Prawosławie nie powiedziało ostatniego słowa
- 12 września, 2012
- przeczytasz w 10 minut
O polsko-rosyjskim apelu o pojednanie, modlitwie z heretykami, a także kulturowych i teologicznych aspektach prawosławnej tożsamości – rozmowa z Tomaszem Sulimą, prawosławnym publicystą, działaczem mniejszości białoruskiej oraz b. redaktorem naczelnym serwisu cerkiew.pl. Mija miesiąc od sławetnego podpisania wspólnego apelu o pojednanie między narodami polskim i rosyjskim, firmowanym przez rzymskokatolicki episkopat Polski i patriarchę Cyryla I. Podnoszono zarzut, że jest to dokument sezonowo-polityczny sygnowany bez krzyża i modlitwy, na sali Zamku Królewskiego, ale za to przy nadreprezentacji […]
O polsko-rosyjskim apelu o pojednanie, modlitwie z heretykami, a także kulturowych i teologicznych aspektach prawosławnej tożsamości – rozmowa z Tomaszem Sulimą, prawosławnym publicystą, działaczem mniejszości białoruskiej oraz b. redaktorem naczelnym serwisu cerkiew.pl.
Mija miesiąc od sławetnego podpisania wspólnego apelu o pojednanie między narodami polskim i rosyjskim, firmowanym przez rzymskokatolicki episkopat Polski i patriarchę Cyryla I. Podnoszono zarzut, że jest to dokument sezonowo-polityczny sygnowany bez krzyża i modlitwy, na sali Zamku Królewskiego, ale za to przy nadreprezentacji środowisk politycznych. Czy podziela Pan te komentarze?
Wizycie patriarchy rzeczywiście towarzyszyło medialne poruszenie, ale mam wrażenie że jedynie pompowano balon wielkich oczekiwań i przypisywano wydarzeniu zbyt dużą rangę. A podpisanie tego typu aktów można ocenić jedynie z perspektywy czasu. Wiedza i wiara, którą dysponuje chrześcijanin-optymista prowadzi do hurraoptymistycznych wniosków. Społeczny racjonalista z pewnością zauważy przytoczone przez Pana detale, które istotę pojednania stawiają pod znakiem zapytania. Wątpliwości pozostaną, więc oczekujmy tak zwanej recepcji, czyli zrozumienia, zaakceptowania bądź odrzucenia, jak to miało miejsce w historii soborów powszechnych Kościoła (ranga, wiadomo, nie ta).
Odrzucenie może nastąpić, ponieważ być może na polsko-rosyjskie pojednanie jest jeszcze z powodów historycznych za wcześnie. Z całą pewnością z perspektywy chrześcijańskiej każdy wierzący powinien być gotowy na pojednanie, o to się modlimy w każdej ektenii wygłaszanej w Kościele wschodnim. Okoliczności podpisania dokumentu z czasem zostaną zapomniane (jak brak modlitwy, obecność polityków etc.), zostaniemy z “gołym” tekstem, którego fundamentem jest Ewangelia. To dobry punkt wyjścia.
Trudno jednak nie zauważyć, że hurraoptymizm nie udzielał się jedynie mediom tudzież niektórym czynnikom politycznym, ale głównie hierarchii, chociaż miałem wrażenie, żepolskim biskupom prawosławnym mniej, dla których ważniejszy był religijny kontekst wizyty Cyryla I i promowanie prawosławia, co trudno poczytywać im za zarzut. Jednak, czy nie uważa Pan, że gdyby ten apel miał oprawę religijną i był przyjęty również przez Sobór Biskupów Rosyjskich, a nie tylko patriarchę jego recepcja byłaby o wiele przystępniejsza?
Mówi się, że zwierzchnik moskiewskiego prawosławia swoich biskupów z przesłaniem zapozna dopiero w przyszłym roku. Nie konsultował z hierarchami pomysłu pojednania, to jego osobista inicjatywa. Zresztą i wizyta patriarchy w Polsce wymyka się z prawosławnej tradycji pielgrzymek nowo wybranych hierarchów, odbywających się zgodnie z kolejnością w dyptychu. Metropolita Sawa, zwierzchnik Cerkwi w naszym kraju, długo zabiegał o tę wizytę. Patriarcha potraktował nasz kraj priorytetowo i warto to odnotować. Formalnie przybył na zaproszenie polskich prawosławnych, a nie Konferencji Episkopatu Polski. Biskupi Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego (PAKP) nie brali czynnego udziału w sporządzaniu przesłania, choć znając obie strony mogli udzielać rad. Wracając do pytania.
Oprawa religijna, na którą zgodziłyby się obie strony, ograniczałaby się jedynie do gestów takich jak znak krzyża i deklamacja Ojcze Nasz. Z Credo mogliby już mieć problem z powodu filioque. Mamy dwa Kościoły, dwa eklezjalne podmioty o charakterze ekskluzywistycznym, więc trudno by apel o pojednanie między narodami mógł za jednym zamachem zlikwidować różnice dogmatyczne. Jak wyobraża sobie Pan taką religijną oprawę, na którą mogłyby się zgodzić obie strony? Daleko idące kompromisy wprowadzałyby więcej nieufności wśród samych wiernych. Wciąż najważniejszy jest tekst i to jak został zaprezentowany przez proboszczów w całej Polsce. Od tego zależy w mojej ocenie recepcja dokumentu, a nie od oprawy.
Ale to właśnie modlitwa Ojcze nasz była często przywoływana w kontekście historycznych porównań do pojednania polskich i niemieckich biskupów rzymskokatolickich. Czy wspólna modlitwa jest na tyle słabym akcentem, że należało ją pominąć? Czy modlitwa może być jedynie elementem oprawy, a nie samą treścią pojednania?
Z dostępnej mi wiedzy modlitwa Ojcze Nasz została wypowiedziana po zakończeniu oficjalnego spotkania, przed uroczystą kolacją dla zaproszonych gości. Nie wiem dlaczego takiej modlitwy nie wpisano do programu, być może była taka propozycja, ale nie przystała na nią strona prawosławna — wyczulona na kwestię “wspólnej modlitwy z heretykami”, którą często poruszają prawosławni konserwatyści. Oni oskarżają Cyryla za zbytnie zbliżenie z “odwiecznym wrogiem”, czyli katolikami. Poza tym problem mógł być tak kuriozalny jak… brak ikony w Sali Balowej Zamku Królewskiego. Prawosławni są wyczuleni na takie detale. Cyryl zgadzając się na taką modlitwę dałby kolejne argumenty dla przeciwników jego otwartego na Zachód pontyfikatu.
Brak ikony to tylko kwestia techniczna, ale poruszył Pan o wiele głębszy problem „modlitwy z heretykami”? Czy prawosławie, które w Polsce i na świecie należy do pionierów ruchu ekumenicznego nie pogubiło się w swojej antyekumenicznej retoryce? czy prawosławie w Polsce i na świecie ma w ogóle pomysł na ekumeniczne zaistnienie poza autopromocją swojej wersji ekskluzywizmu?
To głos części wiernych, jak duży — trudno ocenić. To religijni zeloci, którzy nie uznają jakichkolwiek kontaktów z innowiercami, dbają o czystość wiary i większy nacisk kładą na bycie „prawosławnym” aniżeli „chrześcijaninem”. Trudno mówić o jednym głosie prawosławia na świecie, a wynika to z prawosławnej eklezjologii. Mamy jedną wiarę i jeden Kościół bez centralnej władzy wykonawczej. Dopóki wizja ekumenizmu nie wykracza poza prawo kanoniczne i interpretację Ojców Kościoła, każdy ze zwierzchników Kościołów prawosławnych może prowadzić dialog na swój sposób. Bez trudu można zauważyć, że niektóre Cerkwie są bardziej zachowawcze, niektóre — jak Patriarchat Konstantynopola (nazywany zresztą Ekumenicznym, choć z innych powodów) uczestniczy w dialogu odważniej. Misja prawosławia w światowym ruchu ekumenicznym wciąż sprowadza się do przekazania świadectwa swojej chrześcijańskiej tradycji. Myślę, że w dialogu międzychrześcijańskim wspólnotom pomaga ich liczebność — Kościoły stanowiące mniejszość wśród chrześcijan są w stanie się lepiej rozumieć. Dlatego tak trudno o dialog z Kościołem katolickim.
Prawosławie, jak Pan trafnie zauważył, jest jednym z pionierów ruchu ekumenicznego na świecie. Wynika to ze specyfiki wschodniego obrządku. To na Wschodzie powstały największe teologiczne nieporozumienia I tysiąclecia zwane herezjami. To z dialogu i obrony Prawdy na soborach powszechnych udało się wykuć wyznanie wiary i najważniejsze dla chrześcijan dogmaty. Wschodnie prawosławie od zawsze miało w sobie kilka różniących się nurtów — bizantyjski, syryjski, koptyjski.
Rozumiejąc i akceptując różne tradycje umiemy się wzajemnie ubogacać. Serbowie zamieszkujący między Bizancjum a Świętą Rusią mogą śpiewać antyczną monodię jak i rosyjski wielogłos. Świadomość tego bogactwa daje podstawę w niesieniu świadectwa wiary w ruchu ekumenicznym. Dialog potrzebuje czasu, a prawosławie nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa.
Akurat w dialogu ekumenicznym, szczególnie w kontekście prawosławno-rzymskokatolickim, nie trudno jest o dialog z Rzymem. Mam nieodparte wrażenie, że o wiele trudniej jest o dialog z prawosławiem i to nie tylko z powodu kanonicznych sporów i rywalizacji między Moskwą a Konstantynopolem.
Może ten problem wynika z różnic cywilizacyjnych? Ile d
zisiejszych chrześcijańskich wspólnot wywodzi się z Rzymu, a ile z Bizancjum? Myślę, że wielu zachodnich chrześcijan próbuje rozumieć prawosławie na swój zachodni sposób, srogo się zawodząc. Prosty przykład — cezaropapizm. Upolitycznienie, uzależnienie Kościoła od państwa? To cesarz zwołał I Sobór Powszechny, bo biskupi się nie kwapili. Czy i jaki Kościół mielibyśmy bez tych soborów? Splot ołtarza i tronu na Wschodzie działa i ma swoją bogatą historię. Nie wszyscy prawosławni z kolei rozumieją po co jest rozdział Kościoła od państwa, jeżeli jedynym sposobem oderwania duszy od ciała jest niepożądana przez nikogo śmierć.
Nie do końca rozumiem, jakie znaczenie mają tutaj liczby. Można w sumie powiedzieć, że brak tych liczb jest efektem teologicznego zastoju prawosławia, które zaczęło się rozkręcać dopiero w XX wieku w zderzeniu z kulturą zachodu i poprzez spotkanie z innymi chrześcijanami w warunkach emigracyjnych.
O teologicznym zastoju mówiono nam już w XVI wieku gdy podpisano Unię Brzeską. Ale czym jest teologia? Zachodni chrześcijanie zrobili z niej naukę o Bogu. A my wciąż powtarzamy myśl teologa i mistyka Ewagriusza z Pontu — jeżeli jesteś teologiem, będziesz prawdziwie się modlił, a jeśli prawdziwie się modlisz, jesteś teologiem. Prawosławie to zdeintelektualizowanie Boga. Choć byli też tacy, którzy jak Pan trafnie przypomniał, próbowali pewnej teologicznej syntezy — Włodzimierz Łosski, Sergiusz Bułgakow, Paul Evdokimov i inni emigranci w Europie zachodniej. Ale z teologicznego punktu widzenia byli oni jedynie skrybami tego co zostawili po sobie Ojcowie Kościoła.
Jedną z najważniejszych aktywności prawosławnego chrześcijanina jest teologiczny apofatyzm wyrażający się w hymnografii i celebrze. Trudno dyskutować jeżeli jeden chce żonglować słowami a drugi woli pokłony i kontemplację ikony. Jestem przekonany, że gdyby nie różność intelektualnych interpretacji Objawienia Bożego (herezji) w I tysiącleciu, dogmaty nie byłyby potrzebne. Najważniejszy dla chrześcijan dogmat jakim jest wcielenie Chrystusa najlepiej oddaje materialna ikona. Nie trzeba o niej dyskutować, wystarczy wziąć do ręki.
Nie uważa Pan, że takie przedstawienie sprawy jest zbyt proste. Znalezienie teologii apofatycznej na Zachodzie, chociażby w kenotycznej chrystologii i mistyce, nie jest trudne. Czy nie jest czasem tak, że mówiąc o prawosławiu zbyt często pojawia się presupozycja, że oto Zachód nie rozumie prawosławia, że brakuje kulturowych narzędzi do zgłębienia prawosławia, a nie mówi się o procesie w druga stronę?
Tak pewnie też jest. Trochę na zasadzie konfliktu rzymskiego prawa z grecką filozofią — całkowicie odmiennych materii. Ja naturalnie upraszczam pewne zjawiska na potrzeby tego wywiadu. Prawosławie wywodzące się z judeo-bizantyńskiej tradycji wydaje się być cywilizacyjnie samowystarczalne. I na tym polega problem w dialogu. Chrześcijaństwo niesione na zachodnim kolonializmie idei przyjmuje w moim odczuciu pozycję silnego odkrywcy podbijającego — wraz z Zachodem — cały świat. Choć największe terytorialne straty dla prawosławia zadali muzułmanie przejmując kolebkę wschodniego chrześcijaństwa, to właśnie zachodnie chrześcijaństwo ze swoją dynamiką dużo mocniej oddziałuje na Kościół wschodni. Eklezjalny eksperyment, jakim są katolickie Kościoły wschodnie, pokazuje, jak trudne do pogodzenia są to światy. Nie wiem czy i jakie narzędzia do zgłębienia prawosławia posiada Zachód, ale istnienie prawosławnych parafii w Europie Zachodniej, których jądro stanowią konwertyci wskazuje na możliwość istnienia przekładu tradycji. Istnieje katechizm Kościoła prawosławnego, choć tego typu wydawnictwo nie wywodzi się z duchowości wschodniej.
Mówiliśmy o apelu, tożsamości prawosławia, głównie rosyjskiego i pewnych linii konfliktu w ogólnoświatowej rodzinie prawosławnej, jednak chciałbym na koniec Pana zapytać, gdzie w tej konstelacji znajduje się polskie prawosławie? Czy jest ono tak mocno różnorodne, na co wskazywałaby struktura narodowościowa PAKP, czy może zdyscyplinowane i z jasno określoną i zwartą wizją na wzór integralności polskiego episkopatu prawosławnego, z którego zdaje się wyłamywać poprzez ekumeniczne i zagraniczne zaangażowanie jeden hierarcha.
Polskie prawosławie przechodzi jeszcze wczesne etapy rozwoju. Dziwnie to może brzmieć biorąc pod uwagę, że obrządek cyrylometodiański istniał na terytorium Polski już w IX w. Problem polega na tym, że prawosławie w Polsce reprezentowane jest dzisiaj przez Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny, organizm powołany do życia z powodów politycznych aż dwukrotnie — w 1924 i 1948 roku. To nie hierarchom, a władzom II RP zależało na eklezjalnej odrębności od prześladowanej i infiltrowanej sowietami Cerkwi moskiewskiej, która w chwili zaborów odebrała wiernych Konstantynopolowi. Wtedy jeszcze prawosławie miało oparcie w 6 milionach wiernych o niejednolitej strukturze narodowościowej (głównie Ukraińcy, Białorusini, Rosjanie). A więc z punktu widzenia prawa kanonicznego prawosławny naród polski nie istniał — nie było podstaw do autokefalii.
Po wojnie i przesunięciu granic o stworzenie takiego narodu było łatwiej, choć narodowe mniejszości nadal stanowiły większość wyznawców. W wyniku skutecznie przeprowadzonej przez władze polonizacji, którą kontynuuje większość hierarchów, powstaje prawosławna inteligencja narodowości polskiej. Młodzi ludzie na Białostocczyźnie — mateczniku polskiego prawosławia — są pierwszym pokoleniem, które porzuciło kulturę swoich dziadków na rzecz polskiej. Prócz nich rośnie liczba konwertytów w dużych miastach, naturalnie narodowości polskiej.
Ważną społecznością są Łemkowie i Ukraińcy na Podkarpaciu, która najbardziej odstaje od reszty kraju pod względem obrzędowości (spuścizna różnych rytów liturgicznych w zaborach). Jeżeli oni również się z czasem spolonizują, będzie można mówić o pewnej wyobrażeniowej jedności, przynajmniej z punktu widzenia kultury. Póki co polskie prawosławie nadal bardziej pamięta “macochę” z Rosji, która po kasacie uniatyzmu w 1839 w Imperium Rosyjskim i 1875 w Królestwie Polskim, prawie całkowicie wyrugowała miejscowe tradycje zastępując je rosyjskimi. Pozostałością po tym jest sam język rosyjski używany jeszcze do dzisiaj przez duchowieństwo. Duchowa spuścizna Bizancjum pozostaje raczej w książkach.
Episkopat charakteryzuje się niezłym zgraniem, ale to chyba nie jest trudne przy liczbie 10 biskupów. O obliczu i linii Kościoła decyduje metropolita Sawa, posiadający największe doświadczenie i kościelne obycie. Głosem Cerkwi na zewnątrz jest z pewnością abp Jeremiasz, choć jego działalność w Polskiej Radzie Ekumenicznejdla szeregowych wiernych jest raczej nieznana. Często jest tak, że linia hierarchów jest rzucana na pryzmat proboszczów, którzy mogą ją interpretować na swój sposób dla swoich wiernych. Na wczesny etap rozwoju eklezjalnego Cerkwi w Polsce wskazuje powstająca inteligencja i klasa średnia. Przez lata wierni wywodzili się ze wsi i takie prawosławie ze swoją pobożnością i obrzędowością najczęściej występuje.
Dziękuję za rozmowę