Kłamstwo ma krótkie nogi
- 7 maja, 2008
- przeczytasz w 3 minuty
Ordynariusz włocławski Wiesław Mering został zarejestrowany jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie Lucjan – wynika z akt Instytutu Pamięci Narodowej. Współpracował też z PRL-owskim wywiadem podczas pobytu we Francji — donosi dzisiejsza “Rzeczpospolita”. Z dokumentów zgromadzonych w teczce kontaktu operacyjnego „Lucjan” wynika, że ks. Wiesław Mering zwerbowany został w drugiej połowie lat 70. „Wiesław Mering pozostawał w zainteresowaniu operacyjnym Wydziału IV KWMO w Gdańsku od maja 1975 r. […]
Ordynariusz włocławski Wiesław Mering został zarejestrowany jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie Lucjan – wynika z akt Instytutu Pamięci Narodowej. Współpracował też z PRL-owskim wywiadem podczas pobytu we Francji — donosi dzisiejsza “Rzeczpospolita”.
Z dokumentów zgromadzonych w teczce kontaktu operacyjnego „Lucjan” wynika, że ks. Wiesław Mering zwerbowany został w drugiej połowie lat 70. „Wiesław Mering pozostawał w zainteresowaniu operacyjnym Wydziału IV KWMO w Gdańsku od maja 1975 r. Wytypowano go na kandydata do werbunku, uwzględniając fakt, że utrzymuje rozległe kontakty z księżmi diecezji chełmińskiej studiującymi na wyższych uczelniach katolickich oraz kadrą naukową uczelni katolickich. (…) W tym okresie przekazywał służbie wartościowe informacje o sytuacji w kurii i diecezji chełmińskiej, a także o kadrze naukowej Seminarium Duchownego w Pelplinie. W dniu 9.11.1976 zakończono proces pozyskiwania Wiesława Meringa przez świadomy wybór pseudonimu oraz chęć kontynuowania spotkań oraz dalszego udzielania informacji na tematy interesujące SB” – czytamy w teczce „Lucjana”.
Ks. Mering był uważany za cennego współpracownika SB. „Według opinii Wydziału IV KWMO w Gdańsku dotychczasowa współpraca z TW była operacyjnie wartościowa. W trakcie pracy z TW nie stwierdzono elementów dekonspiracji” – raportował oficer prowadzący.
Więcej:
Biskup włocławski w aktach IPN
Komentarz
I stało się to, co się stać musiało. Dziennikarze dotarli do dokumentów, które sfalsyfikowały z takim hukiem ogłoszony raport, który miał dowodzić, że w Polskim Episkopacie nie ma nikogo, kto by współpracował kiedyś z bezpieką (no może, ale to też nie było pewne dla hierarchów, poza arcybiskupem Stanisławem Wielgusem). Teraz wiadomo już (z doniesień “Rzeczpospolitej”, że taka osoba (przynajmniej jedna) była, że sama wybrała sobie pseudonim, przekazywała informacje (w tym typowała nowych TW, czyli szkodziła) i przyjmowała prezenty. Chodzi o obecnego ordynariusza włocławskiego, biskupa Wiesława Meringa.
Co będzie dalej można oczywiście przewidzieć z dużą dozą pewnością. Zaraz okaże się, że biskup (wtedy jeszcze ksiądz) wprawdzie — jak Bill Clinton — palił, ale się nie zaciągał, a w ogóle to (jak w tracie skandalu z Monicą Lewinsky, gdzie nie było wiadomo, co oznacza stosunek seksualny) nie wiadomo, co to jest współpraca z bezpieką. Arcybiskupa łącznika w walce z lustracją i dziennikarzami wesprze, jak zwykle niezawodna w takich sytuacjach “Gazeta Wyborcza”, przemawiająca jednym głosem z Radiem Maryja. I po kilku dniach sprawa ucichnie. A ukarze się, co najwyżej tych, którzy głośno o niej mówili.
Ale nie zmieni to tego, że prawda wyszła na jaw. I wcale nie chodzi o współpracę jakiejś części duchownych z aparatem bezpieczeństwa, bo o niej wiadomo było od dawna, ale o prawdę dotyczącą kondycji moralnej Episkopatu. A jest ona taka, że w imię korporacyjnego interesu biskupi nie mają obaw, by kłamać, mataczyć, rozmijać się z prawdą (wybór określenia zależy od stopnia “uczuć religijnych”). Dla dobra kilkunastu ludzi wystawia się więc na szwank autorytet instytucji, która pracowała na niego przez pokolenia. Aby chronić TW Lucjana, TW Greya i kilku jeszcze innych fałszuje się raporty, udaje się, że nie sposób ustalić, czym była współpraca i wreszcie wprowadza się wiernych w błąd.
Tym, co jednak najbardziej zadziwia w całej tej sytuacji jest naiwność. Kłamać można, gdy ma się nadzieję, że prawda nie wyjdzie na jaw. Ale w tej kwestii było pewne, że ona w końcu ujrzy światło dzienne. Zatajenie prawdy w takiej sytuacji jest więc nie tylko niemoralne, ale przede wszystkim nieopłacalne i głupie. Dowodzi absolutnej pychy, albo całkowitego niezrozumienia mechanizmów medialnych.
Tomasz P. Terlikowski