Czy ekumenizm potrzebuje hierarchów?
- 23 stycznia, 2009
- przeczytasz w 4 minuty
Kilka brytyjskich gazet przeprowadziło rozmowy z czołowymi osobistościami życia ekumenicznego w Anglii. Zarówno przedstawiciele Kościoła Anglii, Kościoła Rzymskokatolickiego, czy Metodystycznego przyznają, że ambicje na pełną jedność Kościoła są mało realistyczne i wypierane są przez ekumenizm praktyczny na płaszczyźnie lokalnej. Nie tylko angielscy wierni i duchowni przyznają, że spada zainteresowanie jednością chrześcijan. Wielu chrześcijan podkreśla przepaść między oficjalnym ekumenizmem hierarchów i instytucji kościelnych a ekumenizmem przeżywanym na co dzień przez parafie różnych wyznań, szczególnie […]
Kilka brytyjskich gazet przeprowadziło rozmowy z czołowymi osobistościami życia ekumenicznego w Anglii. Zarówno przedstawiciele Kościoła Anglii, Kościoła Rzymskokatolickiego, czy Metodystycznego przyznają, że ambicje na pełną jedność Kościoła są mało realistyczne i wypierane są przez ekumenizm praktyczny na płaszczyźnie lokalnej.
Nie tylko angielscy wierni i duchowni przyznają, że spada zainteresowanie jednością chrześcijan. Wielu chrześcijan podkreśla przepaść między oficjalnym ekumenizmem hierarchów i instytucji kościelnych a ekumenizmem przeżywanym na co dzień przez parafie różnych wyznań, szczególnie w tych krajach, w których brak jest dominacji jednego wyznania oraz obserwuje się niesłabnący wzrost tendencji sekularyzacyjnych. Czy zatem receptą na sukces ‘pojednania w różnorodności’ jest wyłączenie z ekumenizmu hierarchów?
Ekumeniczni prorocy
Pokusa jest dość silna, szczególnie w tych środowiskach, które w duchownych, a w szczególności hierarchach, upatrują głównego hamulcowego ekumenicznego postępu. W Niemczech, Austrii, Wielkiej Brytanii oraz w wielu innych krajach Europy Zachodniej działają oddolne organizacje rzymskokatolickie i ekumeniczne, które postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce. Nieraz za cichą wiedzą biskupów odbywają się nabożeństwa – nie tylko z interkomunią, ale nawet intercelebracją i kwitnie działalność społeczna. I trudno nie przyznać rację tym, którzy rozczarowani ospałym, komisyjnym i oficjalnym ekumenizmem chcą więcej. Gwoli uczciwości trzeba przyznać, że i wśród duchownych piastujących wysokie funkcje w swoich Kościołach byli i tacy, których śmiało można określić prorokami ekumenizmu — kardynał Bea, abp Soederblom, kardynał Alfrink, abp Ramsey i wielu innych.
Wprawdzie dialog ekumeniczny, który w drugiej połowie XX wieku nabrał błyskawicznego tempa też ma prawo do zimowej i wiosennej fazy, to jednak nie trudno nie zauważyć, że to, co udało się już osiągnąć, po prostu nie wystarcza. I właśnie wielu zaczyna patrzeć na ekumenizm w sposób spolaryzowany: my świeccy – już jesteśmy jedno. Oni – duchowni – wciąż się spierają.
Mimo że powyższe stwierdzenie trąci populizmem to jednak warto przypomnieć, że podobnie było w czasach, kiedy światowy ekumenizm zaczął raczkować. Jeszcze do połowy lat 50. XX wieku wizyta na liturgii innego Kościoła niż własny była rewolucyjnym przeżyciem, a dla katolików, którzy dopiero od Soboru Watykańskiego II zachęcani byli przez papieży i biskupów do uczestnictwa w nabożeństwach innych Kościołów, czymś szczególnie przełomowym. Nie zmienia to jednak faktu, że zanim Rzym otworzył się na dialog, zanim zaczął bardziej zastanawiać się nad tym, co oznacza jedność Kościoła wobec zróżnicowanego świadectwa chrześcijan o Chrystusie, wielu chrześcijan uczestniczyło już w ekumenicznej pielgrzymce. Pionierzy spotykali się częściej z podejrzliwością niż życzliwością; kiedyś musieli się liczyć z problemami, a dziś uchodzą za autorytety.
Ekumenizm w praktyce
Dobiegający już końca kolejny Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan pełen jest — jak zawsze — ciepłych i demonstracyjnych słów o jedności. Jest miło. Szczególnie na agapie, gdzie ekumenizm kwitnie towarzysko. Można odnieść wrażenie, że polski ekumenizm jest wzorowy i nawet nie wypada mówić, że jest mogłoby być inaczej. Wprawdzie trudno mówić o modzie na ekumenizm, to z pewnością wypada być ekumenicznym – cokolwiek to pojęcie może oznaczać, a w publicznym dyskursie oznacza wiele – wszystko i nic: od tzw. tolerancji (nie przeszkadzają mi inaczej wierzący — wersja podwórkowa: ludzie innej wiary) aż do dobrotliwego uniwersalizmu (wszyscy i tak wierzymy w Jednego Boga, więc wszystko jedno), przekraczającego nawet granice chrześcijaństwa. W wąskich kręgach kościelnych z kolei nie brakuje osób, które cenione są, jeśli nie za antyekumenizm to już za daleko idący sceptycyzm. Trudno się dziwić, skoro przykład idzie czasami z najwyższych szczebli.
Niedawno uczestniczyłem w nabożeństwie luterańskim z czynnym udziałem duchownych różnych wyznań. Pewne poruszenie wywołał moment Wieczerzy Pańskiej. Do Komunii podszedł – mimo obecności dwóch biskupów rzymskokatolickich – kapłan, również rzymskokatolicki. Niektórzy zaczęli robić zdjęcia, aby udokumentować wiekopomną chwilę, bo w końcu nie o byle kogo chodziło, a inni zaczęli się na głos zastanawiać i pytać: czy my też możemy? Możecie. Pan Jezus zaprasza – odpowiedziałem zgodnie z sumieniem. Później dowiedziałem się, że ów duchowny często przystępuje do Komunii we wszystkich Kościołach i nie był to jakiś szczególny precedens. Nie spotykają go żadne sankcje, nikt nie krzyczy, nie oburza się – większość jakby zazdrościła.
Wracając do pytania: czy hierarchowie, a wraz z nimi teologia i dyscyplina kościelna szkodzą postępowi w dialogu ekumenicznym? Myślę, że pokusa, aby odpowiedzieć jednoznaczne TAK lub NIE jest nazbyt wielka, nazbyt piękna i nazbyt łatwa, czyli po prostu nieprawdziwa.
Dariusz Bruncz