Cywilizacyjna solidarność
- 12 sierpnia, 2006
- przeczytasz w 5 minut
Pełzająca wojna terrorystów z cywilizacją zachodnią staje się powoli naszą codziennością. I choć służby specjalne udaremniać będą większość zamachów, to z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że co jakiś czas zdarzać się będą udane ataki, w których ginąć będą setki niewinnych ludzi. Dlatego konieczna jest cywilizacyjna solidarność, która pozwoli obronić najcenniejsze wartości cywilizacji zachodniej — przekonuje Tomasz Terlikowski, redaktor naczelny EAI ekumenizm.pl na łamach […]
Pełzająca wojna terrorystów z cywilizacją zachodnią staje się powoli naszą codziennością. I choć służby specjalne udaremniać będą większość zamachów, to z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że co jakiś czas zdarzać się będą udane ataki, w których ginąć będą setki niewinnych ludzi. Dlatego konieczna jest cywilizacyjna solidarność, która pozwoli obronić najcenniejsze wartości cywilizacji zachodniej — przekonuje Tomasz Terlikowski, redaktor naczelny EAI ekumenizm.pl na łamach “Życia Warszawy”.
Jak pokazują wydarzenia ostatnich lat, frontem tej wojny będą ulice europejskich i amerykańskich miast, turystyczne kurorty w afrykańskich czy azjatyckich (niekiedy zresztą islamskich) państwach czy wielkie światowe węzły komunikacyjne, takie jak lotnisko na Heathrow. A jej ofiarami nie będą bynajmniej wyłącznie żołnierze czy zwolennicy neoimperialnej polityki Stanów Zjednoczonych, ale wszyscy ludzie należący do cywilizacji Zachodu, która dla islamskich terrorystów jest jednością, którą trzeba zniszczyć, pozbawić prawa do istnienia i przekształcić zgodnie z własnymi normami kulturowymi. Dlatego jest fikcją przekonanie, że wycofując swoje poparcie dla USA czy dystansując się od ich działań, można uchronić swoich obywateli przed terroryzmem. W globalizującym się świecie jedyną możliwością obrony własnych interesów jest zachodnia solidarność kulturowa, jednym frontem przeciwstawiająca się islamskiemu nihilizmowi, który czerpie siłę z nihilizmu zachodniego, ale którego głównym celem jest zniszczenie naszej cywilizacji.
IV wojna światowa
Tę pełzającą wojnę zachodniego kręgu kulturowego z islamskim faszyzmem określić można za amerykańskim neokonserwatystą Normanem Podhoretzem „czwartą wojną światową” (po I, II i zimnej wojnie z komunizmem). Tak jak poprzednie wojny jest ona nie tylko starciem militarnym, geopolitycznym czy ekonomicznym (choć jest także każdym z nich), ale przede wszystkim wielkim starciem ideologicznym, w którym po jednej stronie stają zwolennicy nowoczesnego, liberalnego i demokratycznego państwa, a z drugiej „siły zła”, zwolennicy islamskiego faszyzmu.
Jego celem jest, a przyznają to sami jego zwolennicy, zastąpienie europejskiego projektu cywilizacyjnego projektem islamskim, a może dokładniej neoislamskim, bo z tradycyjną religią proroka ma on niewiele wspólnego. Niektórzy z radykalnie nastawionych islamskich duchownych już teraz otwarcie zapowiadają, że nie zaprzestaną walki z Europą, dopóki ta nie stanie się islamska. – Po Konstantynopolu przyjdzie pora na Rzym. Żaden muzułmanin nie ma wątpliwości, że Włochy ulegną islamizacji, a sztandar islamu będzie powiewał nad kopułą św. Piotra – deklarował w wywiadzie dla włoskiego, lewicowego dziennika „La Reppublica” szejk Omar Bakir.
Inna rzecz, że jeśli Europejczycy nie zmienią upodobań prokreacyjnych, to muzułmanom nie będzie potrzebna żadna wojna. Zastąpią oni Europejczyków w sposób naturalny. Już teraz – posługując się wyłącznie analizami socjologicznymi, Światowa Organizacja Syjonistyczna przestrzegała, że: „rozpoczęty 40 lat temu proces migracji do Europy powoli doprowadza już do największej przemiany w historii kontynentu, który stopniowo staje się islamski”. Podobne obawy formułował przed laty Samuel Huntington, wskazując, że „Europa była w przeszłości biała i chrześcijańska. Przyszłość będzie jednak inna”.
(…)
Solidarność z Izraelem
Taka sytuacja sprawia, że powoli zachodnia Europa staje wobec sytuacji Izraela (z zachowaniem wszelkich możliwych proporcji i ze świadomością, że nie jest ona otoczona ze wszystkich stron nieprzychylnie do niej nastawionymi państwami). Trwający wiele dni bunt emigrantów we Francji, rozlewający się na kraje sąsiednie pokazuje, że europejska intifada jest jak najbardziej realna. Ze sfery odległej fikcji, którą trudno było sobie nawet wyobrazić w ciągu kilku tygodni przekształciła się ona w bolesną rzeczywistość, z którą państwa europejskie będą musiały nauczyć się sobie radzić.
To podobieństwo (także demograficzne, bo w krajach tych przybywa głównie obywateli pochodzenia arabskiego) sytuacji Izraela i państw europejskich (w znacznie mniejszym stopniu jest to problem Stanów Zjednoczonych) wyraźnie zarysowuje ich wspólnotę interesów. Wojna izraelsko-libańska (czy w istocie izraelsko-irańska) jest bowiem toczona w imię całej cywilizacji zachodniej, a osłabienie w jej trakcie Hezbollahu czy Hamasu pośrednio przyczynia się do osłabienia Iranu, a także innych sił islamskich. Takie osłabienie służy zaś Europie, bowiem osłabia funkcjonujące tam komórki terrorystycznych organizacji islamskich.
(…)
Starcie z nihilizmem
Niestety, na ten konflikt ideologiczny nakłada się jeszcze jedno, nie mniej istotne, starcie ideowe w łonie samej cywilizacji zachodniej. Wynik IV wojny światowej zależy w dużej mierze od rozstrzygnięcia tego wewnętrznego, euro-amerykańskiego konfliktu. Jego istotą, wbrew optymistycznym założeniom Roberta Kagana, nie jest tylko styl uprawiania polityki, ale najgłębsze gnoseologiczne założenia filozoficzne. Mówiąc najprościej, spór ten dotyczy tego, czy człowiek jest zdolny do poznania prawdy, czy ta ostatnia istnieje i czy nasza judeochrześcijańska cywilizacja jest jakimś (przynajmniej częściowym) jej wyrazicielem.
Jeśli tak jest – to jest o co walczyć, bowiem przypisanie każdej istocie ludzkiej jednakowej godności, przyznanie jej prawa do wyboru i wolności, przy zachowaniu odpowiedzialności, to wartości, dla których warto nie tylko żyć, ale i umierać. Jeśli jednak wszystkie cywilizacje są w istocie równe, prawda nie istnieje, a przekonanie o wartości kultury zachodniej jest jedynie imperialnym spadkiem, który trzeba zwalczyć, to w istocie walka nie tylko nie powinna mieć miejsca, ale jest w istocie głęboko niemoralna. W takiej sytuacji jedynym powodem, dla którego można ewentualnie walczyć z islamskim fundamentalizmem, jest to, że próbuje on pozbawić nas prawa do naszego stylu życia. Niewielu jest jednak ludzi, którzy chcieliby umierać za prawo do pornografii, masturbacji czy aborcji. Jak pokazuje przywoływana już proza Michela Houellebecqa, w imię tej nihilistycznej wersji naszej cywilizacji, można co najwyżej zanudzić się na śmierć i oddać pole wspólnotom, które nie tylko wierzą w to, że prawda istnieje, ale też chcą dla niej umierać.
Całość na łamach “Życia Warszawy”