\“To liberalne media są winne pedofilii\”
- 13 października, 2013
- przeczytasz w 4 minuty
Rzymskokatoliccy duchowni, zamiast symbolem oczyszczania szeregów Kościoła z pedofilów, stają się materiałem na internetowe memy. Zasłużyli na to. Rzymskokatoliccy duchowni stali się producentami lolcontentu. Nieobytym w internetowym świecie wyjaśniam: „lolcontent” to neologizm oznaczający zabawne treści — złożenie skrótu LOL („lots of laugh” — mnóstwo śmiechu) i content (zawartość). Kiedy ks. Longchamps de Berrier mówi o „bruździe dotykowej” albo kiedy ks. Oko dzieli się myślą skrzydlatą o homoseksualizmie, część publiczności […]
Rzymskokatoliccy duchowni, zamiast symbolem oczyszczania szeregów Kościoła z pedofilów, stają się materiałem na internetowe memy. Zasłużyli na to.
Rzymskokatoliccy duchowni stali się producentami lolcontentu. Nieobytym w internetowym świecie wyjaśniam: „lolcontent” to neologizm oznaczający zabawne treści — złożenie skrótu LOL („lots of laugh” — mnóstwo śmiechu) i content (zawartość). Kiedy ks. Longchamps de Berrier mówi o „bruździe dotykowej” albo kiedy ks. Oko dzieli się myślą skrzydlatą o homoseksualizmie, część publiczności puchnie z oburzenia, a reszta — pęka ze śmiechu. Często wymyślając przy okazji dowcipy.
Apogeum produkcji internetowego lolcontentu nastąpiło jednak niedawno, po niesławnej wypowiedzi abp. Michalika, w której zasugerował, jakoby to dzieci były odpowiedzialne za pedofilię księży. Hierarcha co prawda przepraszał i wyjaśniał, ale było już za późno — fala hejtu (od. ang „hate” — nienawiść) rozlała się po internecie niczym tsunami. Fejkowe (czyli: nieprawdziwe, spreparowane, od ang „fake”) okładki czasopism z tytułami artykułów kierowanymi do „dzieci księżofilów”, dowcipy słowne i rysunkowe, słowem zabawa na całego. Badacz komedii zapewne wskazałby od razu źródło postulowanego komizmu — zasadę odwrócenia. Ironicznie wyśmiewano słowa arcybiskupa, mówiąc o „niebezpiecznych przedszkolakach polujących na kleryków”. Im więcej takich żartów, tym bardziej stają się niesmaczne.
Okładka dowodzonego przez braci Karnowskich pisma „W Sieci”, na której Tomasz Lis w stroju nazistowskiego żołnierza trzyma zakrwawiony (albo, jak twierdzą niektórzy, umazany keczupem) różaniec, wydawała się kolejnym internetowym żartem. Nieźle zrobionym od strony graficznej. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, kiedy okazało się, że to nie żaden fejk, tylko zupełnie prawdziwa okładka najbliższego numeru.
Okazuje się bowiem, że narzekanie ks. Lonchamps de Berrier na cierpienie, jakiego doświadczył w wyniku reakcji na swoje słowa, to nie jest paroksyzm przewrażliwionego histeryka, ale całkiem powszechne w instytucjonalnym Kościele rzymskokatolickim odczucie. Księża są atakowani, Kościół Rzymskokatolicki jest zagrożony. Winne są oczywiście media, które skupiają się wyłącznie na pojedynczych przypadkach księży pedofilów. A przecież wśród pedofilów więcej jest homoseksualistów, niż księży! Nie będę się rozwodził nad porywającą logiką podobnych wywodów — jakby bycie księdzem było orientacją seksualną, skoro przeciwstawia się je byciu homoseksualistą.
Ks. Ireneusz Skubiś z katolickiego tygodnika „Niedziela” uważa, że „ataki na Kościół” mają związek z ogłoszeniem daty kanonizacji Jana Pawła II. Nie zauważa przy tym, że bez działań dziennikarzy TVN, skazany za pedofilię ksiądz nadal pracowałby z dziećmi. Nie przyjmuje do wiadomości, że polski Episkopat wziął się za przygotowanie instrukcji postępowania ws. pedofilów dopiero pod naporem mediów.
Jeszcze do niedawna powszechne było „radzenie sobie” z problemem księży o niezdrowych skłonnościach poprzez przenoszenie ich do kolejnych parafii. Sam abp. Michalik wsławił się obroną pedofila w koloratce, który przez kilkadziesiąt lat molestował dzieci w Tylawie. Nawet skazanemu prawomocnym wyrokiem sądu, pozwolił nadal mieszkać w tej samej miejscowości. Sam Michalik do sprawy się nie odnosi, ale na szczęście media przypomniały jego postawę. Dlatego m.in. trudno uwierzyć w jego tłumaczenie o „lapsusie”.
Wygląda na to, że katoliccy duchowni czują się bardziej poszkodowani medialnymi atakami, niż wykorzystywane dzieci czynami swoich oprawców. Nowa okładka niezależnego periodyku braci Karnowskich mówi: odczepcie się od Kościoła, pedofilia nie jest aż tak wielkim problemem (poza tym biskupi przeprosili!). I pytają, czy te ataki skończą się dopiero wtedy, gdy zaczną ginąć księża. Nie ma sensu zbyt wiele miejsca poświęcać temu intelektualnemu nadużyciu z okładki tabloidu, ale na pytanie odpowiem.
Po pierwsze, to nie Tomasz Lis jest winny pedofilii w Kościele Katolickim. To nie Tomasz Lis udawał, że nic nie wie o wyroku ciążącym na księdzu z własnej diecezji. A mieszanie symboli nazistowskich i katolickich to zwykła dziennikarska gówniażeria. Ci sami ludzie, autorzy jakże niepokorni, pałali świętym oburzeniem na działalność Doroty Nieznalskiej (to ta od penisa na krzyżu) czy instalację Cattelana (to ten od papieża przygniecionego meteorytem).
Po drugie, mam nadzieję, że te medialne ataki nie ustaną, dopóki biskupi, którzy wiedząc o wykorzystywaniu dzieci przez księży, przenosili ich tylko do kolejnych parafii, nie będą musieli sprzedać swoich eleganckich samochodów, by móc wypłacać odszkodowania swoim ofiarom.
„Swoim”, ponieważ ukrywanie przestępcy seksualnego, przenoszenie go do kolejnych parafii czyni biskupa współwinnym. Bleblanie o współczuciu i modlitwie nie wystarczy. Pseudodramatyczne okładki prawicowych tabloidów także.