Społeczeństwo

Woodstock, getto dobrobytu, jezioro siarki i spowiedź tygryska


W pocią­gu wio­zą­cym nas do Kostrzy­na obser­wu­ję cały prze­krój uczest­ni­ków Wood­stoc­ku. Dziew­czy­na przede mną dys­kret­nie zakry­wa nie­ogo­lo­ne nogi czar­ną, baweł­nia­na suk­nią. Lice­ali­ści obok han­dlu­ją piwem — jed­na pusz­ka to koszt dwóch zło­tych i pię­ciu cze­ko­la­do­wych cukier­ków. 


Chy­ba mam do czy­nie­nia z przy­szły­mi reki­na­mi pol­skie­go biz­ne­su. Męż­czy­zna w prze­dzia­le naprze­ciw­ko odważ­nie dekla­ru­je swo­je pre­fe­ren­cje sek­su­al­ne. Zda­je się, że nie pamię­ta, kie­dy ostat­ni raz był trzeź­wy. W wago­nach uno­szą­cy się opar kono­pii indyj­skich przy­wo­dzi na myśl zapach palo­nej gumy. Nad całą Pol­ską pogo­da uknu­ła spi­sek – deszcz posta­no­wił obmyć wood­stoc­ko­wi­czów, któ­rzy z jakie­goś powo­du pokłó­ci­li się z mydłem i szam­po­nem.

W cią­gu trzech dni Kostrzyn nad Odrą sta­je się pol­skim Las Vegas – mia­stem, któ­re nigdy nie zasy­pia. Dwu­dzie­sta dru­ga edy­cja festi­wa­lu zgro­ma­dzi­ła 400 000 uczest­ni­ków. Tego­rocz­ny Wood­stock przy­niósł zmia­ny – na tere­nie festi­wa­lu zain­sta­lo­wa­no ogro­dze­nia i wpro­wa­dzo­no stre­fy bez alko­ho­lu. Poja­wi­ły się tak­że plot­ki (już zde­men­to­wa­ne), że mogła to być ostat­nia impre­za tego typu w Kostrzy­nie. Fani picia w ple­ne­rze, i, rzecz jasna, muzy­ki, nie byli ukon­ten­to­wa­ni takim obro­tem spraw. Nie nale­ży widzieć w Wood­stoc­ku, jak chcie­li­by to nie­któ­rzy publi­cy­ści, sie­dli­ska demo­ra­li­za­cji i współ­cze­snej Sodo­my. Kil­ka­krot­ne uczest­nic­two w Wood­stoc­ku, jak i opi­nie innych ludzi pozwa­la­ją zaświad­czyć o panu­ją­cym tam bez­pie­czeń­stwie i uprzej­mo­ści, co mani­fe­stu­je się cho­ciaż­by w dobro­wol­nej pomo­cy przy roz­sta­wia­niu namio­tu czy poży­cze­niu chu­s­tecz­ki w kolej­ce do toito­ia.

Nie tyl­ko spo­tka­nie z Prze­mkiem, któ­re­go pozna­łem w tym samym miej­scu zeszłe­go roku, ani roc­ko­wo-sym­fo­nicz­ne brzmie­nia Apo­ca­lyp­ti­ki ścią­gnę­ły mnie do lubu­skie­go. Moją moty­wa­cją była też eks­plo­ra­cja Wood­stoc­ku w poszu­ki­wa­niu śla­dów reli­gij­no­ści w posta­ci sta­cjo­nu­ją­cych tam licz­nych związ­ków wyzna­nio­wych. Na ducho­wej mapie Wood­stoc­ku jest bowiem wie­le do odkry­cia. Prze­ja­wy dzia­łal­no­ści reli­gij­nej na tere­nie festi­wa­lu nie są zresz­tą zaka­mu­flo­wa­ne — już cho­ciaż­by zapra­sza­ni przez Jur­ka Owsia­ka goście świad­czą o otwar­ciu na sfe­rę ducho­wą. Na sce­nie Aka­de­mii Sztuk Prze­pięk­nych, gdzie mło­dzież spo­ty­ka ludzi szow­biz­ne­su, muzy­ki i kul­tu­ry, gości­li dotych­czas m. in. ks. Boniec­ki, śp. ks. Kacz­kow­ski, śp. abp Życiń­ski, naczel­ny rabin Pol­ski, Micha­el Schu­drich czy przed­sta­wi­ciel pol­skiej wspól­no­ty muzuł­mań­skiej, imam Abi Ali Issa. W tym roku gościem była sio­stra Mał­go­rza­ta Chmie­lew­ska, zało­ży­ciel­ka domów pomo­cy dla bez­dom­nych i potrze­bu­ją­cych, prze­ło­żo­na wspól­no­ty Chleb Życia. Wywiad z sio­strą prze­pro­wa­dził Bła­żej Strzel­czyk, publi­cy­sta „Tygo­dni­ka Powszech­ne­go”. Roz­ma­wia­no mię­dzy inny­mi o wyklu­cze­niu spo­łecz­nym, udzie­la­niu pomo­cy ubo­gim, poru­szo­no kwe­stię get­ta dobro­by­tu, czy­li zaskle­pie­nia w swo­jej zamoż­no­ści i zamy­ka­niu się na innych. Sio­stra Chmie­lew­ska kry­tycz­nie odnio­sła się do posta­wy Pola­ków wzglę­dem przyj­mo­wa­nia ucie­ka­ją­cych przed woj­ną Syryj­czy­ków. – Chry­stus był uchodź­cą. Mat­ka Boska musia­ła z nim ucie­kać do Egip­tu – zazna­czy­ła.

Zaczy­nam rajd po śla­dach ducho­wo­ści na kostrzyń­skiej zie­mi. Poko­jo­wa Wio­ska Krysz­ny na sta­łe wpi­sa­ła się w wood­stoc­ko­wy kra­jo­braz. Dłu­gie kolej­ki usta­wia­ją się do miej­sca, w któ­rym wyda­wa­ny jest wege­ta­riań­ski posi­łek. Ludzie ścią­ga­ją tak­że do namio­tu spo­tka­nia, gdzie mogą poznać zasa­dy wia­ry wyznaw­ców ich reli­gii. Oprócz tego widać sto­isko z indyj­ski­mi pamiąt­ka­mi, lite­ra­tu­rą, miej­sce do medy­ta­cji i modli­twy, a tak­że namiot, w któ­rym wyko­nu­je się tra­dy­cyj­ny wschod­ni tatu­aż. Wio­ska jest utrzy­ma­na w czy­sto­ści, wyznaw­cy Krysz­ny skru­pu­lat­nie sprzą­ta­ją teren wio­ski z naj­mniej­szych papier­ków. Pod­czas sesji pytań z ich guru zapy­ta­łem o to, czy chrze­ści­ja­nie i wyznaw­cy Krysz­ny wiel­bią tego same­go Boga. W odpo­wie­dzi usły­sza­łem, że oby­dwie reli­gie czczą Stwór­cę wszyst­kich rze­czy i Pra­przy­czy­nę, któ­ra utrzy­mu­je całe stwo­rze­nie.

O zasa­dach wia­ry krysz­na­izmu roz­ma­wia­łem z Mala­ti, sym­pa­tycz­ną wyznaw­czy­nią wisz­nu­izmu ben­gal­skie­go. Mala­ti jest Polką, san­skry­to­lo­giem, w wie­rze hin­du­istycz­nej jest od 13. roku życia, a jej ducho­we imię jest nazwą indyj­skie­go kwia­tu. Roz­ma­wia­li­śmy o imio­nach Boga, man­trze i podo­bień­stwach mię­dzy naszy­mi reli­gia­mi.

- Jak wyglą­da Twój dzień jako wyznaw­czy­ni wisz­nu­izmu?
- Cał­kiem nor­mal­nie. Wia­do­mo, że jeśli mówi­my o oso­bach, któ­re są mni­cha­mi, to one mają ści­śle okre­ślo­ny tryb dnia, wsta­ją o czwar­tej trzy­dzie­ści, cza­sa­mi pią­tej, mają okre­ślo­ne rytu­ały. Mój dzień jest inny, bo jestem oso­bą, któ­ra żyje w rodzi­nie, któ­ra pra­cu­je na zewnątrz, więc wsta­ję, kie­dy dam radę. Są oczy­wi­ście rytu­ały, któ­re odpra­wia­my i pierw­sza rzecz, któ­rą czło­wiek robi po prze­bu­dze­niu to modli­twa. Potem wyko­nu­je­my wszyst­ko inne. Z tym że cokol­wiek robi­my, sta­ra­my się patrzeć na to jak na ofia­ro­wa­nie dla Boga, czy­li cokol­wiek chce­my uczy­nić, daje­my to Bogu, żeby On był pierw­szy, któ­ry się tym cie­szy. Czas na modli­twę znaj­du­je się tak­że w cią­gu dnia — tak jak inni mają różań­ce, tak my mamy kora­le medy­ta­cyj­ne nazy­wa­ne dźa­pa (dźa­pa­ma­la), na nich powta­rza­my man­trę.

- Co ozna­cza­ją sło­wa man­try, któ­re powta­rza­cie?
- Są to imio­na Boga. Z teo­lo­gicz­ne­go punk­tu widze­nia cho­dzi o to, że imię Boga nie jest róż­ne od Nie­go same­go. To jest klu­czo­we zało­że­nie naszej teo­lo­gii. Bóg jest swo­im imie­niem. Są trzy imio­na Boga: Hare, czy­li imię Krysz­ny albo żeń­skiej for­my bosko­ści. Krysz­na – wszech­a­trak­cyj­ny. I Rama – jest imie­niem tej samej Oso­by i ozna­cza Tego, któ­ry jest źró­dłem rado­ści. Imio­na są uło­żo­ne w taki spo­sób, w jaki zosta­ły zapi­sa­ne w jed­nym z pism, któ­re uwa­ża­my za świę­te. I stąd bie­rze się ta tra­dy­cja powta­rza­nia. To jest man­tra, któ­ra spra­wia, że jeste­śmy w towa­rzy­stwie Boga, coś podob­ne­go jak medy­ta­cja jezu­so­wa. Chce­my, żeby nasz umysł był pochło­nię­ty obec­no­ścią Boga. Taki jest cel tej man­try.

- Jak nale­ży tytu­ło­wać Waszych duchow­nych?
— Bar­dzo róż­nie. Są róż­ne pozio­my udu­cho­wie­nia czy hie­rar­chii orga­ni­za­cyj­nej. Każ­dy ma imię ducho­we. Jeśli przy­jął mistrza ducho­we­go, to dostał od nie­go man­trę i imię ducho­we. Koń­czy się ono sło­wem „Dasa”. „Dasa” zna­czy słu­ga, na przy­kład Kri­sh­na Dasa. Odno­si­my się z sza­cun­kiem do kogoś, kto jest od nas wyżej. A jeśli ktoś jest san­n­ja­si­nem, czy­li jest mni­chem i poświę­ca się cał­ko­wi­cie Bogu, nazy­wa­my go maha­ra­dża.

- Wczo­raj zapy­ta­łem, czy chrze­ści­ja­nie i wyznaw­cy Krysz­ny wiel­bią tego same­go Boga. Jakie jest Two­je zda­nie?
- Bóg jest jeden, z defi­ni­cji nie może być dwóch bogów. Wiel­bi­my tę samą Oso­bę. Wia­do­mo, że w róż­nych kul­tu­rach róż­nie to Obja­wie­nie wyglą­da­ło. W każ­dej kul­tu­rze ktoś miał jakiś wgląd w Abso­lut i ten wgląd sta­rał się ubrać w sło­wa, two­rzył pisma świę­te jako natchnio­na oso­ba. Tak­że nie sądzę, żeby Bóg był ogra­ni­czo­ny do jakiejś jed­nej kul­tu­ry i jed­nej reli­gii. Po pro­stu jest źró­dłem wszyst­kich kul­tów. Nasze wie­rze­nia róż­nią się w szcze­gó­łach. Zasa­da jest ta sama: Ktoś nas stwo­rzył, wszy­scy sta­ra­my się szu­kać, kto to jest i jak się do Nie­go zbli­żyć.

- Gdy sta­ra­łem się zna­leźć jakieś infor­ma­cje na temat Hare Krysz­na, dowie­dzia­łem się, że Jego wyznaw­cy ogra­ni­cza­ją współ­ży­cie sek­su­al­ne tyl­ko do mał­żeń­stwa i wyzna­ją życie w czy­sto­ści, a tak­że nie spo­ży­wa­ją nar­ko­ty­ków i alko­ho­lu. Czy­li jest wie­le podo­bieństw mię­dzy naszy­mi reli­gia­mi na grun­cie oby­cza­jo­wym. Czy wiesz, co jesz­cze może nas łączyć?
- Myślę, że dużo rze­czy nas łączy. Z chrze­ści­jań­stwem łączy nas na pew­no doświad­cze­nie mistycz­ne, bo mamy tutaj taki typo­wy teizm, czy­li jest Bóg oso­bo­wy i chce­my nawią­zać z Nim oso­bo­wą rela­cję. Tak napraw­dę, to chy­ba nie­wie­le jest takich reli­gii, któ­re to łączy, bo jak się przyj­rzy­my róż­nym teo­riom doświad­cze­nia mistycz­ne­go, to naj­czę­ściej doświad­cze­nie mistycz­ne rozu­mie się jako moni­stycz­ną unię, czy­li że łączę się z Abso­lu­tem i się w nim roz­pły­wam. To jest ta rzecz, któ­ra łączy­ła­by nas i odróż­nia­ła od innych reli­gii. My mamy to wspól­ne. Taki typo­wy teizm – Bóg jest kimś, jest Oso­bą, ma swo­ją wolę, nie jest tyl­ko świa­tłem. Myślę, że jest wie­le innych aspek­tów. Zwłasz­cza tra­dy­cje asce­tycz­ne czy ojco­wie pusty­ni. Moż­na zoba­czyć wie­le podo­bieństw i też wie­le osób wśród wyznaw­ców Krysz­ny inspi­ru­je się róż­ny­mi rze­cza­mi.

- Jak się nazy­wa tra­dy­cyj­na suk­nia, któ­rą masz na sobie?
- To jest aku­rat taka mniej tra­dy­cyj­na wer­sja suk­ni, taka dla leni­wych, my mówi­my na to gopi dress, ale gene­ral­nie w więk­szo­ści przy­pad­ków pre­zen­tu­je­my strój wajsz­na­wa, czy­li uży­wa­ny w litur­gii. Naj­czę­ściej kobie­ty noszą sari i to jest dłu­ga płach­ta mate­ria­łu owi­ja­na wokół cia­ła. Ma duże zna­cze­nie dla rytu­ału, ponie­waż jest napi­sa­ne, że żeby czcząc Boga, trze­ba mieć na sobie ubra­nie, któ­re nie jest szy­te. Męż­czyź­ni nato­miast mają dho­ti, czy­li podob­ną rzecz, tyl­ko krót­szą, i rów­nież nie może być szy­ta.

- Czy­li nie nosi­cie tego na co dzień?
- Nie. To by było nie­prak­tycz­ne, no chy­ba że ktoś jest mni­chem i miesz­ka w jakimś aśra­mie czy świą­ty­ni. Ale są też san­n­ja­si­ni, o któ­rych mówi­łam, któ­rzy skoń­czy­li swo­je obo­wiąz­ki i poświę­ca­ją się Bogu, noszą wte­dy ten strój cały czas, on poka­zu­je, że są jak­by poza spo­łe­czeń­stwem i zaj­mu­ją się spra­wa­mi duszy.

- Opo­wiedz o swo­jej świę­tej księ­dze.

- Mamy wie­le świę­tych ksiąg. Odwo­łu­je­my się gene­ral­nie do lite­ra­tu­ry wedyj­skiej. Naj­star­sza lite­ra­tu­ra wedyj­ska, do któ­rej się odno­si­my, to są Wedy. Jest ich czte­ry i funk­cjo­nu­ją w całym hin­du­izmie. Nasze naj­waż­niej­sze książ­ki, na któ­rych się opie­ra­my, to „Bha­ga­va­ta Pura­na”, rów­nież lite­ra­tu­ra wedyj­ska, ale póź­niej­sza. Są to opo­wie­ści trak­tu­ją­ce o oso­bo­wym Bogu. A dru­ga książ­ka, bar­dziej filo­zo­ficz­na i star­sza, to „Bha­ga­wad­gi­ta” i ona jest czę­ścią Maha­bha­ra­ty. To jest takie naj­waż­niej­sze dzie­ło filo­zo­ficz­ne, mamy tam nauki o duszy, o Bogu, o jodze.

- Czy masz jakiś cytat z tych ksiąg, któ­rym się inspi­ru­jesz?
- Jest wie­le takich cyta­tów. Mnie się naj­bar­dziej podo­ba stro­fa, któ­rą wypo­wie­dział mistyk, któ­ry zapo­cząt­ko­wał tę ben­gal­ską wer­sję wisz­nu­izmu. To jest stro­fa o tym, jaki powi­nien być czło­wiek. W wol­nym tłu­ma­cze­niu brzmi ona: „Nale­ży być pokor­nym jak źdźbło tra­wy, wytrzy­ma­łym jak drze­wo, wol­nym od chę­ci otrzy­my­wa­nia sza­cun­ku dla sie­bie i zawsze oka­zy­wać sza­cu­nek innym. I dopie­ro taka oso­ba, może powta­rzać świę­te Imię Boga zawsze”.

- Czy w Pol­sce są jakieś świą­ty­nie hin­du­istycz­ne?
- Hin­du­istycz­nych jest cał­kiem spo­ro, takich nale­żą­cych stric­te do wisz­nu­izmu ben­gal­skie­go jest tro­chę mniej — są dwie świą­ty­nie: w War­sza­wie i we Wro­cła­wiu, i mnó­stwo mniej­szych ośrod­ków, któ­re zbie­ra­ją się na czas świąt. Wynaj­mu­je się sale, spo­tka­nia odby­wa­ją się tak­że w domach. Ponad­to jest wie­le innych świą­tyń, w któ­rych wiel­bi się Wisz­nu, Śiwę.

- Wspo­mnia­łaś o Wisz­nu i Śiwie, czy hin­du­izm jest reli­gią poli­te­istycz­ną?
— Nie. Wła­śnie czy­ta­łam ostat­nio taką książ­kę, któ­rą mogę pole­cić, „Świę­ta Nić Hin­du­izmu” Joh­na Broc­king­to­na. Hin­du­izm nie jest poli­te­istycz­ny w takim sen­sie, w jakim my to rozu­mie­my. Nie wiel­bi się wie­lu bogów, bar­dziej cho­dzi o to, że tutaj ma miej­sce ewo­lu­cja bosko­ści, czy­li że reli­gia roz­wi­ja się od nur­tów takich oczy­wi­stych jak wiel­bie­nie przy­ro­dy czy modli­twa o deszcz. Hin­du­izm roz­wi­jał się co raz bar­dziej w stro­nę teistycz­nych tra­dy­cji. Mamy róż­ne bóstwa, ale to nie jest taki typo­wy poli­te­izm, po pierw­sze nie ma w hin­du­izmie cze­goś takie­go jak całość, to jest poję­cie stwo­rzo­ne przez ludzi z Zacho­du, pierw­szych kolo­ni­za­to­rów, któ­rzy zoba­czy­li całe to bogac­two tra­dy­cji reli­gij­nych w Indiach, i chcie­li je w jakiś spo­sób objąć i opi­sać jako całość. Ale fak­tycz­nie są to róż­ne tra­dy­cje reli­gij­ne w obrę­bie jed­ne­go tygla kul­tu­ro­we­go. I wła­śnie nie­któ­rzy fak­tycz­nie czczą Śiwę, ale to jest odręb­na tra­dy­cja od, na przy­kład, wisz­nu­izmu, gdzie wiel­bi się wyłącz­nie Wisz­nu. Uzna­je się Śiwę, ale jako oso­bę niż­szą, byt któ­ry nie jest boski, nie jest Pier­wot­ną Przy­czy­ną.

- Zauwa­ży­łem, że ludzie z Waszej wio­ski bar­dzo dba­ją o jej teren. Roz­da­je­cie też wege­ta­riań­skie jedze­nie. Co jest przy­czy­ną tego, że nie uzna­je­cie pokar­mu mię­sne­go?
- W Indiach, jak byśmy spoj­rze­li na tra­dy­cje reli­gij­ne, to jed­ną z rze­czy, któ­re je łączy jest zasa­da Ahim­sa, czy­li nie­krzyw­dze­nia. W ducho­wo­ści hin­du­istycz­nej wcze­śnie zro­zu­mia­no, że żeby poczy­nić postęp ducho­wy, trze­ba czy­nić miło­sier­dzie. Stąd posta­wa, żeby nie krzyw­dzić ani ludzi, ani zwie­rząt. Jest to jed­na z czte­rech zasad nazy­wa­nych czte­re­ma fila­ra­mi dhar­my.

- Czy obser­wu­jesz zain­te­re­so­wa­nie uczest­ni­ków Wood­stoc­ku Mię­dzy­na­ro­do­wym Towa­rzy­stwem Świa­do­mo­ści Krysz­ny?
- Przede wszyst­kim jak pada deszcz, robi się tłocz­no w namio­tach (śmiech). Zain­te­re­so­wa­nie jest na pew­no przy prad­sa­da (dosł. łaska), czy­li przy jedze­niu. Dużo ludzi przy­cho­dzi na pro­gram arty­stycz­ny, jesz­cze wię­cej na kon­cer­ty. No i przy­cho­dzą też na sesje pytań i odpo­wie­dzi. Aku­rat w tym namio­cie jestem naj­czę­ściej i widzę, że cał­kiem spo­ro osób zain­te­re­so­wa­nych jest odpo­wie­dzia­mi na róż­ne waż­ne pyta­nia. Jest to bar­dzo miłe, że ludzie chcą się cze­goś dowie­dzieć bez uprze­dzeń.

- Ile cza­su dzien­nie spę­dzasz na modli­twie?
- Kie­dy przyj­mu­je­my mistrza ducho­we­go, skła­da­my mu obiet­ni­cę, w jakiej ilo­ści będzie­my tę modli­twę wypo­wia­dać. Ale nie cho­dzi o ilość, lecz o to, żeby przez jakiś czas absor­bo­wać umysł man­trą — jeśli robi­my to krót­ko, to nie ma to takie­go efek­tu, jak byśmy robi­li to dłu­żej. Naj­lep­szym cza­sem jest oko­ło dwóch godzin dzien­nie. Wte­dy umysł może się osłu­chać i jest uspo­ko­jo­ny, udu­cho­wio­ny. Ale jak to w życiu, róż­nie to bywa, ja modlę się oko­ło godzi­ny dzien­nie.

- Czy celem man­try jest zjed­no­cze­nie z Bogiem?
- Tak. Przede wszyst­kim to pozna­nie Boga naj­pierw. Mamy czte­ry stop­nie obja­wie­nia się Boga. Pierw­szy to jest nama, dru­gi to jest rupa, potem guna i lila. Naj­pierw jest nama, czy­li imię. Powta­rza­my man­trę, żeby poczuć, że Bóg jest Imie­niem. Kie­dy zaan­ga­żu­je­my się w tę prak­ty­kę, to nasta­je w koń­cu taki moment, że sta­je się to nam obja­wio­ne. Potem jest rupa — odkry­cie for­my Boga czy doświad­cze­nia go w jakiś spo­sób, tego, co on robi, żeby mieć w tym udział.

- Opo­wiedz pro­szę jesz­cze o naj­waż­niej­szych świę­tach waszej reli­gii.
- Mamy bar­dzo wie­le świąt, w Indiach po pro­stu kocha się świę­ta. Zawsze jest dobry czas, żeby świę­to­wać. Nasze naj­waż­niej­sze świę­to to Dżan­masz­ta­mi czy­li naro­dze­nie Krysz­ny, ono wypa­da w lecie, ale nie ma usta­lo­nej daty. Dru­gim takim świę­tem jest Gau­ra­pur­ni­ma, któ­re wypa­da w tym samym cza­sie co Holi, czy­li świę­to kolo­rów. Gau­ra­pur­ni­ma to dzień, kie­dy uro­dził się mistyk Cza­ita­nia, któ­ry zapo­cząt­ko­wał wisz­nu­izm ben­gal­ski, czy­li zaczął pro­pa­go­wać prak­ty­kę powta­rza­nia imion Boga. Wcze­śniej wiel­bi­ło się Krysz­nę, ale śpie­wa­nie imion Boga czy ich medy­to­wa­nie nie było aż tak bar­dzo zna­ne.

- Czy to świę­to kolo­rów jest w jakiś spo­sób powią­za­ne z festi­wa­la­mi kolo­rów, kie­dy ludzie obrzu­ca­ją się farb­ka­mi w prosz­ku?
- Jest bar­dzo powią­za­ne. Jest ono zaczerp­nię­te wła­śnie z hin­du­izmu, tyl­ko tro­chę wyrwa­ne z kon­tek­stu, bo pozo­stał tyl­ko ten ele­ment, że obrzu­ca­my się kolo­ra­mi na znak tego, że idzie wio­sna. Jest z tym tak, jak ze świę­ta­mi wszę­dzie – na daw­ne świę­ta nakła­da­ją się świę­ta typo­we dla danej tra­dy­cji reli­gij­nej. Podob­nie mamy z 24. grud­nia. Kie­dyś Hin­du­si mie­li świę­to wio­sny, ale na to nało­ży­ło się świę­to zwią­za­ne z kul­tem Krysz­ny. Tak więc teraz w Holi świę­tu­je­my zarów­no poja­wie­nie się pory wio­sen­nej, jak i zwy­cię­stwo dobra – Krysz­ny, nad złem – moca­mi demo­nicz­ny­mi.

- Dzię­ku­ję Ci bar­dzo za roz­mo­wę.

W dal­szej czę­ści zmie­rzam do bia­łe­go, skrom­ne­go sto­iska na ubo­czu dro­gi wjaz­do­wej. Sta­cjo­nu­je tam gru­pa chrze­ści­jan, któ­rej człon­ko­wie twier­dzą, że nie są wyznaw­ca­mi żad­nej deno­mi­na­cji. Oko­li­ca sta­no­wi­ska usła­na jest poroz­rzu­ca­ny­mi bro­szu­ra­mi – ich ewan­ge­li­za­cja odno­si naj­wy­raź­niej nie­wy­mier­ne skut­ki. Z ulo­tek prze­brzmie­wa ostrze­gaw­czy ton: kato­li­cy nie osią­gną życia wiecz­ne­go – za czcze­nie obra­zów, wia­rę w uczyn­ki i wyzna­wa­nie zor­ga­ni­zo­wa­nej reli­gii cze­ka ich wiecz­na kaźń w jezio­rze siar­ki. Męż­czyź­ni nie wyda­ją się chęt­ni do roz­mo­wy, gdy mówię im, że chcę opu­bli­ko­wać moją rela­cję z Wood­stoc­ku na por­ta­lu ekumenizm.pl. Jasno dekla­ru­ją swój prze­ciw wobec dia­lo­gu mię­dzy­wy­zna­nio­we­go. Jeden z nich, Marek, utrzy­mu­je, że nie są żad­ną deno­mi­na­cją – okre­śla­ją się mia­nem chrze­ści­jan. Nie­usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny tym tłu­ma­cze­niem, szu­kam wska­zów­ki na ich ofi­cjal­nej stro­nie, nie­ste­ty bez efek­tu.
Wyglą­da na to, że nie mnie jedy­ne­go intry­gu­je kwe­stia tego, gdzie na mapie 40 000 wyznań chrze­ści­jań­skich znaj­du­je się ta enig­ma­tycz­na gru­pa. Kil­ka osób przy­sta­je, żeby zapy­tać o to samo i zaraz usły­szeć podob­ną odpo­wiedź. Kon­ty­nu­uję roz­mo­wę z Mar­kiem. Męż­czy­zna opo­wia­da o swo­im odej­ściu z Kościo­ła Kato­lic­kie­go w mia­rę odkry­wa­nia Pisma Świę­te­go. – Byłem bar­dzo maryj­nym kato­li­kiem – mówi. Obec­nie w kul­cie Mat­ki Bożej dopa­tru­je się inspi­ra­cji dia­bel­skich. Do księ­ży nie żywi ura­zy. Na dowód dzia­łal­no­ści Ducha Świę­te­go w życiu czło­wie­ka przy­wo­łu­je wła­sne wyzwo­le­nie z nało­gów i świa­dec­two kole­gi, kie­dyś sata­ni­sty i fana Kata, do gor­li­we­go wyznaw­cy Chry­stu­sa.

Nie tyl­ko mnie inte­re­su­je to tajem­ni­cze zgro­ma­dze­nie — roz­mo­wę z jed­nym z nich zaini­cjo­wa­ła uśmiech­nię­ta dziew­czy­na. Wyda­je się zaan­ga­żo­wa­na w dys­ku­sję, po uprzej­mej wymia­nie zdań zabie­ra mate­ria­ły infor­ma­cyj­ne i odcho­dzi od sto­iska. Uda­je mi się ją dogo­nić, żeby dowie­dzieć się wię­cej o gru­pie męż­czyzn. Klau­dia, bo tak ma na imię, zdra­dza mi deno­mi­na­cyj­ne pocho­dze­nie ich­niej­sze­go wyzna­nia. — To są bran­ha­mi­ści. Wywo­dzą się z chrze­ści­jań­stwa ewan­ge­licz­ne­go — mówi. Ich zało­ży­cie­lem był Wil­liam Bran­ham, któ­ry wewnątrz wspól­no­ty ucho­dził za pro­ro­ka. Prze­po­wia­dał koniec świa­ta i nie uzna­wał dok­try­ny Trój­cy Świę­tej. Był też auto­rem oso­bli­we tezy, że Kain jest synem Ewy i Sza­ta­na, któ­ry zwiódł ją w raj­skim ogro­dzie. Wewnątrz wyzna­nia bran­ha­mi­stów na sku­tek podzia­łów poja­wi­ły się kolej­ne nur­ty. Klau­dia jest bar­dzo obe­zna­na w tema­cie. Sama, jak się oka­zu­je jest w Koście­le Zie­lo­no­świąt­ko­wym. Razem ze współ­wy­znaw­ca­mi przy­jeż­dża­ją do Kostrzy­na z pobli­skie­go zbo­ru w Gorzo­wie, żeby ewan­ge­li­zo­wać. Nie mają żad­ne­go sta­no­wi­ska, więc dzia­łal­ność misyj­ną usku­tecz­nia­ją w dro­dze. Twier­dzi, że jej efek­ty są róż­ne – jed­ni reagu­ją drwi­ną, a inni odbie­ra­ją ich dzia­łal­ność pozy­tyw­nie. W jej prze­ko­na­niu wie­le przy­jezd­nych ma w sobie pust­kę, któ­rą sta­ra się zapeł­nić docze­sny­mi dobra­mi. Nasza poga­węd­ka trwa dosłow­nie chwi­lę. Klau­dia kon­ty­nu­uje swo­ją misję, a ja podą­żam do czwar­te­go przy­stan­ku na mojej wyzna­nio­wej mapie.

Upal­ne słoń­ce wysu­szy­ło bło­to na tyle, że moż­na po nim iść bez ugrzęź­nię­cia. Ogrom poroz­rzu­ca­nych puszek sta­no­wi ist­ną żyłę zło­ta dla lokal­nych zło­mia­rzy. Nogi pro­wa­dzą mnie dalej, na oczysz­czo­ne ze śmie­ci pobli­skie wznie­sie­nie ASP. Pośród sta­no­wisk orga­ni­za­cji poza­rzą­do­wych, obo­zu­je tam namiot rodzi­mo­wier­ców. Trwa jesz­cze dys­ku­sja z uczest­ni­ka­mi spo­tka­nia i wyznaw­ca­mi pogań­skich bóstw. Na roz­mo­wę umó­wi­łem się z Rato­mi­rem, rzecz­ni­kiem Rodzi­me­go Kościo­ła Pol­ski.

- Spo­tka­łem wie­le wyznań w Kostrzy­nie, ale z rodzi­mo­wier­ca­mi nie mia­łem jesz­cze do czy­nie­nia. Któ­ry raz jesteś na Wood­stoc­ku?

- Dru­gi raz, ale nie dzi­wię się, że nas nie spo­tka­łeś, bo for­mal­nie jeste­śmy tu po raz pierw­szy. Poza tym jeste­śmy mniej­szo­ścią i nie czę­sto się o nas wspo­mi­na.

- Chcia­łem Cię zapy­tać o Two­je imię. Po iden­ty­fi­ka­to­rze widzę, że Two­je praw­dzi­we imię to nie Rato­mir.

- Jest to jak naj­bar­dziej moje praw­dzi­we imię z tym, że z postrzy­żyn. Obrzę­du rodzi­mo­wier­cze­go, któ­ry w śre­dnio­wie­czu był prze­pro­wa­dza­ny wśród chłop­ców w wie­ku 7–12 lat i ozna­czał, nie tak jak w chrze­ści­jań­stwie — włą­cze­nie do wspól­no­ty wyzna­nio­wej, tyl­ko do spo­łecz­no­ści męskiej.

- Rodzi­mo­wier­cy zrze­sza­ją się w uzna­nej wspól­no­cie reli­gij­nej, któ­rej ofi­cjal­na nazwa to…

- Rodzi­my Kościół Pol­ski, z tym że w Pol­sce zare­je­stro­wa­ne są czte­ry rodzi­mo­wier­cze związ­ki wyzna­nio­we, z cze­go — co mi wia­do­mo — obec­nie czyn­nie dzia­ła­ją dwa. Oprócz tego rodzi­mo­wier­cy orga­ni­zu­ją się w róż­nych sto­wa­rzy­sze­niach i fun­da­cjach. Poza tym jest jesz­cze wie­le wspól­not lokal­nych, któ­re pozo­sta­ją nie­sfor­ma­li­zo­wa­ne.

- Potra­fisz wymie­nić nazwy tych pozo­sta­łych wspól­not?

- Rodzi­my Kościół Pol­ski jest naj­star­szy. Potem mamy Zwią­zek Wyzna­nio­wy Rodzi­ma Wia­ra, Zachod­nio­sło­wiań­ski Zwią­zek Wyzna­nio­wy Sło­wiań­ska Wia­ra i Pol­ski Kościół Sło­wiań­ski, zało­żo­ny w Toru­niu przez arche­olo­gów, bar­dziej jako klub dys­ku­tanc­ki niż wyzna­nie. Acz­kol­wiek cały czas figu­ru­je w reje­stra­cji MSWiA, obec­nie w Mini­ster­stwie Admi­ni­stra­cji i Cyfry­za­cji.

- Ile wyznaw­ców liczy Wasz zwią­zek?

- Prze­wi­du­je­my dwa rodza­je przy­na­leż­no­ści: for­mal­ną, któ­ra jest uza­leż­nio­na od zło­że­nia pisem­nej dekla­ra­cji przy­stą­pie­nia, i tych człon­ków sza­cu­ję na oko­ło 300–500 osób, oraz uzna­nio­wą, czy­li opar­tą na ust­nym wyra­że­niu woli, i ich licz­bę sza­cu­je­my na ok. 2000 – 2500 osób.

- Czy popu­lar­na for­ma „poga­nie” jest obraź­li­wa czy akcep­to­wal­na?

- Przede wszyst­kim for­ma „poga­nie” jest mało pre­cy­zyj­na, więc sta­ra­my się dopre­cy­zo­wy­wać swój sys­tem wyzna­nio­wy uży­wa­jąc okre­śle­nia „rodzi­mo­wier­stwo sło­wiań­skie”. For­ma „poga­nie” jest nato­miast obraź­li­wa tyl­ko wów­czas, jeże­li ktoś jej w takiej inten­cji uży­wa, w celu obra­że­nia, zde­pre­cjo­no­wa­nia. Jeże­li ktoś jed­nak uży­wa tej for­my jako pew­ne­go rodza­ju uogól­nie­nie czy skrót myślo­wy, to nie mam powo­du, żeby się obra­żać.

- Jak dłu­go jesteś rodzi­mo­wier­cą?

- Kil­ka­na­ście lat, a w zasa­dzie od zawsze. Czło­wiek naj­pierw bowiem docho­dzi do pew­nych prze­my­śleń, do pew­ne­go świa­to­po­glą­du, co mia­ło miej­sce w moim przy­pad­ku, a następ­nie uświa­da­mia sobie, że to, do cze­go doszedł, po czę­ści sam, po czę­ści szu­ka­jąc w źró­dłach, histo­rii, kul­tu­rze, znaj­du­je odbi­cie w rodzi­mo­wier­stwie sło­wiań­skim, czy­li czymś, co rze­czy­wi­ście ist­nie­je, funk­cjo­nu­je i trwa nadal, a nie – tak jak nie­któ­rzy pró­bu­ją dowieść – znik­nę­ło rap­tem w okre­sie chrztu Pol­ski.

- Wasze wyzna­nie jest mniej­szo­ścio­we i nie­co­dzien­ne z uwa­gi na to, że wie­rzy­cie w wie­le bóstw, dla­te­go odróż­nia­cie się cho­ciaż od takich mniej­szo­ści jak muzuł­ma­nie. Jak Twoi naj­bliż­si zapa­tru­ją się na Twój wybór?

- Ja aku­rat znaj­do­wa­łem się w tej dobrej sytu­acji, że pocho­dzę z rodzi­ny mie­sza­nej świa­to­po­glą­do­wo, więc mia­łem od począt­ku moż­li­wość wybra­nia swo­jej ścież­ki, zarów­no ide­olo­gicz­nej, jak i wyzna­nio­wej i  nie było z tym żad­ne­go pro­ble­mu. Nato­miast to nie jest tak, że jeste­śmy jedy­ny­mi poli­te­ista­mi w Pol­sce, są rów­nież związ­ki wyzna­nio­we np. ása­trú, nawią­zu­ją­ce do wie­rzeń nor­dyc­kich czy wic­ca.

- Czy dostrze­gasz jakieś podo­bień­stwa, któ­re łączy­ły­by nasze reli­gie?

- Samo nasu­wa się stwier­dze­nie, że wszyst­ko to, co kato­li­cyzm zapo­ży­czył sobie z naszych wie­rzeń i naszych rytu­ałów, obrzę­dów, czy­li na przy­kład dodat­ko­we nakry­cie sto­łu pod­czas wigi­lii czy sian­ko pod obru­sem, malo­wa­nie jajek na Wiel­ka­noc. Albo marzan­na – to jest pogań­stwo w czy­stej for­mie, świę­to plo­nów czy­li Dożyn­ki rów­nież, nie wspo­mi­na­jąc o Kupa­le, pusz­cza­niu wian­ków i oczysz­cza­ją­cych sokach przez ogni­sko. Oczy­wi­ście kato­li­cyzm pró­bo­wał nadać temu wła­sne zna­cze­nie, ale wszy­scy zna­ją­cy swo­ją kul­tu­rę mogą bez pro­ble­mu dotrzeć do pogań­skiej gene­zy tych obrzę­dów.

- Jakie świę­ta cele­bru­je­cie?

- Czte­ry głów­ne świę­ta przy­pa­da­ją w dni prze­si­leń i rów­no­no­cy, czy­li poczy­na­jąc od roku wege­ta­cyj­ne­go, mamy Jare Świę­to, czy­li świę­to wio­sny, Kupa­łę – prze­si­le­nie let­nie, mamy Plo­ny, czy­li póź­niej­sze Dożyn­ki we wrze­śniu i Szczo­dre Gody, pokry­wa­ją­ce się z póź­niej­szym Bożym Naro­dze­niem. Do tego docho­dzą dwa głów­ne świę­ta poświę­co­ne duchom przod­ków, czy­li Dzia­dy Wio­sen­ne i Dzia­dy Jesien­ne, czy­li Zadusz­ki. Natu­ral­nie są jesz­cze inne, pomniej­sze świę­ta.

- Czy na prze­strze­ni tygo­dnia macie jakiś świą­tecz­ny dzień, jak nie­dzie­la w chrze­ści­jań­stwie czy sobo­ta w juda­izmie?

- Sło­wo „nie­dzie­la” jak sama nazwa wska­zu­je pocho­dzi od słów „nie dzie­la”, czy­li nic się nie dzie­je, nikt nic nie robi. To był dzień odpo­czyn­ku, więc też sta­ra­my się odpo­czy­wać w nie­dzie­lę choć wia­do­mo, że mamy XXI wiek i trze­ba się rów­nież dosto­so­wać do współ­cze­snych realiów. Rodzi­mo­wier­stwo nie jest reli­gią popa­da­ją­cą w jakiś skraj­ny dogma­tyzm, więc nie ma na przy­kład takiej sytu­acji, że ktoś komuś coś narzu­ca czy dyk­tu­je. Mamy okre­ślo­ny wspól­ny trzon wie­rzeń, wokół któ­re­go dopusz­czal­na jest dość sze­ro­ka swo­bo­da inter­pre­ta­cyj­na. To jed­nak wła­śnie ów wspól­ny fun­da­ment nas, rodzi­mo­wier­ców, sca­la.

- Czy w rodzi­mo­wier­stwie jest jakiś bóg odpo­wie­dzial­ny za jakieś zja­wi­sko atmos­fe­rycz­ne?

- Na przy­kład Strzy­bóg, czy­li bóg wia­trów, ale mamy też demo­ny z tym zwią­za­ne, na przy­kład pła­net­ni­ki, któ­re zaj­mo­wa­ły się spro­wa­dza­niem desz­czu albo odga­nia­niem chmur.

- Czy uwa­żasz, że mogły ścią­gnąć ten deszcz, któ­ry doświad­czy­li­śmy wczo­raj?

- Myślę, że wie­le osób w to wie­rzy. Ja gene­ral­nie uwa­żam, że bogo­wie mają odbi­cie w natu­rze, są jej prze­ja­wa­mi czy raczej przez pra­wa natu­ry prze­ja­wia­ją swe ist­nie­nie. Są z nią zwią­za­ni, więc to, co nas ota­cza, to też jest bóg. Dla­te­go nasz poli­te­izm jest sil­nie nace­cho­wa­ny pan­te­izmem i to funk­cjo­nu­je ze sobą w wiel­kiej zgo­dzie.

- Poza zwy­cza­ja­mi, o któ­rych wspo­mnia­łeś, czy dostrze­gasz jakieś inne podo­bień­stwa mię­dzy rodzi­mo­wier­stwem a chrze­ści­jań­stwem, może w sfe­rze oby­cza­jo­wej?

- Gene­ral­nie żyje­my na tych zie­miach od dłuż­sze­go cza­su, kato­li­cyzm jest tu od ok. tysią­ca ostat­nich lat, zatem pew­ne rze­czy musia­ły się prze­ni­kać. U Sło­wian na pew­no nie było takiej pury­tań­sko­ści jak w chrze­ści­jań­stwie, zwłasz­cza tym śre­dnio­wiecz­nym. Dla­te­go na przy­kład świę­to Kupa­ły jest opi­sy­wa­ne przez kro­ni­ka­rzy jako świę­to roz­wią­zło­ści, pod­czas któ­re­go nie wia­do­mo co się wyczy­nia­ło. Nato­miast rze­czy­wi­stość wyglą­da­ła tak, że dla takie­go mni­cha poło­wa odsło­nię­tej w tań­cu kobie­cej łyd­ki była wystar­cza­ją­cym powo­dem do zgor­sze­nia.

- Czy uwa­żasz, że moż­na zna­leźć wspól­ny mia­now­nik w pol­sko­ści i rodzi­mo­wier­stwie?

- Nie tyle moż­na go zna­leźć, co on po pro­stu jest. Mamy patrio­tę, czy­li oso­bę, któ­ra kocha swój kraj, język, kul­tu­rę. W rodzi­mo­wier­stwie rów­nież waż­na jest wła­sna kul­tu­ra, zwią­zek z zie­mią, ze swo­ją wspól­no­tą. Nie myl­my tu jed­nak patrio­ty­zmu ze skraj­nym nacjo­na­li­zmem, bo to jest jego skraj­na, wypa­czo­na for­ma. Nacjo­na­lizm to nie patrio­tyzm. Te poję­cia nie są syno­ni­ma­mi i chciał­bym wyraź­nie to pod­kre­ślić. A mimo to rodzi­mo­wier­stwu sło­wiań­skie­mu pró­bu­je się przy­cze­pić łat­kę nacjo­na­li­zmu, co jest krzyw­dzą­ce i błęd­ne.

- Przy­wio­dło mi to na myśl orga­ni­za­cję Niklot [orga­ni­za­cja nacjo­na­li­stycz­na powo­łu­ją­ca się na reli­gie pogań­skie — TS]. Czy sły­sza­łeś o niej?

- Sły­sza­łem o orga­ni­za­cji Niklot, ale to nie jest zwią­zek, lecz sto­wa­rzy­sze­nie. Nie będę się wypo­wia­dał za Niklo­ta, bo trze­ba by było ich zapy­tać, jak oni to widzą. Nato­miast ze swo­jej per­spek­ty­wy, człon­ka Rodzi­me­go Kościo­ła Pol­skie­go, mogę powie­dzieć, że każ­dy mariaż wia­ry z poli­ty­ką koń­czy się źle, zwłasz­cza dla tej pierw­szej. Dla poli­ty­ki, w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku, zwy­kle też nie wycho­dzi to naj­le­piej. Dla­te­go jestem zda­nia, że jeśli ktoś chce się zaj­mo­wać poli­ty­ką, to ma od tego gru­py poli­tycz­ne, par­tie, a jak ktoś chce się zaj­mo­wać wia­rą, to ma od tego związ­ki wyzna­nio­we i Kościo­ły. W Koście­le Rodzi­mym spra­wy poglą­dów poli­tycz­nych pozo­sta­wia­my do indy­wi­du­al­nej, oso­bi­stej oce­ny.

- Powiedz mi, co ozna­cza sym­bol, któ­ry widać na fla­dze wasze­go namio­tu?

- Sym­bol „Rąk Boga” przed­sta­wia Boga Naj­wyż­sze­go, czy­li głów­ną siłę spraw­czą, natu­rę, wszech­świat… Czte­ry dło­nie skie­ro­wa­ne w czte­ry stro­ny świa­ta, pomię­dzy któ­re wpi­sa­ne są swa­rzy­ce. Gene­ral­nie przed­sta­wia­ją rów­no­wa­gę do któ­rej dąży natu­ra, cały ota­cza­ją­cy nas świat, to co dla nas naj­waż­niej­sze… — Podob­ne sym­bo­le moż­na zoba­czyć w hin­du­izmie, zga­dza się?- Jeśli cho­dzi o ele­ment jakim jest swa­sty­ka, to zosta­ła ona zaadop­to­wa­na i wypa­czo­na przez Hitle­ra, nato­miast jej zna­cze­nie i histo­ria są zupeł­nie inne niż to, któ­re utrwa­li­ło się w Euro­pie przez pry­zmat nie­szczęść dru­giej woj­ny świa­to­wej. Trze­ba uświa­do­mić spo­łe­czeń­stwu, że to przede wszyst­kim sym­bol szczę­ścia i pomyśl­no­ści, znacz­nie star­szy niż III Rze­sza i w jego pier­wot­nej, pozy­tyw­nej for­mie uży­wa­ny był rów­nież przez Sło­wian. Tak­że oddzia­ły Woj­ska Pol­skie­go, pod­czas pierw­szej i dru­giej woj­ny świa­to­wej się nim posłu­gi­wa­ły. Hitler bez­praw­nie zawłasz­czył ten sym­bol, wpi­su­jąc go w bia­ły okrąg na kar­ma­zy­no­wym tle i obra­ca­jąc o 45 stop­ni. Uży­wa­nie go wła­śnie tej for­mie jest zabro­nio­nym przez pol­skie pra­wo pro­pa­go­wa­niem faszy­zmu, któ­re­go u nas w żad­nym wypad­ku nie znaj­dziesz.

- Wróć­my do reli­gii, czy zna­na jest licz­ba waszych bogów?

- Nikt nie jest w sta­nie rze­tel­nie odpo­wie­dzieć na to pyta­nie. Kon­kret­nej licz­by nie zna­my. Jest Bóg Naj­wyż­szy, bogo­wie głów­ne­go pan­te­onu, bogo­wie pomniej­si, do tego jest jesz­cze sze­ro­ki wachlarz duchów opie­kuń­czych miejsc, tak­że cięż­ko jest to jed­no­znacz­nie osza­co­wać. Nie ma takie­go „drze­wa gene­alo­gicz­ne­go” bóstw. Jest to nie­moż­li­we do wyko­na­nia, tym bar­dziej, że w róż­nych rejo­nach te wie­rze­nia się prze­ni­ka­ły, i w zależ­no­ści od tego, jaki region albo okres dzie­jów roz­pa­tru­je­my, to te wie­rze­nia się kumu­lo­wa­ły, zmie­nia­ły, nakła­da­ły na sie­bie. To jest reli­gia żywa, natu­ral­na, nie ma w niej świę­tej księ­gi, obja­wień, zało­ży­cie­la – mesja­sza, któ­ry powie­dział, co nale­ży robić, żeby żyć god­nie i być dobrym czło­wie­kiem. U nas klu­czo­wa jest empa­tia i zdol­ność samo­dziel­ne­go myśle­nia, bo żaden goto­wy prze­pis nie zastą­pi nam zdol­no­ści wczu­cia się w sytu­ację dru­giej oso­by.

- W jaki spo­sób nawią­zu­jesz łącz­ność z boga­mi?

- Jeże­li są zwią­za­ni z natu­rą, to przede wszyst­kim poprzez obco­wa­nie z natu­rą. To naj­prost­szy spo­sób, naj­bar­dziej pier­wot­ny. Cza­sa­mi odczu­wasz tego boga w spo­sób wręcz nama­cal­ny. Oso­bi­ście nie widzę lep­sze­go spo­so­bu.

- Czy macie jakieś modli­twy?

- Oczy­wi­ście są modli­twy. Tak­że obrzę­dy. Wszyst­ko moż­na zna­leźć na naszych stro­nach inter­ne­to­wych.

- Czy zasa­dy waszej reli­gii są w jakiś spo­sób ska­te­go­ry­zo­wa­ne, macie coś na kształt Cre­do w chrze­ści­jań­stwie?

- Mamy takie dość ogól­ne Cre­do, któ­re brzmi „rób, co chcesz, byle byś przy tym nie krzyw­dził innych”. Bar­dzo czę­sto powta­rza się tez opi­nia, że rodzi­mo­wier­stwo sło­wiań­skie opie­ra się na zmy­sło­wej i poza­zmy­sło­wej obser­wa­cji ota­cza­ją­ce­go nas świa­ta, zapo­cząt­ko­wa­nej przez naszych sło­wiań­skich przod­ków. I to chy­ba zamy­ka temat. Tak jak powie­dzia­łem wcze­śniej, nic nie zastą­pi empa­tii i zdol­no­ści samo­dziel­ne­go myśle­nia.

- Jak oce­niasz waszą dzia­łal­ność na Wood­stoc­ku? Spo­ty­ka­cie się z zain­te­re­so­wa­niem?

- Jak widać — spójrz na namiot — jest peł­ny. Żału­je­my, że nie mamy więk­sze­go.

- Czy ktoś został zwer­bo­wa­ny na tyle, żeby przejść do waszej reli­gii?

- Nas to nie doty­czy. U nas nie ma takie­go zało­że­nia. Rodzi­mo­wier­stwo nie jest reli­gią misyj­ną, nie jest nasta­wio­ny na pozy­ski­wa­nie nowych człon­ków za wszel­ką cenę. Wycho­dzi­my z zało­że­nia, że ktoś, kto się dosta­tecz­nie inte­re­su­je wła­sną kul­tu­rą, kul­tu­rą i histo­rią swo­ich przod­ków, wcze­śniej czy póź­niej sam natra­fi na rodzi­mo­wier­stwo. Żału­je­my, że infor­ma­cja o nas nie jest powszech­na i ogól­nie dostęp­na, a przez to nie jest nas łatwo zna­leźć, ale nie pro­wa­dzi­my jakiejś akcji misyj­nych. Przy­kła­do­wo z tego powo­du śro­do­wi­ska, któ­re zaj­mu­ją się ana­li­zą sekt czy nowych ruchów wyzna­nio­wych, nie kla­sy­fi­ku­ją nas jako zagro­że­nie, ponie­waż nie pro­wa­dzi­my maso­we­go nawra­ca­nia czy podob­nych rze­czy. Opie­ra­my się na edu­ka­cji, na uświa­do­mie­niu ludziom, że mamy wła­sną kul­tu­rę, że przed wie­rze­nia­mi chrze­ści­jań­ski­mi były tu wła­sne wie­rze­nia.

- Co ozna­cza Two­je imię?

- Rato­mir? Był taki legen­dar­ny wład­ca połu­dnio­wo­sło­wiań­ski, któ­ry bro­nił rodzi­mej wia­ry do tego stop­nia i na tyle gor­li­wie, że chrze­ści­ja­nie, któ­ry zosta­li wcze­śniej spro­wa­dza­ni na teren jego kra­ju, musie­li z nie­go ucho­dzić albo ukry­wać się naj­dal­szych, gór­skich ostę­pach. Rato­mir był na tyle kon­se­kwent­ny w tym co robił, że jego dzia­ła­nia kon­ty­nu­owa­li jesz­cze jego czte­rej syno­wie. Może się wyda­wać, że wybra­łem takie imię z uwa­gi na to, że Rato­mir prze­śla­do­wał chrze­ści­jan. Nie. Obra­łem to imię, dla­te­go że to była oso­ba, któ­ra wal­czy­ła o swo­je war­to­ści, wal­czy­ła z czymś, co było obce, napły­wo­we i nie dawa­ło moż­li­wo­ści na zawar­cie kom­pro­mi­su. Mono­te­izmy nie są nasta­wio­ne na nawią­za­nie poro­zu­mie­nia i dia­lo­gu z poli­te­izma­mi. Eku­me­nizm też nie obej­mu­je poli­te­izmów, więc rodzi­mo­wier­cy byli zmu­sze­ni albo się bro­nić albo dać się spi­sać na zagła­dę. Na szczę­ście pomi­mo tylu wie­ków uda­ło nam się prze­trwać. Mamy nadzie­ję, że teraz, kie­dy ludzie poszu­ku­ją, bada­ją, to będzie im łatwiej zna­leźć to, co ich wią­że z tą zie­mią, wła­sną kul­tu­rę, rodzi­mą wia­rę.

- Dzię­ki, że zna­la­złeś czas na roz­mo­wę.

Opusz­czam oko­li­ce namio­tu rodzi­mo­wier­ców. Przede mną jesz­cze dwa spo­tka­nia. Idąc usta­wio­nych rzę­dem pojaz­dów, tra­fiam do klu­bu moto­cy­klo­we­go Boaner­ges. Jego logiem są nało­żo­ne na sie­bie krzyż, gołę­bi­ca i koło od moto­ru. Nazwa z języ­ka hebraj­skie­go ozna­cza Synów Gro­mu, czy­li Jaku­ba i Jana. Do ich punk­tu usta­wia się kolej­ka. Moż­na w nim nabyć tema­tycz­ne koszul­ki tudzież inne pamiąt­ki, cho­ciaż­by przy­pin­ki do skó­ry. Mają tak­że do roz­da­nia za dar­mo Biblie meta­low­ca i moto­cy­kli­sty. Bio­rę pierw­szą z nich. Jest to Nowy Testa­ment opa­trzo­ny zbio­rem modlitw oraz świa­dec­twa­mi muzy­ków meta­lu chrze­ści­jań­skie­go i byłych sata­ni­stów. Od patro­lu­ją­ce­go teren męż­czy­zny dowia­du­ję się, że nie są zwią­za­ni z każ­dym kon­kret­nym wyzna­niem, a człon­ko­wie klu­bu nale­żą do róż­nych Kościo­łów. Na temat doświad­czeń z Wood­stoc­ku, moto­cy­klo­wej ewan­ge­li­za­cji i histo­rii klu­bu roz­ma­wiam z Paw­łem.

- Któ­ry raz jeste­ście już na Wood­stoc­ku?
— Trud­no zli­czyć, na pew­no byli­śmy ponad pięt­na­ście razy. Cięż­ko odpo­wie­dzieć, gdyż na począt­ku zlo­tów nie przy­po­mi­na­ło to tego, co mamy teraz. Była to po pro­stu garst­ka zna­jo­mych, któ­ra mia­ła podob­ny świa­to­po­gląd i idee, i któ­ra się w jed­nym miej­scu zbie­ra­ła, odgra­dza­ła taśmą i wyka­zy­wa­ła ini­cja­ty­wę poma­ga­nia innym. Począt­ki były bar­dzo nie­ofi­cjal­ne, nie­for­mal­ne.

- A powiedz mi, pro­szę, czy Wasz klub jest zwią­za­ny z jakimś kon­kret­nym Kościo­łem, zbo­rem, wyzna­niem?
— Nie. Wręcz odci­na­my się od kon­kret­ne­go kościo­ła. Ludzie, któ­rzy dla nas pra­cu­ją, wolon­ta­riu­sze są roż­nych Kościo­łów. Wspól­ny czyn­nik nas łączą­cy to wia­ra w tego same­go Boga. Wszy­scy wyzna­ją głów­ne praw­dy wia­ry. Nato­miast to, z jakie­go jesteś Kościo­ła nie tyl­ko nie ma zna­cze­nia, ale wręcz nie jest poru­sza­ne na tere­nie naszej moto­wio­ski i nie jest pro­pa­go­wa­ne, bo to może być źró­dłem kon­flik­tów, a nie przy­jem­nej roz­mo­wy.

- Ale mimo to pro­wa­dzi­cie dzia­łal­ność ewan­ge­li­za­cyj­ną.
— Tak, nato­miast nie jest to dzia­łal­ność w obrę­bie kon­kret­ne­go kościo­ła w takim codzien­nym zna­cze­niu. My przede wszyst­kim zaj­mu­je­my się roz­da­wa­niem Biblii Moto­cy­kli­sty i ona nie jest zwią­za­na z żad­nym pol­skim Kościo­łem. Prze­kład Biblii jest akcep­to­wa­ny przez wszyst­kich nas obec­nych. Nie mamy do nie­go zastrze­żeń, nie ma w nim żad­nych here­zji.

- Czy poza Wood­stoc­kiem udzie­la­cie się w innych ini­cja­ty­wach?
- Tak. Klub jest podzie­lo­ny na czte­ry oddzia­ły, tak zwa­ne czar­te­ry: pół­noc, połu­dnie, wschód, zachód i w obrę­bie tych oddzia­łów pro­wa­dzi­my wła­sne ini­cja­ty­wy. Każ­dy oddział ma swo­je. Sta­ra­my się uczest­ni­czyć w życiu moto­cy­kli­stów, jeź­dzi­my na zlo­ty tam, gdzie jest taka moż­li­wość, poma­ga­my, roz­da­jąc kawę, her­ba­tę, Biblię. W innych sytu­acjach po pro­stu jeź­dzi­my na zlot i roz­ma­wia­my z ludź­mi. Po to tu jeste­śmy, chce­my poka­zać, że może­my w tym śro­do­wi­sku funk­cjo­no­wać i mimo to mieć swo­je zasa­dy.

- Z jaki­mi reak­cja­mi się spo­ty­ka­cie, czy to tu, czy na innych zlo­tach?
— Powiem tak: śro­do­wi­sko moto­cy­klo­we jest śro­do­wi­skiem sza­nu­ją­cym inne poglą­dy, i jed­no­cze­śnie nie pozwa­la­ją­ce sobie narzu­cać sobie innych poglą­dów. Nie spo­ty­ka­my się z bra­kiem sza­cun­ku albo zda­rza się to nie­zmier­nie rzad­ko.

- Wasza dzia­łal­ność cie­szy się zain­te­re­so­wa­niem wśród uczest­ni­ków Wood­stoc­ku…
— Nie jestem do koń­ca prze­ko­na­ny, czy spo­ty­ka­my się z wiel­kim zain­te­re­so­wa­niem. Czę­sto ludzie nawet nie wie­dzą o moto­wio­sce. Ludzie nie koja­rzą moto­wio­ski z Przy­stan­kiem Wood­stock. Jest to bar­dzo drob­ne wyda­rze­nie. Samo to, że jest to teren zamknię­ty, powo­du­je pew­ną trud­ność dla wood­stoc­ko­wi­czów. Tutaj jest podob­nie jak na tere­nie całe­go festi­wa­lu. Ludzie mają swo­je poglą­dy, ale sza­nu­ją innych ludzi. I sami też spo­ty­ka­my się z sza­cun­kiem. Żyje­my w sym­bio­zie z wood­stoc­ko­wi­cza­mi.

- Ewan­ge­li­za­cja przy uży­ciu moto­ru musi być cie­ka­wa…
- Moto­cykl jest tyl­ko wspól­nym hob­by. Rów­nie dobrze mogli­by­śmy spo­ty­kać się na zlo­cie foto­gra­fów i roz­da­wać Biblię Foto­gra­fa. Nie zmu­sza­my się do jaz­dy moto­cy­klem, jest to nasza pasja. I dzie­ląc pasję mamy szan­sę dotrzeć do innych ludzi, ale jak wcze­śnie wspo­mi­na­łem, nic na siłę.

- Na koniec chciał­bym zapy­tać o Twój ulu­bio­ny frag­ment Pisma Świę­te­go.
- Nie ma takie­go frag­men­tu, jest to po pro­stu cała Księ­ga Salo­mo­na. Salo­mon był po pro­stu genial­nym gościem, on pisze o wszyst­kim, co ma odnie­sie­nie do współ­cze­sne­go życia: podat­ki, wła­dza, wycho­wa­nie dzie­ci. Mądry czło­wiek i jego mądro­ści do dzi­siaj są aktu­al­ne.

- Dzię­ki za roz­mo­wę.

Czas na ostat­ni punkt moje­go raj­du w poszu­ki­wa­niu reli­gij­no­ści wśród pół milio­na fanów roc­ka. Przy­sta­nek Jezus jest kato­lic­ką ini­cja­ty­wą powo­ła­ną w celu ewan­ge­li­zo­wa­nia wood­stoc­ko­wi­czów. W trak­cie kolej­nych edy­cji ich namiot zmie­niał poło­że­nie. Ten rok jest wyjąt­ko­wy: z uwa­gi na przy­go­to­wa­nia do Świa­to­wych Dni Mło­dzie­ży, sze­re­gi duchow­nych i mło­dych ewan­ge­li­za­to­rów są skrom­niej­sze, a sam Przy­sta­nek obo­zu­je nie poza obrę­bem Wood­stoc­ku, jak to bywa­ło dotych­czas, ale w jego cen­trum. Na wznie­sie­niu usta­wio­ny jest bia­ły, wyso­ki krzyż, wokół nie­go gro­ma­dzą się zakon­ni­ce, księ­ża i wolon­ta­riu­sze. Jed­nym z nich jest Kasia, któ­ra czę­stu­je mnie wafla­mi ryżo­wy­mi z dże­mem. Dosia­dam się do Mate­usza, kle­ry­ka zako­nu obla­tów. Przed nami ksiądz udzie­la roz­grze­sze­nia chło­pa­ko­wi w stro­ju tygry­ska. Widok nie­co­dzien­ny. Gdy spo­wiedź się koń­czy, pod­cho­dzę do duchow­ne­go, żeby zamie­nić parę słów. Jest to ojciec Paweł. Na Przy­sta­nek Jezus przy­je­chał po raz trze­ci.

- Z jakie­go jest Ojciec zako­nu?
— Redemp­to­ry­stów.

- Tak jak ojciec Tade­usz.
- Tak, zna­ny współ­brat.

- Widzę, że teraz mała repre­zen­ta­cja na Przy­stan­ku Jezus.
- Jest to zwią­za­ne ze Świa­to­wy­mi Dnia­mi Mło­dzie­ży. Wie­lu ewan­ge­li­za­to­rów, któ­rzy co roku przy­jeż­dża­li, a było nas oko­ło ośmiu­set, jest zaan­ga­żo­wa­nych w róż­ne dzia­ła­nia przy­go­to­wu­ją­ce do ŚDM, stąd jest nas tak mało, ale chcie­li­śmy, żeby Przy­sta­nek Jezus trwał i żeby go nie prze­ry­wać. Kto mógł, przy­je­chał. Jest skrom­niej w tym roku, nie ma sce­ny, nie ma pro­gra­mu, jak to dotych­czas bywa­ło, ale chce­my słu­żyć, jak potra­fi­my.

- Teraz się bar­dziej zjed­no­czy­li­ście z Wood­stoc­kiem, bo na ogół byli­ście odda­le­ni…
— Tak, to było podyk­to­wa­ne zaple­czem na sce­nę. Teraz jeste­śmy bar­dziej zin­te­gro­wa­ni. To doświad­cze­nie jest bar­dziej hard­ko­ro­we.

- Jakie Ojciec ma doświad­cze­nia z uczest­ni­ka­mi Wood­stoc­ku? Jakie są reak­cje?
— Oczy­wi­ście bar­dzo róż­ne. Przy­znam, że przy­jeż­dża­ją tu bar­dzo róż­ni ludzie, inte­li­gent­ni, czę­sto cze­goś poszu­ku­ją­cy, z róż­ny­mi pyta­nia­mi. Nie­raz są zło­śli­we docin­ki, ale to kwe­stia moty­wa­cji – mnie to nie zra­ża. Ale jest też bar­dzo dużo pozy­tyw­nych rze­czy: cza­sa­mi nega­tyw­ne podej­ście do księ­dza to maska.

- Czy są jakieś wyra­zy nie­chę­ci wzglę­dem ewan­ge­li­za­to­rów?
— Zda­rza­ją się cza­sa­mi takie sytu­acje, ale wyro­bi­łem sobie na tę oko­licz­ność gru­bą skó­rę. Cza­sa­mi są to tyl­ko pozo­ry, a gdy wej­dzie się w dia­log, to oka­zu­je się, że w takim czło­wie­ku jest wie­le dobra.

- Jaki jest Ojca ulu­bio­ny frag­ment z Pisma Świę­te­go?
- Mam ich wie­le, ale taki, któ­ry teraz przy­cho­dzi mi na myśl to „Duch Pań­ski spo­czy­wa na Mnie, ponie­waż Mnie nama­ścił i posłał Mnie, abym ubo­gim niósł dobrą nowi­nę, więź­niom gło­sił wol­ność, a nie­wi­do­mym przej­rze­nie” (Łk 4, 18). To jest takie mot­to zgro­ma­dze­nio­we, któ­re tutaj dzia­ła, bo jest tu wie­le osób zagu­bio­nych, znie­wo­lo­nych, poszu­ku­ją­cych, pora­nio­nych. Nie­raz są takie rady­kal­ne prze­mia­ny w jed­nym momen­cie i widać szcze­re łzy na spo­wie­dzi. Nie­raz dla jed­nej takiej oso­by war­to przy­je­chać.

- Czy­li gene­ral­nie Ojciec ma pozy­tyw­ne doświad­cze­nia z Przy­stan­kiem Wood­stock.
- Tak. Obec­nie jestem już zapra­wio­ny, trze­ba było jed­nak oswo­ić się z kli­ma­tem. Mimo róż­no­rod­no­ści jest tu jed­nak wie­le sza­cun­ku, jest coś co łączy tych ludzi.

- Dzie­ku­ję Ojcu za roz­mo­wę.

Powo­li się ściem­nia. „Jezu­sow­cy” wyko­pu­ją krzyż przed zapad­nię­ciem zmro­ku, na dru­gim koń­cu festi­wa­lu mło­dzież zaży­wa błot­ne­go SPA, publi­kę raczy swo­ją obec­no­ścią Inner Circ­le (zna­ny z takich kawał­ków jak „A la la la song” czy „Bad boy”). Po nim na sce­nę wkra­cza była woka­list­ka Nigh­twish. Dla nie­któ­rych nie ma zna­cze­nia, czy nazy­wa się Tar­ja Turu­nen czy Tina Tur­ner. Ci, któ­rych muzy­ka już nie inte­re­su­je, zosta­ją w namio­tach, delek­tu­ją się obfi­to­ścią alko­ho­lo­wych spe­cja­łów lub dając się ponieść namięt­no­ści – co suge­ru­ją spe­cy­ficz­ne odgło­sy – zaj­mu­ją się powo­ły­wa­niem do życia mło­dych Pola­ków – przy­szłych bene­fi­cjen­tów pro­gra­mu 500+. W toito­iach bom­ba bio­lo­gicz­na już tyka. Odór, któ­ry docho­dzi z toa­let, przy­po­mi­na mi zale­ce­nia z Ćwi­czeń Ducho­wych św. Igna­ce­go z Loy­oli, któ­ry w celu wyobra­że­niu sobie pie­kła zale­ca, żeby węchem wyobraź­ni wyczuć smród kału. Istot­nie, woń eks­tre­men­tów potra­fi otrzeź­wić nawet naj­bar­dziej oszo­ło­mio­ną pro­cen­ta­mi gło­wę.

Pod sce­ną nacho­dzi mnie reflek­sja o pozna­nych prze­ze mnie ludziach. Wood­stock jest miej­scem spe­cy­ficz­nym, domi­nan­tą tego festi­wa­lu jest róż­no­rod­ność – audy­to­rium pre­zen­tu­je sze­ro­ki prze­krój spo­łe­czeń­stwa – mło­dych i star­szych, rodzi­ny z dzieć­mi, Pola­ków i Niem­ców, pun­ków, skin­he­adów, meta­low­ców, rock­ma­nów, gothów i hip­pi­sów, dziew­czy­ny w stro­ju à la Avril Lavi­gne i rasta­ma­nów na wzór mło­de­go Boba Mar­leya. Może fakt ten jest jed­nym z powo­dów, dla któ­rych Wood­stock jest dla pew­nych jed­no­stek solą w oku – w pol­skim spo­łe­czeń­stwie nadal opie­wa­na jest homo­ge­nicz­ność poglą­dów. Przy­stan­ko­wi Wood­stock moż­na wie­le zarzu­cić, ale wbrew poja­wia­ją­cym się ata­kom, Kostrzyn z prze­ło­mu lip­ca i sierp­nia to miej­sce bez­piecz­ne. Licz­ba 169 prze­stępstw nie prze­kra­cza śred­nie­go wskaź­ni­ka kry­mi­nal­no­ści w Pol­sce. Nale­ży też mieć na uwa­dze, że jak­by nie było, jest to jed­nak impre­za kul­tu­ral­na, któ­ra pre­zen­tu­je sze­ro­ki zakres gatun­ków muzycz­nych (żeby wymie­nić kil­ka: elek­tro­ni­ka – Pro­di­gy, Gooral, metal – Clo­ster­kel­ler, Type O Nega­ti­ve, rock — Dżem, Hey, pop – Julia Mar­cell, Mela Kote­luk, reg­gae – Indios Bra­vos, Maleo Reg­gae Roc­kers, punk – Pro­le­ta­ry­at, Pidża­ma Por­no, muzy­ka kla­sycz­na – orkie­stra sym­fo­nicz­na Fil­har­mo­nii Wro­cław­skiej, folk – Kape­la ze Wsi War­sza­wa, Mazow­sze, hip-hop – Fisz i Ema­de, Łona Weber). Pośród namio­tów swo­je sta­no­wi­ska wysta­wi­ły orga­ni­za­cje, któ­re pro­wa­dzą dzia­łal­ność cha­ry­ta­tyw­ną (Pol­ska Akcja Huma­ni­tar­na), optu­ją za posza­no­wa­niem praw zwie­rząt (Otwar­te Klat­ki, Fun­da­cja Viva), edu­ku­ją w zakre­sie ochro­ny zdro­wia (Fun­da­cja Dia­be­cia­ki), pro­mu­ją trzeź­wość (Monar) czy wal­czą z prze­ja­wa­mi hej­tu w sfe­rze publicz­nej (Hejt­Stop).

Nie wia­do­mo, jak funk­cjo­no­wa­ło­by spo­łe­czeń­stwo bez róż­no­rod­no­ści, pew­nym jest nato­miast że sta­no­wi ona esen­cję festi­wa­lu, któ­rym jest Przy­sta­nek Wood­stock. Czyż nie jest on soczew­ką każ­de­go spo­łe­czeń­stwa? Tak­że na tle reli­gij­nym roz­ma­itość tra­dy­cji i wie­rzeń sta­no­wi on intry­gu­ją­ce spek­trum. W wal­ce z hete­ro­ge­nicz­no­ścią jeste­śmy ska­za­ni na poraż­kę, dla­te­go waż­ne jest, że nale­ży nauczyć się żyć w har­mo­nii i tole­ran­cji, kon­cen­tru­jąc się na tym, co nas łączy, uni­ka­jąc jed­no­cze­śnie pro­ze­li­ty­zmu i kon­flik­tów.


Gale­ria
Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.