenia dysonansem między tym, co mówię w kościele, a tym, co robię poza nim. Nie może być przecież tak, że w kościele czytam Pismo Święte czy przewodniczę nabożeństwu, a w pracy jestem kimś innym. Trzeba cały czas walczyć ze sobą, ze swoimi słabościami i swoim charakterem. Trzeba cały czas pracować nad sobą.
Od 16 lat jestem kapłanem ludowym, a jednak za każdym razem, kiedy sprawuję Mszę Świętą bardzo się denerwuję i jestem przejęty. Nie jest to jednak trema, związana z publicznym wystąpieniem, ale zdecydowanie rozmową z Bogiem, wypowiadanymi słowami konsekracji. Oczywiście, bracia biskupi, kapłani i siostry przekazały nam ogromną wiedzę, jak się zachowywać przy ołtarzu i odprawiać Mszę Świętą, ale wciąż jednak pozostaje ten lęk. Mam świadomość, że jestem grzesznikiem. Boję się, że liturgia może być sprawowana niegodnie, ale mam też nadzieję, że zawsze są też wierni, którzy wraz ze mną wypowiadają słowa konsekracji.
Jaka jest płaszczyzna do rozmów teologiczno-dogmatycznych z siostrami i braćmi płockimi, chociażby w kontekście nauki o Trójcy Świętej? Na ile felicjanowska teologia stanowi wielkość zamkniętą, a na ile jest wciąż w fazie duchowo-mistycznego rozwoju?
Bracia płoccy nie uznają naszej nauki o Trójcy Św., przynajmniej na obecnym etapie. W moich rozmowach z różnymi kapłanami czy świeckimi udaje się niejednokrotnie dojść do porozumienia, choć nie we wszystkim. Ufam, że jeśli to się udaje w przypadku pojedynczych osób, to dlaczego miałoby się to nie udać w szerszej perspektywie. Weźmy chociażby ważne „symbole”, jak Ofiara Mateczki, której zdjęcie znajduje się na każdym mariawickim ołtarzu, przynajmniej „felicjanowskim”. Mnie ten symbol mówi dużo. Kiedy wchodzę do kościoła mariawickiego i widzę ten obraz, to daje mi on do myślenia, uświadamia głęboki sens posłannictwa Mateczki i również mojego kapłaństwa. Celebrujący Mszę Świętą kapłan wie i rozumie ten znak. Niestety nie we wszystkich kościołach mariawickich wizerunek z Ofiarą Mateczki jest widoczny, ale i to się zaczęło zmieniać. Z tego należy się cieszyć. Kiedyś w niektórych parafiach nurtu płockiego w ogóle się nie mówiło o Mateczce, a teraz jest inaczej. Pamiętam niedawne spotkanie przy Świątyni z jednym ze świeckich braci. Był taki szczęśliwy, że może bez żadnych trudności śpiewać w czasie nabożeństw pieśni o Mateczce. Tak więc nić porozumienia jest możliwa, a drogę do siebie możemy odnaleźć tylko przez Dzieło Wielkiego miłosierdzia i Najświętszą Mateczkę — dwa wielkie ogniwa, które łączą wszystkich mariawitów. Bez względu na to, co wielu myśli, jestem przekonany, że jedność duchowa między mariawitami nastąpi i musi nastąpić! Nie tylko z mariawitami, ale też innymi chrześcijanami.
W dzisiejszych czaszach nie chodzi o zamykanie się we własnych kręgach, czy stwarzanie sztucznych barier, ale o wyjście na zewnątrz. Zrozumienie nauki o Trójcy nie jest łatwe, a nawet bardzo trudne – nie chodzi o zgłębienie racjonalne, ale duchowe.
Przykładem budowania jedności wśród mariawitów mogą być placówki mariawickie w Stoczku k. Lublina czy w Krakowie.Na około dwa tygodnie przed swoją śmiercią gościł w naszej parafii brat kapłan M. Paweł Rudnicki –podczas nabożeństwa kapłan powiedział nam piękną naukę o dziękczynieniu i dla nikogo nie stanowiło problemu jego uczestnictwo w nabożeństwie, mimo początkowych obaw samego brata Pawła.
A Mateczka – czy ona pomaga w tych kontaktach?
Jak już wspomniałem Najświętsza Mateczka to wielkie łączące wszystkich mariawitów ogniwo.
Nie da się bez Niej budować jedności. Niedawno gościłem u nas jednego z braci płockich, z którym dyskutowaliśmy o mariawityzmie. Zapytałem go: kim jest dla ciebie Mateczka? Czy jest świętą? Na co on odpowiedział: Mateczka nie jest dla mnie świętą! Bardzo się zdziwiłem, ale ów brat dodał za chwilę: „Pojęcie świętości w dzisiejszych czasach tak się zdewaluowało, że po prostu przykro byłoby mi powiedzieć, że Mateczka jest święta. Ona jest Kimś większym.”
A więc, nie chodzi o to, aby świętych mnożyć na potęgę, masowo kanonizować, ale o odkrywanie głębi prawdziwej świętości.
Jaką inspiracją – szczególnie w dzisiejszym świecie — jest Dzieło Wielkiego Miłosierdzia?
Ono jest ponadczasowe. Minęło ponad 100 lat, a Dzieło wciąż jest aktualne. To widać wtedy, gdy istnieje konieczność podejmowania trudnych decyzji – to nie tylko inspiracja, ale i wskazówka. Ktoś by mógł powiedzieć: cóż może się znajdować w cieniutkiej książeczce — samych Objawień jest tam przecież stosunkowo niewiele! Mimo to wciąż się dziwię, jak wiele można tam odnaleźć. Zasadniczo Mateczka nie wymagała od ludzi rzeczy niemożliwych, niewiarygodnych poświęceń – dotyczy to zarówno wiary, jak i modlitwy.
Kim jest dla brata Mateczka?
Oprócz aspektów natury teologicznej Mateczka jest dla mnie wielką Oblubienicą Pańską, ową „Niewiastą Obleczoną w Słońce”, ale też bezpośrednio dla mnie, jest Natchnieniem, Drogowskazem i Wielką Siłą!
Jakie powołanie mają dziś mariawici?
Czcić Pana Jezusa utajonego w Przenajświętszym Sakramenice i głosić piękno płynące z Najświętszej Eucharystii, bez względu na okoliczności i przeciwności. Chrześcijanie modlą się w różny sposób, nie zawsze wierzą tak samo, ale myślę, że trzeba tą różnorodność uszanować w świadomości, że wszyscy zdążamy w tym samym kierunku. Parafrazując słowa naszej Mateczki – dzielą nas co prawda dogmaty, ale łączy nas miłość. Różnymi drogami schodzimy się do wspólnego celu, którym jest Chrystus.
Zobacz także:
» Zielone Święta w Felicjanowie