Święto Reformacji — święto wiary
- 31 października, 2011
- przeczytasz w 6 minut
Przez wieki Święto Reformacji było dla luteranów kluczowym elementem wyznaniowej identyfikacji i to tak bardzo, że niezauważalnie dokonał się zwrot, który z 31 października 1517 uczynił mit założycielski Kościoła ewangelickiego. Tym samym nastąpiło rozmycie istotnego horyzontu reformacyjnej perspektywy, doszło do przeakcentowania skrajnego indywidualizmu kosztem wspólnoty wiary i to ze szkodą dla samego indywidualizmu i wbrew Lutrowej intencji. Święto Reformacji przyczyniło się do zacementowania żywego ducha reformacyjnego przełomu […]
Przez wieki Święto Reformacji było dla luteranów kluczowym elementem wyznaniowej identyfikacji i to tak bardzo, że niezauważalnie dokonał się zwrot, który z 31 października 1517 uczynił mit założycielski Kościoła ewangelickiego. Tym samym nastąpiło rozmycie istotnego horyzontu reformacyjnej perspektywy, doszło do przeakcentowania skrajnego indywidualizmu kosztem wspólnoty wiary i to ze szkodą dla samego indywidualizmu i wbrew Lutrowej intencji. Święto Reformacji przyczyniło się do zacementowania żywego ducha reformacyjnego przełomu w scholastycznych formułkach i zamknięcia mistyki spotkania z Chrystusem w murach historycznego sentymentalizmu. Jednak to samo Święto Reformacji daje szanse, aby znów powrócić do reformacyjnego proprium.
Błogosławieństwo i przekleństwo Lutra
Nie bez powodu Luter jest twarzą tego, co określamy Reformacją. To właśnie on w poczuciu duszpasterskiej troski o powierzony mu zbór zażądał dyskusji o nadużyciach związanymi ze sprzedażą odpustów, sprzeciwiając się potężnej machinie religijno-polityczno-społecznej, jaką był zachodni Kościół średniowieczny. To niebywałe, że ktoś taki, tak mało znaczący, sięgając do najtrudniejszych obszarów życia duchowego zdołał znów ożywić refleksję nad sensem grzechu i pokuty, przebaczenia i Bożego Miłosierdzia. Mój przyjaciel powiedział dziś: to tak jakby ktoś rzucił dziś rękawicę przeciwko Stanom Zjednoczonym i Chinom razem wziętym. Być może jest w tym odrobina przesady, ale i niejedno ziarno prawdy.
Z pewnością to nie Luter był inicjatorem Reformacji – ma ona wielu ojców i matek. Luter wpisuje się w rząd świadków Ewangelii, którzy przejęci swoim zbawieniem i zbawieniem swoich bliźnich z narażeniem życia chcieli być po prostu chrześcijanami odpowiedzialnymi za powierzony im skarb. Sam Luter jasno określił ten skarb w 62. Tezie: Istotny, prawdziwy skarb kościoła to święta Ewangelia chwały i łaski Bożej. Stąd też Luter jest przede wszystkim świadkiem Ewangelii zanurzonym w dramat swoich czasów, którego późniejsza historiografia – w zależności od punktu widzenia – próbowała uczynić narodowym herosem, niszczycielem chrześcijańskiej jedności, rebeliantem tudzież opatrznościowym mężem pogrążonego „w ciemnym średniowieczu” chrześcijaństwa.
Szkoda czasu na polemikę z wulgarną interpretacją Lutra obecną wciąż w apologetycznej literaturze rzymskokatolickiej, która – co należy gwoli uczciwości zaznaczyć – stanowi raczej skansen niż regułę rzymskiego spojrzenia na augustiańskiego mnicha. Karykaturalny obraz Lutra dyskredytuje się sam w świetle badań historycznych oraz przede wszystkim pism samego reformatora. O wiele bardziej niebezpieczne jest – szczególnie dla duchowych spadkobierców Lutra – traktowanie reformatora jako wiecznie żywego urzędu nauczycielskiego Kościoła, za pomocą którego można, trzeba lub należy uwiarygodnić dobre samopoczucie konfesyjnej rodziny, usypiając prorocką czujność idyllicznym wspominaniem giganta historii, który raz na zawsze orzekł i określił trajektorię kościelnej reformacji.
Luter w całym swoim rozdarciu i niepokoju, a więc Luter oryginalny, a nie ten przyklepany czcigodnym kurzem „luterańskiej ortodoksji”, jest o wiele bardziej ciekawszy i nowoczesny (sic!) niż zacny teolog w profesorskiej todze, który niewzruszenie stoi na pomnikowych cokołach, wskazując statecznie na Pismo Święte. W centrum Święta Reformacji nie stoi Luter i jego dzieło, bo to tak naprawdę nie jego dzieło było, ale w centrum Święta Reformacji stoi Chrystus, a wraz z nim ty i ja nie inaczej jak w obliczu Chrystusa. I właśnie na tym polega zasługa Lutra, która we właściwym tego słowa znaczeniu zasługą nie jest, że zwrócił uwagę i przypomniał dramat i piękno bycia chrześcijaninem, dla którego Bóg stał się zbawieniem w chwili, gdy wiarą ujrzy w Ukrzyżowanym króla chwały.
Lutrowa teologia
Lutrowa teologia jest wielką szkołą chrześcijańskiej duchowości, więcej, głębokiej mistyki, która nie jest zbiorem zamkniętym, szczelnym systemem, ale właśnie refleksją, która obok wielu wad i niedociągnięć posiada inspirującą siłę stawiania coraz to nowych pytań rodzących się w napięciu między wiarą a niewiarą, przeciwieństwami i niedopowiedzeniami, których zwieńczeniem i otwartym dopowiedzeniem jest ukrzyżowany Zbawiciel. Stąd też w pełni utożsamiam się z duńskim teologiem luterańskim Nielsem Henrikiem Gregersenem, który stwierdza, że w przyszłości, a najlepiej już teraz, luterańska teologia powinna zaakceptować regułę, że cytowanie Lutra w odniesieniu do jakiejś opinii nie stwarza automatycznie teologicznej legitymizacji, nawet i szczególnie nie w ‘luterańskiej teologii’. Luterańska refleksja jest znacznie głębsza, nie pozostaje na okopach XVI-wiecznej polemiki, ba, nie jest ‘uwięziona’ w augustiańskiej polemice z Pelagiuszem, ani tym bardziej w sprzeciwie Lutra wobec Tomasza z Akwinu i innych scholastyków tak, a nie inaczej odczytanych. Już teolodzy kojarzeni z konserwatywnym obliczem luteranizmu – Paul Althaus czy Werner Elert, autor słynnej Morfologii luteranizmu, podkreślali, że Luter więcej nauczył się od wschodnich Ojców Kościoła niż ktokolwiek inny z jego epoki. Na tym jednak nie koniec. Luterańska teologia, jeśli chce pozostać duchową przygodą przybliżającą Chrystusa musi na nowo spojrzeć na siebie jako na część wielkiego chrześcijańskiej dziedzictwa.
Trudno nie przyznać rację Gregersenowi oraz wielu innym teologom luterańskim, że to nie doktryna o usprawiedliwieniu wraz ze wszystkimi swoimi ekskluzywnymi terminami (sola) jest rdzeniem luterańskiej teologii. Zbyt rozległe, semantycznie i ontologicznie złożone jest pojęcie usprawiedliwienia, aby można było je umieścić w złotej szkatule i teologicznie adorować. Tym, co jest kluczowe dla Lutrowej teologii to nie nauka o usprawiedliwieniu, ale zbawcza moc Chrystusa, który spotyka człowieka w wydarzeniu Słowa – zwiastowanego i przyjmowanego w sakramentalnej postaci. Owo spotkanie jest niepokojem, walką, czasami marszem przez dolinę wysuszonych kości, ale zawsze pozostaje wędrówką w poszukiwaniu Bożego Miłosierdzia ucieleśnionego w Krzyżu Jezusa Chrystusa.
Święto Reformacji
W kalendarzu liturgicznym Kościoła ewangelicko-augsburskiego 31 października to „Pamiątka Reformacji”. Przyznam, że nie wywołuje to mojego entuzjazmu. Pamiątki mają wartość sentymentalną, są narzędziem, za pomocą którego chwytamy się tego, co było, a nie jest. Oczywiście święto również nie jest najszczęśliwszym terminem, ponieważ zawiera element triumfalizmu, akcjonizmu tudzież biesiadnej atmosfery, a więc wszystko to, czym reformacja nie jest lub przynajmniej nie powinna być. Niemniej jednak Święto wpisuje się o wiele bardziej czytelniej w liturgiczny rytm i skłania do pytania: co świętujemy i dlaczego? Czy świętujemy rozłam Kościoła zachodniego? Czy świętujemy wielki bunt? Być może i takie są motywacje, jednak dzieło Reformacji, o którym tak naprawdę nie wiadomo, kiedy się zaczęło, a o którym wiadomo, że na pewno się jeszcze nie skończyło jest i powinno być świętem wiary, w którym stawiamy sobie fundamentalne pytania. Nie tylko te, które Luter stawiał – m.in. o Boga łaskawego – ale te, które dotykają innych newralgicznych aspektów życia duchowego człowieka osadzonego w świecie początku XXI wieku. Święto Reformacji to święto wiary i Kościoła – to pytanie, co oznacza być chrześcijaninem i ewangelikiem dzisiaj. Czy jest w ogóle sens, by (po)zostać ewangelikiem? To duchowa praca nad sobą.
Moim współwyznawcom z Kościoła ewangelicko-augsburskiego, ale też innym siostrom i braciom w Chrzcie Świętym
, którzy na różne sposoby wspominają i urzeczywistniają dziś historię sprzed 500 lat, oraz tym, którzy widzą w symbolicznej dacie 1517 roku kamień zgorszenia, życzę niezmiennie dobrej i głębokiej refleksji nad tajemnicą Kościoła i przede wszystkim spotkania z Chrystusem. Niech dziś w świątecznej i podniosłej atmosferze oraz w świadomości wielkiej odpowiedzialności i zobowiązania zabrzmią słowa reformacyjnego introitu (92) zaczerpniętego z Listu do Rzymian: Nie wstydzę się Ewangelii Chrystusowej! Alleluja!