Społeczeństwo

Unici i prawosławni podlascy — I po co, czyli fragment większej całości…


Miesz­kam na Pod­la­siu… W połu­dnio­wej jego czę­ści, co ma zna­cze­nia dla mojej nar­ra­cji. Otóż od pew­ne­go cza­su w lokal­nych pla­ców­kach kul­tu­ral­no-nauko­wych (tak to ujmę, by tekst nie robił wra­że­nia dono­su) poja­wi­ła się „moda na uni­tów pod­la­skich”. Nie było­by pro­ble­mu, gdy­by nie fakt, że ich histo­rię przed­sta­wia się tak jed­no­stron­nie, że wręcz fał­szy­wie.


Oczy­wi­ście, każ­da wspól­no­ta reli­gij­na wedle wła­sne­go gustu i zapo­trze­bo­wa­nia ma pra­wo mode­lo­wać wize­run­ki osób (lub śro­do­wisk) uzna­nych przez sie­bie za tzw. dro­go­wska­zy wia­ry. Gdy­byż jed­nak dzia­ło się to w obrę­bie muze­ów czy insty­tu­cji będą­cych wła­sno­ścią owych wspól­not!

Prze­ciw­nie, pre­zen­ta­cje jed­no­stron­ne­go, a tym samym nie­praw­dzi­we­go obra­zu zda­rzeń histo­rycz­nych mają miej­sce w salach wysta­wo­wych mają­cych cha­rak­ter publicz­ny, któ­re z defi­ni­cji mają obo­wią­zek dba­nia o obiek­ty­wizm i rze­tel­ność prze­ka­zy­wa­nej wie­dzy. W przy­pad­kach, któ­re skło­ni­ły mnie do napi­sa­nia tych uwag, dzie­je uni­tów pod­la­skich (są bowiem inni uni­ci, o któ­rych za chwi­lę…) poka­zu­je się meto­dą — jak ją okre­ślam — nie­do­po­wie­dzeń oraz prze­mil­czeń.

Na czym ona pole­ga? Oto na jed­nej z owych pre­zen­ta­cji, poświę­co­nej kolej­nym  jubi­le­uszom zawar­cia Unii Brze­skiej oraz beaty­fi­ka­cji męczen­ni­ków pra­tu­liń­skich, boha­te­ra­mi są pod­la­scy uni­ci, któ­rych wła­dze car­skie prze­mo­cą skła­nia­ły do porzu­ce­nia swe­go obrząd­ku i przy­ję­cia pra­wo­sła­wia. Jed­nak tyl­ko na tym jed­nym się sku­pio­no – na męczeń­stwie. Cał­ko­wi­tym licze­niem pomi­nię­to sze­reg waż­nych wąt­ków i oko­licz­no­ści zawar­cia aktu z roku 1596.

Sku­pie­nie się na — skąd­inąd chwa­leb­nej — wier­no­ści wyzna­wa­nej wie­rze nie­by­wa­le spły­ca i uprasz­cza ad absur­dum obraz tego waż­ne­go w róż­nych wymia­rach wyda­rze­nia histo­rycz­ne­go. Ogra­ni­czo­no się bowiem do poin­for­mo­wa­nia widzów, że w Brze­ściu nad Bugiem w roku 1596 tako­wą unię zawar­to… Kto i na jakich warun­kach ją pod­pi­sał oraz jakie wywo­ła­ła skut­ki poli­tycz­ne i spo­łecz­ne – widz się nie dowie. A powi­nien…

Ani sło­wa o głów­nym celu Unii Brze­skiej, któ­rym mia­ło być w per­spek­ty­wie pozy­ska­nie dla rzym­skie­go kato­li­cy­zmu two­rzą­ce­go się Pań­stwa Rosyj­skie­go.

Ani sło­wa o tym, że akt unii pod­pi­sa­ła tyl­ko część hie­rar­chów pra­wo­sław­nych i to wbrew  pozo­sta­łym wła­dy­kom oraz wbrew opi­nii kle­ru para­fial­ne­go.

Ani sło­wa o tym, że przy­gnia­ta­ją część Rusi­nów wyzna­ją­cych pra­wo­sła­wie wizja przy­ję­cia zwierzch­nic­twa Sto­li­cy Apo­stol­skiej bynaj­mniej nie przy­pra­wia­ła o rado­sne eks­ta­zy. Ba, bywa­ło, dowia­dy­wa­li się z zasko­cze­niem, że kła­dąc się spać byli wyznaw­ca­mi pra­wo­sła­wia, a o świ­ta­niu sta­no­wi­li już część zupeł­nie nowej wspól­no­ty reli­gij­nej. Wspól­no­ty, któ­ra — choć mia­ła gwa­ran­cję nie­na­ru­szal­no­ści swych obrząd­ków — z cza­sem musia­ła (na pole­ce­nie władz odgór­nych) zaapro­bo­wać sze­reg dzia­łań mają­cych na celu ich laty­ni­za­cję. Bo uni­ta­mi mie­li być tyl­ko do cza­su. Ich prze­zna­cze­niem było prze­isto­cze­nie się w „porząd­nych rzym­skich kato­li­ków”…

Na wysta­wie nie wspo­mnia­no o tym, że uni­ci byli Rusi­na­mi, a nie Pola­ka­mi. O rze­ko­mym utoż­sa­mia­niu się ich z naro­dem pol­skim ma prze­ko­ny­wać obraz, na któ­rym zgro­ma­dzo­ny przed cer­kwią unic­ką tłum, bro­nią­cy swej cer­kwi przed żoł­nie­rza­mi rosyj­ski­mi, wyso­ko dzier­żył… bia­ło-czer­wo­ny sztan­dar!

Tu wtręt nie­zbęd­ny, a wymow­ny – jak sądzę. W latach osiem­dzie­sią­tych ubie­głe­go wie­ku pro­wa­dzi­łem bada­nia tere­no­we w nad­bu­żań­skich wsiach poło­żo­nych mię­dzy Tere­spo­lem a Kod­niem, czy­li – rzec by moż­na — w „matecz­ni­ku unic­kim”. Pośród pytań zada­wa­nych respon­den­tom były takie, któ­re mia­ły zba­dać ich świa­do­mość etnicz­ną. Pamię­tam spo­tka­ną we wsi Lebie­dziew wie­ko­wą kobie­tę, któ­ra inda­go­wa­na o jej poczu­cie przy­na­leż­no­ści naro­do­wej sta­now­czo, choć z wyczu­wal­ną oba­wą, odpar­ła: „Panie, ale o co wam idzie?… Ja nic nie wiem, ja tutesz­nia…”

I przy­kład naj­śwież­szy. Pro­gram kon­fe­ren­cji nauko­wej poświę­co­nej set­nej rocz­ni­cy tzw. bie­żeń­stwa (Gra­bo­wiec, 12.09.2015) prze­wi­dy­wał wysłu­cha­nie opo­wie­ści, jakie prze­ka­zy­wa­ne są o tam­tych wyda­rze­niach wśród miesz­kań­ców oko­licz­nych wsi. Choć każ­dy z mów­ców zaczy­nał wystą­pie­nie po pol­sku, rychło wiódł je pa nasze­mu, bo tak było mu łatwiej oraz — jak powie­dzia­ła miesz­kan­ka wsi Wito­wo — lepiej paso­wa­ło do tema­tu.

Nie jest praw­dą, jak twier­dzi­li ora­to­rzy uświet­nia­ją­cy otwar­cie jed­nej z „oko­ło­unic­kich” wystaw, że oto — mimo prze­śla­do­wań rosyj­skich po roku 1874 — „unia prze­trwa­ła do roku 1905”. Był to bowiem rok ogło­sze­nia car­skie­go uka­zu tole­ran­cyj­ne­go, któ­ry m.in. pozwa­lał uni­tom na przej­ście do Kościo­ła Rzym­sko­ka­to­lic­kie­go. Nie wró­ci­li jed­nak do swo­je­go obrząd­ku (unic­kie­go, któ­ry zamien­nie bywa rusiń­skim nazy­wa­ny!), bo Miko­łaj II nie zgo­dził się na jego reak­ty­wo­wa­nie, ale też i Pius X nie sta­rał się o to, by cara nie draż­nić… Tym­cza­sem, wbrew opi­nii „znaw­ców przed­mio­tu” (i to nie tyl­ko w Pol­sce!), funk­cjo­nu­je i ma się dobrze Cer­kiew grec­ko­ka­to­lic­ka, któ­ra jest w pro­stej linii spad­ko­bier­czy­nią wspól­no­ty powo­ła­nej pod­czas pro­unij­ne­go Sobo­ru Brze­skie­go. Ona też ma swo­ich męczen­ni­ków i to bar­dzo wie­lu. Ofia­ry z sie­bie, jakie zło­ży­li wyznaw­cy Ukra­iń­skiej Cer­kwi Grec­ko­ka­to­lic­kiej w dobie ist­nie­nia ZSRR są abso­lut­nie porów­ny­wal­ne z ofia­ra­mi, jakie zło­ży­li nie­złom­ni w wie­rze uni­tów pod­la­skich. Tyl­ko kto o tam­tych uni­tach cokol­wiek, co kto wie o ich ofie­rze takoż za wier­ność wyzna­wa­nej wie­rze?

Kto wie, że nie­da­le­ko cer­kwi św. Miko­ła­ja, gdzie zebrał się sobór mają­cy unię usta­no­wić w tym samym Brze­ściu nad Bugiem — obra­do­wał sobór, któ­ry chciał unii zapo­biec? Ten­że sobór potę­pił unię i nało­żył klą­twę na każ­de­go wyznaw­cę pra­wo­sła­wia, któ­ry poprzez przy­ję­cie zwierzch­nic­twa papie­ża stał­by się uni­tą. Tyle, że to na dążą­cych do zawar­cia unii nie zro­bi­ło naj­mniej­sze­go wra­że­nia! Tak, jak nie robi­ły na nich wra­że­nia meto­dy „nakła­nia­nia” duchow­nych pra­wo­sław­nych do przy­ję­cia obrząd­ku unic­kie­go. Nawet tak – ujmu­jąc eufe­mi­stycz­nie — kon­tro­wer­syj­ne, jakich uży­ła księż­na Anna Ostrog­ska. A naka­za­ła ona zamknąć pro­bosz­czów pra­wo­sław­nych w lochach jaro­sław­skie­go wię­zie­nia, w któ­rych więk­sza część upo­rnie przy pra­wo­sła­wiu trwa­ją­ce­go ducho­wień­stwa umar­ła. (ks. Bog­dan Prach, Myło­ser­da Dwe­ri. Sank­tu­arium maryj­ne w Jaro­sła­wiu, War­sza­wa 1996, s. 40).

Czy i dla­cze­go gło­sze­nie chwa­ły uni­tów pod­la­skich bro­nią­cych swej wia­ry w wie­ku XIX wyklu­cza wspo­mnie­nie o tych, któ­rych przy­mu­sza­no do przy­ję­cia obrząd­ku zwa­ne­go dziś bizan­tyj­sko – ukra­iń­skim? A może wła­śnie o tę „ukra­iń­skość” cho­dzi, zabu­rza­ją­cą słod­ko-rzew­ny obraz uni­tów jako „praw­dzi­wych Pola­ków”? Obraz, któ­ry jest bar­dziej „poręcz­ny” do popu­la­ry­za­cji kul­tu uni­tów z Połu­dnio­we­go Pod­la­sia, jako „świę­tych męczen­ni­ków za jedy­ną świę­tą wia­rę”? Bo cza­sy, nie­ste­ty, mamy takie, że ponow­nie reak­ty­wo­wa­no, zro­dzo­ne w zupeł­nie innej rze­czy­wi­sto­ści, mami­dło „Pola­ka – kato­li­ka”…

***

Nie jest moim celem wybrzy­dzać na kon­kret­ne insty­tu­cje i oso­by. Niech Bóg bro­ni! Boli mnie jed­nak (i dla­te­go napi­sa­łem ten tekst) włą­cze­nie się w manie­rę „popra­wia­nia histo­rii” lokal­nych insty­tu­cji kul­tu­ry, któ­rych zasłu­gi znam, i nie mam wąt­pli­wo­ści o rze­tel­nej i głę­bo­kiej wie­dzy ludzi w nich pra­cu­ją­cych. Nie śmiem jed­nak docie­kać przy­czyn, dla któ­rych sza­cow­ne gre­mium przed­ło­ży­ło „gmin­ne opo­wie­ści” nad obiek­ty­wizm. Jeśli, jak zapew­nia­no obec­nych na jed­nej z inau­gu­ra­cjach wystaw, celem eks­po­zy­cji było przy­bli­że­nie losu uni­tów oraz donio­sło­ści zawar­cia Unii Brze­skiej gościom Świa­to­wych Dni Mło­dzie­ży, to pytam: Jaką praw­dę o Unii Brze­skiej prze­ka­zu­je się przez wyeks­po­no­wa­nie mun­du­ru rosyj­skie­go żoł­nie­rza i zawie­sze­nie na ścia­nie nahaj­ki?

Oczy­wi­ście, carat mie­czem i ogniem chciał wyple­nić obrzą­dek unic­ki w Kró­le­stwie Pol­skim, ale prze­cież nie łagod­ną per­swa­zją prze­ko­ny­wa­li do unii licz­ni prze­cież jej „apo­sto­ło­wie” bez­po­śred­nio po roku 1596!

Na eks­po­zy­cji znaj­du­ją się wize­run­ki jed­ne­go z gor­liw­szych krze­wi­cie­li „pojed­na­nia” pra­wo­sła­wia z kato­li­cy­zmem: Joza­fa­ta Kun­ce­wi­cza. Na dwu obra­zach (iko­nach?) przed­sta­wio­ny jest z sym­bo­lem swe­go męczeń­stwa: ostrzem topo­ra wbi­tym w gło­wę. Praw­da, koza­cy w Połoc­ku (1621) roz­pła­ta­li mu gło­wę — co gło­si infor­ma­cja umiesz­czo­na pod obra­za­mi. Ale już na innym malo­wi­dle ten­że Joza­fat trzy­ma topór w dło­ni. W moim odbio­rze ten wize­ru­nek też jest praw­dzi­wy; topór — sym­bol prze­mo­cy — bywał bowiem waż­nym narzę­dziem mają­cym „prze­ko­nać” opor­nych pra­wo­sław­nych do sta­nia się uni­ta­mi…

Moż­na czer­pać wie­dzę o czy­nach Joza­fa­ta Kun­ce­wi­cza z hagio­gra­ficz­nej opo­wie­ści Tade­usza Żychie­wi­cza (wyd. Cal­wa­ria­num 1985), ale moż­na też z obszer­ne­go stu­dium zamiesz­czo­ne­go w zbio­rze Zbi­gnie­wa Miko­łej­ki Żywo­ty świę­tych popra­wio­ne (wyd. WAB 2000)…

***

Prze­cho­dzę do pod­su­mo­wa­nia. Mam nie­od­par­te wra­że­nie, że nie dość rze­tel­ne (by unik­nąć okre­śle­nia: zma­ni­pu­lo­wa­ne) pre­zen­ta­cje unic­kie, któ­re wywar­ły na mnie tak przy­kre wra­że­nie, nie są „wpad­ka­mi”. Nie są przy­pad­ko­wy­mi potknię­cia­mi pro­fe­sjo­nal­nych histo­ry­ków. W moim głę­bo­kim prze­ko­na­niu te pre­zen­ta­cje wpi­su­ją się w trend nazy­wa­ny „nową poli­ty­ką histo­rycz­ną”. Bowiem jakoś za bar­dzo owe unic­kie eks­po­zy­cje pasu­ją do dyle­tanc­kie­go pod wzglę­dem prze­ka­zu oraz ten­den­cyj­ne­go w tre­ści „Prze­wod­ni­ka po histo­rii Pol­ski 966 – 2016” (War­sza­wa 2016) fir­mo­wa­ne­go przez MSZ, IPN i Redu­tę Dobre­go Imie­nia.

Jestem na tyle dużym chłop­cem, by pamię­tać naucza­nie naj­now­szych dzie­jów ojczy­stych w latach sześć­dzie­sią­tych ubie­głe­go wie­ku. Sko­ja­rze­nie zasad­ne, bo tech­ni­ka indok­try­na­cji była taka sama, jak i dziś! Róż­ni­ca pole­ga­ła na tym, że bliź­nia­cze w tonie i for­mie „opo­wie­ści dziw­nej tre­ści” snu­to o innych zda­rze­niach i boha­te­rach. Dziś, oka­zu­je się, snu­cie takich opo­wie­ści nadal jest ulu­bio­nym zaję­ciem kolej­ne­go poko­le­nia histo­ry­ków i ich poli­tycz­nych moco­daw­ców, któ­rzy posta­no­wi­li jesz­cze raz „napi­sać histo­rię na nowo”…

Rozu­miem potrze­bę mitu zało­ży­ciel­skie­go. Rozu­miem, że (bywa) roz­pacz­li­wie poszu­ku­je się „korze­nia”, na któ­rym ów mit da się ufun­do­wać, ale jakiż to fun­da­ment zbu­do­wa­ny z pół­prawd, któ­re de fac­to są kłam­stwa­mi? Zresz­tą już samo okre­śle­nie „mit” suge­ru­je nad wyraz swo­bod­ne podej­ście do mate­rii histo­rii. Tyl­ko co z kre­śle­nia „nowych wizji prze­szło­ści”, co z przy­pi­sy­wa­nia sła­wy tym, któ­rych obcią­ża­ją drań­stwa, co z pisa­nia nowych „lan­dryn­ko­wych” życio­ry­sów, któ­re nijak się mają do rze­czy­wi­sto­ści, gdy celem jest zawład­nię­cie dusza­mi ogó­łu spo­łe­czeń­stwa?

Boję się… I jest to strach auten­tycz­ny. Strach wyni­ka­ją­cy z tego, że włą­cze­nie się do wal­ki o „rząd dusz” (któ­ra w moim głę­bo­kim prze­ko­na­niu tra­wi współ­cze­sną Pol­skę) gro­na auten­tycz­nych inte­lek­tu­ali­stów i dużo więk­szej gro­ma­dy aspi­ru­ją­cych do takie­go sta­tu­su, może dopro­wa­dzić do destruk­cji wię­zi spo­łecz­nych, do utrwa­la­nia podzia­łów na „naszych” i „obcych” — „dobrych” i „złych”. Czy­li do tego, co (tak­że za spra­wą elit inte­lek­tu­al­nych) doko­na­ło się w b. Jugo­sła­wii.

I po co nam to? Czy w ustro­ju demo­kra­tycz­nym (jeśli nadal ma być pod­sta­wą Pań­stwa Pol­skie­go) każ­da nowa eki­pa rzą­dzą­ca będzie pisa­ła i upo­wszech­nia­ła „autor­ską” wer­sję dzie­jów Pol­ski? I czy nie było­by naj­le­piej (wresz­cie!) napi­sać naszą wspól­ną histo­rię rze­tel­nie – od począt­ku do koń­ca — uwzględ­nia­jąc wszel­kie „cie­nie” i „pół­cie­nie”, by nie musieć jej nie­ustan­nie „mody­fi­ko­wać” i poda­wać nam, spo­łe­czeń­stwu, jako kolej­ne „praw­dy do wie­rze­nia”?


Gale­ria
Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.