Uśpione chrześcijaństwo dialogizuje
- 13 grudnia, 2010
- przeczytasz w 4 minuty
Podczas gdy chrześcijanie z bogatych, zachodnich krajów, w których sekularyzacja i patchworkowa religijność zdobywają coraz to nowe obszary, mają się całkiem dobrze, to chrześcijanie z krajów zdominowanych przez islam i jego kulturę nietolerancji lepiej niż ktokolwiek inny wiedzą i odczuwają, czym jest odwaga wyznawania Chrystusa i dlaczego krew męczenników jest widzialnym znakiem Kościoła. W ostatnich dniach światowe media poinformowały o dwóch pastorach z Iranu, którym grozi śmierć za to, że wcześniej […]
Podczas gdy chrześcijanie z bogatych, zachodnich krajów, w których sekularyzacja i patchworkowa religijność zdobywają coraz to nowe obszary, mają się całkiem dobrze, to chrześcijanie z krajów zdominowanych przez islam i jego kulturę nietolerancji lepiej niż ktokolwiek inny wiedzą i odczuwają, czym jest odwaga wyznawania Chrystusa i dlaczego krew męczenników jest widzialnym znakiem Kościoła.
W ostatnich dniach światowe media poinformowały o dwóch pastorach z Iranu, którym grozi śmierć za to, że wcześniej porzucili islam i przyjęli sakrament chrztu świętego. Co jakiś czas docierają do nas wiadomości o wyrokach śmierci, zamachach terrorystyczne na chrześcijańskie szkoły i kościoły. Spirali przemocy i nienawiści towarzyszą niekończące się spotkania dialogistów ze Światowej Rady Kościołów oraz różnych denominacji chrześcijańskich (katolików, ewangelików, anglikanów), którzy zastanawiają się nad tym, jak ładnie poprosić muzułmanów o pomoc i to tak, aby w imię nowych globalnych religii (poprawność polityczna i mulitkulturalizm) nie obrazili się lub nie wszczęli globalnej intifady. Kolejne rundy, kolejne spotkania, kolejne rozmowy, kolejne uzgodnienia przekonanych z przekonanymi, umiarkowanych z umiarkowanymi lub całkiem uśpionymi. Kogo przekonywać i do czego?
W krajach gdzie islam rozwija się niezwykle ekspansywnie lub od wieków ma nienaruszalną pozycję, jest religią skodyfikowanej nietolerancji i agresji. W krajach, do których przyleciał za sprawą gastarbeiterów, ubrał się w szaty umiarkowania, pokoju i miłości. Z takim islamem wyhodowanym w cieplarnianych warunkach europejskich państw opiekuńczych rozmawia się łatwiej, a jeszcze łatwiej można oddać się iluzji, że tak właśnie prawdziwy islam wygląda i taki trzeba wspierać nie bez pomocy funduszy UE. Stwarza się warunki, na które niejednokrotnie nie mogą liczyć sami chrześcijanie – nie tylko ci w Afryce, Katarze, Arabii Saudyjskiej, ale również ci na Starym Kontynencie. Stwarza się przestrzeń sztucznej neutralności światopoglądowej, w której chrześcijaństwo występuje w roli czcigodnego, muzealnego okazu, a islam tudzież inne religie przynoszą powiew egzotyki i tajemniczej świeżości, ciesząc się szczególnym uznaniem i pobłażliwością.
W imię tolerancji, dogmatycznego, w złym słowa tego znaczeniu, hołdowania różnorodności kulturowej w krajach zachodnioeuropejskich prowadzona jest skrajnie zła polityka integracyjna, na przedmieściach miast hodowani są mali terroryści, a dzieci w szkołach finansowanych przez arabskie mocarstwa uczą się jak skutecznie odcinać ręce. To jednak nie ma większego znaczenia – światowi liderzy chrześcijańscy (może z wyjątkiem kilku, którzy zachowali rozsądek i doświadczyli przekleństwa wojny i niszczenia chrześcijaństwa) prowadzą politykę appeasementu wobec islamu – nie tylko rozmawiają z tymi, z którymi nie muszą rozmawiać, ale rozmawiają przyciszonym głosem, mocno niuansują i z wielkim zrozumieniem odnoszą się do wielkiej różnorodności islamu i jego decentralizacji. Bo w końcu, co mogą poradzić na to, że w Iranie wiesza się chrześcijańskich konwertytów, co z tego, że podkłada się bomby pod kościoły i morduje księży – to w końcu nie wina, ani odpowiedzialność mułły z Londynu, Paryża czy Sztokholmu, nawet jeśli przysłany jest bez znajomości innego języka niż ojczysty z kraju, w którym wciąż kamienuje się kobiety, okalecza genitalia małych dziewczynek, a homoseksualistów, chrześcijan karze śmiercią. Najważniejsza jest tolerancja i poszanowanie, bo ktoś może się obrazić.
W tym kontekście, coraz bardziej zmasowanego prześladowania chrześcijan na świecie, międzyreligijne spędy są po prostu groteskowe – przypominają bardziej podpisania warunkowej kapitulacji niźli rozmowy, które miałyby cokolwiek zmienić. Sytuacji chrześcijan na Bliskim Wschodzie nie zmienią uśmiechnięte miny sekretarzy, prezydentów chrześcijańskich maszyn biurokratycznych, ani kolejne deklaracje coraz większej ilości oświeconych biskupów, którzy na dobrą sprawę nie mają już pola manewru i mają świadomość, że zbyt wyraziste słowo wywoła histerię i chór oburzenia, w którym jednym głosem śpiewać będą aktywiści lewicowych partyjek oraz mniej lub oświeceni muzułmanie, powołując się na demokrację (tak bardzo przecież zgodną z duchem islamu, co widać na przykładzie krajów islamskich). A wszystko to w akompaniamencie mediów zatroskanych różnorodnością, parytetami i rozbujaną tolerancją.
A gdzie jest chrześcijańska diaspora na Bliskim Wschodzie? Albo ukrywa się i z drżeniem o życie idzie modlić się do swoich kościołów (jeśli jeszcze stoją) albo ucieka do Europy i Ameryki Północnej, gdzie mało kto jej słucha. W końcu nie wolno niszczyć mitów. Uśpione chrześcijaństwo wciąż dialogizuje. Cieszy się, śpiewa i celebruje multikulturowość i jak ognia boi się słowa ‘misja’, boi się mówić o Chrystusie tak jak to czyniły nasze Matki i Ojcowie w wierze, boi się podnieść głowę, aby nie być oskarżonym o fundamentalizm, islamofobię lub średniowiecznego ducha. Chrześcijaństwo pogrążone w niepewności co do swojej istoty, nie mogące się zdecydować czy jest uniwersalną etyką z elementami metafizyki, globalnym ruchem dobroczynno-ekologicznym czy może świadectwem Bożego Objawienia Boga w Trójcy Przenajświętszej, wycofuje się do katakumb, salonowych umizgów i nienawiści lub sceptycyzmu wobec własnych korzeni, mantrując nieustannie wojny krzyżowe i kolonializm. Takie chrześcijaństwo zjada swój ogon, a w przyszłości obumrze i dobrowolnie zejdzie do podziemia jak aktor, którego sława przerosła rzeczywisty talent.
Dariusz Bruncz