Rozmowy

Ruski mir to “mit”, który ignoruje rzeczywistość — rozmowa z dr. Michałem Klingerem, polskim teologiem prawosławnym i dyplomatą


O skom­pli­ko­wa­nej toż­sa­mo­ści pol­skie­go pra­wo­sła­wia, spe­cy­fi­ce pra­wo­sław­nej teo­lo­gii, kul­tu­rze i języ­ku, a tak­że o ruskim mirze oraz kon­tro­wer­sjach wokół ukra­iń­skiej auto­ke­fa­lii opo­wia­da w roz­mo­wie z ekumenizm.pl dr Michał Klin­ger, pra­wo­sław­ny teo­log i dyplo­ma­ta.



Ostat­nio o pol­skim pra­wo­sła­wiu jest gło­śno, ale chy­ba nie tak, jak­by tego chcie­li wier­ni Pol­skie­go Auto­ke­fa­licz­ne­go Kościo­ła Pra­wo­sław­ne­go (PAKP). Czy pra­wo­sła­wie tkwi w kry­zy­sie i to w pier­wot­nym rozu­mie­niu, na roz­sta­ju dróg?

Myślę, że pan odno­si się do auten­tycz­nych pro­ble­mów, a zara­zem prze­sa­dza w tych okre­śle­niach. W potocz­nym rozu­mie­niu wier­ni nie wszyst­ko akcep­tu­ją, ale jesz­cze chy­ba nie ma kry­zy­su w pol­skim pra­wo­sła­wiu. Przy­jazd ponad milio­na ucie­ki­nie­rów z Ukra­iny, tak­że tysię­cy z Bia­ło­ru­si, a wśród nich — rzesz pra­wo­sław­nych, jest bar­dzo pozy­tyw­nym impul­sem. Cer­kwie napeł­nia­ją się nowy­mi wier­ny­mi, i na ogół to wręcz stwa­rza szan­se. Powsta­je na pew­no jako­ścio­wo nowa sytu­acja litur­gicz­na i modli­tew­na, ale gdzie pan widzi kon­flik­ty?

Choć­by w tym, że wie­lu pra­wo­sław­nych z Ukra­iny, nale­żą­cych do róż­nych jurys­dyk­cji, nie do koń­ca potra­fi odna­leźć się w PAKP. Jest kil­ka spo­łecz­no­ści pra­wo­sław­nych obsłu­gi­wa­nych przez kil­ku­na­stu duchow­nych Cer­kwi Pra­wo­sław­nej w Ukra­inie (CPU), a robią to albo w kościo­łach rzym­sko­ka­to­lic­kich albo ewan­ge­lic­kich. We Wro­cła­wiu Litur­gia cele­bro­wa­na jest w kapli­cy zarzą­dza­nej przez mia­sto. Nie do zaak­cep­to­wa­nia przez wie­lu Ukra­iń­ców jest uży­wa­nie języ­ka rosyj­skie­go w pol­skich cer­kwiach.

Uży­cie dziś języ­ka rosyj­skie­go w cer­kwi w Pol­sce nie­wąt­pli­wie bul­wer­su­je naszych gości z Ukra­iny, nawet jeśli do nie­daw­na sami go powszech­nie uży­wa­li. Te pro­ble­my musi­my pil­nie roz­wią­zy­wać, być na nie uwraż­li­wie­ni. Ten obraz, któ­ry pan nary­so­wał, rze­czy­wi­ście wystę­pu­je, ale jest chy­ba lek­ko uprosz­czo­ny. Np. w kwe­stii języ­ka, w wie­lu cer­kwiach uży­wa się czę­ścio­wo języ­ka pol­skie­go. Nie wiem dokład­nie, jak czę­sto ukra­iń­ska wymo­wa tek­stów litur­gicz­nych i język domi­nu­ją w die­ce­zji prze­my­sko-gor­lic­kiej (wyda­je mi się, że masyw­nie), a jak w wro­cław­sko-szcze­ciń­skiej, któ­rych wier­ni sami mają korze­nie ukra­iń­skie.

Rze­czy­wi­ście i nie­ste­ty, w innych die­ce­zjach rzad­ko uży­wa się języ­ka ukra­iń­skie­go. W War­sza­wie czy w mia­stach Pol­ski cen­tral­nej od kil­ku lat rów­no­le­gle uży­wa się pol­skie­go, szcze­gól­nie w kaza­niach, choć­by dla­te­go, że tra­dy­cyj­nie uży­wa­ny rosyj­ski jest czę­sto nie­zna­ny jako język żywy, język, któ­ry był­by nośni­kiem tre­ści teo­lo­gicz­nych. Owszem, przy edu­ka­cji mło­dych księ­ży sto­su­je się rosyj­ski, ćwi­czą ter­mi­no­lo­gię rosyj­sko­ję­zycz­ną, ale całe stu­dium teo­lo­gii jest po pol­sku.

Uwa­ża pan za zasad­ne, że kaza­nia w pol­skim pra­wo­sła­wiu wygła­sza­ne są w języ­ku rosyj­skim?

Czy to jest zasad­ne? Przez dzie­się­cio­le­cia – owszem – rosyj­ski był masyw­nie uży­wa­ny w kaza­niach. Pra­wo­sław­ni są mniej­szo­ścią w Pol­sce i nie czu­ją się zbyt kom­for­to­wo w spo­łecz­nych rela­cjach zewnętrz­nych. Mówię, co praw­da, w cza­sie teraź­niej­szym, ale mam na myśli tak­że dzie­się­cio­le­cia, jeśli nie stu­le­cia prze­szło­ści. Zauważ­my, że zasa­da toż­sa­mo­ści pole­ga na kry­te­rium odróż­nie­nia: trze­ba mieć coś inne­go od świa­ta zewnętrz­ne­go, żeby się z nim nie zlać. W histo­rii reli­gii zna­ne są mecha­ni­zmy, któ­re to regu­lu­ją. Cho­dzi o zasto­so­wa­nie pew­ne­go dystan­su, któ­ry uchro­ni mniej­szość od sto­pie­nia się z więk­szo­ścią.

Czy dobrze rozu­miem, że wią­że pan toż­sa­mość pra­wo­sław­ną w Pol­sce z jakimś prze­ja­wem rosyj­sko­ści?

Nie, inno­ści! Jak ją wyra­zić? Język jest jed­nym z pod­sta­wo­wych wyróż­ni­ków, choć nie jedy­nym. Pra­wo­sław­ni w Rze­czy­po­spo­li­tej byli w prze­wa­ża­ją­cej mie­rze auto­chto­na­mi. Po rewo­lu­cji paź­dzier­ni­ko­wej przy­pły­nę­ła rów­nież fala emi­gra­cji elit z Rosji, nie­mniej prze­wa­ża­li auto­chto­ni, któ­rzy od zawsze tu byli i rodzi­mym ich języ­kiem nie był pol­ski. Mówi­li róż­ny­mi dia­lek­ta­mi „ruski­mi”. Po II woj­nie świa­to­wej osta­ły się jedy­nie zachod­nie kawał­ki tego tere­nu histo­rycz­nej „rusko­ści”.

Pol­ska Ludo­wa, a następ­nie wol­na Rzecz­po­spo­li­ta nie zapew­nia­ły sze­rzej edu­ka­cji w języ­kach mniej­szo­ści, a np. wszyst­kie spra­wy urzę­do­we nale­ża­ło zała­twiać w j. pol­skim. I w tym kon­tek­ście pozo­sta­je wła­ści­wie tyl­ko cer­kiew, jako oaza, w któ­rej jeste­śmy inni, któ­rej nikt nie kwe­stio­nu­je. Litur­gia jest w języ­ku innym niż potocz­ny, nie po pol­sku, ale w cer­kiew­no­sło­wiań­skim, przez wie­ki uświę­co­nym. Może on być wyma­wia­ny z zaśpie­wem lokal­nym. Tak się prze­cież dzie­je w róż­nych kra­jach, np. w Buł­ga­rii, Cze­chach, a więc i w Pol­sce – na Pod­la­siu bar­dziej z zaśpie­wem rosyj­skim, a na Pod­kar­pa­ciu ukra­iń­skim. Nato­miast powie­dze­nie kaza­nia w mar­twym dziś języ­ku cer­kiew­no­sło­wiań­skim jest nie­moż­li­we, bo nikt go tak dobrze nie zna ani nie rozu­mie.

Jeże­li nie­wie­lu rozu­mie ten język to czy dobrze, że sta­wia się nie­raz znak rów­no­ści mię­dzy zacho­wa­niem języ­ka a wier­no­ścią pra­wo­sła­wiu?

Litur­gia może pozo­sta­wać w sta­rym języ­ku sakral­nym, ale kaza­nie musi być w języ­ku żywym. Powie­dze­nie przed 50 laty kaza­nia po pol­sku wywo­ły­wa­ło­by kon­fu­zję wśród wier­nych, któ­rzy uzna­li­by, że to jest jakieś ‘kato­ly­cze­stwo’. Każ­dy język jest nośni­kiem tra­dy­cji, a język pol­ski nie jest zde­cy­do­wa­nie nośni­kiem tra­dy­cji pra­wo­sław­nej. Jesz­cze w cza­sach, bole­śnie prze­rwa­nych kry­zy­sem Unii Brze­skiej (1596), gdy dobra poło­wa oby­wa­te­li Rze­czy­po­spo­li­tej była pra­wo­sław­na, czy­nio­no sta­ra­nia, aby tek­sty litur­gicz­ne były tłu­ma­czo­ne na pol­ski. Były takie oso­by jak woje­wo­da Adam Kisiel, pro­tek­tor pra­wo­sła­wia w Rze­czy­po­spo­li­tej Oboj­ga Naro­dów, któ­ry spon­so­ro­wał tłu­ma­cze­nie tek­stów litur­gicz­nych na pol­ski. To wszyst­ko zosta­ło w dużej mie­rze zaprze­pasz­czo­ne przez Unię, któ­ra wywo­ła­ła woj­nę reli­gij­ną, a „polo­ni­za­cja” połą­czy­ła się z „kato­li­cy­za­cją”. Uni­ci, czy­li eli­ta bisku­pia, któ­ra de iure przy­ję­ła kato­li­cyzm, mogła liczyć na wspar­cie pań­stwa, a pra­wo­sław­ni już nie.

Ale jaki to zwią­zek ze współ­cze­sno­ścią?

Żywot­ność napięć wokół Unii jest ude­rza­ją­ca. Zresz­tą kon­flik­ty o obiek­ty, przy­na­leż­ność, oce­ny i in. cią­gle się odra­dza­ją w prak­ty­ce codzien­nej. Zga­du­ję, że jeśli metro­po­li­ta Sawa uży­wa w wywia­dzie dla Tygo­dni­ka Poli­ty­ka (z sierp­nia 2022) stwier­dze­nia, że „wepchnę­li­ście nas w ręce Moskwy” to ma na myśli mię­dzy inny­mi to, że po epo­ce kró­la Wła­dy­sła­wa IV, któ­ry wybro­nił pra­wo­sła­wie przed likwi­da­cją w pań­stwie, za jedy­ne­go pro­tek­to­ra pra­wo­sław­nych w Rze­czy­po­spo­li­tej, a przy­po­mnij­my, że cho­dzi­ło o milio­ny jej oby­wa­te­li, była postrze­ga­na Moskwa, ościen­ne pań­stwo pra­wo­sław­ne.

Gdy­by nie Unia Brze­ska to język pol­ski miał­by szan­sę stać się języ­kiem pra­wo­sław­nych w Pol­sce. Na całe stu­le­cia zosta­ło to zatrzy­ma­ne i dopie­ro teraz znów poja­wia się szan­sa, szcze­gól­nie po tym jak po Sobo­rze Waty­kań­skim II, Kościół rzym­sko­ka­to­lic­ki też zmie­nił swo­je nasta­wie­nie wobec Wscho­du.

Tak­że dzi­siej­sze pol­skie eli­ty z więk­szym sza­cun­kiem odno­szą się i odwo­łu­ją do ducho­wo­ści wschod­niej. Nie ma więc powo­du, aby dziś uzna­wać pol­ski za język wro­gi kul­tu­rze pra­wo­sła­wia.

Nie było to moja suge­stia i chy­ba takie gło­sy, jeśli się poja­wia­ją, to mar­gi­nes.

Wciąż moż­na usły­szeć stwier­dze­nia, że Pol­ska jest „przed­mu­rzem chrze­ści­jań­stwa”. A co to zna­czy? ‘Pol­ska kato­lic­ka, a wszyst­ko, co dalej na Wschód to dzicz azja­tyc­ka, któ­ra nie nale­ży do chrze­ści­jań­skie­go krę­gu cywi­li­za­cyj­ne­go’. Na tere­nach wschod­niej Pol­ski ta kru­cja­ta prze­ciw­ko Wscho­do­wi wciąż trwa. Mał­żeń­stwa mie­sza­ne nie są czymś łatwym, a rodzi­ny nadal są nara­żo­ne na kry­zy­sy z powo­dów wyzna­nio­wych. Cią­gle się też oskar­ża o coś pra­wo­sław­nych. Odczu­wam, że w jed­nym z pana poprzed­nich pytań nt. języ­ka rosyj­skie­go w kaza­niach, zawar­ta jest pew­na podejrz­li­wość. Nawet przed pół­wie­czem wspo­mnia­na prze­ze mnie masyw­niej­sza rosyj­sko­ję­zycz­ność kazań nie była wyra­zem „rosyj­sko­ści” naszej Cer­kwi, lecz naszej „inno­ści”. Nie prze­czę jed­nak, że wybór aku­rat rosyj­skie­go wyni­kał z rusy­fi­ka­cji okre­su zabo­rów, któ­ra szcze­gól­nie doty­czy­ła wte­dy pra­wo­sław­nych (m.in. wymia­ną kle­ru na rosyj­ski).

Chciał­bym dobrze zro­zu­mieć: czy uwa­ża pan, że język pol­ski nie do koń­ca jest języ­kiem komu­ni­ka­cji pra­wo­sła­wia w Pol­sce?

Odno­szę wra­że­nie, że nie chce pan przy­jąć per­spek­ty­wy histo­rycz­nej. Dzi­siaj bym powie­dział, że więk­szość pra­wo­sław­nych w Pol­sce ma pol­ski, jako swój żywy język szcze­gól­nie wśród mło­dych poko­leń. Wra­ca­jąc do pro­ble­mu kaza­nia to powin­no być ono wyra­zem wycho­dzą­cym z wła­sne­go żywio­łu reli­gij­no-kul­tu­ro­we­go. Jeże­li kaza­nia mówi się po pol­sku to jest to koniecz­ność. Mło­dzi księ­ża nie są w sta­nie powie­dzieć go ina­czej, jeśli ma ono być prze­ja­wem auten­tycz­nych uczuć i prze­my­śleń.

Czy­li cho­dzi o aspekt misyj­ny?

Nie! Pra­wo­sła­wie nie jest misyj­ne. Nie ma takie­go celu zada­ne­go. Wie­lu ludzi fascy­nu­je się pra­wo­sła­wiem i przy­cho­dzi, ale nikt spe­cjal­nie na nich z otwar­ty­mi ręka­mi nie cze­ka. Pra­wo­sła­wie jest dość zamknię­te. Nie jest łatwo wejść do pra­wo­sła­wia. Szcze­gól­nie w głę­bo­kiej dia­spo­rze. Bycie pra­wo­sław­nym zakła­da inną men­tal­ność. Oczy­wi­ście, dzi­siej­sza seku­la­ry­za­cja stę­pia nie­co te ostro­ści.

Mówi­li­śmy o róż­ni­cach języ­ko­wo-men­tal­no­ścio­wo-kul­tu­ro­wych. Czy ta róż­no­rod­ność lin­gwi­stycz­na jest pomo­cą czy trud­no­ścią w upra­wia­niu teo­lo­gii?

Teo­lo­gia to przede wszyst­kim Logos, zatem tek­sty, a te trze­ba czy­tać w języ­kach ory­gi­nal­nych. Się­gnię­cie do pier­wot­nych języ­ków jest szan­są, bo język zawsze jest depo­zy­tem kul­tu­ro­wym.

A w kaza­niu, litur­gii?

Roz­wią­za­niem pro­ble­mu języ­ka w teo­lo­gii, nie tyl­ko kazań, dla pra­wo­sław­nych jest litur­gia jako depo­zyt teo­lo­gii. Zatem litur­gia — w języ­ku pol­skim. Przed II woj­na świa­to­wą były tek­sty litur­gii tłu­ma­czo­ne na pol­ski, ale o ile mi wia­do­mo, nie były uży­wa­ne w prak­ty­ce litur­gicz­nej. Cho­dzi­ło o naucza­nie, rozu­mie­nie tek­stów. Do dziś są ludzie, któ­rzy posłu­gu­ją się publi­ka­cja­mi dwu­ję­zycz­ny­mi. W powszech­nym uży­ciu mamy je w rękach uczest­ni­ków pod­czas litur­gii cer­kiew­no­sło­wiań­skich, jak choć­by prze­kła­dy słyn­nej litur­gii wiel­ko­piąt­ko­wej, ale nie tyl­ko.

W latach 60. XX wie­ku ideą prze­kła­du litur­gii zaj­mo­wał się mój ojciec ks. Jerzy Klin­ger. Wraz z gru­pą spe­cja­li­stów doko­nał prze­kła­du Mszy św. na j. pol­ski. Nie doszło wów­czas do jej cele­bra­cji, gdyż powsta­ła nie­zwy­kła kam­pa­nia „hej­tu”. Ojciec Jerzy wte­dy wyraź­nie tłu­ma­czył, że nie cho­dzi mu o prze­cho­dze­nie na pol­ski. Chciał umoż­li­wić mło­dzie­ży zro­zu­mie­nie litur­gii w jej prak­tycz­nym prze­ży­ciu. Zary­zy­ko­wał­bym, że już wów­czas mie­li­śmy znacz­ny dwu­cy­fro­wy pro­cent wier­nych, a dzi­siaj jesz­cze więk­szy tych, któ­rzy abso­lut­nie nie rozu­mie­ją języ­ka cer­kiew­no­sło­wiań­skie­go.

Znacz­ny dwu­cy­fro­wy — bar­dziej 11 czy 90%?

Bli­żej tej dru­giej licz­by. To są tysią­ce zdań wypo­wia­da­nych recy­ta­ty­wem albo wyśpie­wy­wa­nych. Jest to bar­dzo trud­ne do seman­tycz­nej ana­li­zy. Ks. Klin­ger pró­bo­wał stwo­rzyć rze­czy­wi­stość edu­ka­cyj­no-dusz­pa­ster­ską, a nie misyj­ną. Ta idea zosta­ła wów­czas zadzio­ba­na przez fun­da­men­ta­lizm. Ale – co cie­szy – nie do koń­ca, bo powsta­ły wspól­no­ty, któ­re tę prak­ty­kę pie­lę­gnu­ją. Pod­jął ją w Wro­cła­wiu ks. Euge­niusz Cebul­ski. W War­sza­wie wywal­czył ją ks. dr Hen­ryk Paproc­ki, a metro­po­li­ta Sawa posta­no­wił, że pol­ska kapli­ca w War­sza­wie powin­na ist­nieć. Ser­ce rośnie patrząc, jak bar­dzo „litur­gicz­ny” oka­zu­je się język pol­ski dla litur­gii bizan­tyj­skiej, a szcze­gól­nie jak wspa­nia­le anga­żu­ją się w te nie pro­ste prze­cież rytu­ały dzie­ci. Pro­wa­dzo­ny jest chór para­fian pol­skiej kapli­cy na war­szaw­skiej Ocho­cie. To praw­dzi­wa misja „wewnętrz­na”. Dzię­ki niej pol­skie pra­wo­sła­wie prze­trwa i się roz­wi­nie.


Kie­dy myśli­my o współ­cze­snych teo­lo­gach pra­wo­sław­nych to poja­wia­ją się takie nazwi­ska jak zmar­li nie­daw­no metro­po­li­ta Jan (Ziziu­las) czy bp Kal­li­stos (Ware), ale oczy­wi­ście też dzie­dzic­two Insty­tu­tu św. Ser­giu­sza w Pary­żu i teo­lo­gów rosyj­skich. Czy może­my też mówić o pol­sko­ję­zycz­nej teo­lo­gii pra­wo­sław­nej?

Zde­cy­do­wa­nie! Przed Woj­ną na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim pra­co­wa­li wybit­ni histo­ry­cy Kościo­ła i kano­ni­ści, pocho­dzą­cy jesz­cze z emi­gra­cji z impe­rium rosyj­skie­go. Spo­śród tego gro­na, Gru­zin, patro­log, prof. Grze­gorz Per­a­dze, zaka­to­wa­ny w Oświę­ci­miu w 1942 r., dotąd zysku­je uzna­nie bada­czy sta­ro­żyt­no­ści chrze­ści­jań­skiej. Te szko­ły naro­do­we, któ­re zosta­ły wymie­nio­ne, a war­to zazna­czyć, że to nie są wszyst­kie, znaj­du­ją się w róż­nym sta­nie roz­wo­ju albo upad­ku. Np. szko­ła pary­ska się wypa­li­ła, ale nie­wąt­pli­wie kie­dyś był to nie­zwy­kle waż­ny nurt teo­lo­gicz­ny w pra­wo­sła­wiu i całym chrze­ści­jań­stwie. W dużej mie­rze na jej grun­cie powsta­ła po II woj­nie świa­to­wej dzię­ki ks. Jerze­mu Klin­ge­ro­wi i Jerze­mu Nowo­siel­skie­mu, pol­ska teo­lo­gia pra­wo­sław­na, któ­ra jest zupeł­nie uni­kal­na. Jest ona zara­zem bar­dziej nowo­cze­sna niż pary­ska, ponie­waż wyko­rzy­sta­ła nie tyl­ko jej inspi­ra­cje, ale tak­że współ­cze­sne meto­dy badań.

Cho­dzi o meto­dę histo­rycz­no-kry­tycz­ną?

Jerzy Klin­ger poka­zał, że bibli­sty­ka to nie tyl­ko ta meto­da. W jego pra­cach waży­ła jesz­cze arche­olo­gia i bada­nia języ­ko­we, a szcze­gól­ny wkład sta­no­wi­ły świa­dec­twa zacho­wa­ne w sta­ro­żyt­nej litur­gii. Ponad­to, wyka­zy­wał jak te świa­dec­twa daw­nej litur­gii i tra­dy­cji zga­dza­ją się z intu­icja­mi współ­cze­snych teo­lo­gów, i to z róż­nych tra­dy­cji zachod­nich. War­to pod­kre­ślić uni­kal­ny wkład rów­nież Jerze­go Nowo­siel­skie­go — w teo­lo­gię iko­ny, ale i teo­dy­ceę. Dzię­ki jego genial­nej intu­icji teo­lo­gicz­nej i prak­ty­ce malar­skiej iko­na stał się znów wiel­ką sztu­ką współ­cze­sną. Zara­zem, tak poję­ta „pol­ska szko­ła” opar­ła się na teo­lo­gii rosyj­skiej emi­gra­cji w Pary­żu. Jerzy Klin­ger przy­wiózł do Pol­ski i roz­pro­pa­go­wał książ­ki Buł­ga­ko­wa, Bier­dia­je­wa czy Afa­na­sje­wa.

Waż­na dla nie­go była rów­nież „ame­ry­kań­ska odno­ga” w posta­ci prac ojców Joh­na Mey­en­dorf­fa i Ale­xan­dra Schme­man­na, któ­rzy pisa­li po angiel­sku i rosyj­sku. Te książ­ki zde­po­no­wał w Chrze­ści­jań­skiej Aka­de­mii Teo­lo­gicz­nej. Nato­miast Rosja­nie w swych teo­lo­gicz­nych szko­łach na ogół do dziś bazu­ją głów­nie na XIX-wiecz­nej teo­lo­gii rosyj­skiej i trud­no odna­leźć nawią­za­nia do wspo­mnia­nych teo­lo­gów emi­gra­cyj­nych.

Jakie są wzy­wa­nia, sto­ją­ce przed teo­lo­gią pra­wo­sław­ną, w tym tak­że pol­ską?

Wyda­je mi się, że współ­cze­sna teo­lo­gia jest już powo­ła­na do tego, aby być wspól­ną teo­lo­gią bez podzia­łu na pra­wo­sław­ną, rzym­sko­ka­to­lic­ką czy refor­ma­cyj­ną. Oczy­wi­ście, wie­le zale­ży od tego, jaką dzie­dzi­nę teo­lo­gicz­ną poru­sza­my. Jestem prze­ko­na­ny, że naj­więk­sze zyski teo­lo­gicz­ne moż­na zaczerp­nąć z bibli­sty­ki. To jest cią­gle źró­dło abso­lut­nie tajem­ni­cze, któ­re wciąż bije, a jed­nak dale­kie jest od jakie­go­kol­wiek wyczer­pa­nia. Wciąż nie może­my dopa­so­wać nawet odpo­wied­niej meto­dy. Pismo jest źró­dłem wspól­nym, któ­re chce nam coś powie­dzieć, a Kościół odnaj­du­je w tej tre­ści zróż­ni­co­wa­ne dusz­pa­ster­skie zada­nia. Ojcom Kościo­ła naj­czę­ściej cho­dzi­ło o prak­tycz­ne uję­cie wia­ry i w taki też spo­sób doko­ny­wa­li egze­ge­zy biblij­nej. Zara­zem, w wie­lu przy­pad­kach wyda­je się, że daw­niej­si ojco­wie dużo wię­cej wie­dzie­li o samym Piśmie, jak choć­by o tra­dy­cji Jano­wej, niż my dzi­siaj wnio­sku­je­my z ich prze­ka­zu. Pismo Świę­te jesz­cze wszyst­kie­go nam nie powie­dzia­ło i nie może być zawłasz­czo­ne przez żad­ną orto­dok­sję.

Mówi­my jak­by o misty­ce biblij­nej…

Pra­wo­sła­wie jest życiem miste­ryj­nym wokół tek­stów i rytu­ałów litur­gicz­nych, w któ­rych jest zarów­no muzy­ka, tekst, poezja, iko­na, zapa­chy i przy­ro­da, świa­tło oraz mrok tajem­ni­cy. To miste­rium jest ducho­wą ojczy­zną pra­wo­sła­wia. Odkry­wa­nie w tym miste­rium wie­ści Pisma, a tak­że zja­wisk litur­gicz­nych, wciąż trwa. Dla pra­wo­sław­nych groź­ne jest zaskle­pia­nie się na tra­dy­cji, jeśli przez nią rozu­mie­my depo­zyt daw­no­ści. Tra­dy­cja żywa to taka, któ­rą otrzy­ma­łem i potra­fię ją prze­żyć dziś na nowo.

Nie­daw­no usły­sza­łem od jed­ne­go z inte­lek­tu­ali­stów pra­wo­sław­nych opi­nię, że pra­wo­sła­wie mogło­by się wła­ści­wie obejść bez Pisma – czy w pana oce­nie to zda­nie jest obu­rza­ją­ce czy wręcz odwrot­nie?

Rozu­miem, że ten pogląd może obu­rzać, ale może on też być zna­czą­cy. Cytu­jąc pew­ną mądrość: jeśli wiesz co mówisz to jesteś świę­ty, a jeśli nie wiesz to jesteś stra­co­ny; Jeśli ów teo­log wie­dział, co powie­dział, to było to coś odkryw­cze­go: Pismo też jest już prze­two­rze­niem naj­star­szej tra­dy­cji. To nie jest tyl­ko ta „lite­ra”. Wpraw­dzie żad­na „jota nie prze­mi­nie”, ale to nie jest też jota, któ­rą abso­lut­nie potra­fi­my odczy­tać. Jed­na fra­za sły­sza­na w cer­kiew­nym uję­ciu Ewan­ge­lii odkry­wa jej całość.

Pra­wo­sław­ni w odróż­nie­niu od Kościo­łów wywo­dzą­cych się z refor­ma­cji, mają cięż­ką, wie­lo­go­dzin­ną i nie­zro­zu­mia­łą litur­gię, zaplą­ta­ną w zmie­sza­nych żywio­łach gło­su, świa­tła i tek­stu, muzy­ki, ruchu, dnia i nocy, gło­du i uczty – ta całość litur­gicz­na zawie­ra nie­zwy­kle moc­ne prze­ka­zy Pisma. Zawsze recy­ta­tyw, nigdy w for­mie inte­lek­tu­al­ne­go poda­nia, cza­sem zanie­dbu­je inter­punk­cję, a pod­nie­sio­ny głos jest pod­no­sze­niem poetyc­kie­go akcen­tu, a nie sen­su. Takie Pismo dzia­ła ina­czej niż Pismo czy­ta­ne z sze­le­stem kar­tek i któ­re jest już tyl­ko notat­ką.


Zaczę­li­śmy roz­mo­wę od kry­zy­su w pol­skim pra­wo­sła­wiu i było­by nie­na­tu­ral­ne, gdy­bym nie przy­wo­łał słyn­ne­go już listu metro­po­li­ty Sawy do Cyry­la. Rów­nież pan zare­ago­wał na nie­go listem otwar­tym opu­bli­ko­wa­nym w Inter­ne­cie. Czy uwa­ża pan, że ide­olo­gia ruskie­go miru jest w ogó­le pro­ble­mem w pol­skim pra­wo­sła­wiu?

Myślę, że jest to pro­blem i to bar­dzo poważ­ny. Dostar­cza bowiem fał­szy­wych recept na wyja­śnie­nie kon­flik­tów wyzna­nio­wo-kul­tu­ro­wych i toż­sa­mo­ścio­wych wokół sło­wiań­skie­go pra­wo­sła­wia. Zara­zem, jej licz­ne zafał­szo­wa­nia nie są łatwo wyczu­wal­ne. Nie wiem, na ile ta idea jest moto­rem poglą­dów poszcze­gól­nych duchow­nych czy wier­nych. To, co jest ste­reo­ty­po­wą ideą „ruskie­go miru” jest sze­ro­ko obec­ne — nie tyl­ko w pol­skim pra­wo­sła­wiu, ale w całym sło­wiań­skim pra­wo­sła­wiu. Ist­nie­ją ele­men­ty tej ide­olo­gii, któ­re nale­ża­ło­by zde­kon­stru­ować.

Już w XVII wie­ku dzię­ki „wspa­nia­łej” – i mówię to gorz­ko iro­nicz­nie – poli­ty­ce Rze­czy­po­spo­li­tej, Kijów tra­fił w zabor­cze obję­cia Moskwy, któ­ra natych­miast pod­po­rząd­ko­wa­ła sobie for­mal­nie tę sym­bo­licz­ną sto­li­cę „całej Rusi”. Akt prze­nie­sie­nia pre­ro­ga­tyw z metro­po­lii kijow­skiej na Moskwę to dokład­nie czas po zawar­ciu Poko­ju Grzy­muł­tow­skie­go z 1686 roku, kie­dy Rzecz­po­spo­li­ta musia­ła zrzec się praw do Kijo­wa, bo nie potra­fi­ła pora­dzić sobie z tym, co sama wywo­ła­ła na swych wschod­nich rubie­żach. W ten spo­sób zna­cze­nie Kijo­wa zma­la­ło na rzecz Moskwy na całe trzy wie­ki, aż do cza­su powsta­nia nowo­cze­snej Ukra­iny przed 30 laty.

A prze­cież, choć przed­tem Rzecz­po­spo­li­ta rów­nież nie była dobrą pro­tek­tor­ką dla Kijo­wa, to wła­śnie na krót­ko przed odpad­nię­ciem od Pol­ski, na tere­nie metro­po­lii kijow­skiej zaczę­ła rodzić się naj­no­wo­cze­śniej­sza wów­czas kul­tu­ra pra­wo­sław­na. Dzia­ła­ła wybit­na Aka­de­mia Mohy­lań­ska — naj­lep­sza uczel­nia wschod­nia tam­tej epo­ki. Prze­ję­ła ją więc Rosja i w ten spo­sób tak­że zachod­nie prą­dy teo­lo­gicz­ne zaczę­ły wpły­wać na Ruś Moskiew­ską, boga­te zarów­no w osią­gnię­cia kato­lic­kie epo­ki, jak i pro­te­stanc­kie. Przyj­mo­wa­ne to było bez­kry­tycz­nie i raczej ze szko­dą dla rodzi­mej tra­dy­cji, ale nie­wąt­pli­wie przy­czy­ni­ło się do okcy­den­ta­li­za­cji kul­tu­ry Rosji.

Osta­tecz­nie, Moskwa potra­fi­ła te zdo­by­cze wyko­rzy­stać i tak powsta­ło nowo­żyt­ne impe­rium rosyj­skie. Jed­no­cze­śnie, gdy Rosja sca­la­ła teren wschod­niej sło­wiańsz­czy­zny, teo­lo­gia rosyj­ska stwo­rzy­ła w połą­cze­niu z histo­rycz­ną szko­łą rosyj­ską pewien ahi­sto­rycz­ny mit, że oto ist­nie­je jakaś ruska całość, wywo­dzą­ca się jesz­cze od Rury­ka, któ­rej cen­trum był Kijów, a od nie­go Moskwa. Gdy czy­ta się dzie­ła rosyj­skich histo­ry­ków, tak­że XX w. na emi­gra­cji, jak np. Anto­na Kar­ta­szo­wa, idea „ruskiej jed­no­ści” jest wszech­obec­na. To na bazie tej ide­olo­gii o rze­ko­mej homo­ge­nicz­nej cało­ści Rusi – Rosji o cha­rak­te­rze spo­łecz­no-poli­tycz­no-reli­gij­nym poli­tycz­ne de fac­to hasło „ruskij mir” w dzi­siej­szej for­mie wymy­ślił Cyryl — i to cał­kiem nie­daw­no.

A mimo to ide­olo­gia ruskie­go miru, będą­ca prze­cież dość bru­tal­ną for­mą etno­fi­le­ty­zmu odrzu­ca­ne­go przez pra­wo­sła­wie, sta­ła się klu­czo­wą ide­olo­gią Rosyj­skiej Cer­kwi Pra­wo­sław­nej, ale chy­ba nie tyl­ko.

Przed laty bra­łem udział w kon­fe­ren­cji dyplo­ma­tycz­nej w związ­ku z kon­flik­ta­mi na Bał­ka­nach. Na sali sie­dział waż­ny serb­ski poli­to­log. Były dys­ku­sje nt. sytu­acji wojen­nej i ów Serb w emo­cjo­nal­nym wystą­pie­niu powie­dział, żeby nie wtrą­cać się do Bał­ka­nów, że jedy­nie Rosja ich rozu­mie, gdyż… „Ser­bia to Rosja”. Wszy­scy osłu­pie­li! To był wła­śnie prze­jaw takie­go magicz­ne­go myśle­nia o wspól­nej idei, sto­pie­nia się w jed­no naro­dów pra­wo­sła­wia, odpy­cha­nia się od zachod­nich — kato­lic­kich czy pro­te­stanc­kich wpły­wów – i pod­kre­śla­nia jak­by łono­wych wód łączą­cych sło­wiań­skie naro­dy pra­wo­sław­ne. Szu­ka­jąc źró­deł tak absur­dal­ne­go „skró­tu myślo­we­go”, jakie­go użył cyto­wa­ny przed­sta­wi­ciel Ser­bii, moż­na wska­zać, iż, mógł na to tak prze­trzeć, gdyż Rosja ode­gra­ła na Bał­ka­nach w XIX wie­ku pozy­tyw­ną rolę poprzez finan­so­wa­nie przed­się­wzięć kul­tu­ro­wo-reli­gij­nych, wal­kę z Tur­cją, któ­ra była oku­pan­tem. Rosja była nie tyl­ko spon­so­rem, ale i „deską ratun­ku” dla wie­lu. Tyl­ko jeśli mówi to Serb, nawet jesz­cze po tylu latach, to odwo­łu­je się do jakiejś nostal­gicz­nej roli Rosji, ale jeśli się to mówi w Moskwie, myśląc o anek­sji Ukra­iny, to ma to zupeł­nie inne zna­cze­nie.

Ruski mir jest mitem, któ­ry kary­god­nie igno­ru­je róż­ne dro­gi histo­rycz­no-spo­łecz­no-poli­tycz­ne i ducho­we pomię­dzy Ukra­iną a Rusią Moskiew­ską.

Jest to tym bar­dziej tra­gicz­ne, ponie­waż ta ostat­nia była prze­cież w śre­dnio­wie­czu fascy­nu­ją­cym zja­wi­skiem kul­tu­ro­wo-reli­gij­nym, ale zupeł­nie innym od Rusi Kijow­skiej.


Jak więc w tym i szer­szym kon­tek­ście oce­nia pan scep­ty­cyzm PAKP wobec uzna­nia auto­ke­fa­lii Cer­kwi Pra­wo­sław­nej Ukra­iny. Nadał ją Patriar­chat Kon­stan­ty­no­po­la, rów­nież Kościół-Mat­ka dla pol­skiej Cer­kwi, któ­rej dro­ga do auto­ke­fa­lii przed 100 laty bar­dziej przy­po­mi­na­ła poli­gon niż rado­sną pro­ce­sję pas­chal­ną?

Argu­men­ty uży­te w 2018 roku przez Kon­stan­ty­no­pol nie były może dosta­tecz­nie uza­sad­nio­ne mery­to­rycz­nie wobec szer­szej opi­nii publicz­nej. O ile mi wia­do­mo, Kon­stan­ty­no­pol odwo­łał się wów­czas do swo­ich pre­ro­ga­tyw histo­rycz­nych – pra­wa ape­la­cji do tej naj­waż­niej­szej na Wscho­dzie sto­li­cy. Nie­ste­ty, są one, tu i ówdzie kwe­stio­no­wa­ne, w tym przez metro­po­li­tę Sawę. Kwe­stio­nu­je on zdję­cie przez Kon­stan­ty­no­pol suspen­sy nało­żo­nej przed 30 laty przez Moskwę na bisku­pów z Ukra­iny, któ­rzy wypo­wie­dzie­li jej wte­dy posłu­szeń­stwo. Od tych bisku­pów wywo­dzi się więk­szość Kościo­ła Ukra­iny, któ­ry przy­jął auto­ke­fa­lię w 2018 r. od Kon­stan­ty­no­po­la.

War­to wska­zać, że pra­wo­sła­wie nie ma „kodek­su” pra­wa kano­nicz­ne­go w zachod­nim rozu­mie­niu – a poszcze­gól­ne kano­ny. Mówią one o pozba­wie­niu świę­ceń raczej za błę­dy dogma­tycz­ne. Jeśli biskup ma być pozba­wio­ny świę­ceń to zna­czy, że już przed­tem prze­stał być pra­wo­wier­nym chrze­ści­ja­ni­nem. Takich zarzu­tów nie posta­wio­no niko­mu w Ukra­inie. Spra­wy dys­cy­pli­nar­ne mają nato­miast inny cha­rak­ter – to, że ktoś wypo­wia­da posłu­szeń­stwo, ma mniej­szy cię­żar gatun­ko­wy. Dla­te­go Kon­stan­ty­no­pol uznał zasad­ność ape­la­cji bisku­pów z Ukra­iny. Wska­za­nie, któ­ra Cer­kiew jest „cer­kwią mat­ką” w sen­sie kano­nicz­nym dla nada­nia auto­ke­fa­lii zarów­no Cer­kwi pol­skiej w roku 1924, jak i cer­kwi Ukra­iny w 2018 roku, istot­nie ma wie­le ana­lo­gii: u począt­ków histo­rii tych Cer­kwi był Kon­stan­ty­no­pol, ale w momen­cie usa­mo­dziel­nia­nia się for­mal­nie Moskwa.

W czym więc pro­blem?

Wie­lo­let­ni, blo­ku­ją­cy się pro­ces uzgod­nień mię­dzy Kościo­ła­mi pra­wo­sław­ny­mi, pro­wa­dzo­ny na kon­sul­ta­cjach w Cham­bésy, doty­czy „nada­wa­nia” i „uzna­wa­nia” auto­ke­fa­lii kolej­ne­mu Kościo­ło­wi, zatem stro­ny praw­nej. W tym zakre­sie, spo­ry o wza­jem­ne kom­pe­ten­cje, pomi­mo jasnych racji stron pole­mik, nie­zau­wa­żal­nie gro­żą uzna­niem pra­wa czy­je­goś weta. Nato­miast isto­ta zja­wi­ska auto­ke­fa­lii jest nie „kano­nicz­na” (tj. praw­na), lecz teo­lo­gicz­na, z dzie­dzi­ny ekle­zjo­lo­gii pra­wo­sław­nej, i leży na polu tajem­ni­cy sobo­ro­wo­ści, w jej ser­cu, jako zasa­da roz­wo­ju Kościo­ła na nowe ludy, kul­tu­ry i tery­to­ria. Ta zasa­da jest zapew­ne pra­wo­sław­nym odpo­wied­ni­kiem impe­ra­ty­wu misyj­no­ści Kościo­ła, podej­mo­wa­nej w ramach teo­lo­gii zachod­nich. Nale­ży też przy­wo­łać (np. ana­li­zy wiel­kie­go bizan­ty­ni­sty Ste­ve­na Run­ci­ma­na), że idea sobo­ro­wo­ści nie wyczer­pu­je się w praw­nym poję­ciu kon­sen­su­su i nigdy nie opie­ra­ła się o pra­wo weta. W takim kon­tek­ście nale­ży zapew­ne rozu­mieć podej­ście prak­tycz­ne Patriar­cha­tu Kon­stan­ty­no­po­la. To on nada­je auto­ke­fa­lie (w szcze­gól­no­ści w Pol­sce przed 100 laty, a obec­nie w Ukra­inie) na pod­sta­wie tra­dy­cji i histo­rycz­nych pre­ro­ga­tyw tego Kościo­ła, jako „Mat­ki” jed­nych, nie kwe­stio­nu­jąc ewen­tu­al­nych pre­ro­ga­tyw innych Kościo­łów w tym zakre­sie.

Jakie są szan­se na wyj­ście z auto­ke­fa­licz­ne­go spo­ru?

Obec­nie, Patriar­cha Bar­tło­miej jasno dekla­ru­je uzna­nie w przy­szło­ści nowych pro­ce­dur praw­nych ws. nada­wa­nia auto­ke­fa­lii, o ile zosta­ną uzgod­nio­ne. Kościół jed­nak nie może w nie­skoń­czo­ność na to cze­kać, w szcze­gól­no­ści w przy­pad­ku Kościo­ła tak wiel­kie­go i o tak sta­ro­żyt­nej, nie­kwe­stio­no­wa­nej tra­dy­cji, jak w Ukra­inie.

Moż­na zatem współ­cze­sne pro­ble­my z auto­ke­fa­lią widzieć jako wyni­ka­ją­ce już z samej ter­mi­no­lo­gii men­tal­no­ści praw­nej: czy nie nad­to kon­cen­tru­je­my się na aspek­tach jej „nada­wa­nia” i „uzna­wa­nia”, a nie „przyj­mo­wa­nia” do życz­li­wej wia­do­mo­ści? Niech­by wzo­rem był tu sam św. Paweł, któ­ry wyra­ża radość z ist­nie­nia róż­no­rod­nych Kościo­łów w róż­nych, dale­kich cza­sem mia­stach i kra­inach, i bynaj­mniej nie tyl­ko dla­te­go, że nie­któ­re z nich sam zakła­dał.

Jeśli je cza­sem kar­ci i napo­mi­na, to nigdy w celem ich zewnętrz­ne­go pod­po­rząd­ko­wa­nia.


dr Michał Klin­ger – teo­log pra­wo­sław­ny, pol­ski dyplo­ma­ta, eku­me­ni­sta, były Amba­sa­dor RP w Rumu­nii i Gre­cji



Gale­ria
Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.