Odzyskać Boże Narodzenie. I świętować.
- 25 grudnia, 2011
- przeczytasz w 4 minuty
Nie lubię świąt, szczególnie tych świąt. Irytuje się, kiedy dostaję SMS‑y z banalnymi życzeniami, idiotycznie zrymowanymi tekstami powielanymi bezmyślnie przez ludzi podekscytowanych świąteczną atmosferą, którzy „w te święta” życzą samych cudowności. Moja irytacja rozpoczyna się już w listopadzie, na kilka tygodni przed adwentem, gdy już po oczach bije wszechobecne Merry Christmas. Jedni protestują przeciwko choinkom i religijnym motywom w święta (sic!) zatroskani o tzw. neutralność światopoglądową państwa, […]
Nie lubię świąt, szczególnie tych świąt. Irytuje się, kiedy dostaję SMS‑y z banalnymi życzeniami, idiotycznie zrymowanymi tekstami powielanymi bezmyślnie przez ludzi podekscytowanych świąteczną atmosferą, którzy „w te święta” życzą samych cudowności. Moja irytacja rozpoczyna się już w listopadzie, na kilka tygodni przed adwentem, gdy już po oczach bije wszechobecne Merry Christmas. Jedni protestują przeciwko choinkom i religijnym motywom w święta (sic!) zatroskani o tzw. neutralność światopoglądową państwa, a inni wymownie pytają: komu przeszkadzają święta?
Pomiędzy tymi antypodami rośnie liczba chrześcijan, którzy na radość i złość apostołom laickości oraz niezmordowanym apologetom chcieliby usunięcia świąt z przestrzeni publicznej do kościelnych krużganków i prywatnych domostw. Nie z tchórzostwa, zakamuflowanego sekciarstwa, czy najogólniej mówiąc nieprzystawalności do tego, co umownie i zmiennie nazywamy nowoczesnością, ale właśnie po to, aby odzyskać, a może nawet i uratować „te święta”. Choćby ich cząstkę.
Oczywiście, to jak wyglądać będą święta zależy od nas samych – to ważny i prawdziwy slogan. Niemniej jednak trudno nie dostrzec, że utopienie adwentu w przedświątecznej gorączce powoduje, że esencja świąt zanika pośród powodzi pobocznego przekazu. Bynajmniej nie komercjalizacja świąt jest tutaj głównym i jedynym winowajcą. Nie można wszystkiego zrzucać na ‘komerchę’, gdyż ta nie walczy z religijnym przekazem, a jedynie zręcznie go wykorzystuje na tyle na ile pozwala na to stopień religijnej świadomości konsumentów, a jest on – co niezwykle przykre – coraz niższy. Zasadniczym problemem wydaje się umieszczenie odchudzonej, spłaszczonej i wykrochmalonej Ewangelii jako jednego z motywów świąt, występującego obok wielu innych motywów, które w zależności od indywidualnego uwarunkowania stają się mniej lub bardziej dominujące.
Zjawisko to posiada swój niewątpliwy plus. Pokazuje bowiem, że chrześcijaństwo – jak żadna inna religia – wykazuje daleko idące zdolności inkulturacyjne oraz kulturotwórcze. Aspekt ten jest niezwykle istotny w toczącej się ze zmienną dynamiką debacie o korzeniach duchowych Europy oraz miejscu chrześcijaństwa w przestrzeni publicznej. Trafnie odniósł się do tego zagadnienia brytyjski premier David Cameron w wykładzie zaadresowanym do duchowieństwa anglikańskiej diecezji Oxford: „Alternatywa moralnej neutralności nie powinna być opcją. Nie można zwalczać czegoś niczym.” W historii Europy chrześcijaństwo nie jest opcją obok wielu, nie jest po prostu pozytywnym elementem, ale życiodajną siłą, bez której Europa traci sens.
Powracając do świąt i nieco prowokacyjnie pytając: czy możliwa byłaby sytuacja, w której ratunkiem dla chrześcijaństwa wycofującego się z Europy, nie byłaby dechrystianizacja przestrzeni publicznej, a konkretnie kalendarza? Jak wyglądałyby święta – czarna, a nie czerwona kartka w kalendarzu — obchodzone tylko przez tych, którzy naprawdę cieszą się z wielkiej tajemnicy wiary: Oto Słowo Ciałem się stało i zamieszkało wśród nas.
Mam znajomych, którzy obchodzą święta, mimo że deklarują, iż są niewierzący. Czynią to ze względu na tradycję, rodzinną atmosferę – czy to wystarczający powód do obchodzenia świąt? Moim zdaniem nie. Przyznam, że nie do końca rozumiem duchownych, którzy cieszą się z tego, że nawet ateiści ‘obchodzą’ święta przy rodzinnym stole: takich świątecznych frazesów nie brakuje podczas świątecznych nabożeństw. Lukrowana mowa-trawa o świątecznej atmosferze stała się rytuałem, który niejako sam uruchamia się w okolicy zimowego przesilenia. Czy to źle – ktoś może zapytać. Nie jest to z pewnością katastrofa, jednak nie o katastrofy chodzi, a o utracone lub zanikające piękno świąt, które coraz mniej osób rozumie. Nie twierdzę, że ja w pełni zrozumiałem. Któż jest w stanie?! A może nie potrzebujemy dechrystianizacji kalendarza, a wielkiej katechezy jak obchodzić święta.
Moim przyjaciołom i znajomym życzyłem w tym roku prawdziwych świąt i prawdziwej radości, która jest/będzie naszym udziałem, jeśli zrozumiemy i przyjmiemy dlaczego Chrystus się rodzi. Jeden ze znajomych – religijnie indyferentny – odpisał pytaniem: Dlaczego Chrystus się rodzi? Dlaczego Bóg stał się człowiekiem? Cóż.. to chyba największe pytanie teologii chrześcijańskiej w ogóle, na które próbowali odpowiadać ojcowie Kościoła (Cur Deus homo) i wielu innych. Po co Chrystus przychodzi? No właśnie, ale czy podjęcie choćby próby odpowiedzi na to pytanie nie będzie już pięknym i prawdziwym świętowaniem/obchodzeniem świąt, tych świąt?
:: Ekumenizm.pl: I tylko o to chodzi, tylko o to