Kościoły katolickie

Głosimy piękno Eucharystii — rozmowa o kapłaństwie ludowym mariawitów


Gło­si­my pięk­no Eucha­ry­stii – o powo­ła­niu, misji i trud­nej jed­no­ści roz­ma­wia­my z kapła­nem ludo­wym Kościo­ła Kato­lic­kie­go Maria­witów w Dłu­giej Kościel­nej, br. Zbi­gnie­wem Milew­skim.



Jak funk­cjo­nu­je mała wspólno­ta maria­wic­ka w Dłu­giej Kościel­nej ?

Nasza para­fia pod wezwa­niem Prze­naj­święt­sze­go Sakra­men­tu w Dłu­giej Kościel­nej liczy oko­ło 70 rodzin, mniej wię­cej 200 osób. W nie­dzie­lę mamy dwa nabo­żeń­stwa, w któ­rych uczest­ni­czy kil­ka­dzie­siąt osób, część wier­nych modli się rów­nież w domu, głów­nie star­si para­fia­nie. Do tego docho­dzą nabo­żeń­stwa tygo­dnio­we. Przez wie­le lat nabo­żeń­stwa przy­pa­da­ją­ce w dni powsze­dnie były czę­sto odpra­wia­ne w kapli­cy domo­wej w Sule­jów­ku. Kil­ka lat temu powsta­ła pro­po­zy­cja, aby jesz­cze bar­dziej wyjść na zewnątrz i czę­ściej uży­wać kościo­ła pod­czas nabo­żeństw tygo­dnio­wych. Na począt­ku były oba­wy natu­ry logi­stycz­nej, czy damy radę z orga­ni­za­cją, ale ini­cja­ty­wa się przy­ję­ła, fre­kwen­cja na modli­twach w dni powsze­dnie jest zado­wa­la­ją­ca. W nabo­żeń­stwach uczest­ni­czą nie tyl­ko nasi wier­ni, ale tak­że maria­wi­ci nur­tu płoc­kie­go. Co jakiś czas odwie­dza­ją nas zain­te­re­so­wa­ni rzym­sko­ka­to­lic­cy oraz przed­sta­wi­cie­le innych wyznań. Nasi sąsie­dzi zauwa­ży­li rów­nież, że kościół funk­cjo­nu­je tro­chę ina­czej niż kil­ka lat temu: w tygo­dniu kościół jest otwar­ty, wie­czo­rem jest pięk­nie oświe­tlo­ny, przy­cho­dzą wier­ni i to znacz­nie popra­wia wize­ru­nek maria­wi­tów, prze­cząc krą­żą­cym ste­reo­ty­pom, że jeste­śmy gru­pą zamknię­tą. Oczy­wi­ście, wciąż gdzie­nie­gdzie jest pew­na nie­uf­ność, ale temu towa­rzy­szy rów­nież zain­te­re­so­wa­nie.

Czym jest dla bra­ta kapłań­stwo?

Dla mnie to część powo­ła­nia.

Czy tyl­ko część ?

Tak, ponie­waż spra­wa wyglą­da­ła­by ina­czej, gdy­bym był w zgro­ma­dze­niu kapłań­stwa słu­żeb­ne­go, dla­te­go też kapłań­stwo ludo­we widzę jako część powo­ła­nia, inte­gral­ną część moje­go życia, sko­ro Pan Bóg posta­wił mnie na tym miej­scu i w tych realiach. Świa­do­mie przy­ją­łem kapłań­stwo ludo­we, cho­ciaż moc­no się waha­łem. Zasta­na­wia­łem się, czy ja się w ogó­le do tego nada­ję, czy potra­fię, czy podo­łam, czy w ogó­le mogę? Każ­dy z nas ma prze­cież swo­je sła­bo­ści.

Sko­ro kapłań­stwo ludo­we jest czę­ścią powo­ła­nia, to czym wła­ści­wie jest powo­ła­nie, a kon­kret­nie powo­ła­nie maria­wic­kie?

To ogrom­nie trud­ne pyta­nie do wyra­ża­nia w paru sło­wach. Nie jestem pewien, czy w ogó­le da się to ubrać w sło­wa, któ­re nie zawsze odda­ją isto­tę spra­wy. Moż­na oczy­wi­ście powie­dzieć, że jest to wewnętrz­ny głos wzy­wa­ją­cy do służ­by, do gro­ma­dze­nia się z inny­mi na modli­twie. To głos Boży – idź, nauczaj, orga­ni­zuj, wzy­waj do dzia­ła­nia, przed­sta­wiaj i głoś wiel­kość Boga, ado­ruj Pana Jezu­sa uta­jo­ne­go w Prze­naj­święt­szym Sakra­men­cie, czyń wszyst­ko zgod­nie z nasza dewi­zą „Na więk­sza chwa­łę Bożą cześć Naj­święt­szej Maryj Pan­ny i naszej Matecz­ki, czy­li dokład­nie to, co robi­li maria­wi­ci od począt­ku. Swo­je Powo­ła­nie odnaj­du­ję w trud­nych sytu­acjach, nawet wte­dy, gdy „wysta­wiam się na pró­bę”, myśląc, że się coś nie uda, a jed­nak dzię­ki pomo­cy Bożej, jak­by wbrew mnie, wszyst­ko się uda­je. To też jest powo­ła­nie, któ­re pocho­dzi spo­za mnie, a jed­nak jest we mnie i przy tym wymy­ka­ją­ce się sztyw­nym ramom czy racjo­na­li­za­cji. 

To jak sobie brat radzi z tym powo­ła­niem?

Cza­sa­mi sobie po pro­stu nie radzę – cza­so­wo i orga­ni­za­cyj­nie. Nie­kie­dy przy­cho­dzę do domu po całym dniu i padam ze zmę­cze­nia. Żona pyta czy może zjem obiad i nie­raz nie mam po pro­stu ocho­ty na nic. Muszę odpa­ro­wać od wie­lu obo­wiąz­ków – zawo­do­wych i kapłań­skich. Jed­nak siły do dal­sze­go dzia­ła­nia powra­ca­ją. Dużą pomo­cą dla kapła­na lub kapłan­ki jest wła­śnie ta dru­ga połów­ka. Oprócz wspar­cia potrzeb­na jest rów­nież cier­pli­wość. Mnie cią­gle nie ma w domu – jestem albo w pra­cy albo przy koście­le. Kapłań­stwo ludo­we pochła­nia ogrom­ną ilość cza­su.

W takim razie skąd brat bie­rze siły?

Z wnę­trza tego, co robię. Przy­ja­dę do kościo­ła, uczest­ni­czę w nabo­żeń­stwie i jestem znów nała­do­wa­ny, mimo że cza­sem zimą jestem prze­mar­z­nię­ty i po ludz­ku zmę­czo­ny. Cza­sa­mi są chwi­le zwąt­pie­nia, trud­ne, kie­dy zasta­na­wiam się, czy może ktoś inny powi­nien to robić, może kapła­ni hie­rar­chicz­ni? Może to się nie wszyst­kim podo­ba? Ale prze­cież nie musi się wszyst­ko wszyst­kim podo­bać i wciąż powra­ca ta wewnętrz­na świa­do­mość, że nie na dar­mo zosta­ła nam poda­ro­wa­na łaska kapłań­stwa ludo­we­go. Pan Bóg mówił do Naj­święt­szej Matecz­ki, że sam swo­je Dzie­ło dopro­wa­dzi do koń­ca. My wie­rzy­my tej obiet­ni­cy, ale to nie zna­czy, że mamy bier­nie cze­kać, żeby się sama speł­ni­ła.

Jed­nak bycie maria­wi­tą nur­tu feli­cja­now­skie­go nie jest łatwe.

Owszem, ale ja czu­ję się nie tyl­ko maria­wi­tą feli­cja­now­skim, ale przede wszyst­kim maria­wi­tą i taki też chcę być.

Co to zna­czy?

To zna­czy bez sztucz­ne­go podzia­łu. Roz­łam maria­wi­ty­zmu jest bar­dzo bole­snym wyda­rze­niem,  któ­ry doku­cza nam wszyst­kim. Po tym podzia­le nie ma zwy­cięz­ców i prze­gra­nych. Są głów­ne dwa nur­ty dzia­ła­ją­ce obok sie­bie, każ­dy na swój spo­sób.

Roz­łam ozna­czał rów­nież ogrom­ne stra­ty, ale czy nie jest też tak, że wie­lu się w tym podzia­le odna­la­zło, a sam podział stał się po pro­stu wygod­ny?

Myślę, że dla wie­lu mimo upły­wu lat podział jest nie­zro­zu­mia­ły. Więk­szość trwa przy tej tra­dy­cji, w któ­rej się uro­dzi­ła, nie wycią­ga­jąc wnio­sków z histo­rii roz­ła­mu, że sta­ło się coś złe­go, w czym wzię­ły udział róż­ne czyn­ni­ki zewnętrz­ne. Kie­dy nie uda­ło się wywró­cić idei refor­ma­tor­skich z zewnątrz – zaka­za­mi i klą­twą rzu­co­ną na Naj­święt­szą Matecz­kę czy Bra­ta Arcy­bi­sku­pa Micha­ła –doko­na­no tego od środ­ka, choć oczy­wi­ście były to dzia­ła­nia zło­żo­ne.

Ist­nie­je tak­że inna nar­ra­cja, mówią­ca o tym, że abp Michał posu­nął się za dale­ko.

Wie­lu postrze­ga tak kapłań­stwo kobiet wpro­wa­dzo­ne w 1929 roku. Myślę, że nie­któ­rzy kapła­ni odczu­wa­li po pro­stu, tak po ludz­ku zagro­że­nie – w koń­cu wykształ­ci­li się, zdo­by­li sza­cu­nek i odda­nie ludu, a tu nagle poja­wi­ły się kobie­ty, któ­re były postrze­ga­ne po pro­stu jako kon­ku­ren­cja.

Brat Arcy­bi­skup zapo­wia­dał w listach paster­skich usta­nie kapłań­stwa hie­rar­chicz­ne­go – czy jeste­śmy świad­ka­mi kolej­ne­go, trze­cie­go eta­pu maria­wi­ty­zmu – przy­naj­mniej na grun­cie feli­cja­now­skim – kie­dy kapłań­stwo ludo­we sta­je się solą i siłą napę­do­wą Dzie­ła Wiel­kie­go Miło­sier­dzia?

Nawet, jeśli teraz jesz­cze kapłań­stwo ludo­we nie jest w sta­nie być ową siła napę­do­wą to wie­rzę, że z pew­no­ścią będzie nią kie­dyś w przy­szło­ści. Teraz chce­my być pomo­cą dla kapłań­stwa słu­żeb­ne­go, chce­my poma­gać kapłan­kom hie­rar­chicz­nym. W każ­dej para­fii są kapłan­ki i kapła­ni ludo­wi, podej­mu­ją­cy służ­bę podob­nie jak ja lub w mniej­szym zakre­sie. Tak napraw­dę mamy tę samą barie­rę jak sto lat temu. Nie­wie­le się zmie­ni­ło. Nie wszy­scy w oba­wie przed reak­cją oto­cze­nia chcą w peł­ni spra­wo­wać kapłań­stwo ludo­we. Męż­czy­znom jest na pew­no łatwiej, ale to też nie jest regu­łą. Pamię­tam jak kie­dyś mia­łem popro­wa­dzić pierw­szy pogrzeb w naszej para­fii. Zasta­na­wia­li­śmy się wspól­nie z sio­strą Bożen­ną, jak podejść do tego wyzwa­nia, gdyż ludzie spo­za śro­do­wi­ska maria­wic­kie­go nie byli do tego przy­go­to­wa­ni. Zde­cy­do­wa­li­śmy, że zanim wyj­dę do ołta­rza, sio­stra zro­bi krót­ki wykład na temat kapłań­stwa ludo­we­go i dopie­ro wte­dy roz­pocz­nie­my mszę świę­tą pogrze­bo­wą. I co cie­ka­we, reak­cja ludzi z zewnątrz była zwy­czaj­na – przy­ję­li to jako coś nor­mal­ne­go, nie było nega­tyw­nych reak­cji czy zło­śli­wych komen­ta­rzy, tak­że ze stro­ny rzym­skich kato­li­ków, któ­rzy rów­nież przy­stą­pi­li w cza­sie nabo­żeń­stwa do Komu­nii Świę­tej. Na dru­gi dzień powró­ci­li­śmy wszy­scy do swych spraw i obo­wiąz­ków. Strasz­nie bałem się reak­cji sąsia­dów, głow­nie rzym­sko­ka­to­li­ków, na moją służ­bę kapłań­ską, ale oka­za­ło się, że zupeł­nie nie­po­trzeb­nie.

Zatem lęk przed tym „co ludzie powie­dzą”, widząc kapłań­stwo ludo­we czy kapłań­stwo kobiet jest zbęd­ny?

Oczy­wi­ście! Na swo­im przy­kła­dzie widzę, że nie ma się cze­go bać. Trze­ba iść i robić swo­je. Ludzie zawsze coś będą mówić, demon­stro­wać swo­je fobie, ale to nie jest prze­cież naj­waż­niej­sze.

Czy nie było­by jed­nak łatwiej, gdy­by oprócz słu­żeb­nej roli kapłań­stwa ludo­we­go nastą­pił rene­sans kapłań­stwa hie­rar­chicz­ne­go?

Oczy­wi­ście, że było­by łatwiej, szcze­gól­nie nam – kapłań­stwu ludo­we­mu, gdy­by­śmy mie­li licz­niej­sze zaple­cze w posta­ci kapła­nów i kapła­nek hie­rar­chicz­nych, jed­nak sytu­acja jest inna i dla­te­go cie­szę się, że są powo­ła­nia do kapłań­stwa ludo­we­go.

Jed­nak kapłań­stwo ludo­we koja­rzy się postron­nym obser­wa­to­rom jako dale­ko posu­nię­ta dowol­ność i samo­wo­la

Ależ skąd! Kon­sul­tu­je­my się w naszych dzia­ła­niach z kapłań­stwem hie­rar­chicz­nym,

Do tego istot­na jest rów­nież posta­wa życio­wa. Pra­cu­ję w dość dużej fir­mie. Cza­sa­mi docho­dzi do napięć i wte­dy przy­da­je się to skrom­ne doświad­cze­nie dusz­pa­ster­skie, choć oczy­wi­ście nie chwa­lę się współ­pra­cow­ni­kom, czym się zaj­mu­ję poza godzi­na­mi pra­cy. Muszę jed­nak uwa­żać, co robię, jak postę­pu­ję, aby nie wywo­łać zgor­sze­nia dyso­nan­sem mię­dzy tym, co mówię w koście­le, a tym, co robię poza nim. Nie może być prze­cież tak, że w koście­le czy­tam Pismo Świę­te czy prze­wod­ni­czę nabo­żeń­stwu, a w pra­cy jestem kimś innym. Trze­ba cały czas wal­czyć ze sobą, ze swo­imi sła­bo­ścia­mi i swo­im cha­rak­te­rem. Trze­ba cały czas pra­co­wać nad sobą.

Od 16 lat jestem kapła­nem ludo­wym, a jed­nak za każ­dym razem, kie­dy spra­wu­ję Mszę Świę­tą bar­dzo się dener­wu­ję i jestem prze­ję­ty. Nie jest to jed­nak tre­ma, zwią­za­na z publicz­nym wystą­pie­niem, ale zde­cy­do­wa­nie roz­mo­wą z Bogiem, wypo­wia­da­ny­mi sło­wa­mi kon­se­kra­cji. Oczy­wi­ście, bra­cia bisku­pi, kapła­ni i sio­stry prze­ka­za­ły nam ogrom­ną wie­dzę, jak się zacho­wy­wać przy ołta­rzu i odpra­wiać Mszę Świę­tą, ale wciąż jed­nak pozo­sta­je ten lęk. Mam świa­do­mość, że jestem grzesz­ni­kiem. Boję się, że litur­gia może być spra­wo­wa­na nie­god­nie, ale mam też nadzie­ję, że zawsze są też wier­ni, któ­rzy wraz ze mną wypo­wia­da­ją sło­wa kon­se­kra­cji.

Jaka jest płasz­czy­zna do rozmów teo­lo­gicz­no-dogma­tycz­nych z sio­stra­mi i brać­mi płoc­ki­mi, cho­ciaż­by w kon­tek­ście nauki o Trój­cy Świę­tej? Na ile feli­cja­now­ska teo­lo­gia sta­no­wi wiel­kość zamknię­tą, a na ile jest wciąż w fazie ducho­wo-mistycz­ne­go roz­wo­ju?

Bra­cia płoc­cy nie uzna­ją naszej nauki o Trój­cy Św., przy­naj­mniej na obec­nym eta­pie. W moich roz­mo­wach z róż­ny­mi kapła­na­mi czy świec­ki­mi uda­je się nie­jed­no­krot­nie dojść do poro­zu­mie­nia, choć nie we wszyst­kim. Ufam, że jeśli to się uda­je w przy­pad­ku poje­dyn­czych osób, to dla­cze­go mia­ło­by się to nie udać w szer­szej per­spek­ty­wie. Weź­my cho­ciaż­by waż­ne „sym­bo­le”, jak Ofia­ra Matecz­ki, któ­rej zdję­cie znaj­du­je się na każ­dym maria­wic­kim ołta­rzu, przy­naj­mniej „feli­cja­now­skim”. Mnie ten sym­bol mówi dużo. Kie­dy wcho­dzę do kościo­ła maria­wic­kie­go i widzę ten obraz, to daje mi on do myśle­nia, uświa­da­mia głę­bo­ki sens posłan­nic­twa Matecz­ki i rów­nież moje­go kapłań­stwa. Cele­bru­ją­cy Mszę Świę­tą kapłan wie i rozu­mie ten znak. Nie­ste­ty nie we wszyst­kich kościo­łach maria­wic­kich wize­ru­nek z Ofia­rą Matecz­ki jest widocz­ny, ale i to się zaczę­ło zmie­niać. Z tego nale­ży się cie­szyć. Kie­dyś w nie­któ­rych para­fiach nur­tu płoc­kie­go w ogó­le się nie mówi­ło o Matecz­ce, a teraz jest ina­czej. Pamię­tam nie­daw­ne spo­tka­nie przy Świą­ty­ni z jed­nym ze świec­kich bra­ci. Był taki szczę­śli­wy, że może bez żad­nych trud­no­ści śpie­wać w cza­sie nabo­żeństw pie­śni o Matecz­ce. Tak więc nić poro­zu­mie­nia jest moż­li­wa, a dro­gę do sie­bie może­my odna­leźć tyl­ko przez Dzie­ło Wiel­kie­go miło­sier­dzia i Naj­święt­szą Matecz­kę — dwa wiel­kie ogni­wa, któ­re łączą wszyst­kich maria­wi­tów. Bez wzglę­du na to, co wie­lu myśli, jestem prze­ko­na­ny, że jed­ność ducho­wa mię­dzy maria­wi­ta­mi nastą­pi i musi nastą­pić! Nie tyl­ko z maria­wi­ta­mi, ale też inny­mi chrze­ści­ja­na­mi.

W dzi­siej­szych cza­szach nie cho­dzi o zamy­ka­nie się we wła­snych krę­gach, czy stwa­rza­nie sztucz­nych barier, ale o wyj­ście na zewnątrz. Zro­zu­mie­nie nauki o Trój­cy nie jest łatwe, a nawet bar­dzo trud­ne – nie cho­dzi o zgłę­bie­nie racjo­nal­ne, ale ducho­we.

Przy­kła­dem budo­wa­nia jed­no­ści wśród maria­wi­tów mogą być pla­ców­ki maria­wic­kie w Stocz­ku k. Lubli­na czy w Krakowie.Na oko­ło dwa tygo­dnie przed swo­ją śmier­cią gościł w naszej para­fii brat kapłan M. Paweł Rud­nic­ki –pod­czas nabo­żeń­stwa kapłan powie­dział nam pięk­ną naukę o dzięk­czy­nie­niu i dla niko­go nie sta­no­wi­ło pro­ble­mu jego uczest­nic­two w nabo­żeń­stwie, mimo począt­ko­wych obaw same­go bra­ta Paw­ła.

A Matecz­ka – czy ona poma­ga w tych kon­tak­tach?

Jak już wspo­mnia­łem Naj­święt­sza Matecz­ka to wiel­kie łączą­ce wszyst­kich maria­wi­tów ogni­wo.

Nie da się bez Niej budo­wać jed­no­ści. Nie­daw­no gości­łem u nas jed­ne­go z bra­ci płoc­kich, z któ­rym dys­ku­to­wa­li­śmy o maria­wi­ty­zmie. Zapy­ta­łem go: kim jest dla cie­bie Matecz­ka? Czy jest świę­tą? Na co on odpo­wie­dział: Matecz­ka nie jest dla mnie świę­tą! Bar­dzo się zdzi­wi­łem, ale ów brat dodał za chwi­lę: „Poję­cie świę­to­ści w dzi­siej­szych cza­sach tak się zde­wa­lu­owa­ło, że po pro­stu przy­kro było­by mi powie­dzieć, że Matecz­ka jest świę­ta. Ona jest Kimś więk­szym.”

A więc, nie cho­dzi o to, aby świę­tych mno­żyć na potę­gę, maso­wo kano­ni­zo­wać, ale o odkry­wa­nie głę­bi praw­dzi­wej świę­to­ści.

Jaką inspi­ra­cją – szczególnie w dzi­siej­szym świe­cie — jest Dzie­ło Wiel­kie­go Miło­sier­dzia?

Ono jest ponad­cza­so­we. Minę­ło ponad 100 lat, a Dzie­ło wciąż jest aktu­al­ne. To widać wte­dy, gdy ist­nie­je koniecz­ność podej­mo­wa­nia trud­nych decy­zji – to nie tyl­ko inspi­ra­cja, ale i wska­zów­ka.  Ktoś by mógł powie­dzieć: cóż może się znaj­do­wać w cie­niut­kiej ksią­żecz­ce — samych Obja­wień jest tam prze­cież sto­sun­ko­wo nie­wie­le! Mimo to wciąż się dzi­wię, jak wie­le moż­na tam odna­leźć. Zasad­ni­czo Matecz­ka nie wyma­ga­ła od ludzi rze­czy nie­moż­li­wych, nie­wia­ry­god­nych poświę­ceń – doty­czy to zarów­no wia­ry, jak i modli­twy.

Kim jest dla bra­ta Matecz­ka?

Oprócz aspek­tów natu­ry teo­lo­gicz­nej Matecz­ka jest dla mnie wiel­ką Oblu­bie­ni­cą Pań­ską, ową „Nie­wia­stą Oble­czo­ną w Słoń­ce”, ale też bez­po­śred­nio dla mnie, jest Natchnie­niem, Dro­go­wska­zem i Wiel­ką Siłą!

Jakie powo­ła­nie mają dziś maria­wi­ci?

Czcić Pana Jezu­sa uta­jo­ne­go w Prze­naj­święt­szym Sakra­me­ni­ce i gło­sić pięk­no pły­ną­ce z Naj­święt­szej Eucha­ry­stii, bez wzglę­du na oko­licz­no­ści i prze­ciw­no­ści. Chrze­ści­ja­nie modlą się w róż­ny spo­sób, nie zawsze wie­rzą tak samo, ale myślę, że trze­ba tą róż­no­rod­ność usza­no­wać w świa­do­mo­ści, że wszy­scy zdą­ża­my w tym samym kie­run­ku. Para­fra­zu­jąc sło­wa naszej Matecz­ki – dzie­lą nas co praw­da dogma­ty, ale łączy nas miłość. Róż­ny­mi dro­ga­mi scho­dzi­my się do wspól­ne­go celu, któ­rym jest Chry­stus.


Zobacz tak­że:

» Zie­lo­ne Świę­ta w Feli­cja­no­wie


Gale­ria
Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.