Rozmowy

Stąd wyjdzie iskra boża


Kato­li­cyzm, któ­ry wydał Jana Paw­ła II i św. Fau­sty­nę, nie może być płyt­ki. Pro­blem w tym, że pol­scy inte­lek­tu­ali­ści nie są w sta­nie tego dostrzec — prze­ko­nu­je redak­tor naczel­ny Ekumenizm.pl na łamach “Rzecz­po­spo­li­tej”. Narze­ka­nie na kato­li­cyzm w Pol­sce to od lat raczej nor­ma niż wyją­tek. Ma on być nie­in­te­lek­tu­al­ny, ludo­wy, pozba­wio­ny głę­bi nie­miec­kiej teo­lo­gii i zor­ga­ni­zo­wa­nia ame­ry­kań­skie­go laika­tu. Tade­usz Bar­toś, któ­ry w mediach funk­cjo­nu­je głów­nie jako były domi­ni­ka­nin i tro­pi­ciel błę­dów i nie­do­pa­trzeń, dodał­by, że jest to kato­li­cyzm […]


Kato­li­cyzm, któ­ry wydał Jana Paw­ła II i św. Fau­sty­nę, nie może być płyt­ki. Pro­blem w tym, że pol­scy inte­lek­tu­ali­ści nie są w sta­nie tego dostrzec — prze­ko­nu­je redak­tor naczel­ny Ekumenizm.pl na łamach “Rzecz­po­spo­li­tej”.

Narze­ka­nie na kato­li­cyzm w Pol­sce to od lat raczej nor­ma niż wyją­tek. Ma on być nie­in­te­lek­tu­al­ny, ludo­wy, pozba­wio­ny głę­bi nie­miec­kiej teo­lo­gii i zor­ga­ni­zo­wa­nia ame­ry­kań­skie­go laika­tu. Tade­usz Bar­toś, któ­ry w mediach funk­cjo­nu­je głów­nie jako były domi­ni­ka­nin i tro­pi­ciel błę­dów i nie­do­pa­trzeń, dodał­by, że jest to kato­li­cyzm wspól­no­to­wy, nie­świa­do­my prze­mian, jakie zaszły w świe­cie teo­lo­gicz­nym Zacho­du, a Ceza­ry Michal­ski wraz z „pol­skim Lutrem” Toma­szem Węcław­skim uzu­peł­ni­li­by nie­mal jed­nym gło­sem, że pozba­wio­ny on jest doświad­cze­nia peł­nej refor­ma­cji i prze­sad­nie ukie­run­ko­wa­ny kontr­re­for­ma­cyj­nie. Jed­nym sło­wem, jest zaścian­ko­wy, nie­no­wo­cze­sny, zamknię­ty i do tego mesja­ni­stycz­no-nacjo­na­li­stycz­ny.


Ale ich sło­wa, choć brzmią dono­śnie, kon­tro­wa­ne są przez inne, istot­niej­sze opi­nie. Bene­dykt XVI ape­lo­wał do Pola­ków, by nigdy nie zabra­kło świa­dec­twa ich wia­ry. Jan Paweł II w Łagiew­ni­kach przy­po­mi­nał za „Dzien­nicz­kiem” sio­stry Fau­sty­ny, że stąd, z Pol­ski, ma wyjść iskra, „któ­ra przy­go­tu­je świat na osta­tecz­ne przyj­ście” Jezu­sa Chry­stu­sa. A ame­ry­kań­ski duchow­ny Richard John Neu­haus w pry­wat­nych roz­mo­wach czę­sto wra­ca do głę­bo­kie­go prze­ko­na­nia, że jeśli ma się doko­nać odro­dze­nie wia­ry na Zacho­dzie, to jego źró­dłem musi być Pol­ska. I nie jest to Pol­ska wyima­gi­no­wa­na, wyide­ali­zo­wa­na, pozba­wio­na cie­ni czy bra­ków. Jan Paweł II miał prze­cież peł­ną świa­do­mość wszyst­kich nie­do­mo­gów nie tyl­ko pol­skie­go kato­li­cy­zmu, ale i pol­sko­ści w ogó­le. A jed­no­cze­śnie miał świa­do­mość, że to wła­śnie taki, kula­wy i czę­sto nie­spe­cjal­nie pogłę­bio­ny inte­lek­tu­al­nie pol­ski kato­li­cyzm ma do speł­nie­nia szcze­gól­ną misję.


Prze­ko­na­nie to ma swo­je źró­dła w kato­lic­kiej nauce o inkul­tu­ra­cji chrze­ści­jań­stwa, czy – by posłu­żyć się star­szy­mi ter­mi­na­mi – wcie­le­niu praw­dy Ewan­ge­lii w kon­kret roz­ma­itych kul­tur, cywi­li­za­cji i sty­lów myśle­nia. „Każ­dy czło­wiek, każ­dy naród, każ­da kul­tu­ra i cywi­li­za­cja mają swo­ją rolę do wypeł­nie­nia i swo­je miej­sce w tajem­ni­czym pla­nie Bożym i w powszech­nej histo­rii zba­wie­nia” – pod­kre­ślał Jan Paweł II w ency­kli­ce „Sla­vo­rum Apo­sto­li”. „Kościół jest kato­lic­ki – kon­ty­nu­ował tę myśl – tak­że dla­te­go, że potra­fi w każ­dym śro­do­wi­sku strze­żo­ną przez sie­bie Praw­dę obja­wio­ną, nie­ska­żo­ną w Boskiej tre­ści, przed­sta­wić w taki spo­sób, by mogła spo­tkać się ze szla­chet­ny­mi myśla­mi i słusz­ny­mi ocze­ki­wa­nia­mi każ­de­go czło­wie­ka i wszyst­kich ludów. Całe zresz­tą dzie­dzic­two dobra, któ­re każ­de poko­le­nie (…) prze­ka­zu­je potom­nym, sta­no­wi barw­ną i nie­skoń­czo­ną ilość kamy­ków, któ­re skła­da­ją się na żywą mozai­kę Pan­to­kra­to­ra, któ­ry poja­wi się w peł­nym bla­sku w cza­sie ponow­ne­go przyj­ścia”.


Meta­fo­ra narzu­co­na przez papie­ża pozwa­la dosko­na­le pojąć, jak rozu­miał on inkul­tu­ra­cję. Sta­no­wi­ła dla nie­go roz­wi­ja­nie w świe­tle wła­snej tra­dy­cji naj­istot­niej­szych dla dane­go kra­ju war­to­ści, i przez to wzbo­ga­ca­nie wiel­kiej skarb­ni­cy Kościo­ła. Każ­dy naród ma w niej coś do zaofe­ro­wa­nia, ale i do przy­ję­cia, a spe­cy­ficz­ny kolor, jaki nada­je on swo­je­mu odczy­ta­niu Ewan­ge­lii, jest raczej bogac­twem niż sła­bo­ścią. Ruskie chrze­ści­jań­stwo, któ­re przez wie­ki nie wyda­ło nie­mal żad­ne­go teo­lo­ga, wzbo­ga­ci­ło jed­nak świat iko­na­mi Andrie­ja Rublo­wa, któ­re prze­wyż­sza­ją nie­jed­no dzie­ło teo­lo­gicz­ne naj­więk­szych nawet auto­ry­te­tów. I nie ina­czej jest z chrze­ści­jań­stwem pol­skim. Ono rów­nież, choć wyda­ło wie­lu waż­nych myśli­cie­li (nie­kie­dy nie­słusz­nie i nie­spra­wie­dli­wie zapo­mnia­nych, przede wszyst­kim przez swo­ich), jest sil­ne nie tyle myślą i teo­lo­gią, ile inny­mi war­to­ścia­mi. To one sta­no­wią jego isto­tę i są bogac­twem, któ­re Pol­ska wno­si do mozai­ki uni­wer­sal­ne­go Kościo­ła.


Ewan­ge­lia pió­rem pisa­na


Spu­ści­zna ta pozo­sta­je głę­bo­ko sło­wiań­ska ze swej natu­ry. Chrze­ści­jań­stwo sło­wiań­skie zaś nie­mal we wszyst­kich kra­jach sku­pia­ło się nie tyle na nauce, filo­zo­fii czy teo­lo­gii, ile na sztu­ce. Buł­ga­ria, Ser­bia czy Ruś Kijow­ska i Moskiew­ska nie ofia­ro­wa­ły świa­tu głę­bo­kiej teo­lo­gii, nie sku­pi­ły się na myśli, ale na obra­zie. Daro­wa­ły Kościo­ło­wi powszech­ne­mu iko­ny, fre­ski, ale i prze­nik­nię­tą sło­wiań­ską este­ty­ką litur­gię. A zna­cze­nie tego daru, któ­ry ostat­nio zaczy­na­ją przyj­mo­wać tak­że do tej pory iko­no­kla­stycz­ni pro­te­stan­ci, jest tak wiel­kie, że trud­no nie zgo­dzić się z księ­ciem Euge­niu­szem Tru­biec­ko­jem, któ­ry przed laty pisał, że ruska iko­na jest „Ewan­ge­lią w kolo­rach”.


Pol­ska tra­dy­cja chrze­ści­jań­ska jest podob­na. Tyle że reali­zo­wa­ła się raczej w poezji, w lite­ra­tu­rze. „Chrzest, któ­ry w cią­gu całe­go mil­len­nium przyj­mo­wa­ły poko­le­nia naszych roda­ków, nie tyl­ko wpro­wa­dzał ich w tajem­ni­cę śmier­ci i zmar­twych­wsta­nia Chry­stu­sa, nie tyl­ko czy­nił dzieć­mi Boży­mi przez łaskę, ale znaj­do­wał boga­ty rezo­nans w dzie­jach myśli, w twór­czo­ści arty­stycz­nej, w poezji, muzy­ce, dra­ma­cie, pla­sty­ce, malar­stwie i rzeź­bie” – mówił Jan Paweł II w cza­sie swo­jej pierw­szej piel­grzym­ki do ojczy­zny.


Praw­da ta doty­czy nie tyl­ko pierw­szych wiel­kich dzieł lite­rac­kich, takich jak kro­ni­ki Win­cen­te­go Kadłub­ka czy Bogu­ro­dzi­ca, ale rów­nież dorob­ku pierw­szych mistrzów języ­ka pol­skie­go, Jana Kocha­now­skie­go czy Miko­ła­ja Reja. Twór­cy ci bowiem pod płasz­czem wiel­kiej nie­rzad­ko liry­ki czy pro­zy prze­my­ca­li tak­że głę­bo­kie i czę­sto (jak to było z Rejem) pole­micz­ne tre­ści teo­lo­gicz­ne.


Odro­dze­nie, barok czy nawet oświe­ce­nie wca­le tego w Pol­sce nie zmie­ni­ły. Miko­łaj Sęp-Sza­rzyń­ski, poeci baro­ko­wi, a nawet tak wyśmie­wa­ny ks. Baka w swo­ich wier­szach nadal prze­ka­zu­ją praw­dy istot­ne dla współ­cze­sne­go czło­wie­ka. Nie­wąt­pli­wym dowo­dem na to pozo­sta­je powo­dze­nie pły­ty zespo­łu Budzy i Tru­pia Czasz­ka z tek­sta­mi ks. Baki.


Ten lite­rac­ko-arty­stycz­ny wymiar pol­skie­go chrze­ści­jań­stwa umoc­nił się jesz­cze w XIX wie­ku. Wpły­wy Ada­ma Mic­kie­wi­cza (z okre­su poprze­dza­ją­ce­go towia­nizm) na rodzi­mą kul­tu­rę reli­gij­ną i two­rze­nie zgro­ma­dze­nia zmar­twych­wstań­ców trud­no prze­ce­nić, a jego wier­sze (ze wstrzą­sa­ją­co aktu­al­ny­mi sło­wa­mi – „Tyś Król, o cuda! I tyś mój pod­da­ny! / Każ­da myśl pod­ła, jako włócz­nia nowa/ Otwie­ra Two­je nie zgo­jo­ne rany/ I każ­da chęć zła jest gąb­ka octowa/ Któ­rą do ust Twych zbli­żam zagnie­wa­ny. / Póki Cię moja złość w gro­bie nie schowa/ Cier­pisz jak słu­ga panu zaprze­da­ny”) nadal mogą sta­no­wić modli­twy współ­cze­sne­go chrze­ści­ja­ni­na.


Nie ina­czej było z Cypria­nem Kami­lem Nor­wi­dem, Juliu­szem Sło­wac­kim czy Zyg­mun­tem Kra­siń­skim. Ich utwo­ry mogą i powin­ny być bada­ne nie tyl­ko pod kątem lite­rac­kim, ale rów­nież teo­lo­gicz­nym. Podob­nie czy­ta­ne i bada­ne mogą być dzie­ła Hen­ry­ka Sien­kie­wi­cza (szcze­gól­nie „Quo vadis”) czy Sta­ni­sła­wa Wyspiań­skie­go. Głę­bo­kie modli­twy pozo­sta­wi­li po sobie tak­że poeci, któ­rzy z chrze­ści­jań­stwem nie mie­li nic wspól­ne­go, by przy­po­mnieć tyl­ko wiersz „Chry­stu­sie” Julia­na Tuwi­ma, któ­ry do tej pory śpie­wa­ny jest w pol­skich kościo­łach. Te lite­rac­kie w for­mie sum­my pol­skie­go chrze­ści­jań­stwa na język uni­wer­sal­nych obra­zów teo­lo­gii prze­ło­żył Jan Paweł II. I sam dał temu świa­dec­two, wska­zu­jąc, że nie było­by papie­ża Pola­ka, któ­ry porwał cały świat, bez pol­skiej kul­tu­ry, a przede wszyst­kim lite­ra­tu­ry.


Nun­cjusz uty­sku­je


Pol­skie chrze­ści­jań­stwo zwią­za­ne było tak­że nie­zwy­kle głę­bo­ko z życiem spo­łecz­nym i poli­tycz­nym. Z jed­nej stro­ny for­mo­wa­ło to życie, ale z dru­giej samo było przez nie prze­mie­nia­ne. Świa­dec­twem tego pierw­sze­go zja­wi­ska pozo­sta­je bez wąt­pie­nia św. Sta­ni­sław, któ­ry przed wie­ka­mi oddał życie, by – jak wska­zu­je Marian Ple­zia – sprze­ci­wić się budo­wa­niu moc­ne­go pań­stwa bez zwra­ca­nia uwa­gi na nor­my i zasa­dy moral­ne. Biskup, zauwa­ża kra­kow­ski histo­ryk, „wie­dział (…) w obro­nie cze­go sta­je, a była to naj­prost­sza zasa­da moral­no­ści ludz­kiej i chrze­ści­jań­skiej zabra­nia­ją­ca prze­le­wać krew nie­win­ną”. Tej zasa­dy chciał jed­nak bro­nić, na co zwra­ca uwa­gę Karol Woj­ty­ła w poema­cie „Sta­ni­sław”, ina­czej niż wie­lu współ­cze­snych mu hie­rar­chów, raczej mocą Sło­wa niż miecza.I to wła­śnie pozo­sta­je istot­nym prze­sła­niem, jakie pol­skie chrze­ści­jań­stwo wno­si­ło do tra­dy­cji euro­pej­skiej od cza­sów Paw­ła Włod­ko­wi­ca, któ­ry na sobo­rze w Kon­stan­cji gło­sił pra­wo pogan do życia w poko­ju.


Ten ele­ment pol­skiej toż­sa­mo­ści kato­lic­kiej pozo­stał w niej zresz­tą obec­ny tak­że póź­niej, i to raczej za spra­wą pol­sko­ści niż kato­lic­ko­ści naszych przod­ków. Nun­cju­szy apo­stol­skich, ale tak­że wybit­nych kazno­dzie­jów (by wspo­mnieć tyl­ko Pio­tra Skar­gę), strasz­nie iry­to­wa­ło pol­skie przy­wią­za­nie do wol­no­ści reli­gij­nej i tole­ran­cja. I choć moż­na ją przy­pi­sy­wać raczej ogól­nej obo­jęt­no­ści reli­gij­nej Pola­ków (jak robi to Sta­ni­sław Tar­now­ski) lub związ­kom sta­no­wym łączą­cym szlach­tę moc­niej niż dzie­lą­ce ją kwe­stie reli­gij­ne, to pozo­sta­je fak­tem, że nigdzie w Euro­pie nie wypo­wie­dzia­no słów, któ­re wypo­wie­dział het­man Jan Zamoy­ski („dał­bym rękę, żeby oni wszy­scy nawró­ci­li się do Kościo­ła kato­lic­kie­go, lecz dał­bym dru­gą rękę, gdy­by kto chciał ich skrzyw­dzić”), a któ­re są jak­by esen­cją naucza­nia Sobo­ru Waty­kań­skie­go II.


Ten wymiar kato­li­cy­zmu prze­trwał zresz­tą aż do wie­ku XX. To z jego powo­du nawet naj­bar­dziej dogma­tycz­ni pol­scy ende­cy nie odwo­ły­wa­li się do argu­men­ta­cji rasi­stow­skiej, a potę­pia­jąc Żydów i posłu­gu­jąc się naj­bar­dziej paskud­ny­mi argu­men­ta­mi anty­se­mic­ki­mi, nigdy nie wysu­wa­li prak­tycz­nych pomy­słów, jak zała­twić „kwe­stię żydow­ską” w Pol­sce. A nie było to wca­le w pierw­szej poło­wie XX wie­ku czę­ste, tak jak w wie­ku XVI czy XVII nie­czę­ste były wezwa­nia do sza­cun­ku i tole­ran­cji dla inno­wier­ców.


Ewan­ge­lia spo­łecz­na


Pol­ski kato­li­cyzm zawsze cha­rak­te­ry­zo­wał się rów­nież głę­bo­kim zaan­ga­żo­wa­niem spo­łecz­nym. Pra­ca z bied­ny­mi, zakła­da­nie dla nich przy­tuł­ków, orga­ni­zo­wa­nie szkół sta­ło się nie­mal­że zna­kiem roz­po­znaw­czym pol­skie­go kato­li­cy­zmu. Dzie­siąt­ki zgro­ma­dzeń żeń­skich zaj­mo­wa­ło się wyłącz­nie tym. A sło­wa ich zało­ży­cie­lek, choć zna­ne są tyl­ko w ich wspól­no­tach zakon­nych, spo­koj­nie mogły­by kon­ku­ro­wać z opi­nia­mi twór­ców dwu­dzie­sto­wiecz­nych „ewan­ge­lii spo­łecz­nych”. Uoso­bie­niem tego zja­wi­ska w pol­skiej ducho­wo­ści stał się zaś bez wąt­pie­nia brat Albert Chmielowski.Zaangażowanie spo­łecz­ne czę­sto łączy­ło się przy tym z głę­bo­kim życiem mistycz­nym. Ina­czej jed­nak niż w przy­pad­ku zako­nów kon­tem­pla­cyj­nych (któ­re w Pol­sce wyjąt­ko­wo się nie przy­ję­ły) była to raczej misty­ka dnia codzien­ne­go zako­rze­nio­na w kul­cie chle­ba (przy­kład Alber­ta Chmie­low­skie­go jest tu ude­rza­ją­cy), w dzie­siąt­kach małych kapli­czek i wiecz­nym poszu­ki­wa­niu prze­ba­cze­nia i pojed­na­nia. To wła­śnie ten nurt wydał, jak się zda­je, naj­więk­szą mistycz­kę XX-wiecz­nej Euro­py, a kto wie, czy nie jed­ną z naj­więk­szych misty­czek w ogó­le, czy­li św. Fau­sty­nę Kowal­ską. Obja­wie­nia, jakie otrzy­ma­ła, są wła­śnie pro­po­zy­cją świę­to­ści w życiu codzien­nym, prze­ba­cze­nia dla grzesz­ni­ków, ale i osią­ga­nia nie­zwy­kłej głę­bi nie w zamknię­tym klasz­to­rze, ale przy codzien­nej pra­cy.


Jej napi­sa­ny pro­stym języ­kiem „Dzien­ni­czek” jest jed­nak nie tyl­ko źró­dłem głę­bo­kiej ducho­wo­ści, ale rów­nie głę­bo­kiej teo­lo­gii. Dowo­dzi tego w ostat­nim swo­im dzieł­ku ks. Józef Tisch­ner, któ­ry uzna­wał św. Fau­sty­nę nie tyl­ko za mistycz­kę, ale rów­nież za myśli­ciel­kę. Nie­ste­ty, ina­czej niż inna wiel­ka mistycz­ka Adrien­ne von Speyr, któ­rą na język teo­lo­gii i filo­zo­fii prze­tłu­ma­czył Hans Urs von Bal­tha­sar, Fau­sty­na Kowal­ska (oczy­wi­ście o wie­le prost­sza niż szwaj­car­ska lekar­ka) nadal cze­ka na filo­zo­ficz­ną i teo­lo­gicz­ną, a nie tyl­ko dusz­pa­ster­ską „obrób­kę”. Jej wiel­ką zapo­wie­dzią była papie­ska ency­kli­ka „Dives in Mise­ri­cor­dia”, ale nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że to wciąż za mało.


Moc odra­dza­nia


Wbrew uty­ski­wa­niom kry­ty­ków nie jest też wca­le tak, że pol­ski kato­li­cyzm nigdy nie prze­ży­wał głę­bo­kich kry­zy­sów. Dru­ga poło­wa XIX wie­ku jest tego cał­ko­wi­tym zaprze­cze­niem, bo choć zde­cy­do­wa­na więk­szość chło­pów pozo­sta­wa­ła wów­czas kato­lic­ka, to już więk­szość inte­li­gen­cji (stu­den­tów) dekla­ro­wa­ła nie­wia­rę, a regu­lar­ne prak­ty­ki wśród ludzi dobrze uro­dzo­nych ucho­dzi­ły za coś nie­sto­sow­ne­go. Poziom moral­ny i inte­lek­tu­al­ny kle­ru też pozo­sta­wiał wie­le do życze­nia. Fakt, że ostra i nie­kie­dy nie­spra­wie­dli­wa oce­na pozio­mu ducho­wień­stwa sfor­mu­ło­wa­na na począt­ku XX wie­ku przez maria­wi­tów zna­la­zła posłuch wśród ponad 150 tysię­cy wier­nych, też o czymś świad­czy.


A jed­nak w cią­gu kil­ku­na­stu lat uda­ło się odzy­skać zde­cy­do­wa­ną więk­szość wier­nych. Gdy na począt­ku XX wie­ku na Uni­wer­sy­te­cie Jagiel­loń­skim nie­wia­rę dekla­ro­wa­ło pra­wie 80 pro­cent stu­den­tów, to nie­speł­na 20 lat póź­niej wskaź­nik ten spadł poni­żej 20 pro­cent. Mło­dzież maso­wo wra­ca­ła do wia­ry, a jed­nym z powo­dów było to, że Pola­cy – nawet dekla­ru­jąc oso­bi­sty brak zaan­ga­żo­wa­nia – zawsze utrzy­my­wa­li kon­takt z insty­tu­cja­mi reli­gij­ny­mi.


Tę wewnętrz­ną moc odra­dza­nia i prze­mie­nia­nia, jaką dys­po­nu­je pol­ski kato­li­cyzm, jesz­cze lepiej widać było w okre­sie komu­ni­zmu. To wte­dy kard. Ste­fan Wyszyń­ski stwo­rzył nowe obli­cze wia­ry. Maso­we piel­grzym­ki, głę­bo­kie oso­bi­ste zaan­ga­żo­wa­nie każ­de­go wier­ne­go, wymiar spo­łecz­ny – obec­ne w Pol­sce od daw­na, dzię­ki sło­wom Pry­ma­sa Tysiąc­le­cia zyska­ło nowe wymia­ry i moc. Bez choć­by obcho­dów Mil­len­nium Chrztu – nie było­by ruchu „Soli­dar­no­ści” i posłu­gi Jana Paw­ła II w for­mie, jaką zna­my. Pol­skość była bowiem jej nie­zwy­kle istot­nym skład­ni­kiem. A odsło­nię­cie go pozo­sta­je wciąż nie­odro­bio­ną lek­cją.


Dla­te­go zamiast wciąż obra­żać się na pol­ski kato­li­cyzm i zarzu­cać mu, że nie jest nie­miec­kim czy fran­cu­skim (swo­ją dro­gą, porów­naj­my ilu męczen­ni­ków wydał w XX wie­ku nie­miec­ki i fran­cu­ski, a ilu pol­ski Kościół – a to jest prze­cież mier­ni­kiem zna­cze­nia Kościo­ła, a nie ilość publi­ka­cji), trze­ba zacząć zgłę­biać wła­sną tra­dy­cję. Bog­dan Jań­ski, ks. Hie­ro­nim Kaj­sie­wicz, Zyg­munt Kra­siń­ski, ks. Kon­stan­ty Michal­ski, ks. Jan Sala­mu­cha, o. Józef Maria Bocheń­ski, kard. Ste­fan Wyszyń­ski, o. Jacek Woro­niec­ki, ks. Win­cen­ty Gra­nat, Mie­czy­sław Albert Krą­piec i wresz­cie Jan Paweł II – wszyst­ko to są nazwi­ska na mia­rę świa­to­wą. A o to, że nie są tam zna­ni, pre­ten­sje może­my mieć tyl­ko do sie­bie. Pro­ble­mem bowiem pol­skich inte­li­gen­tów jest nie tyle to, że nie mają się czym pochwa­lić jako Pola­cy, ale to, że jak gęsi szu­ka­ją innych języ­ków reli­gij­nych, gdy swój wła­sny mają pod nosem.


Tekst uka­zał się na łamach dzi­siej­szej “Rzecz­po­spo­li­tej”

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.