Rozmowa z Inkwizytorem ‘Malleus Maleficarum’
- 12 sierpnia, 2011
- przeczytasz w 19 minut
O problemach związanych z funkcjonowaniem nowych wspólnot religijnych, odwołujących się w swojej praktyce liturgicznej do tradycji rzymsko- i starokatolickiej rozmawiamy z Inkwizytorem, założycielem i autorem popularnego bloga “Malleus Maleficarum”.
Wierzy Pan w czarownice?
Nie do końca, na pewno nie w takie latające na miotłach i gotujące małe dzieci. Ale uważam, że seanse spirytystyczne, wahadełka, przesądy, zaklęcia i dziwne czynności odwracające uroki nawet w XXI wieku pokazują, że są ludzie chcący za wszelką cenę posiadać większą wiedzę (vide pierwsi rodzice w Raju), a tym samym zbliżają się do Złego. To jest jakaś forma bycia czarownicą czy czarownikiem.
Jednak zapewne Pan wie, że osoby zdystansowane albo bardzo krytyczne wobec rzymskiego katolicyzmu określają tę denominację obok prawosławia jako niezwykle teatralną i nawet magiczną, jakkolwiek dwuznacznie to brzmi.
To ciągnie się za rytuałami od początku. Historia pokazuje, że Bóg, a więc i obrzędy spełniane wobec Niego, zawsze posiadały dla ludzi pewną magiczną moc. Obrzędy Kościoła Prawosławnego czy obrzędy rzymskie te w zwyczajnej, ale może bardziej w nadzwyczajnej formie Rytu mają się cechować tym, że nie są czymś codziennym, czymś, co nas otacza i tworzy nasze “szare” życie. Mają dawać natchnienia, wznosić ku Stwórcy, a do tego jest potrzebny pewien teatralizm, pewna magiczność. Oczywiście przewartościowanie tego w stronę samego przedstawienia teatralnego, posiadającego moce magiczne nie ma nic wspólnego z wiarą. Swego czasu św. o. Pio nazywał kapłanów “rzeźnikami mordującymi Pana, wykonującymi tylko teatralną rolę” — nie tędy droga.
Pytanie o czarownice nie było przypadkowe. Malleus Maleficarum (Młot na czarownice) — to tytuł XV-wiecznego podręcznika — wznawianego aż po wiek XVII — dotyczącego tropienia i prześladowania czarownic. To również tytuł popularnej w ostatnim czasie w religijnej blogosferze strony, którą Pan prowadzi, a poświęconej głównie niezwykle złożonemu i kontrowersyjnemu zjawisku religijnemu, odwołującemu się do nazwy ‘(staro)katolicki’. Nazywa się Pan Inkwizytorem. Skąd u Pana inkwizytorsko-ekumeniczne zapędy?
Historia powstania mojego bloga jest dość zabawna. Otóż czasami w gronie najbliższych znajomych zwracałem uwagę na pewne źle wykonane gesty, czasami nieliturgicznie, ba nawet nieteologicznie wykonane celebracje wśród Wspólnot spoza Kościoła Rzymskiego, ale i również wewnątrz mojej Wspólnoty. Najczęściej były to tzw. “otwarte pytania” dlaczego tam jest tak, a nie inaczej, czy wynika to z inaczej brzmiącej sakramentologii, czy po prostu z niewiedzy kapłana.
Zaproponowano mi, abym opisywał takie sytuacje, służąc swoim wykształceniem i wyjaśniał skąd bierze się pewien symbol, ryt, celebracja, co oznacza i dlaczego akurat tak, a nie inaczej powinna się odbywać. Na przykład paschał wykonany z plastiku na olej parafinowy a nie woskowa świeca- jak kapłan może wówczas śpiewać, czy czytać, w Wielką Sobotę w trakcie Exultetu “oto jest bowiem woskowa kolumna, owoc pracowitej pszczoły” — kiedy obok stoi plastikowa bela, mająca przez cały następny rok symbolizować Chrystusa chwalebnie zmartwychwstałego. I takie miały być założenia. Pierwszy z artykułów opisywał nowo powstałą wspólnotkę — jeszcze wówczas “Kościół Słowiańskokatolicki” i osobę kanclerza, który był członkiem już kilku wspólnot starokatolickich w Polsce.
Pisząc ten artykuł chciałem pokazać nietypową drogę, która prowadzi do kolejnych podziałów. Po tym tekście dostałem kilkanaście wiadomości mailowych, w których zaczęto zadawać pytania na temat innych grup wyznaniowych. I tak z pomysłu stricte liturgicznego powstała strona obalająca pewne niewłaściwe postawy, które wrosły w zazwyczaj w małych wspólnotach wyznaniowych w Polsce.
Czy jest Pan duchownym?
Nie, nie jestem duchownym. Nie byłem również nigdy w żadnej wspólnocie nierzymskokatolickiej co często stara się mi zarzucić w dyskusjach.
Wracając do meritum. Zainteresował się Pan zagadnieniem dość marginalnym w polskim życiu religijnym — ugrupowaniami religijnymi, które z jednej strony używają znanych nazw, posługują się najczęściej rozbudowanym rytuałem, przeważnie skopiowanym z Kościoła rzymskokatolickiego, i które na dodatek nie za bardzo potrafią ukazać to, co ich różni od — mówiąc językiem ekonomicznym — pozostałych oferentów na religijnym rynku rozmaitości. Liczył Pan kiedyś ile takich grup — mniej lub bardziej sformalizowanych — działa w Polsce? Jaka jest główna motywacja dla ich założycieli?
Niestety wnioski w bardzo szybkim czasie okazały się dla mnie czymś cierpkim. Nie znam dokładnych liczb. Ciągle odkrywam coś nowego. Czasami problem jest po prostu taki, że coś działa mimo, że nie jest zatwierdzone przez żadne upoważnione do tego organa. Przykre jest to, że większość nowo powstałych wspólnot w przeciągu ostatnich 30 lat nie wnosi nic nowego w polską rzeczywistość religijną.
Są to “Kościoły” najczęściej używające w swojej nazwie słowa “katolicki”, jeżeli nie chcą być aż tak nakierowani piszą “chrześcijański”, ale i tak rytuał, stroje liturgiczne i stroje duchownych, czy nomenklatura pozostaje stricte katolicka (przykładem jest choćby wspólnota założona przez p. Szymona). Mimo, że jestem w jakimś tam większym stopniu konserwatystą i uważam, że każdy podział dzieli Szatę Chrystusową jaką jest Kościół jeszcze bardziej, uważam, że taki Kościół Mariawitów (i nie ważne czy ten Katolicki czy Starokatolicki) odchodząc od Kościoła Rzymskiego stworzył zupełnie nowe struktury, nową nomenklaturę, obrzędy wzorowane na rzymskich nie są jednak ich dosłowną kalką (żeby było śmieszniej używanych z tych samych ksiąg liturgicznych którymi posługuje się Kościół Rzymskokatolicki). Mają swoje księgi, swoje stroje, swoje nazewnictwo. Stworzyli coś “swojego” i tak starają się chwalić Pana Boga, mimo że są poza jednością z Piotrem naszych czasów.
Wspólnoty powstałe w ostatnich dziesięcioleciach są niestety marnymi kopiami Kościoła Rzymskiego. Mówi się o różnicach doktrynalnych, jak w przypadku Kościoła Polskokatolickiego i pisze się o różnicach, a kiedy wejdę we Wrocławiu do kościoła św. Marii Magdaleny, będącego polskokatolicką katedrą i widzę wmurowaną tablicę poświęconą Janowi Pawłowi II. Widzę duchownych odprawiających Eucharystię z Mszału Rzymskiego dla diecezji polskich, ubierających się i zachowujących się tak samo jak kapłani mojego Kościoła — pojawia się pytanie po co? W imię czego? Skoro jesteśmy tacy sami po co ten podział, po co udowadnianie na siłę, że jesteśmy inni?
Przecież Kościół Polskokatolicki posiada swój mszał, swój rytuał, swoje obrzędy. Kupiłem kiedyś na Allegro Mszał Polskokatolicki i uważam, że ich Eucharystia jest piękna — bardzo przypominająca liturgię z Mszału Piusa V jedynie w języku polskim. Dlaczego by tego nie kultywować? Nie wiem.
Wracając do pytania o motywację założycieli wg mnie, i oczywiście chciałbym się mylić, powody nie są chlubne. Zazwyczaj takie wspólnotki tworzą ludzie, którzy z różnych dziwnych powodów odeszli z Kościoła Rzymskokatolickiego. Większość opisywanych przeze mnie duchownych była przynajmniej na chwilę w strukturach instytucjonalnych Kościoła Rzymskokatolickiego. Próbują tworzyć coś nowego, miejsce gdzie będą mogli zaistnieć, być może zrealizować swoje niespełnione (czasami chore) ambicje, ale jak widzę, nie za bardzo mają na to pomysł. Kopiują więc co się da i jak się da z, mówiąc Pańskim językiem ekonomicznym, największej „firmy” na rynku, bo ta jest najbardziej znana i rozpoznawalna, więc w jakiś sposób wróży to sukces. I niestety finansowo rzeczywiście w jakimś tam stopniu dorabiają się wystarczająco. Ale co z duszami? Co z ich zbawieniem?
Sprawa Kościoła Polskokatolickiego jest jednak o tyle klarowna, że wspólnota ta pozostaje w oficjalnym dialogu z Kościołem Rzymskokatolickim ‑zarówno na gruncie polskim, jak i amerykańskim, a niedawno faza dialogu została przeniesiona na płaszczyznę Unii Utrechckiej — sprawy ksiąg to temat na bilateralne rozmowy między tymi wspólnotami. Niemniej jednak Pańska strona w dość marginalnym stopniu podejmuje sprawy Kościoła Polskokatolickiego, a koncentruje się Pan na grupach, które z różnych względów oddzieliły się albo od Kościoła Rzymskokatolickiego albo Polskokatolickiego, tudzież odbyły wyznaniową podróż. Przeglądając Pańskie strony pewien fakt zwrócił moją uwagę — aspekt liturgiczny jest — można by rzec — czymś absolutnie centralnym. Widać to choćby na zdjęciach, na których prócz duchownych odprawiających msze, nie widać nikogo innego. Jak w ten sposób można zaistnieć? Czy nie przypomina to bardziej zabawy w Kościół?
A czy nie jest to zabawą w Kościół? Kiedy ktoś będący w Kościele Rzymskokatolickim, poszedł do Kościoła Polskokatolickiego, tam zabawił trochę poszedł do Polskiego Narodowego Kościoła Katolickiego w RP (PNKK), tam również był jakiś okres i jest już u Słowianokatolików — tu zostaje kanclerzem i dumnie wypisuje sobie ten tytuł na pieczątce (tej samej którą później wystawia fałszywe zaświadczenie o kursach przedmałżeńskich) i nosi biret z fioletowym pomponem. To nie zabawa? A kiedy wspólnota PNKK w RP nadaje tytuł prałata (a więc kapelana Jego Świątobliwości) jednemu ze swoich kapłanów to czy to nie jest zabawa? Dla mnie to taki trochę kiermasz przebierańców — lubujących się we fioletowych guziczkach, obszywkach, w pomponach, łańcuchach z krzyżami na piersi. Nie jestem psychologiem, ale uważam, że są to objawy ogromnego kompleksu niższości, który jak najbardziej próbuje wybić “ego”. Wierni nie są na szczęście na tyle głupi — Polska to nie Ameryka, czy inne kraje choćby zachodniej Europy, w której każda nowinka jest przyjmowana z entuzjazmem. Nasz Naród cechuje się w kwestiach religijnych wielką powściągliwością i zawierzeniem tradycji. To pocieszające. Choć bardzo często naiwność wiernych jest wykorzystywana. Zdarza się to w momentach kiedy nie zawsze jesteśmy w stanie pomyśleć, że ktoś może nas oszukać.
Może dlatego przedstawiciele wszelkiej maści wspólnotek z niecierpliwością wyczekują okresu święta Wszystkich Świętych i święta Zmarłych aby napełnić skarbony zbieranymi na cmentarzach wypominkami za dusze Zmarłych (nie informując płacącego, że ani on ani zmarły nie należeli do jego wspólnoty). Czy kiedy dogadując się z zakładami pogrzebowymi i chowając katolickich zmarłych, bo rodzina zawierzyła zakładowi pogrzebowemu, a ten takiemu schizmatyckiemu kapłanowi płaci po prostu mniej. To bardzo smutne, że ktoś mieniący się sługą Chrystusa, jest zdolny do takiej nieuczciwości. Ale Chrystus i w grupie swoich współpracowników miał takiego co obrabiał kiesę apostolską (J 12, 6). Więc problem jest stary jak świat.
Poruszył Pan konkretne zjawiska wspólnot, które częstokroć dzieliły się z powodów konfliktów personalnych, ocierających się czasem nawet o groteskę. Faktem są jednak podziały, istnienie wielu wspólnot i jakaś dziwna niemożność oficjalnych czynników rzymskokatolickich i/lub prokuratury, aby poradzić sobie z tym problemem. W Warszawie działa wspólnota PNKK z Modlińskiej, znajdująca się w sporze z rzymskokatolicką diecezją warszawsko-praską i Kościołem Polskokatolickim, w Łodzi działa Kościół Starokatolicki, któremu poświęcił Pan ostatnio sporo uwagi i czasu, i nie na końcu fikcyjne zgromadzenia, funkcjonujące na granicy prawa lub je po prostu łamiąc. Czy dostrzega Pan jakąś szansę na rozwiązanie problemu, a może jest to niemożliwe?
Nie widzę rozwiązania, być może nie mam po prostu w tym względzie szerszego spojrzenia, większych kompetencji. Może potrzeba do tego większej wiary. Być może. Ale wydaje mi się, że w wielu przypadkach ci ludzie sami nie chcą rozwiązania tego problemu. Dobrze im tak jak jest w małej wspólnocie z zapleczem finansowym (zazwyczaj nie do końca etycznym). Wolą to, co mają, jak nic, które mogą mieć. Bowiem to nie jest tak, że biskupi rzymskokatoliccy, a tym samym i Rzym, tylko czekają, aż pojawi się ktoś i powie: Chcę wrócić.
Dość klarownym przykładem może być niedawno powstała wspólnota Kościoła Słowiańskokatolickiego, już zamieniona w Bractwo Kapłańskie Cyryla i Metodego. Wiadomo powszechnie, że założycielem jest ex-brat ze Zgromadzenia Braci Szkół Chrześcijańskich, potocznie zwanymi w Polsce Braćmi Szkolnymi. W swojej wspólnocie ma ex-franciszkanina, ex-diecezjalnego, ex-polskokatolika. Każde “ex” dla Kościoła Rzymskokatolickiego ma powód, określoną historię, przyczynę. Nie może być tak, że skoro nie wyszło mi w strukturach Kościoła Rzymskokatolickiego to sobie z nich wyjdę, pójdę do innych, a oni dadzą mi to czego KRK mi nie dał, a później wrócę i wszystko będzie w porządku. Nie tędy droga. Nawet w przypadku anglikanów przechodzących do Kościoła Rzymskokatolickiego w wytycznych dla duchownych jest zapis, że byli rzymskokatolicy, którzy przeszli do Kościoła anglikańskiego nie mogą wrócić jako kapłani. Miłosierdzie miłosierdziem, ale jest też zdrowy rozsądek i ojcowska sprawiedliwość. Gdzie jest wina tam musi być i kara.
Skoro jest kara, to musi być też nagroda. Otrzymał Pan już jakieś podziękowania lub gratulacje z którejś z rzymskokatolickich kurii — dość szeroko opisywał Pan i demaskował zdarzenia, związane z Bractwem Sercanów Maryi, który na chwilę znalazł się pod jurysdykcją ks. Marka Kordzika, biskupa Kościoła Starokatolickiego, by znów znaleźć się w próżni.
Owszem, choć jak często podkreślałem nie robię tego dla pochwały czy nagrody. W przypadku “Zgromadzenia Braci Serca Maryi” z samozwańczym kapłanem sprawa jest o tyle bolesna, że jest mi po prostu żal tych wszystkich młodych ludzi, którzy mogą na prawdę się tam przejechać. Rozumiem młodzieńczy zapał, rozumiem ogromne pragnienie kapłaństwa i próby przeskoczenia pewnych etapów. To jest młodość. Ideał i pasje, często nie idą w parze ze zdrowym rozumowaniem. A konsekwencje mogą być na prawdę przykre. Nie tylko na płaszczyźnie duchowej, ale i na psychicznej.
Wiem jakim człowiekiem jest Krzysztof S. Na moim blogu w artykule jest reportaż Expressu Reporterów pokazujący mentalność i sposób działania tego człowieka. Polecam jego treść. Wiem również z rozmów przeprowadzonych, że w tym człowieku tkwią ogromne potrzeby emocjonalne, które kanalizuje w homoseksualizmie. Nie chcę myśleć jak wiele młodych ideałów może złamać w ten sposób. Jak bardzo może skrzywdzić tych, którzy po prostu chcieli by być blisko Boga. Młody człowiek okresu dojrzewania musi przebywać w normalnym środowisku, koedukacyjnym. Musi wiedzieć kim jest kobieta, musi poznać jak silne potrafią być popędy, emocje związane z zauroczeniem. Młody człowiek od samego początku blokujący swoją seksualność (“bo mam powołanie”) kiedyś w końcu wybuchnie. A to nie jest dobre.
Nie chcę oczywiście tymi słowami namawiać do jakiejkolwiek inicjacji seksualnej. Mówię tu bardziej o sferze emocjonalnej, psychicznej i psychologicznej młodego człowieka. Bardzo ważne jest, aby do seminarium czy zakony wstępował młodzieniec, który wie z czego rezygnuje dla Boga. A Założyciel Sercanów Maryi po prostu wykorzystuje tę młodzieńczą niedojrzałość. I bardzo dziwi mnie, że jeszcze nikt się tym nie zajął. Sam mógłbym wskazać na ludzi, którzy byli przez niego wykorzystywani. Ale co z tego, jak ci młodzi ludzie wolą milczeć. Bo im wstyd.
Wracając do pytania, zdarzyło mi się już rozmawiać z kilkoma kuriami biskupimi i kilkoma przełożonymi różnych zgromadzeń zakonnych męskich i żeńskich (bowiem czasami fałszywi księża naciągają naiwne siostry zakonne jak nie na obiad, to na intencje mszalne – przykład fałszywego benedyktyna z Krakowa) i wiele razy usłyszałem, że są mi wdzięczni, albo po prostu, że “odwalam dobrą robotę”, że w końcu ktoś zechciał się tym zająć nie tylko na forum internetowym, bo w moim przypadku pisanie artykułów to jedno, a informowanie Konferencji Episkopatu Polski, kurii biskupich, czy sekretariatów prowincjalnych to drugie. Staram się to robić na bieżąco, nie dając czasu na zmianę taktyki komuś przed kim ostrzegam.
Czy podjąłby się Pan charakterystyki tych grup — rozrzut jest dość duży, fluktuacja duchownych jeszcze większa. Mamy wspólnoty o nazwach odwołujących się do historycznych tradycji, a z drugiej przemianowywane w zależności od ideowej pogody zrzeszenia parareligijne, służące interesom określonych grup społecznych.
Myślę, że próba charakterystyki tych grup to temat na rozprawę doktorską z psychologii społecznej lub podobnych. Wspólnoty tworzą się w jakimś określonym celu, jest to albo prywatny określony cel założyciela (“muszę zostać księdzem, biskupem”), bądź próbuje wychwycić się grupy społeczne i stworzyć dla nich coś na wzór “wymarzona wspólnota dla ciebie”. Przykładem niezwykle barwnym, można by rzec tęczowym, jest Zjednoczony Kościół Chrześcijański. Bowiem jest to przykład na tyle dobitny, o ile człowiek zakładający wspólnotę potrafi wypaczyć podstawowy fundament chrześcijaństwa, jakim jest Pismo Święte. Bo, że zdarzali się heretycy czy schizmatycy, dyskutujący z Tradycją, no cóż zawsze można na siłę próbować wmówić, że jest to tylko wytwór ludzki. Ale kiedy przeinacza się słowa uznawane za natchnione, przez wszystkie Sobory Powszechne, na potrzeby własnej twórczości. To dość nowatorskie, ale przykre zarazem. Zwłaszcza, że znów próbuje się kalkować Kościół Rzymskokatolicki.
Odbyłem przed kilkoma dniami internetową dyskusję z przedstawicielem owej wspólnoty. Starałem się rozwiać moje liturgiczne wątpliwości, a tym samym zrozumieć cokolwiek. Pytałem zatem jak ktoś mówiący, że posiada święcenia prezbiteratu może konsekrować oleje w Wielki Czwartek (co jest zastrzeżone tylko biskupowi ordynariuszowi na terenie jego diecezji). Padła odpowiedź, że na podstawie jurysdykcji udzielonej przez biskupa zwierzchnika. Ale fakt konsekracji olejów nie wynika z jurysdykcji tylko z władzy święceń, w tym wypadku biskupich. Nie można komuś udzielić władzy święceń biskupich na papierze. Próbowano mi wmówić, że działo się tak ponieważ nabożeństwo jest wzorowane na anglikańskim High Church – no, ale co w takim razie robi Mszał Rzymski dla diecezji polskich na ołtarzu (potocznie zwanym biurkiem) — znów odpowiedź, bo nie ma przetłumaczonych ksiąg. Przecież obrzęd konsekracji olejów wykonywany wg Mszału Rzymskiego w chronologii mszalnej jest obrzędem stricte rzymskim, a nie anglikańskim, choć i tam oleje konsekruje TYLKO biskup. Po czym padła odpowiedź, że kwestie zakresu obowiązków i obrzędów jeszcze będą ustalane oraz “Jeżeli ktoś szuka na siłę dziury w całym, to logiki nie odnajdzie…dla nas problemu nie ma :)”. No to ja się pytam: skoro nie ma przetłumaczonych ksiąg, skoro zakres kompetencji i obrzędów jest do wyboru to może czas zakończyć zabawę do czasu jakichś konkretniejszych ustaleń?
I nie chodzi mi tutaj tylko o kwestie liturgiczne, ale i teologiczne, ponieważ przysłuchując się „orędziu” bożonarodzeniowemu jeszcze wówczas “ojca” Szymona Niemca można usłyszeć, że bez względu na to czy jest ktoś muzułmaninem czy żydem święta Bożego Narodzenia są szczególne, bo są rodzinne. Gdzie tu logika? Bo o dogmatykę nie będę pytał absolwenta studiów licencjackich na politologii.
Pocieszającym jest fakt, na który natknąłem się podczas dyskusji internetowych z okazji ostatniej Parady Równości. Pewna osoba napisała, że mimo, iż jest homoseksualistą, to zamiast Wspólnoty Szymona Niemca woli wejść po prostu do pustego kościoła i w obecności Boga ukrytego w tabernakulum wyznać swoje grzechy. Ponieważ ma jeszcze coś takiego jak sumienie, którego nawet gadanina progresywnych-chrześcijan o tym, że homoseksualizm nie jest potępiany na kartach Biblii, nie zagłuszy. Oby takich ludzi było jak najwięcej.
Warto też zauważyć, że jest to wspólnota niezarejestrowana, z nikłym procentem sympatyków – to znów nasza narodowa cecha. Jesteśmy wierni tradycji. I nie sądzę, aby to się zmieniło w najbliższej przyszłości, na pewno nie w tej kwestii.
W materiałach, które Pan przedstawił choćby odnośnie ważności sakry biskupiej Marka Kordzika pojawiają się skany dokumentów i zdjęcia — podobnie w przypadku innych wspólnot. Z pewnością nie jeden z naszych czytelników chciałby wiedzieć skąd Pan to ma. Domyślam się, że odpowiedź nie będzie klarowna…
Udało mi się poznać różnych ludzi, którzy podobnie jak ja, dociekają prawdy. Są moimi tzw. tajnymi współpracownikami (nazwa niezbyt dobrze kojarzona, ale nie o nazewnictwo chodzi). Wiem, że bez nich nie osiągnąłbym wiele, dlatego jestem im bardzo wdzięczny za pomoc, jaką mi służą w pisaniu artykułów i dokumentując je. Są to ludzie, którzy chcieli znaleźć Boga w tych wspólnotach, i nadal wierzą, że jeszcze wszystko może być dobrze. Chciałbym im tego życzyć.
Chciałby Pan..? Odwiedził Pan kiedykolwiek liturgię tych wspólnot, o których się Pan wypowiada, czy jest to raczej wiedza zza biurka?
Jestem mało ekumeniczny, w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, zatem jest to tylko wiedza teoretyczna. Nauczanie katolickie jest dość jasne. Sformułowanie o jedyności w odniesieniu do Kościoła Rzymskiego jest uprawnione gdyż uznajemy, że to w nim trwa (subsistit) Kościół Chrystusowy. Wspólnotom nie będącym w jedności tytuł “Kościoła” przysługuje jedynie honorowo (vide prawosławni) lub nie przysługuje w ogóle (vide protestanci).
Akurat formuła subsistit in nie jest tak jasna, jakby się rzymskokatolickim apologetom wydawało. Twórczość obecnego papieża wyraźnie pokazuje, że owo ‘trwanie’ nie stawia znaku równości między Kościołem Rzymskokatolickim a Kościołem Chrystusowym, a mówi poprzez subsistit „jedynie” o pełni środków zbawienia, co też jest kontrowersyjne. Myślę, że co do prawosławnych też się Pan myli, ale to inny temat. Czy mógłby Pan wyjaśnić, jak doszło do perypetii z kilkakrotną zmianą adresu?
Uważam, że osoba Benedykta XVI jasno pokazuje na czym polega ekumenizm. Grupy anglikanów, którzy już cieszą się pełną jednością i Bractwo Kapłańskie św. Piusa X starające się o powrót, powinny cieszyć serce każdego wierzącego w „jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół”. Co do zmiany adresu, to oczywiście opisywani przez nas ludzie zaczęli się skarżyć, że pisana jest nie prawda, a ich “dobre imię” zostało oczernione. Władze serwera nie wnikając w szczegóły sprawy po prostu nas zablokowali. Dopiero wyjaśnienie sprawy przywróciło nam głos. Najnowszy adres inkwizytorium.pl jest już naszą własnością, zatem nawet blokada serwera pozwoli naszym Czytelnikom odnaleźć nas na innym serwerze. To dość wygodne w momencie kiedy co jakiś czas wisi nad nami groźba zamknięcia, a grono sympatyków powiększa się.
Mniejsza o zbiegłych anglikanów. Czy zatem Inkwizytor jest współczesnym męczennikiem o katolicką prawdę w rzymskim opakowaniu?
Anglikanie nie zbiegli tylko powrócili do stanu początkowego. Historia jest jednoznaczna, ktoś kto się odłączył po powrocie nie jest zbiegiem, lecz wraca do swych początków. Jeżeli chodzi o drugie pytanie: jestem raczej głosem wołającego o opamiętanie. O nie robienie z Kościoła cyrku, pochodu klownów, i marnych kopii. Dziś bardzo szybko można znaleźć informacje w Internecie. Uważam, że niektóre informacje są istotne, jeżeli chodzi o wiedzę nawet dla zwykłego “Kowalskiego”.
Jest Pan dość tajemniczy, co jest zrozumiałe. Czy zdradzi Pan jakąś swoją tajemnicę czytelnikom ekumenizm.pl?
Wiele razy zarzucano mi, że skoro podnoszę głos krytyki powinienem mieć cywilną odwagę przedstawić się z imienia i nazwiska. Uważam, że nie ma to żadnego znaczenia w sprawie, której się oddałem. Nie jestem członkiem żadnej z opisywanych wspólnot, więc nie jestem znany nikomu z tych ludzi osobiście. Moje ujawnienie nic by do sprawy nie wniosło. Co do tajemnic to mogę się przyznać, że tworząc Malleus Maleficarum oraz dzięki uprzejmości przyjaciela z Zakonu Braci Kaznodziejów wcieliłem się w postać Mistrza Inkwizytora i ów grożący palcem inkwizytor stojący pośród płomieni to nikt inny jak ja we własnej osobie. Zatem na stronie, którą tworzę umieściłem swoją fotografię — to powinno wystarczyć tym, którzy chcieli by poznać moją tożsamość.
Dziękuję za rozmowę.
***
Na prośbę autora blogu Malleus Maleficarum publikujemy następujące oświadczenie:
“Odpowiadając na pytania i oburzenia zacnych Czytelników, poinformować chciałbym, że stos inkwizytorski stanowi jedynie medialno-plastyczną oprawę dla językowego ambiente mego bloga i w żadnym wypadku nie jest i nie powinien być interpretowany jako moja aprobata czy pochwała dla palenia na stosach osób określanych przez Kodeks Prawa Kanonicznego mianem heretyków. Nie utożsamiam się z używaniem jakiejkolwiek przemocy wobec inaczej myślących, uznając ją za niechrześcijańską. We fragmentach Pisma Świętego, w mistycznych wizjach wielu świętych Kościoła w kontekście czyśćca bardzo często pojawia się ogień. Jest to nie ulegająca dyskusji prawda. We wspomnieniach osób, którym ukazywały się osoby cierpiące w czyśćcu, często zachowały się wspomnienia płonących ludzkich postaci. Taki przypadek opisuje w swoim “Dzienniczku” Święta Siostra Faustyna, której ukazała się cała w ogniu postać zmarłej współsiostry. Kiedy św. Siostra Faustyna usilnie modliła się za jej duszę, ta pojawiła się po pewnym czasie znowu, tym razem dziękując za modlitwę i informując, że dostała się do Boga. O oczyszczającej mocy ognia wielokrotnie czytamy na kartach Pisma Świętego. Święty Paweł w Liście do Koryntian pisze: “tak też jawne się stanie dzieło każdego: odsłoni je dzień [Pański]; okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest. Ten, którego dzieło wzniesione na fundamencie przetrwa, otrzyma zapłatę; ten zaś, którego dzieło spłonie, poniesie szkodę (…)” (1 Kor 3, 13–15).Mentalność średniowiecza, a więc czasów Inkwizycji w zły sposób interpretowała tę oczyszczającą moc ognia. Nikt dziś nikogo nie pali na stosie, i nikt nikogo palić nie będzie.” Inkwizytor (inkwizytorium.pl)