Czy wolno nam dyskutować o eutanazji?
- 20 lutego, 2014
- przeczytasz w 4 minuty
Decyzjabelgijskiego parlamentu o eutanazji dzieciprzemknęła przez polskie media. Zazwyczajw tonie emocjonalnego oburzenia, niekiedyw tonie oskarżycielskim. Ale jest jeden kłopot — my w Polsce po prostu nie mamy prawa zajmować jednoznacznego stanowiska przeciw eutanazji, oceniać Belgów i Holendrów. Tak długo, jak nie załatwimy rzeczy podstawowych. Byłem kiedyś przekonany, że eutanazja to prawo każdego z nas i jeśli tylko śmiertelnie chory człowiek tego chce, należy mu pozwolić umrzeć. Bo przecież każdy ma prawo decydować o własnym życiu. Nadal […]
Decyzjabelgijskiego parlamentu o eutanazji dzieciprzemknęła przez polskie media. Zazwyczajw tonie emocjonalnego oburzenia, niekiedyw tonie oskarżycielskim. Ale jest jeden kłopot — my w Polsce po prostu nie mamy prawa zajmować jednoznacznego stanowiska przeciw eutanazji, oceniać Belgów i Holendrów. Tak długo, jak nie załatwimy rzeczy podstawowych.
Byłem kiedyś przekonany, że eutanazja to prawo każdego z nas i jeśli tylko śmiertelnie chory człowiek tego chce, należy mu pozwolić umrzeć. Bo przecież każdy ma prawo decydować o własnym życiu. Nadal tak uważam. Ale dziś jestem przekonany, że przy spełnieniu kilku warunków, ta decyzja prawie zawsze będzie brzmiała „chcę żyć”.
Pamiętam opowieść człowieka, który pracował w hospicjum w Holandii. Otóż starszy pan, terminalnie chory na nowotwór, postanowił odejść, poddając się eutanazji. Hospicjum zawiadomiło więc całą rodzinę, by przyjechali się pożegnać — chciał być wówczas wśród bliskich. Kilka dni później w pokoju starszego pana pojawili się dawno niewidziani kuzyni, mieszkający w innym kraju syn z wnuczkami, kilkoro przyjaciół. Gdy człowiek ów zobaczył swoich bliskich, gdy mógł z nimi znowu porozmawiać, dotknąć — przeszła mu ochota na śmierć.
Ale rodzina i znajomi zaczęli się niecierpliwić, przebyli przecież szmat drogi nie po to, by sobie pogadać, ale by go odprowadzić na drugą stronę. Straszne? Może i straszne, ale prawdziwe. Starszy pan tego dnia nie umarł — przepisy nie pozwalają poddać się eutanazji, gdy sam zainteresowany ma jakieś wątpliwości. Odszedł kilka tygodni później, gdy serce odmówiło posłuszeństwa.
Pamiętacie Janusza Świtaja? Jako młody chłopak miał wypadek na motocyklu. Skończył przykuty do łóżka, z maszynami podtrzymującymi życie, sparaliżowany od szyi w dół. Publicznie domagał się prawa do eutanazji, złożył (ktoś złożył w jego imieniu) wniosek do sądu, by umożliwiono mu eutanazję.Stał się symbolem walki o prawo do śmierci.
Choć nadal jest sparaliżowany,w zeszłym roku rozpoczął studia. Życie zawdzięcza Annie Dymnej — to jej fundacja kupiła mu komputer, którym może sterować ruchami gałki ocznej. Dzięki niemu mógł zacząć korzystać z internetu, mieć kontakt z ludźmi. Potem został przez fundację zatrudniony na symbolicznym stanowisku — miał kontaktować się przez internet z ludźmi w podobnej sytuacji.
- Trzeba umieć wykorzystać swój potencjał. Nawet, gdy czas odlicza się w miesiącach — powiedziała mi kiedyś starsza pani w hospicjum na warszawskim Ursynowie. Miała przed sobą kilka miesięcy życia, funkcjonowała wyłącznie dzięki morfinie podawanej zewnątrzoponowo. Na szafce koło jej łóżka piętrzyły się czasopisma, jakieś dokumenty. — Jestem historykiem, przez całe życie uczyłam w liceum. Nie mam teraz wiele siły, ale staram się pomagać w opracowaniach Ośrodkowi Karta — mówiła, zerkając znad okularów.
Trafiłem kiedyś do domu człowieka terminalnie chorego na nowotwór mózgu. Nie poruszał się, nie mógł samodzielnie jeść. W ciągu dnia miewał kilka godzin świadomości, resztę czasu spędzał w półśnie. Miał przed sobą kilka tygodni życia. Wiedział o tym. Zebrałem się na odwagę, by zadać bezczelne pytanie: co trzyma go przy życiu. Zmierzył mnie wzrokiem. — Bo chcę jutro zobaczyć uśmiech mojej żony. Bo chcę porozmawiać z siostrą zakonną, która przychodzi dwa razy w tygodniu. Będziemy planować podróż do Azji. — Chce Pan jeszcze gdzieś pojechać? — zapytałem głupio. — Codziennie jeżdżę. Wystarczy zamknąć oczy.
Wzruszają Was takie historie? Cieszę się. Ja też się prawie poryczałem, gdy tracący przytomność starszy pan mówił, że wystarczy zamknąć oczy, by podróżować. Tylko że wszystkie te obrazki łączy jedno — pacjenci mieli dostęp do leków uśmierzających ból albo nie mieli takiej potrzeby. Odchodzili w spokoju. Pani historyka dostawała morfinę bez dyskusji, bez liczenia. Janusz Świtaj choć sparaliżowany, nie cierpi katuszy fizycznych. Żona pana od nowotworu mózgu nie miała oporów przed wydaniem każdych pieniędzy, żeby zapewnić mu ochronę przed bólem. Nie wszyscy mają to szczęście.
Kiedy w zeszłym roku przeczytałemartykuł „Polityki” o (nie)leczeniu bólu, długo nie mogłem dojść do siebie. Jaki nieludzki, plugawy system pozwala traktować ludzi jak zwierzęta. Zaszczucie, szaleństwo, obłęd. Przepisywanie ketonalu na rozrywający wnętrzności ból. Odmowa wypisania morfiny, bo „algorytm tego nie przewiduje”. Bo kontrola z NFZ może zakwestionować. Bo żyjesz za długo (według procedur NFZ, człowiek objęty opieką paliatywną powinien żyć trzy miesiące). Bo lekarz ma wątpliwości moralne przed podawaniem morfiny. Bo w zasadzie takiego pacjenta nie opłaca się leczyć. Jak skręci kostkę, to trzeba go wyrejestrować z opieki paliatywnej, żeby kostkę wyleczyć. A potem znowu zarejestrować. Powiedzcie takiemu człowiekowi, że ma prawo do życia, że powinien znaleźć sobie cel i pomagać w historycznych opracowaniach.
Tak, tak właśnie powinien zrobić. Ale najpierw trzeba mu zapewnić podstawowy komfort życia. Ochronę przed bólem, żeby umierać po ludzku i w spokoju, a nie jak wierzgające z bólu zwierzę. I to jest podstawowy warunek, żeby decyzja brzmiała „chcę żyć”. Potem możemy popracować nad socjalnym wsparciem rodzin, żeby miały siłę opiekować się terminalnie chorymi.
Kiedy to osiągniemy, zyskamy prawo do debat etycznych na temat eutanazji. Bo na razie to wszystko bicie piany.