Ekumeniczna Schadenfreude
- 3 stycznia, 2011
- przeczytasz w 3 minuty
Zaczęło się odliczanie do kolejnego Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan – dla jednych festiwal uprzejmości, a dla innych egzotyczne spotkanie z chrześcijańską różnorodnością. Jeszcze dla innych połączenie obydwu. Niemniej jednak poza umizgami, powłóczystym pochodem różnobarwnymi tekstyliami oraz maratonem ekumenicznych deklaracji polska codzienność ekumeniczna jest – ogólnie rzecz biorąc – mdła. Po prostu nudna, a czasem nawet ponura. Nie jest moim celem deprecjonowanie wzorowych […]
Zaczęło się odliczanie do kolejnego Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan – dla jednych festiwal uprzejmości, a dla innych egzotyczne spotkanie z chrześcijańską różnorodnością. Jeszcze dla innych połączenie obydwu. Niemniej jednak poza umizgami, powłóczystym pochodem różnobarwnymi tekstyliami oraz maratonem ekumenicznych deklaracji polska codzienność ekumeniczna jest – ogólnie rzecz biorąc – mdła. Po prostu nudna, a czasem nawet ponura.
Nie jest moim celem deprecjonowanie wzorowych relacji ekumenicznych w niejednym zakątku Rzeczypospolitej, ani też współpracy diakonijnej, jak choćby Wigilijnego Dzieła Pomocy Dzieciom, czy wielu innych inicjatyw służących dobru wspólnemu. Smutna i pesymistyczna diagnoza polskiego ekumenizmu jest jak najbardziej subiektywna i jest wypadkową wydarzeń ogólnopolskich, stopniem zainteresowania ekumenizmem w ogóle oaz osobistymi doświadczeniami. Jest jednak jeszcze inny aspekt ekumenizmu, często zapominany, a mimo to ważny, gdyż ukazujący siostrzaną/braterską solidarność (lub jej brak) z inaczej wierzącymi w sytuacjach kryzysu, bez względu na to, jak oceniamy przyczyny, skutki czy szanse przełamania danego kryzysu/impasu.
Kanwą i zarazem inspiracją dla tych przemyśleń jest opublikowany na stronach austriackiego portalu rzymskokatolickiego kath.net garść przemyśleń bp. Andreasa Launa, znanego w krajach niemieckojęzycznych bojownika o prawa dzieci nienarodzonych. Biskup podzielił się z czytelnikami refleksją, zatytułowaną „Tragedia luteranów”. Pisze o tym, jak jego znajomy z Norwegii rozmawiał przez telefon z zasłużonym duchownym luterańskim, który napotkał na ścianę niezrozumienia władz Kościoła po tym, jak chciał zorganizować front obrony dzieci nienarodzonych. Nie bez racji obwinił za to niezdrowy, ale kruszejący stopniowo sojusz państwa i Kościoła w Norwegii (ale również w innych krajach skandynawskich). I tenże norweski znajomek bpa Launa, podesłał zdesperowanemu luterańskiemu księdzu swoją książeczkę „Moja droga do Kościoła katolickiego”, zachęcając go do konwersji. W końcu „zwolennicy Lutra to tacy, którzy robią wszystko, czego życzy sobie społeczeństwo i państwo“ – dowiadujemy się.
Nie bez triumfu bp Laun obwieszcza, że oto do “wewnętrznej sprzeczności i tragedii luteranów należy to, że odrzucili i strącili autorytet papieża, oraz że powołali się na zasadę ‘tylko Pismo’ – Ale jakże często padali przez to ofiarą państwowej władzy i ideologii. Tylko Kościół katolicki zachował autorytet Pisma Świętego oraz rozdział Kościoła od Państwa” – konkluduje Laun. Słowa biskupa można uznać za szokujące, niemądre, za wynik zmęczenia, może braku wystarczającej wiedzy (w końcu biskup Laun cenionym teologiem moralnym jest), jednak obrazują one niepokojący fenomen i to nie tylko w łonie austriackiego, zachodnioeuropejskiego, ale też polskiego katolicyzmu, zjawiska, które można określić mianem ekumenicznej Schadenfreude.
Ta satysfakcja połączona z eklezjalną butą, kościółkową megalomanią, ślepą na własne niedociągnięcia, a sokolim okiem dostrzegająca problemy innych, dała się zauważyć choćby przy okazji informacji płynących ze świata anglikańskiego – zarówno przed, jak i po ogłoszeniu konstytucji apostolskiej ‘Anglicanorum coetibus’. Również w Polsce nie brakowało głosów, sugerujących, że oto „anglikańsko-protestancki projekt” chyli się upadkowi, i należy się cieszyć z każdej „nawróconej” na rzymski katolicyzm duszyczki. Wiele w tych słowach specyficznie rozumianej ortodoksji, wyznaniowego poczucia wyższości, ale jeszcze więcej owej Schadenfreude, która utrudnia patrzenie na inaczej wierzących jako sióstr i braci w Chrystusie.
Zjawisko to nie dotyczy tylko katolików – Schadenfreude jest ekumeniczna. Można ją odnaleźć wszędzie – również u prawosławnych i protestantów różnego kolorytu. Tym bardziej należy mieć nadzieję, a jeśli jej nie ma, to prosić o nią, by lepiej zrozumieć i może nawet polubić siostry i braci chrześcijan z innych Kościołów, czy wspólnot kościelnych, jak kto woli.