PiS liczy na biskupów
- 19 września, 2007
- przeczytasz w 2 minuty
Prawo i Sprawiedliwość nie ukrywa, że liczy iż w przedwyborczym wyścigu mogą pomóc jej hierarchowie Kościoła — informuje dzisiejsza “Rzeczpospolita”. — Myślę, że poprą PiS, a nie np. LiD czy PO. To my jesteśmy partią chrześcijańsko-demokratyczną, LiD to partia postkomunistyczna, a PO to ugrupowanie liberalne. Nie uważam więc, by były potrzebne jakiekolwiek zabiegi — powiedział gazesie wicepremier Przemysław Gosiewski. Polityk zastrzegł w rozmowie z “Rz”, że nie sądzi, żeby było to jednoznaczne poparcie list partyjnych, bowiem nie ma zwyczaju takich wskazań. — Ale biskupi, jak […]
Prawo i Sprawiedliwość nie ukrywa, że liczy iż w przedwyborczym wyścigu mogą pomóc jej hierarchowie Kościoła — informuje dzisiejsza “Rzeczpospolita”.
- Myślę, że poprą PiS, a nie np. LiD czy PO. To my jesteśmy partią chrześcijańsko-demokratyczną, LiD to partia postkomunistyczna, a PO to ugrupowanie liberalne. Nie uważam więc, by były potrzebne jakiekolwiek zabiegi — powiedział gazesie wicepremier Przemysław Gosiewski.
Polityk zastrzegł w rozmowie z “Rz”, że nie sądzi, żeby było to jednoznaczne poparcie list partyjnych, bowiem nie ma zwyczaju takich wskazań. — Ale biskupi, jak wszyscy obywatele, mają prawo do swoich poglądów. W rozmowach wyczuwamy dużo sympatii ze strony wielu duchownych — dodaje.
Komentarz
Próby angażowania Kościoła w bieżącą politykę ze strony niektórych liderów partii rządzącej obecnie Polską stają się coraz bardziej niesmaczne. Rozgrywanie polityczne Radia Maryja pogłębia kryzys w Kościele, a sugerowanie, że biskupi popierają tylko jedną z partii politycznych przyczynia się do jego dzielenia, nie według kryteriów religijnych, ale czysto partyjnych. A na to zgody ze strony katolików (niezależnie od ich poglądów politycznych) zgody być nie może. Biskupi nie są od tego, żeby wspierali PiS, PO czy SLD. Ich zadanie jest zupełnie inne. Oni mają głosić słowo Boże, a nie polityczne programy.
Bycie chadekiem zaś (albo po prostu politykiem chrześcijaninem) nie oznacza prawa do korzystania z poparcia hierarchii. Chrześcijanin w polityce to świecki, który kierując się wskazaniami Kościoła próbuje wcielać je w życie (także w prawo), a nie ktoś, kto nieustannie spotyka się z biskupami i zapewnia o ich dla siebie i swojej partii poparciu. Tego ostatniego określić można raczej politycznym klerykałem, albo kimś, kto wykorzystuje autorytet Kościoła do własnych partyjnych intesów. Tyle, że to nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem i katolicyzmem.
Wypowiedź Przemysława Gosiewskiego jest tym bardziej smutna, że wpisuje się ona w nurt marketingu politycznego, którego celem jest podział Polski (a teraz także katolików) na dwie grupy: prawdziwych obrońców polskości i katolicyzmu i liberałów, którym na Polsce i Kościele nie zależy. Problem polega tylko na tym, że podział ten, choć skuteczny marketingowo, nie odpowiada sytuacji w Kościele, a co gorsza przyczynia się do tworzenia wewnątrz wspólnoty wiary podziałów, które są w niej zupełnie niepotrzebne. Trudno przy tym nie odnieść wrażenia, że wicepremier Gosiewski przyjął język i styl przekazu właściwy Radiu Maryja, a to jest już nie tylko smutne, ale wręcz groźne.
Dzielenie sceny politycznej i religijnej na podstawie gettowego światopoglądu RM nie wróży nic dobrego na przyszłość.