Wyrzucić za burtę i potępić
- 22 czerwca, 2013
- przeczytasz w 3 minuty
Najnowszy dokument Kościoła Ewangelickiego w Niemczech (EKD), dotyczący rodziny, małżeństwa oraz alternatywnych związków międzyludzkich wywołał burzę. Tekst nie jest dokumentem dogmatycznym, nie jest w żaden sposób wyrazem wiary wszystkich Kościołów członkowskich EKD, a mimo to stał się powodem i pretekstem dla potoku nienawiści i moralizatorskiej megalomanii. Dokument liczący ponad 160 stron podejmuje szeroki aspekt tematów, pośród których zagadnienia dotyczące homoseksualizmu i niesformalizowanych partnerstw stanowią drobny […]
Najnowszy dokument Kościoła Ewangelickiego w Niemczech (EKD), dotyczący rodziny, małżeństwa oraz alternatywnych związków międzyludzkich wywołał burzę. Tekst nie jest dokumentem dogmatycznym, nie jest w żaden sposób wyrazem wiary wszystkich Kościołów członkowskich EKD, a mimo to stał się powodem i pretekstem dla potoku nienawiści i moralizatorskiej megalomanii.
Dokument liczący ponad 160 stron podejmuje szeroki aspekt tematów, pośród których zagadnienia dotyczące homoseksualizmu i niesformalizowanych partnerstw stanowią drobny wycinek. Można się z zaprezentowaną narracją zgadzać lub nie i w sumie właśnie po to ten dokument powstał, aby dyskutować nad kształtem rodziny, która w przeciągu wieków i lat zmieniała swoje oblicze i charakter.
Tekst analizuje z perspektywy historycznej zmiany w postrzeganiu, definiowaniu i funkcjonowaniu rodziny. Ważnym aspektem są zagadnienia natury społeczno-prawnej, a centralnym fragmentem dokumentu są „punkty zapalne” polityki rodzinnej ze szczególnym uwzględnieniem zjawiska imigracji, edukacji, relacji międzypokoleniowej, biedy i diakonijnego zaangażowania Kościoła. Dokument jest zbyt obszerny i zbyt złożony, a do tego wsparty badaniami socjologicznego, by móc go spłaszczyć do prostackich konstatacji, sprowadzających się do stwierdzenia: EKD porzuciło chrześcijaństwo.
Nie jestem fanem EKD, który nota bene Kościołem we właściwym sensie nie jest, a raczej wspólnotą Kościołów, zrzeszeniem, w skład którego wchodzą prawdziwe Kościoły o różnej tradycji wyznaniowej, historycznej, pobożnościowej – są tam Kościoły bogate i biedne, szczególnie doświadczone totalitaryzmem, ale też Kościoły, które zasłużyły się w światowej historii chrześcijańskiej misji.
Jednak nie o EKD tutaj chodzi, a nikczemną łatwość, z jaką niektórzy chrześcijanie – identyfikujący się zarówno z Kościołem rzymskokatolickim, jak i ewangelickim – wysuwają oskarżająco palec w moralnym oburzeniu, odmawiając niemieckim ewangelikom czci i wiary. I tak Fronda orzekła, że niemiecki protestantyzm znalazł się poza burtą chrześcijaństwa, a red. Tomasz Terlikowski podsumował: „Pięćset niemal lat po tym, jak Marcin Luter rozpoczął dzieło reformy doskonale już widać, że nie ma takich prawd wiary czy zasad moralnych, których jego uczniowie nie mogliby odrzucić.”
Nie wiem, jak wielkim brakiem pokory i poczuciem niczym nieograniczonej hybris należy się wykazać, aby dokonać takiego podsumowania, pozbawionego jakiejkolwiek uczciwości intelektualnej, teologicznej, faktograficznej i każdej innej. Ścieki reklamowane jako woń chrześcijańskiej ortodoksji wylewane są na ewangelickich chrześcijan w Niemczech, na Kościół Szwecji i inne Kościoły, a samozwańczy apostołowie prawowierności stylizują się na zasmuconych strażników moralności, zanim jeszcze zdążą rozpocząć rozmowę z tymi, którzy do dyskusji zapraszają. Co to za cywilizacja życia i obrony życia, która z taką pogardą i nienawiścią wypowiada się o innych? Mechaniczna łatwość orzekania kto nie jest, a kto jest prawdziwym chrześcijaninem, prawdziwym Kościołem, kto należy do Chrystusa, a kto już do niego nie należy tylko dlatego, że podwórkowe papieżątko, mające dostęp do internetu i trochę wolnego czasu tak właśnie orzekło, jest klasycznym wręcz świadectwem antyświadectwa. W takich sytuacjach łatwo o polaryzację i „pożytecznych idiotów”, którzy zawsze niejako przyciśnięci do muru przez tzw. konserwatywny mainstream, ochoczo ogłoszą samokrytykę. Co do jednego można się zgodzić: chrześcijaństwo jest w regresie, skoro nie potrafi już rozumnie argumentować, a sięga po anatemy.