Herezja “dialogu międzyreligijnego”
- 9 września, 2009
- przeczytasz w 5 minut
Kolejny kongres międzyreligijny, kolejne spotkanie i rewia religijnych tekstyliów: od tunik muzułmańskich imamów aż po kardynalskie purpury. Wielkie dzieło wielkiego dialogu w wielkim wydaniu. I trudno nie przyznać racji Tomaszowi Terlikowskiemu, który zauważa, że panowie (panie też?) zbierają się, aby przekonywać (samych siebie?), że dialog religijny jest tak strasznie ważny. Rzeczywistość pokazuje jednak, że dialog międzyreligijny jest nie tylko zbędny, jałowy, fikcyjny, ale po prostu szkodliwy. Tomasz Terlikowski pisze, […]
Kolejny kongres międzyreligijny, kolejne spotkanie i rewia religijnych tekstyliów: od tunik muzułmańskich imamów aż po kardynalskie purpury. Wielkie dzieło wielkiego dialogu w wielkim wydaniu. I trudno nie przyznać racji Tomaszowi Terlikowskiemu, który zauważa, że panowie (panie też?) zbierają się, aby przekonywać (samych siebie?), że dialog religijny jest tak strasznie ważny. Rzeczywistość pokazuje jednak, że dialog międzyreligijny jest nie tylko zbędny, jałowy, fikcyjny, ale po prostu szkodliwy.
Tomasz Terlikowski pisze, że nie ma nic przeciwko dialogowi międzyreligijnemu, spotkaniom, jeśli służą prawdziwemu dialogowi. Perspektywa niezwykle szlachetna, ale równie pozorna jak dialog międzyreligijny w swej istocie. Co ma być przedmiotem tego dialogu? Poszanowanie praw człowieka czy też „ekumeniczny” konsensus w sprawie, czy wycinanie łechtaczek nastolatkom jest do pogodzenia z międzyreligijnym imperatywem czy nie? Czy wolno ucinać głowę konwertytom? Czy wolno wykluczać ludzi z głównego nurtu społecznego tylko dlatego, że urodzili się jako członkowie takiej, a nie innej kasty? Czy przedmiotem dialogu międzyreligijnego ma być przekonywanie jednych przez drugich, że oto i tak wszyscy wierzymy w tego samego, bo jednego B(b)oga? Stwierdzenie to jest już nie tylko domeną, ale i świętym dogmatem tzw. chrześcijaństwa inkluzyjnego, którego drugim i ostatnim dogmatem jest brak innych dogmatów poza pierwszym dogmatem.
Na co komu dialog międzyreligijny? Jakie konkretne rezultaty przyniosły próby podejmowane przez celebrowanych w islamskim świecie chrześcijańskich dialogistów – czy ucina się mniej głów? Czy mniej kobiet się kamienuje? Czy przedmiotem dialogu jest spotkanie przy okrągłym stole, przy którym mułła, kardynał, pastor, buddyjski mnich, czy czarownik voo doo powiedzą, jak ważna jest sprawiedliwość, tolerancja i wzajemna miłość? Czy dialog międzyreligijny jest i powinien być w ogóle nazywany dialogiem? W końcu dialog – np. w perspektywie wewnątrzchrześcijańskiej zakłada wspólne fundamenty, czego nie można powiedzieć np. o rozmowach chrześcijańsko-muzułmańskich, chyba że ktoś uważa, że jedni, jak i drudzy wierzą w tego samego Boga. Cieszę się niezmiernie, że red. Terlikowski zaczyna zadawać pytanie, czy Allah to ten sam Bóg co JHWH tylko inaczej ujmowany. Kwestie, nad którymi bezowocnie dyskutują hierarchowie i religijni dostojnicy, nie są przedmiotem dialogu religijnego, a wartościami wyrosłymi z judeo-chrześcijańskiej etyki, mówiącej o niezbywalnych prawach człowieka powtarzanych w deklaracjach, konstytucjach i różnego rodzaju dokumentach. Kwestie te powinny być przedmiotem rozmów polityków, delegacji międzyrządowych, a nie wyselekcjonowanych duchownych, którzy pięknie mówią przy stole, a których koledzy w wielu krajach piszą fatwy o tym, że kościół to obora, że kobieta to rzecz, a chrześcijanie to psy niewierne, które należy eksterminować poprzez dekapitację, szczególnie w przypadku konwertytów. Ale zaraz podniesie się skowyt w obronie kulturowej specyfiki, uwarunkowania i wielkiej, pięknej tradycji muzułmańskiej kultury, którą należy tolerancyjnie brać z dobrodziejstwem inwentarza, a z chrześcijańskiej można się do woli wyśmiewać i deptać, bo jest przecież wolność słowa. Ważny jest udział lub nawet wsparcie duchownych do działań, zmierzających do przywrócenia pokoju w skali mikro i makro, jednak ów udział nie czyni jeszcze z rozmów dialogu międzyreligijnego, a międzyreligijną współpracę społeczną, godną każdej pochwały. Wolność, niezbywalna godność jednostki i prawo do życia, ani prawdy wiary nie mogą być przedmiotem dialogu, ani jakichkolwiek negocjacji. Dlatego też trudno nazwać rozmowy przedstawicieli różnych religii nt. przemocy dialogiem MIĘDZY-religijnym. To sprawa przyzwoitości i wiarygodności takiej czy innej religii, a nie sprawa dialogu. Jeśli przedstawiciele danej religii w Europie nie akceptują równości kobiety i mężczyzny, uważają bicie kobiety za prawo mężczyzny to sprawa ta nie powinna być przedmiotem jakiegokolwiek dialogu i próby “zrozumienia”, a przyczyną do natychmiastowej deportacji możliwie największej ilości żarliwych wyznawców tejże religii do ojczyzny, w której traktowanie kobiety jak worka na śmieci jest wyrazem pobożności.
A co z ochroną życia? Dziwne, że Tomasz Terlikowski nie podkreślił wielkich zasług islamu, który w wielkich projektach ochrony życia nienarodzonego idzie pod rękę z Watykanem, ale gdy chodzi o ochronę życia narodzonego owo życie przestaje być już tak święte. Czyż nie jest to brzydka koalicja? Niezręcznie jest mi przypominać o wielu inicjatywach pro-life pod auspicjami Kościołów ewangelickich (zarówno reformowanych, jak i luterańskich) na całym świecie. Równie niezręcznie jest mi przypominać o organizacjach świeckich katolików, które opowiadają się za polityką pro-choice i nic z tego nie wynika poza incydentalnymi środkami dyscyplinującymi. Cóż, nie jestem jedynym luteraninem, który wstydzi się za niektóre Kościoły mojego wyznania, że w kwestii aborcji stosują politykę (milczącego) przyzwolenia.
Jest jeszcze jedna kwestia i łączy się ona z pewnym wspomnieniem: dawno temu oglądałem film dokumentalny z działalności wspólnoty św. Idziego (organizatora krakowskiego zlotu) oraz innych organizacji związanych z Kościołem rzymskokatolickim (podobnych nie brakuje również w Kościołach protestanckich). W pamięci zapadła mi scena, gdy zakonnice pokazywały pokój dla azylantów. Piękne świadectwo miłosierdzia. Jednak mój zachwyt nie trwał długo. Jedna z zakonnic rozpromieniona pokazywała na ścianie ozdobny napis oznaczający imię islamskiego boga i stwierdziła, że zawieszony został tam dlatego, aby muzułmańscy goście nie czuli się tu obco. Dramatyzuję? Może, jednak świadomość tego, co dzieje się w Europie Zachodniej, nie wyłączając sekularyzacji, która dziwnym trafem idzie w parze z małpim zachwytem nad islamem i religiami Dalekiego Wschodu, powoduje, że niebezpieczeństwo destrukcyjnego relatywizmu staje się coraz większe. Słusznie stwierdził ongiś Joseph Ratzinger, że relatywizm nie jest deprecjonowaniem wartości, nie jest pomniejszaniem wagi takiego czy innego przekazu, ale jest właśnie dowartościowaniem i przewartościowaniem wszystkiego. Relatywizm nie dewartościuje żadnej religii, a mówi, że wszystkie są jednakowo wartościowe, ważne i przepełnione duchem (cokolwiek to znaczy), stąd też prawda jest względna. Do takiego stanu rzeczy doprowadza m.in. tzw. dialog międzyreligijny. Dlaczego w onym dialogu dialogują głównie chrześcijanie i to oni wymyślili ów dialog, który dla muzułmanów i innych luminarzy międzynarodowych spędów jest kolejną okazją do spektakularnego uwiarygodnienia siebie i chorej idei wspólnych modłów. Jaki one mają sens oprócz promowania cukierkowatego landschaftu wszechreligijnej koegzystencji? Co przyniosły setki spotkań międzyreligijnych? Co zmieniły w sytuacji chrześcijan? W Europie Zachodniej z pewnością przyczyniły się do budowy etniczno-religijnych gett, w których przepisy religijne mają równe bądź większe znaczenie niż obowiązujące prawo. Dziś władze europejskich metropolii rozkładają ręce, ale wciąż chcą dialogować — jeszcze więcej, jeszcze mocniej do momentu, kiedy staną się już zupełnie bezsilne.
Wracając jednak do meritum. Co zrobić z międzyreligijnym pitu-pitu? Najlepiej nic. Spuścić zasłonę obojętności i być może organizatorzy zrozumieją, że jest on stratą czasu, który można poświęcić na coś o wiele bardziej pożytecznego, sensownego, a może i nawet przyjemniejszego.
:: Ekumenizm.pl: Międzyreligijne pitu-pitu
:: Ekumenizm.pl: Program ekumenicznego wielobóstwa