- 29 maja, 2017
- przeczytasz w 5 minut
Jest kilka rzeczy, z których ewangelikalnie wierzący chrześcijanie są bez mała dumni. Jedną z nich jest doktryna o powszechnym kapłaństwie Bożego ludu, która teoretycznie powinna prowadzić do braku wyróżniania „stanu duchownego” oraz do przekonania, że wszys...
Honory w Kościele
Jest kilka rzeczy, z których ewangelikalnie wierzący chrześcijanie są bez mała dumni. Jedną z nich jest doktryna o powszechnym kapłaństwie Bożego ludu, która teoretycznie powinna prowadzić do braku wyróżniania „stanu duchownego” oraz do przekonania, że wszyscy chrześcijanie służą Bogu. Ostatnio jednak na sile przybiera zjawisko szczególnego wyróżniania i „honorowania” pewnych ludzi w Kościele Zielonoświątkowym – jednym z największych Kościołów ewangelikalnych w Polsce.
Jest to zjawisko szczególnego oddawania honorów ludziom wciąż aktualnie żyjącym, których służba tu na ziemi jeszcze się nie zakończyła, a przez to też wszystkich potencjalnych owoców tejże służby nie można jeszcze definitywnie ocenić . Nie mówimy oczywiście o sytuacji podziękowania za pracę, bo do elementarnych zasad kultury należy fakt, że ci którzy coś otrzymują, dziękują za to swoim darczyńcom. Podziękowania są oczywiste i zupełnie naturalne. Mówię jednak o czymś znacznie szerszym — o zjawisku oddawania honorów człowiekowi za jego służbę w Kościele.
Czy sposób myślenia prowadzący do tego, że jakiś człowiek organizuje uroczystość mającą na celu „uhonorowanie” innego człowieka za Jego służbę Bogu i Kościołowi jest słuszny?
Przykładem tego zjawiska było m.in. uhonorowanie byłych prezbiterów naczelnych Kościoła Zielonoświątkowego (KZ) w trakcie Synodu w 2016 roku.
Czy biskup jest osobą, którą należy publicznie nagrodzić za „bohaterski trud służby”? Czy pastor jest osobą, którą należy szczególnie uhonorować za trud i poświęcenie dla Ewangelii? Czy należą im się już za życia medale i gratyfikacje?
Czasem zjawisko uhonorowania ma również bardziej trywialne oblicze, czego przykładem jest organizowanie drogiej konferencji dla żon pastorów KZ w ośrodku ze strefą SPA. Dlaczego inne służby (np. katecheci) mają swoje konferencje szkoleniowe w jakimś budynku kościoła lub szkoły, a dla żon pastorów organizuje się szkolenie w luksusowych warunkach i oczekuje się, że zapłacą za to zbory, czyli „zwykli” wierni oddając swoje dziesięciny i ofiary? Jako argument uzasadniający wybór takiego miejsca na ww. konferencję organizatorzy podawali właśnie chęć „uhonorowania” żon pastorów za ich służbę i trud. Czy to słuszny kierunek myślenia w Kościele?
Oczywiście odpowiedź na te pytania zależy od tzw. „punktu siedzenia”. Ci, którzy te inicjatywy uhonorowania organizują, uważają, że są one jak najbardziej uzasadnione. To przecież oczywiste, że należy stworzyć szansę jednym ludziom, by uhonorowali innych ludzi — uhonorowali za trud, poświęcenie a nierzadko ciężką harówkę. Wszak należy docenić ciężką pracę konkretnych osób. Być może takie właśnie są fakty. Być może autentycznie jedni chrześcijanie w Bożym Królestwie trudzą się i pracują ciężej niż inni chrześcijanie, ale czy to jest słuszny powód, żeby już za życia wręczać im z tego powodu „nagrody”? Czy taka postawa pasuje w ogóle do myśli dotyczącej postrzegania służby jaką zostawił nam Jezus? Czy taki wzór zostawili nam pierwsi apostołowie?
Przeglądając Dzieje Apostolskie nie czytamy o sytuacjach, w których Apostoł Piotr organizował jakąś inicjatywę, która miałaby na celu uhonorowanie Apostoła Jana, Apostoła Jakuba czy Apostoła Filipa za to, że głoszą Ewangelię. Czy taka sytuacja w ogóle pasowałaby do postawy, którą reprezentowali pierwsi wierzący? Czyż dla pierwszych chrześcijan kwestia „bohaterskiego trudu służby” nie była czymś absolutnie oczywistym, realnym i równocześnie czymś normalnym. Z tego powodu raczej nikt im medali nie wręczał. My jednak – współcześni chrześcijanie – lubimy medale … Lubimy honory … Lubimy wręczać odznaczenia nie zastanawiając się nad tym, czy pasują one w ogóle do idei służby w Bożym Królestwie.
Warto byłoby również bliżej się przyjrzeć wadze tzw. trudu w służbie. Bo też czyj trud obiektywnie jest większy a czyj trud jest mniejszy? Czy więcej i boleśniej trudzą się oraz pracują w Bożym Królestwie biskupi, prezbiterzy czy też zatrudnieni na kościelnych etatach diakoni, którzy otrzymują wszak za to adekwatne wynagrodzenie? Czy może znacznie bardziej należałoby dostrzec i pokłonić się przed tymi ludźmi, którzy pracują równocześnie na kilku etatach, łącząc życie zawodowe w świeckich instytucjach z charytatywną pracą na rzecz lokalnej społeczności, którzy poświęcają swój czas przeznaczony na odpoczynek po jednej pracy na wykonanie drugiej pracy na rzecz zboru, a ten ze względu na swój niewielki rozmiar nie może im za to zapłacić stosownej pensji. Takich osób pełniących służbę pastora wolontaryjnie, poświęcających swój prywatny czas „ po pracy” na „drugą” pracę w kościele jest znacznie więcej niż pastorów utrzymywanych przez swoje parafie. Można sobie tylko wyobrazić, jak trudna i męcząca jest praca na dwóch etatach. Często jest to praca wykonywana gdzieś na prowincji, w małym zborku o niewielkiej liczbie członków, gdzie pastor ze względu na brak stosownej pomocy zarówno prowadzi uwielbienie, mówi kazanie, przekazuje ogłoszenia, sprząta i zaprasza do siebie gości na niedzielny obiad. Taki podrzędny pastor nie ma grona współpracowników, którzy go wspierają, odciążają w chwilach przepracowania i zastępują w trakcie urlopu. Zdarza się, że z urlopu przez wiele lat rezygnuje cała pastorska rodzina, bo kto wtedy zająłby się zborem…
A jednak specjalne honory otrzymują inni. Biskupi i etatowi prezbiterzy. Zazwyczaj wręczamy te wyróżniania osobom zajmującym wysokie stanowiska, więc i tak z tego tytułu cieszących się szczególnymi przywilejami. Czy ich trud na rzecz Ewangelii jest większy od trudu pozostałych ludzi zaangażowanych w służbę w Bożym Królestwie? A co z trudem całej rzeszy bezimiennych liderów odpowiedzialnych za różne służby? Katechetów, uczących nasze dzieci? Ewangelistów jeżdżących na misje?
My jednak wolimy wręczać odznaczenia tylko „niektórym”, tak jakbyśmy mieli zdolność ocenienia, czyja praca tu na ziemi jest bardziej ofiarna i czyja postawa bardziej zasługuje na jej uczczenie.
Być może powodem, dla którego lubimy wręczać medale niektórym osobom, jest fakt, iż wręczając je tak naprawdę po cichu sami marzymy, że kiedyś jacyś ludzie nam też wręczą podobne odznaczenia za NASZ trud i NASZE poświęcenie. Marzymy o tym, że kiedyś jacyś ludzie nas wyróżnią i jeszcze za naszego życia zaliczą nas do grona bohaterów wiary, którym ludzie będą klaskać i kłaniać się. Czy marzenia o poklasku nie ocierają się o bałwochwalstwo, tak często przez protestantów potępiane w innej formie?
Czy nie lepiej byłoby takich honorów za życia się wyrzec, medali nie przyjąć, z odznaczeń zrezygnować i poczekać na tę jedną, jedyną prawdziwą NAGRODĘ , którą kiedyś da nam nasz Pan….? No właśnie, co jest lepsze …?