- 23 sierpnia, 2023
- przeczytasz w 9 minut
Ewangelikalizm jest różnorodny jak chrześcijaństwo, a zapotrzebowanie na teologów i ludzi stawiających głębsze pytania egzystencjalne nie maleje – przekonuje prof. Wojciech Szczerba, rektor EWST we Wrocławiu.
Świat jest coraz bardziej religijny i potrzebuje teologów — o ewangelikalizmie i teologii z Wojciechem Szczerbą (EWST)
Ewangelikalizm jest różnorodny jak chrześcijaństwo, a zapotrzebowanie na teologów i ludzi stawiających głębsze pytania egzystencjalne nie maleje – przekonuje prof. Wojciech Szczerba, rektor EWST we Wrocławiu.
Podczas rekrutacji do Ewangelikalnej Wyższej Szkoły Teologicznej (EWST) odbywa się rozmowa kwalifikacyjna. Co pan najciekawszego usłyszał od przyszłych studentów?
Przede wszystkim celem naszej rozmowy kwalifikacyjnej nie jest przyjęcie czy odrzucenie danej osoby, tylko poznanie się. Te rozmowy nie mają jakiegoś scenariusza – wszystko zależy od człowieka i składu komisji. Pamiętam sytuację, gdy rozmawialiśmy z człowiekiem zaangażowanym w bardzo konserwatywne kręgi kościelne. Zadaliśmy pytanie o tradycje intelektualne i jego wspólnotę, później przeszliśmy do książek. Zapytałem go, jakie książki lubi czytać, a on na to: o kowbojach. I to chyba była jedna z najbardziej zaskakujących odpowiedzi, jakie słyszałem.
Odpowiedź nie musi być tak daleka od naszego tematu. Kowboje to postaci z archaicznego świata. Czy to nie jest tak, że teologia pełni dziś rolę takiego kowboja? Dlaczego młody człowiek, który ma przed sobą różne perspektywy, miałby zostać kowbojem, a nie dobrze zarabiającym informatykiem-programistą?
Oglądając westerny zawsze byłem zdecydowanie za Indianami, ale słusznie — ta metaforyka przenosi nas do współczesności. Na marginesie, znam rektora uczelni protestanckiej niedaleko Wiednia, który jest Apaczem i pochodzi z Rady Starszych. Przez pół roku jest w Wiedniu, a drugą połowę roku spędza wśród współplemieńców w USA.
To co z tymi teologami – są kowbojami czy nie?
Teolog jest kowbojem, a jak jest gnębiony to może być też Indianinem. I rzeczywiście kojarzy się z postacią oglądaną na filmach, w muzeach czy rezerwatach. Przyglądając się rzeczywistości religijnej na świecie, uwzględniając badania socjologiczne ze zdumieniem stwierdzam, że świat – jakkolwiek go postrzegamy w naszej europejskiej bańce– jest niezwykle religijny i robi się coraz bardziej religijny. Może te centra się przesuwają, ale to nie zmienia faktu, jak szybko zwiększa się liczba wiernych w chrześcijaństwie.
Ale nie mówimy o Europie
Ani też o Stanach Zjednoczonych czy Australii, czyli o szeroko rozumianym Zachodzie, a o Południu, Afryce czy Ameryce Południowej czy Azji. Wydane parę lat temu badania Pew Research center oraz Christian Religion Data Base pokazały, że liczba denominacji chrześcijańskich wynosi obecnie między 35 a 40 tys., a do 2050 tych wyznań będzie mniej więcej 70 tys.
Zależy, co rozumiemy pod pojęciem denominacji…
Owszem, ale nie zmienia to faktu, że powstają nowe struktury wyznaniowe, nawet w obrębie restryktywnych, wąskich definicji. Liczba wiernych, w tym teologów, rośnie. Chrześcijaństwo protestanckie, szczególnie o nastawieniu charyzmatycznym i ewangelikalnym, rozwija się z prędkością 2% rocznie, podczas gdy globalny przyrost demograficzny to mniej więcej 1,3% rocznie. Zasadniczo liczba agnostyków i ateistów wręcz maleje, a rośnie liczba wierzących, chociaż my w naszym kontekście tego nie dostrzegamy i nie zobaczymy.
Ale nie mówimy o Zambii czy Brazylii, a jesteśmy we Wrocławiu AD 2023 roku. W Polsce nawet Kościół rzymskokatolicki odnotowuje rok do roku coraz mniejszą liczbę studentów teologii, zamykane lub, jak to się teraz mówi, łączone są seminaria duchowne. Nie ma chyba żadnego wyznania, które nie miałoby problemów kadrowych. To, że gdzieś jest lepiej, nie brzmi pocieszająco…
Niekoniecznie. Zależy jakie mamy podejście do teologii, chrześcijaństwa czy sekularyzacji. Możemy je również potraktować jako rzecz najzupełniej normalną, a może nawet pozytywną. Kościoły instytucjonalne, szczególnie Kościół rzymskokatolicki, przeżywają trudny okres, jeśli zestawimy dane z ubiegłego roku i te sprzed dwóch dekad. Taka jest rzeczywistość, również w jakimś sensie zapracowana. Natomiast nie we wszystkich szkołach czy uczelniach sytuacja jest tak dramatyczna.
W przypadku EWST liczba studentów nie spada, a utrzymuje się na ogólnym, dobrym poziomie. W zeszłym roku przyjęliśmy 36 studentów, wcześniej było ich 41, a w czasie pandemii około 50. Zdecydowanie zmienia się struktura wyznaniowa studentów. 10 lat temu najwięcej mieliśmy baptystów, krótko po tym większość stanowili charyzmatycy. Później nastąpiły różne fluktuacje i większość mieliśmy luteran, być może dzięki dobrej współpracy z Diecezją Wrocławską Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. Natomiast w tej chwili, a przynajmniej od kilku lat, zaczynają dominować ludzie, którzy nie są związani z żadnym Kościołem.
Zupełnie z żadnym?
W zeszłym roku na 36 studentów aż 51% stanowili ludzie, którzy nie byli związani z jakąkolwiek wspólnotą, zresztą sami to deklarowali. I tu nie chodzi o brak przynależności do struktur mniej sformalizowanych, ale po prostu o sytuację, w której dana osoba nie ma relacji z jakąkolwiek wspólnotą religijną. To niejako potwierdzają badania CBOS, dotyczące tematu sekularyzacji w Polsce. Ona znacznie przyspiesza wśród młodego pokolenia, ale odchodzenie od Kościoła instytucjonalnego niekoniecznie oznacza odchodzenie od wiary jako takiej albo porzucanie głębokich pytań egzystencjalnych. Ci, którzy od nas przychodzą to osoby, które porzuciły Kościoły, ale nie szeroko rozumianą wiarę.
W jakim celu pukają do drzwi EWST, tym bardziej, że w Polsce studia teologiczna obciążone są wizerunkiem „zawodówki duchowlanej” dla przyszłych duchownych?
Rzeczywiście, tradycyjne podejście łączy teologię i Kościół i nie jest ono nieprawdziwe. Właściwie to bardzo piękne i romantyczne ujęcie rzeczywistości, natomiast fakt jest taki, że teologia nie jest ograniczona eklezjalnie, ale stanowi w zasadzie sposób interpretacji rzeczywistości. Nasza szkoła nie jest związana z żadnym Kościołem, studenci należą do 15 różnych wyznań (albo pozostają poza denominacjami), więc tym bardziej nie możemy się wiązać z określoną eklezjologią.
Ale w nazwie macie ewangelikalizm…
Zależy, jak ów ewangelikalizm interpretujemy. On może być rozumiany denominacyjnie albo możemy go potraktować jako nurt obecny w różnych Kościołach, także w rzymskokatolickim.
Pobieżna lektura forów internetowych nt. EWST pokazuje, że spotykacie się z zarzutem reprezentowania dość mniejszościowej opcji ewangelikalizmu z mocno liberalnym skrętem.
Rzeczywiście, bardziej interesuje nas otwarty ewangelikalizm.
Jestem rektorem EWST, ale jestem też związany z Uniwersytetem Cambridge i nie dostrzegam jakiś znaczących różnic w ujęciu ewangelikalizmu. Ewangelikalizm jest trudny do zdefiniowania.
Możemy przyjąć perspektywę historyczną, denominacyjna czy ideologiczną. Historycznie wiązałbym ewangelikalizm z XVI-wiecznymi nurtami odnowy, które wyrosły na gruncie ewangelickich Kościołów. Weźmy choćby Artykuły Schleitheimskie (1537) i ich sprzeciw wobec zwinglianizmu – już tam znajdujemy protoewangelikalne tematy.
Trochę mocno naciągane…
Zupełnie nie. Spójrzmy na czasy po śmierci Marii Stuart to znów mamy próby rozpoczęcia czegoś nowego na fali purytanizmu.
Pietyści też się zmieszczą w tych ramach?
Szczególnie ci pietyści, purytanie i anabaptyści, którzy na kanwie przemian ówczesnego świata wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych i położyli podstawy dla tzw. wielkich przebudzeń amerykańskich XVIII i przełomu XVIII i XIX wieku.
Czy do tego kolorowego zestawu możemy doliczyć ojca czy ojców metodyzmu Jana i Karola Wesley’ów?
Myślę, że ten opis nawrócenia, zresztą na podstawie Lutrowego dzieła, można uznać za opisanie ewangelikalnego fenomenu. Dla polskiego czytelnika może to zaskakujące, gdyż metodyzm kojarzony jest z tradycją ewangelicką. Mam jednak wrażenie, że w świecie anglosaskim metodyzm ma raczej więcej wspólnego z ewangelikalizmem niż ewangelicyzmem, co pokazują metodystyczne uczelnie jak chociażby Duke University w USA, gdzie tradycje wczesnoewangelikalne lub protoewangelikalne są pielęgnowane.
Warto zauważyć inny fenomen, a mianowicie tzw. postewangelikalizm, który staje się otwarty, bardziej lewicowy, nie boi się koncepcji demitologizacji czy hermeneutyki, która bierze pod uwagę również inne aspekty teologicznych zmagań.
To jaki jest ewangelikalizm made in Wrocław?
Różny, tym bardziej, że on cały czas włącza ok. 20 wspólnot, w tym również międzynarodowych – zarówno anglojęzycznych, jak i wschodnich. Mamy nurty baptystyczne, charyzmatyczne i wiele innych. We Wrocławiu jest sporo imigrantów, którzy różnie odnoszą się od ewangelikalnej tradycji w dawnych ojczyznach. Mam wrażenie, że przywożą ze sobą – choć mogę się mylić – otwarty ewangelikalizm zaangażowany w inicjatywy ekumeniczne i to jest chyba dobry znak.
A czy nazwa „ewangelikalna” w nazwie szkoły nie odstrasza potencjalnych studentów spoza innych tradycji?
Wielokrotnie słyszałem to pytanie i myślę, że uczelni ta nazwa nie boli. Mamy tak różnych ludzi, że najwyraźniej nazwa nie zniechęca, a zaprasza – także rzymskich katolików, starokatolików czy przedstawicieli innych wyznań. Nasi studenci i wykładowcy twórczo redefiniują pojęcie ewangelikalizmu w ujęciu otwartym, ekumenicznym, pozbawionym lęków i kompleksów. Może to jest zbyt romantyczny obraz, ale twierdzę, że nie jest źle.
Może pięć lat temu inaczej bym zareagował na to pytanie, ale dziś szkoda czasu na takie rozważania – fajna nazwa, rozumiem, że budzi wątpliwości, niech budzi to przynajmniej mamy przyczynek do rozmowy.
Powracając do liczby 51% słuchaczy niezwiązanych z żadnym Kościołem, a studiujących w EWST – co oni robią po ukończeniu uczelni?
Wszyscy nasi studenci, którzy przychodzą do EWST, studiują albo coś innego albo już są czynni zawodowo. Generalnie przychodzą z potrzeby serca i chcą znaleźć odpowiedzi na pytania, które sobie stawiają. Nie wszyscy będą lub chcą pracować w jakimkolwiek Kościele. Natomiast, jeśli pojawią się studenci, którzy chcą mocno wejść w świat teologii to my takie możliwości stwarzamy, chociażby dzięki szeregu porozumień z uczelniami w Polsce i zagranicą.
Jak bardzo zmieniło się studiowanie teologii – wspomnę dwa hasła: pandemia i sztuczna inteligencja (AI)?
Kształcimy prawie wyłącznie online. Kiedy zaczęła się pandemia natychmiast przeszliśmy na studia online i robiliśmy wszystko, aby spełniały one odpowiednie warunki, aby ich jakość była dobra i aby studenci byli usatysfakcjonowani. Mam wrażenie, że to się udało, tym bardziej, że liczba studentów nam wyraźnie wzrosła – na początku nawet o 100%. Ci studenci nie odchodzą ze szkoły, a przynajmniej rotacja jest niewielka. Z pierwszego roku odeszło nam dwóch studentów, a z pozostałych tylko trzech na 80–100 studentów, których mamy w tej chwili w EWST. To są niewielkie liczby rezygnujących. Mamy wielu studentów nie tylko ze ściany zachodniej, ale sporo ze wschodniej Polski oraz z różnych części Europy, czasami niespodziewanych.
A co z AI?
Jesteśmy dopiero na pierwszym etapie zachwytu sztuczną inteligencją, przeżywamy neofityzm i zastanawiamy się, w jakim kierunku to pójdzie. Mówi się o szansach i demonach. Niedawno na Kirchentagu w Norymberdze odbyło się nabożeństwo prowadzone przy znacznym udziale AI. Byli na nim moi znajomi i byli zadowoleni. Rozmawiałem z kilkoma pastorami, czy korzystają z AI, pisząc kazania i powiedzieli, że tak… mam nadzieję, że w sposób krytyczny. Jest to narzędzie, które kusi.
Aktualnie pracuję nad tekstem, który bada relację między wiarą a rozumem w dialogu między Ratzingerem i Habermasem. Wrzuciłem na próbę do AI pytanie o streszczenie i po paru chwilach dostałem piękną syntezę. Wpierw ogarnął mnie zachwyt, następnie przerażenie, później memento mori i refleksja, do czego w ogóle jestem potrzebny, a na piątą już nie było czasu, bo akurat do pokoju wpadł mój 12-letni syn i zapytał się, czy może zadać pytanie. Pewnie! Zadał dwa: czy można cię wyłączyć? Czy możesz się sprzeciwić swojemu twórcy? AI odpowiedziała, że nie może się sprzeciwić, ponieważ nie ma konkretnej osoby, którą można byłoby zdefiniować jako twórcę. A czy można wyłączyć? Nie! Możesz co najwyżej zakończyć tę sesje, tzn. wyłączyć sam siebie.
W 2019 roku udzielił pan wywiadu portalowi ewangelicy.pl, gdzie wyraził pan opinię, iż teologię należy uprawiać od dołu, a nie od góry. Czy chciałby pan dokonać jakiejś korekty tego stanowiska?
Nie, poznajemy rzeczywistość w sposób subiektywny, jesteśmy jednostkami, które żyją w konkretnym świecie, sekularnym i odczarowanym. Musimy zaczynać od człowieka.
Czyli wiemy na pewno, że rektor EWST nie jest barthianinem.
Oj, nie! Boże, uchowaj!
Wojciech Szczerba — absolwent Biblijnego Seminarium Teologicznego (1994) i Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie (1996). Studiował też w Amsterdamie (Theological Seminary) i Belgii (Heverlee at Evangelische Theologische Faculteit). W roku 2000 obronił doktorat z filozofii wczesnochrześcijańskiej na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Wrocławskiego. W 2009 roku uzyskał stopień doktora habilitowanego nauk humanistycznych w zakresie filozofii starożytnej. Od 2019 roku pracownik naukowy (research associate) Von Hügel Institute Uniwersytetu w Cambridge.
W 2002 roku Wojciech Szczerba został dziekanem Ewangelikalnej Wyższej Szkoły Teologicznej we Wrocławiu. W roku 2006 objął funkcję Rektora uczelni. Jest także redaktorem naczelnym czasopisma Theologica Vratislaviensia.
Żona Magdalena, córka Tosia, syn Antek.