- 4 maja, 2021
- przeczytasz w 12 minut
W dniach od 8 do 9 maja br. odbędą się w Łodzi pierwsze w Polsce rekolekcje dla par, małżeństw i rodzin wyznaniowo mieszanych. Oprócz konferencji, zaplanowano dyskusje i nabożeństwa ekumeniczne z kazaniami abp. Grzegorza Rysia i bp. Jerzego Samca. Rozmawiamy z...
Małżeństwa ekumeniczne a kościelny grajdołek — rozmowa z Andrzejem Weigle nt. pierwszych w Polsce rekolekcji dla małżeństw wyznaniowo mieszanych
W dniach od 8 do 9 maja br. odbędą się w Łodzi pierwsze w Polsce rekolekcje dla par, małżeństw i rodzin wyznaniowo mieszanych. Oprócz konferencji, zaplanowano dyskusje i nabożeństwa ekumeniczne z kazaniami abp. Grzegorza Rysia i bp. Jerzego Samca. Rozmawiamy z jednym z inicjatorów przedsięwzięcia, p. Andrzejem Weigle.
W Łodzi odbędą się w najbliższy weekend pierwsze w Polsce rekolekcje dla małżeństw wyznaniowo mieszanych. Czy to nie jest czasem tak, że problemem nie są owe małżeństwa, ale same Kościoły? A więc czy nie powinno być odwrotnie, że to małżonkowie „organizują” rekolekcje dla Kościołów?
Myślę, że tak po części jest. Ponieważ jest to inicjatywa oddolna, to można uznać, że te rekolekcje są też „organizowane” przez małżeństwa dla Kościołów. Może nie mówimy o tym wprost, ale to hasło, które przyjęliśmy „Co Bóg złączył, człowiek niechaj nie rozłącza” jest z jednej strony adresowane do małżeństw i rodzin, aby wewnętrznie starały się znaleźć porozumienie i jedność, ale jest też takim wyzwaniem, które świeccy stawiają wobec Kościołów.
Ale po co wam duchowni, skoro dobrze dogadujecie się jako małżonkowie o różnej przynależności wyznaniowej? Tym bardziej, że niektórzy duchowni, przy zawieraniu takich małżeństw są tymi, którzy hamują, utrudniają, a czasami odciągają od zawarcia takiego małżeństwa?
Nie chodzi tyle o duchownych, ale poczucie przynależności do Kościoła czy nawet struktury, w której obowiązują pewne zasady – czy to będzie prawo kanoniczne czy zasadnicze prawo kościelne. Potrzebujemy miękkiej akceptacji dla wyborów, których na co dzień musimy dokonywać.
W jakim sensie? Przecież w rekolekcjach uczestniczą osoby, które już są małżonkami.
Nie tylko, bo zaproszone są też pary, które jeszcze nie wstąpiły w związek małżeński. Ale wracając do pytania podam przykład — znaczna część małżonków z rodzin wyznaniowo mieszanych odczuwa dyskomfort związany chociażby z kwestią uczestnictwa w Mszy świętej czy w nabożeństwach w niedzielę. Jeśli np. strona rzymskokatolicka przepracowała to i wychodzi z założenia, że jeśli święcimy dzień święty to ważne jest, aby robić to razem i uczęszcza ze współmałżonkiem na nabożeństwo w Kościele ewangelickim czy liturgię w Cerkwi prawosławnej, to szuka rozwiązań i akceptacji dla swoich decyzji, żeby uniknąć lub zminimalizować konflikt sumienia.
Ale właśnie katolików obowiązuje nakaz świętowania niedzieli we własnym Kościele, nawet jeśli pójdą na liturgię do innego Kościoła, w którym jest współmałżonek.
Tak, ale jeśli posłucha się wypowiedzi niektórych małżonków, to zobaczymy, że oni przepracowali to w sobie i stwierdzili, że ważniejsze jest to, aby być razem niż to, aby wypełnić obowiązek prawny.
I do tego potrzebni są duchowni, aby mieli powiedzieć, czy to jest dobrze czy to jest źle, tak?
W pewnym sensie tak. Można powiedzieć, że chodzi o to, aby swoją obecnością pośród nas „autoryzowali” pewnego rodzaju wybory.
Ale po co mają to robić?
Po to, aby duchowy dyskomfort był mniej lub w ogóle nieodczuwalny.
Czujecie ten dyskomfort?
Tak.
Dlaczego?
To może przykład ukazujący częste sytuacje. Mamy parę prawosławno-rzymskokatolicką, w której każda ze stron przed ślubem jest zobowiązana do złożenia deklaracji, wręcz zobowiązuje się, że wychowa dzieci w swoim Kościele. Żyją w poczuciu dyskomfortu duchowego czy nawet psychicznego, bo wiedzą o tym, że złamali, czy jedno z nich złamało przepisy kościelne.
Potwierdza pan właśnie to, co powiedziałem wcześniej: Kościoły i ich duchowni komplikują i utrudniają sytuacje nupturientów i później małżonków.
Dlatego nasze rekolekcje są także dla Kościołów, świeckich i duchownych czy władz kościelnych po to, aby zrozumieć, że takie sytuacje są z gruntu achrześcijańskie, gdyż są przeciwne przykazaniu miłości.
Ależ wręcz przeciwnie: część Kościołów argumentuje swoje zasady troską o zachowanie wiary, argumentując, że czynią to właśnie z miłości do ludzi, którym prawda się należy.
Cóż to jest prawda?
No, ok możemy „jechać” Piłatem, ale czy nie oczekujecie od duchownych w sumie rzeczy niemożliwych? Jakiejś kanonicznej gimnastyki, aby wypracowali coś, co absolutnie nie leży w ich kompetencjach? Przypominam o kanonach apostolskich i KPK.
Ecclesia semper reformanda.
Ale to jest już przyczynek ewangelicki, po części rzymskokatolicki, ale niekoniecznie prawosławny.
Jasne, tylko ja nawiązuję do konkretnych, wziętych z życia wypowiedzi małżonków, którymi podzielili się z nami jako wprowadzenie do rekolekcji. W jednej z nich pojawia się piękne zdanie: tak długo jestem zgodny ze swoim Kościołem, jak długo swoim zachowaniem nie ranię człowieka, którego kocham. Jeżeli jakimkolwiek swoim zachowaniem go ranię, to znaczy, że to już nie jest coś, czemu muszę się podporządkowywać.
Rzeczywiście pięknie brzmi, ale…
Może zilustruję to na swoim przykładzie. Zawieraliśmy ślub w Kościele ewangelickim, ale moja żona chciała, aby wszystko „załatwione” zgodnie z zasadami Kościoła rzymskokatolickiego. Uzyskaliśmy więc zgodę na odstępstwo od formy kanonicznej i było też jej zobowiązanie do wychowania dzieci w swoim Kościele. Z mojej strony było potwierdzenie, że przyjmuje owo stwierdzenie do wiadomości. Obyło się bez trudności do momentu, kiedy rodziły się córki, gdyż ustaliliśmy, że jak urodzą się dziewczynki to pójdą za wyznaniem matki, a jak chłopcy to za moim. Urodziły się trzy córki. Minęło wiele lat i urodził się syn. Mieliśmy więc pewien dylemat, ale poszliśmy wtedy do bp. Tadeusza Pikusa, który był wówczas przewodniczącym Rady ds. Ekumenizmu KEP, aby podzielić się z nim tym problemem. Powiedział wtedy, że jeżeli nasza decyzja wypływa z przekonania o wspólnej miłości i w ten sposób chcemy sobie okazać szacunek oraz miłość to przepisy kościelne nie mogą nas blokować.
W efekcie podjęliśmy decyzję, że nasz syn zostanie ochrzczony i wychowany w Kościele ewangelicko-augsburskim. I myślę, że właśnie tego m. in. potrzebują małżeństwa – poczucia, że nie stoją w opozycji do przepisów kościelnych, co wynika jasno z wypowiedzi i ankiet, jakie do nas dotarły.
Przykłady krajów, w których sekularyzacja jest na nieco dalszym etapie i tych, w których jest znacznie większy odsetek małżeństw o różnej przynależności wyznaniowej, pokazują, że to nie małżonkowie dostosowują się do ram narzuconych przez Kościoły, ale wręcz odwrotnie: Kościoły aktywnie duszpasterzują i dostosowują się do sytuacji małżeństw, rezygnując z ‘ekumenicznego dyktatu’. Czy o wiele bardziej nie jest potrzebna zmiana sposobu myślenia w Kościołach?
Myślę, że nasze rekolekcje są próbą dokonania refleksji, która bardziej uwzględniałaby szczególną sytuację małżeństw dwuwyznaniowych. Oczywiście, sprawa ta dotyczy bardziej Kościołów mniejszościowych niż większościowego. Ale mamy też diecezje czy regiony w Polsce, gdzie mniejszość jest bardziej zauważalna lub miejscami jest nawet większością – mam tutaj na myśli Podlasie w przypadku prawosławnych, Śląsk Cieszyński dla luteran czy tzw. strony łódzkie dla mariawitów. Mam nadzieję, że te rekolekcje będą presją od dołu. Może nie chodzi tyle o oglądanie się na Kościoły, ale o wywieranie nacisku, aby spróbowały zmienić kąt patrzenia, duszpasterską optykę.
Jednak rekolekcje ani rozmowy z sympatycznym biskupem, który wydaje się otwarty, ani jakiekolwiek inne działania nie są w stanie zmienić twardej litery prawa czy kanonów.
Instrukcja dla małżeństw mieszanych opracowana na wzór włoskiego dokumentu wiele lat temu, też łamała dotychczasową praktykę. A żeby sięgnąć dalej – czy Sobór Watykański nie dokonał rewolucji, jak pan to określa, w twardych literach prawa?
Poniekąd. Wasze rekolekcje przypadają dokładnie w 10. rocznicę przyjęcia dokumentu w Polsce przez Komisję ds. Dialogu między Polską Radą Ekumeniczną a Konferencją Episkopatu Polski (KEP) Kościoła rzymskokatolickiego. Od dekady projekt znajduje się w watykańskiej zamrażalce. I co? I nic. Biskupi się uśmiechają. Niemniej odnoszę wrażenie, że ten dokument jest bardziej protokołem różnic czy kościelnym paktem o nieagresji w odniesieniu do małżeństw niż czymś przełomowym. Może tym bardziej należy pozostawić sprawy małżeństwa małżonkom?
Wrócę może znów do doświadczeń osób. Jedna z pań opowiada, że ze związku między nią, luteranką, a katolikiem mieli przed ślubem poważne dyskusje, gdzie zawrzeć ślub. Żadna ze stron nie była zbyt chętna, aby zawrzeć ślub w Kościele narzeczonego/narzeczonej. I wtedy za wiedzą i sugestią duchownych nie zdecydowali się w ogóle na ślub kościelny. Wzięli tylko ślub cywilny. To samo dotyczy wychowania dzieci: część respondentów dzieliła się doświadczeniem, że nie zdecydowali się na ochrzczenie dziecka, czekając aż będzie dorosłe i samo zdecyduje, w którym Kościele chce być.
W projekcie dokumentu czytamy: „Kościoły nie widzą możliwości ponadkonfesyjnego wychowania dzieci. Budowanie tożsamości chrześcijańskiej wymaga zawsze zakorzenienia w określonej tradycji, czemu równocześnie powinna towarzyszyć wrażliwość ekumeniczna.” Jak należy realizować wychowanie dzieci w duchu wrażliwości ekumenicznej z odrzuceniem ponadkonfesyjności?
To jest chyba dość proste. W momencie, kiedy nie ma presji ze strony Kościołów, że wszystkie dzieci muszą zostać ochrzczone i wychowane w wyznaniu danej strony, to jest to absolutnie decyzja małżonków. Nakłada się na to duch ekumenizmu, że te dzieci poznają od najmłodszych lat różnorodność i być może płynące z niej piękno.
Chciałbym jednak wrócić do wcześniejszej wypowiedzi o Kościołach i „łamaniu” kanonów. Przecież w Niemczech Kościoły wyszły naprzeciw małżonkom mieszanym wyznaniowo dopuszczając możliwość wspólnego przystępowania do Komunii Świętej
To była właściwie kwestia Kościoła, a nie Kościołów i dokładniej rzecz ujmując poszczególnych diecezji rzymskokatolickich, a jeszcze konkretnie biskupa miejsca, który miał prawo taką furtkę na swoim terenie otworzyć – nie we wszystkich diecezjach to się udało, choć praktyka jest dość powszechna.
Niemniej było to możliwe i pokazuje, że inne rozwiązania nie są wykluczone. Może również nasze rekolekcje przyczynią się do tego, że takie działania będą praktykowane również w Polsce?
Wracając do 10-letniego już dokumentu. A może to jest tak, że jest on nieco fetyszyzowany i oprawiony w bajkową narrację, że gdy tylko się pojawi to problemy małżeństw znikną jak ręką odjął
Oczywiście że problemy nie znikną. Ale przyzna pan, że oczekiwanie przez tyle lat na wdrożenie dokumentu, który przecież został uzgodniony na poziomie Episkopatu i Polskiej Rady Ekumenicznej, jest, powiem brutalnie, wkurzające i frustrujące, a ponadto stawia pod znakiem zapytania wszystkie piękne słowa o potrzebie ekumenizmu, które przez jeden tydzień stycznia rozbrzmiewają w naszych Kościołach.
Małżeństwa wyznaniowo mieszane dotyczą przede wszystkim Kościołów mniejszościowych. Często – i to niebezpodstawnie – podnoszony jest zarzut, że poprzez presję rodzin i kleru to właśnie one zauważalnie tracą wiernych, gdyż stronie rzymskokatolickiej religijnie i społecznie jest się łatwiej przebić. Czy to też temat na rekolekcje?
To chyba nie do końca uprawniony zarzut. Wśród odpowiedzi są i takie, które pokazują ruch w drugą stronę. Owszem presja jest, ale jak można usłyszeć i takie wypowiedzi jednego z ewangelickich współmałżonków, który przyznał, że głębokie zaangażowanie jego katolickiej żony zmobilizowały go do pogłębienia własnej wiary.
Od lat, jeśli nie dziesięcioleci, mówi się o kryzysie polskiego ruchu ekumenicznego, że nie funkcjonuje dobrze, a odświętnie i akcjonistycznie, z czym trudno się nie zgodzić. Czy ma pan nadzieję, że uda wam się wprowadzić jakąś nową jakość i dynamikę w polski ruch ekumeniczny?
Zgadzam się, że ruch ekumeniczny przeżywa niedobry czas. Kiedy przygotowywaliśmy się do tych rekolekcji, rozmawialiśmy z wieloma osobami, także duchownymi. Widać było, że ten problem – i nie chodzi tylko o małżeństwa wyznaniowo mieszane, a ogólnie o międzykościelne zbliżenie – jest słabo zauważalny i reflektowany. Bardzo niewiele osób jest prawdziwie zainteresowanych ekumenizmem. Przecież dobrze jest nam w naszym „kościelnym grajdołku” i tak na dobrą sprawę przywdziewamy „ekumeniczne maski” na jeden tydzień w roku plus może wyjątkowe sytuacje. Pytanie, czy nasze działania zmienią coś w szerszej skali pozostaje otwarte. Nasze rekolekcje są przede wszystkim próbą odezwania się do małżeństw wyznaniowo mieszanych z komunikatem: ktoś was wreszcie zauważył, nie jesteście sami, wasz potencjał jest ważny! Dostaliśmy parę odpowiedzi, które wyrażały radość: ‘Ktoś się wreszcie nami zainteresował!’.
Ongiś na ekumenizm.pl był dział ‘Pytania i odpowiedzi’, w którym dominowały te, dotyczące kościelno-prawnych aspektów małżeństw wyznaniowo mieszanych, gdyż duchowni, do których się zwracali internauci, nie zawsze mogli lub chcieli udzielać odpowiedzieć. Czy księża, z którymi rozmawiali organizatorzy nie mieli obaw, że wchodzą na pole minowe? Była raczej otwartość czy rezerwa?
Ci, do których się zwróciliśmy z zaproszeniem do udziału w naszych rekolekcjach, czyli abp Grzegorz Ryś czy ks. Petr Seyfreed ze wspólnoty Chemin Neuf z jednej strony oraz bp Jerzy Samiec i ks. Michał Makula z Kościoła ewangelicko-augsburskiego z drugiej strony, nie mieli żadnych wątpliwości. Na tym etapie nie dotarliśmy do większej liczby duchownych. Natomiast pewnym wyznacznikiem obaw jest to, na ile te rekolekcje są promowane w mediach parafianych czy ogólnokościelnych i na ile inni podchwycili ten temat, i chcą zachęcić swoich współwyznawców do udziału.
Wspomniał pan kilku duchownych z Kościoła rzymskokatolickiego i ewangelicko-augsburskiego. Na ile te rekolekcje będą dotyczyć innych wyznań?
Z założenia nasze rekolekcje nie są rzymskokatolicko-ewangelickie. Są adresowane do par, małżeństw i rodzin wyznaniowo mieszanych bez ograniczeń konfesyjnych. Mam nadzieję, że wyjdziemy poza duopol wyznaniowy i już wiem, że będą też pary innych wyznań czy to na miejscu czy uczestnicząc w rekolekcjach online. One zresztą będą „żyły dalej swoim życiem” bo jak wiemy w internecie nic nie ginie i będzie można zawsze do nich wrócić. Zaproszeni są wszyscy – nie chodzi nam tylko o pary, ale o całe rodziny, bo problemy i wyzwania dotyczą także dzieci (również tych już dorosłych), rodziców, teściów, rodzeństwa.
Jest jeszcze jeden aspekt, o którym nie myślałem, a kilka osób zwróciło mi na to uwagę: są też małżeństwa, w których jedna z osób już po zawarciu uroczystości kościelnej dokonała zmiany wyznania. Pojawiają się w takich sytuacjach problemy, wynikające z tzw. konwersji. Wyzwanie, którego na początku nie było, bo małżeństwo było jednowyznaniowe, pojawia się z całą mocą później. Jest to sfera słabo rozpoznana, a w której żyją ludzi i z którą muszą się zmagać.
Jaki jest cel minimum rekolekcji na dzień po?
Pierwszy cel został już osiągnięty! Małżeństwa, do których udało nam się dotrzeć, poczuły, że ktoś się nimi zainteresował, że nie żyją w próżni. Nie wiem, jak wiele osób będzie uczestniczyć w wydarzeniu, choćby z powodu pandemii i akcji szczepień, ale chodzi przede wszystkim o to, żeby różni chrześcijanie zauważyli, że nie są sami ze swoimi problemami. Jakie są następne cele? Nie chcę zdradzać szczegółów, ale myślę, że możemy mieć nadzieję na kolejne kroki w budowaniu większej jedności między małżonkami i ich rodzinami, ale także między Kościołami.
» Więcej info o rekolekcjach
» Link do transmisji online
» Radio RDC | Program RELIGIE: Wywiad z Andrzejem Weigle w antenie RDC