- 4 października, 2018
- przeczytasz w 4 minuty
Czy „Kler” to początek wielkiej rewolucji w polskim Kościele rzymskokatolickim i młot na klerykalizm? Czy „Kler” to cała prawda o większościowym Kościele w Polsce? I czy wreszcie „Kler” to prymitywny atak na Boga, wiarę i Kościół? 3 x NIE!
Potrzebny “Kler”
Czy „Kler” to początek wielkiej rewolucji w polskim Kościele rzymskokatolickim i młot na klerykalizm? Czy „Kler” to cała prawda o większościowym Kościele w Polsce? I czy wreszcie „Kler” to prymitywny atak na Boga, wiarę i Kościół? 3 x NIE!
Jeszcze nigdy przed obejrzeniem jakiegokolwiek filmu nie przeczytałem lub nie wysłuchałem tylu recenzji i tak sprzecznych wrażeń. Zazwyczaj recenzje i opinie o filmie czytam po obejrzeniu, aby się nie uprzedzać, jednak trudno było uciec od wszechobecnej debaty wokół „Kleru”, wielkiej darmowej reklamy, o jakiej chyba sam reżyser nie śnił. A w debacie, jak to w Polsce bywa, nie zabrakło histerii rozpowszechnianej zarówno przez zaciekłych przeciwników filmu, jak i tych, którzy widzą w nim objawioną prawdę o polskim katolicyzmie.
Na wstępie powtórzę to, co napisało wielu katolików na co dzień zaangażowanych w życie swojego Kościoła – zarówno świeckich, jak i duchownych. Nie jest to – również moim zdaniem — film przeciwko komukolwiek, a już na pewno nie przeciwko religii, katolicyzmowi, Kościołowi, czy nawet tytułowemu klerowi. Ten film to zręczne, momentami zbyt nachalne i naciągane, połączenie satyry, emocji, dramatycznych przeżyć i pewnego wycinka rzeczywistości znanej, przeczuwanej lub zakładanej przez wielu Polaków bez względu na wyznanie. Każdy ma prawo widzieć w tym filmie różne elementy, a Smarzowski niejako wyspecjalizował się w wywoływaniu zupełnie odmiennych ocen, często wbrew swojej woli. Bo chyba nie było zamiarem twórcy, aby inspirować teologiczno-pastoralną refleksję na temat roli świeckich i duchownych w Kościele, duszpasterskiej odpowiedzialności, a w takich rozmowach już uczestniczyłem. Znam katolików – znów, świeckich i duchownych – którzy film przyjęli z nieukrywaną wdzięcznością i to nie dlatego, że odczuwali jakąś masochistyczną potrzebę przywalenia swojemu Kościołowi czy chcieli dać upust mniej lub bardziej uświadomionym pokładom antyklerykalizmu.
Nie chciałbym być źle zrozumianym, ale wydaje mi się, że Smarzowski wyświadczył Kościołowi w Polsce wielką przysługę i to za darmo, co spazmatyczna histeria i świętoszkowate bilbordy w niektórych miastach jedynie potwierdzają. Smarzowski wywołał swoim obrazem szeroką, wielowątkową dyskusję, która jest znacznie ciekawsza niż sam film i między innymi z tego powodu uważam, że film spełnił – a może lepiej – ma jeszcze do spełnienia ważną rolę. Nie będzie to zarzewie wielkiego upadku potęgi katolicyzmu w Polsce, ale może być – i wiele wskazuje na to, że tak właśnie jest – przyczynkiem do pogłębionej refleksji nie tylko o skandalu pedofilskim, uwikłaniu kleru w politykę partyjną i pogonią za rządowymi konfiturami, ale przede wszystkim o wspólnocie wiary. Kościół urzędowy i duchowy, świeccy i zwłaszcza duchowni otrzymali materiał do dyskusji, który jest wprawdzie fragmentem (zbyt?) łatwo przyswajalnej rzeczywistości, ale jednak jakimś jej odbiciem. Nie jest to jednak lustrzane odbicie, bardziej może krzywe zwierciadło, ale z pewnością obraz, w którym Kościół (w całej swojej wieloznaczeniowości) może się przejrzeć i zapytać: czy naprawdę tak jesteśmy/chcemy/będziemy odbierani? Czy taka jest rzeczywistość?
To coś więcej niż walka o wizerunek czy wymuszone badanie mechanizmów władzy, przyjrzenie się pokusom i naprawdę niejednoznacznym w większości postaciom. Ten film jest o nadużyciach, przemocy, drodze na skróty i braku szacunku, ale także jest to opowieść o współczuciu, nienaprawionej krzywdzie i niewyznanej winie. Jeśli ktoś chce, może się w nim doszukiwać ataku na wszystkich i wszystko chociaż taka perspektywa wydaje się być niczym innym, jak upartym trwaniem w przekonaniu, że o Kościele, klerze i wierze można mówić wyłącznie na kolanach i w kościółkowatej tonacji w manichejskiej scenerii.
Lutry znów idą na Częstochowę!
Przed premierą filmu pojawił się również wątek „ekumeniczny”. Wyspecjalizowani w produkowaniu fejknewsów zwolennicy spiskowej teorii dziejów, puścili w eter „newsa”, jakoby scenarzysta był ewangelikiem. Po prawicowej stronie Internetu wybuchła prawdziwa gównoburza (urażonych słowem przepraszać nie zamierzam). Film Smarzowskiego ukazywano jako drugi atak protestanckiej swołoczy na Jasną Górę i przechodzono do konkluzji: i na co wam, posoborowcy, był cały ten ekumenizm, skoro lutry znów walą w świętą Matkę Kościół. Krakowska parafia luterańska otrzymała sporo zapytań, szkoła ewangelicka luźno powiązana z Kościołem, a z którą zawodowo związany jest/był scenarzysta jeszcze więcej i została narażona na szereg nieprzyjemności. Oficjalne czynniki Kościoła luterańskiego w Polsce również otrzymywały zapytania, ba, apele o zdystansowanie się od haniebnego ataku na Kościół rzymski. Oczywiście, mało kto pofatygował się, aby sprawdzić, czy scenarzysta rzeczywiście jest ewangelikiem – otóż nie jest!
Ale NAWET JEŚLI by był to – przepraszam – w imię jakiej chorej ideologii jakikolwiek Kościół, biskup, rada parafialna czy ktokolwiek inny, miałby się dystansować od działalności zawodowej kogoś, kto byłby teoretycznie członkiem takiego czy innego Kościoła? Chyba, że mniejszości wyznaniowe obowiązują inne zasady, bo skoro są tolerowane to powinny siedzieć cicho i przepraszać za wszystko, co może naruszyć delikatną powłokę katolickiej wrażliwości.
Wracając jednak do samego filmu.
Na „Kler” poszedłem w towarzystwie rzymskokatolickiego księdza (inaczej niż niektórzy jego koledzy w urzędzie był po cywilu) i ze zdumieniem stwierdziłem, że nasze wrażenia były dość podobne. To z pewnością ważny film, a czy potrzebny to okaże się za jakiś czas.
» Ekumenizm.pl: Czuję się zmuszona do obejrzenia Kleru