Protestantyzm w krzywym zwierciadle
- 7 grudnia, 2012
- przeczytasz w 7 minut
W najnowszym numerze “Polityki” (49/2012) ukazał się artykuł Kazimierza Bema i Jarosława Makowskiego zatytułowany “Protestanci protestujcie!”. Już dawno na temat polskiego protestantyzmu nie powstał tak zideologizowany tekst, w którym uproszczenia i odkościelnienie Kościoła na rzecz budowy sprawnej machiny do kontestacji rzymskiego katolicyzmu, biorą górę nad zdrowym rozsądkiem. Po lekturze tekstu nasuwa się przykry wniosek: protestanci mają protestować, a nawet zaprotestować się na śmierć, a ma być to śmierć piękna, bo spowita uznaniem […]
W najnowszym numerze “Polityki” (49/2012) ukazał się artykuł Kazimierza Bema i Jarosława Makowskiego zatytułowany “Protestanci protestujcie!”. Już dawno na temat polskiego protestantyzmu nie powstał tak zideologizowany tekst, w którym uproszczenia i odkościelnienie Kościoła na rzecz budowy sprawnej machiny do kontestacji rzymskiego katolicyzmu, biorą górę nad zdrowym rozsądkiem. Po lekturze tekstu nasuwa się przykry wniosek: protestanci mają protestować, a nawet zaprotestować się na śmierć, a ma być to śmierć piękna, bo spowita uznaniem mediów i politycznych think tanków traktujących Kościół jako ideologiczne zaplecze mainstreamu.
Już na samym początku Bem i Makowski stwierdzają, że celem reformacji było naprawienie nadużyć w ówczesnym, a więc średniowiecznym Kościele, oraz jego głęboka reforma poprzez elementy demokracji. Celem jakiej reformacji? Z pewnością nie była to reformacja luterańska, ani – o ile mi wiadomo – kalwińska. Już dziecko uczęszczające na zajęcia nauczania kościelnego, a najpóźniej młodzież odbywająca kursy konfirmacyjne, wie, że celem reformacji była odnowa Kościoła poprzez Słowo Boże. Demokracja? Demokracja nigdy nie była postulatem reformacji, a jeśli (podkreślam ‘jeśli’) ktoś uważa, że powszechne kapłaństwo wszystkich ochrzczonych to po prostu kościelna kalka demokracji, to najwyraźniej nie zrozumiał, czym jest wspólnota, czym jest Kościół. Demokracja nigdy nie była paradygmatem, ani celem reformy, a bywała i jest zwykłym narzędziem, w którym owa wspólnotowość znajduje swój niedoskonały wyraz.
I cóż, że ze Szwecji
Bem i Makowski dają się ponieść dziwnej demagogii, jakoby luteranie i reformowani mieli się upodabniać do rzymskich katolików. Ani Kościół luterański, ani Kościół reformowany nigdy nie odcięły się od katolickiego dziedzictwa, które kultywują chociażby w warstwie liturgicznej, a także w swoim nauczaniu. Jeśli ktoś uważa, że przyjęcie przez duchownych ewangelickich biblijnego tytułu biskupa i zrezygnowanie z trudnego do wymówienia i po prostu śmiesznego, bo zalatującego pruską kancelarią tytułu superintendenta, to przejaw skatolicyzowania, to mija się z teologiczną przyzwoitością.
Kościół Szwecji – czego bardzo żałuję – nie jest dla polskich luteranów wzorem, jeśli chodzi o pozycję biskupów i ich stroje liturgiczne. Przypomnę, że biskupi (poza arcybiskupem Uppsali) w Kościele Szwecji nie mają prawa głosu w organie decyzyjnym Kościoła – Synodzie – a ich stroje liturgiczne nie są wyrazem fanaberii, a po prostu katolickiego dziedzictwa luteranizmu. Jeśli jakikolwiek Kościół luterański chciałby się od tego dziedzictwa odciąć, to równie dobrze może pozamykać i sprzedać swoje kościoły na kluby dyskusyjne Krytyki Politycznej lub Ruchu Palikota. Kościół luterański w Polsce – i to kolejna wielka demagogia i kłamstwo tekstu Bema i Makowskiego – nie traktuje Kościoła Szwecji jak Sodomy i Gomory.
Kościół Szwecji jest dla Kościoła w Polsce partnerskim, siostrzanym Kościołem, funkcjonującym w innym kontekście społeczno-kulturowym, z odmiennym spojrzeniem na różne zagadnienia natury teologicznej i kościelno-prawnej. Pragnę uświadomić autorom tekstu, sugerującym, że Kościół Szwecji jest rzekomo dla Kościoła w Polsce Sodomą i Gomorą, iż pośród wszystkich partnerstw zagranicznych Kościoła luterańskiego w Polsce, relacje ze Szwecją rozwijają się szczególnie intensywnie. Biskup Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce, ks. Jerzy Samiec, mimo iż sam jest przeciwnikiem ordynacji kobiet nie miał problemu z tym, aby to kobieta wkładała ręce na jego głowę podczas wprowadzenia w urząd Biskupa Kościoła i ten sam biskup nie uległ różnym naciskom i szantażom z kraju i zagranicy, sugerującym, aby nie podpisywać ponownej umowy partnerskiej między Kościołem Szwecji a Kościołem luterańskim w Polsce tudzież od Szwedów zupełnie się odseperować. Nie pomnę już na oficjalne partnerstwa parafialne ze Szwecją, tudzież regularne wizyty Szwedów w Polsce począwszy od chórów parafialnych i diecezjalnych, skończywszy na wyjazdowych posiedzeniach rad diecezjalnych i wizytach biskupów.
Polscy luteranie nie są kryptokatolikami. Polscy luteranie są katolikami, ale nie rzymskimi katolikami, przyznającymi się do dziedzictwa Kościoła pierwszych wieków i XVI-wiecznej Reformacji. To powód do dumy, a nie wstydu.
Zamieszanie wokół ordynacji kobiet
Wracając do ordynacji kobiet. Kościół luterański wciąż zmaga się z tym zagadnieniem i nie mam zamiaru upiększać sprawy i mówić, że jest wprost cudownie. Kościół luterański w Polsce ma swoje problemy, które wykraczają poza trudności komunikacyjne i z pewnością konieczna jest większa praca nad sobą, zarówno w przestrzeni teologii, jak i duchowości.
Ordynacja kobiet jest jednym z elementów tej duchowej – i nie tylko – pracy. Nie jest to jednak kwestia bycia albo nie bycia Kościoła, bo nie ordynacją kobiet stoi Kościół i mówię to jako zdeklarowany zwolennik ordynacji kobiet, jako osoba, która wielokrotnie korzystała z dobrodziejstwa posługi duszpasterskiej kobiet księży i biskupów – niestety nie w Polsce. Ordynacja kobiet nie może być projektem narzuconym przez kogokolwiek, tym bardziej przez zewnętrzną agendę. Nie odniosłem wrażenia, żeby biskupi byli przez kogokolwiek szantażowani – hierarchowie rzymskokatoliccy mają prawo wypowiadania swojego zdania w kwestii ordynacji kobiet, tak samo jak biskupi luterańscy mają prawo do wypowiadania się w sprawie in vitro zupełnie nie pomyśli ich rzymskokatolickich kolegów.
To że pojawiają się symptomy zbiskupienia (a chyba to Bem i Makowski mieli na myśli mówiąc o ‘kryptokatolikach’) nie jest wynikiem ideologicznego skrętu Kościoła, a raczej osobistej dyspozycji, a raczej niedyspozycji jednostek lub niewystarczającej autorefleksji teologicznej. Przypomnę, że Kościół luterański w Polsce decyzją Komisji Teologicznej (niejednogłośnie) orzekł, że nie ma teologicznych przeciwskazań dla ordynacji kobiet. Ta opinia z różnych względów nie przekonała synodałów i to nie jest tak, jak piszą Bem i Makowski, że luteranie „nie zamierzają ordynować kobiet”. Sprawa z pewnością powróci na agendę obrad synodu — mam nadzieję, że szybciej niż później. O reformowanych nie mam zamiaru się wypowiadać.
Kolejnym przekłamaniem w tekście Bema i Makowskiego jest kwestia homoseksualizmu. Otóż biskupi luterańscy, reprezentujący różne opinie, nie polecili żadnej komisji ustosunkowanie się w taki czy inny sposób do kwestii homoseksualizmu, a uczynił to synod wypełniając zalecenia Światowej Federacji Luterańskiej, która poprosiła Kościoły członkowskie o zaopiniowanie dokumentu. Do dziś Synod tego nie uczynił. Miał to uczynić w 2010 roku (podobnie zresztą w sprawie ordynacji kobiet), ale obrady synodu przerwała katastrofa smoleńska. Do sprawy powracano na kolejnych sesjach i dzięki czujności wielu synodałów oraz interwencji wielu duchownych i wiernych (nie tylko członków synodów diecezjalnych) skandalicznie zły, niedopracowany i nieodpowiedzialny w swoich sformułowaniach projekt został skierowany do dalszych prac. W ten sposób Kościół uniknął gigantycznej kompromitacji. Kościół luterański w Polsce nie miał i nie ma obowiązku procedować w jakiejkolwiek kwestii tylko dlatego, że głos w tej sprawie już zabrały Kościoły na Zachodzie. Ten „argument” podnoszony przez Bema i Makowskiego nie zasługuje na to, by nazwać go argumentem.
Bem i Makowski jak lefebryści
Nie odniosłem wrażenia, aby Ko
ściół luterański w Polsce był pozbawiony odwagi. Jak już sygnalizowałem, Kościół ten ma wiele problemów i wyzwań, ale nie jest to Kościół naznaczony bojaźnią. Jeśli już możemy mówić o lęku, to twierdzę, że lęk zdradzają autorzy tekstu, lęk przed katolicyzmem, a jest to lęk, któremu towarzyszy destrukcyjna inercja, czy nawet ucieczka do warownej twierdzy, a więc przeciwieństwo otwarcia, do którego tak bardzo namawiają Kazimierz Bem i Jarosław Makowski. Ta niechęć i lęk przed katolicyzmem zdają się paraliżować jakąkolwiek głębszą refleksję nad problemami Kościoła. To oczywiste, że ‘wróg’ ułatwia wytyczanie celów i własną autoidentyfikację. Tyle tylko, że Kościół rzymskokatolicki w Polsce nie jest ani wrogiem, ani konkurentem Kościoła luterańskiego w Polsce. Jest alternatywą, cenną i ważną, ale nie uczestnikiem konkursu piękności lub wyścigu na najbardziej (anty)postępowy projekt. To właśnie lęk, zlękniona tożsamość nie dostrzegająca piękna wiary ewangelickiej, pomijająca jej dziedzictwo, a także kontekst ekumeniczny jest zagrożeniem dla polskiego ewangelicyzmu. Bem i Makowski zdają się argumentować niczym lefebryści tylko po przeciwnej stronie barykady. Między jednymi a drugimi istnieje dziwne i ciekawe pokrewieństwo ideologiczne: absolutny regres i absolutny postęp – z połączenia obydwu wychodzi poczwarka.
Czytając stwierdzenia zawarte w tekście przypomniałem sobie o anegdotce, którą zacytowałem w recenzji, dotyczącej teologii Rowana Williamsa, o pewnym profesorze teologii, który niedzielne poranki spędzał w hamaku i rozważał, czym jest Kościół, rezygnując z uczestnictwa w niedzielnych nabożeństwach. Tekst Makowskiego i Bema to karykatura tego, co nazywamy Kościołem. To również ostrzeżenie, a także niestety – i o to mam największy żal do autorów – młyn na wodę (posługując się narracją autorów) kościelnego betonu. Sugeruję odwiedzenie parafii i porozmawianie z ludźmi, którzy z własnej nieprzymuszonej woli wstępują do Kościoła. Proszę zapytać ich, czy uważają, iż ich Nowy Dom to przystawka czego- lub kogokolwiek.
Jest jedna kwestia podjęta przez Makowskiego i Bem, która jest mi bardzo bliska. Autorzy namawiają do poruszenia, do działania – myślę, że Kościół poprzez ludzi w parafiach i na różnych szczeblach aktywności kościelnej powinien rzeczywiście zaprotestować, ale w pierwotnym tego słowa znaczeniu. Warto przypomnieć, że etymologia słowa protestanci nie wywodzi się od protestu, ale od składania świadectwa, a więc misji. Mam nadzieję, że Kościół znajdzie sposób na misję pozbawioną lęków i kompleksów, których nie brakuje w tekście Jarosława Makowskiego i Kazimierza Bema. Szczerze jednak wierzę, że ich tekst jest przejawem życzliwości wobec polskiego ewangelicyzmu i nigdy w to nie wątpiłem.
Dariusz Bruncz