- 24 lutego, 2024
- przeczytasz w 7 minut
Pastor Adam Ciućka zorganizował prawie 30 konwojów z pomocą humanitarną dla Ukrainy i realizuje projekty pomocowe dla uchodźców. W 2. rocznicę napaści Rosji na Ukrainę opowiada o wojnie i roli chrześcijan.
Świat bez wojny bardzo drażni — rozmowa z pastorem Adamem Ciućką
Pastor Adam Ciućka zorganizował prawie 30 konwojów z pomocą humanitarną dla Ukrainy i realizuje projekty pomocowe dla uchodźców. W 2. rocznicę napaści Rosji na Ukrainę opowiada o wojnie i roli chrześcijan.
Mijają dokładnie 2 lata od wojny Rosji przeciwko Ukrainie. Jak bardzo zmieniła się sytuacja w porównaniu z rokiem poprzednim?
Od dwóch lat większość mojego czasu ogniskuje się na pracy z uchodźcami w Świdwinie oraz na organizowaniu konwojów humanitarnych na tereny przyfrontowe. Przyzwyczailiśmy się do tej wojny – Ukraińcy starają się żyć „normalnie”, bo świat się nie zatrzymał, muszą zarabiać, wychowywać dzieci. Sporo ludzi wyjechało — szczególnie ze wschodniej Ukrainy na zachód kraju i oczywiście do Europy. Z drugiej strony, jeśli chodzi o uchodźców w Polsce, to na początku konfliktu odnosiłem wrażenie, jakby zastygali w oczekiwaniu na to, co się wydarzy, zastanawiali się, kiedy będą mogli wrócić. Zdali sobie jednak sprawę, że muszą dalej żyć i jakoś się urządzić, także w świetle zmieniających się przepisów, dotyczących ich pobytu na terenie Rzeczypospolitej. Stan niepewności pozostał, ale ludzie nauczyli się z tym żyć.
Wielu komentatorów mówi o zmęczeniu wojną, podczas gdy przede wszystkim Ukraińcy mają prawo być wyczerpani tą inwazją. Dostrzegasz wśród Ukraińców oznaki zmęczenia i rezygnacji?
Nie zajmuję się analizą polityczną w Ukrainie. Nie mam na to czasu. Rozmawiając z ludźmi, głownie na wschodzie i południu Ukrainy czy też uchodźcami z tamtych terenów, mam wrażenie, że takie myślenie byłoby politycznym samobójstwem dla każdej władzy na Ukrainie, gdyby chciała usiąść do stołu przygotowanego przez Rosję i odstąpić okupowane tereny. Dużo ludzi stamtąd uciekło, pozostali tam ich bliscy i domy. Ci ludzie mają nadzieje na powrót do swojej ziemi. Z drugiej strony bardzo wielu żołnierzy zginęło, by ta ofiara poszła na marne. Owszem, wszyscy są zmęczeni i każdy by chciał, żeby wojna się jak najszybciej skończyła, szczególnie w obliczu problemów z poborowymi i brakiem amunicji. Ale co ma zrobić Ukraina? Co mają zrobić ludzie, którzy żyją w permanentnym strachu, stanie zagrożenia swojego życia, skonfrontowani z autentyczną chęcią najeźdźców do fizycznego wyeliminowania ich oraz ich państwa? Oni są wyczerpani, ale ludzie muszą się bronić.
Jak wygląda sytuacja chrześcijaństwa na terenach ogarniętych bezpośrednimi działaniami wojennymi? Czy ta wojna doprowadziła do solidarności między Kościołami wobec walki o przetrwanie?
Jako pastor mam głównie perspektywę Kościołów protestanckich, które tam odwiedzam i którym pomagam. Na miejscu współpracujemy jednak z różnymi organizacjami humanitarnymi – zarówno świeckimi, jak i religijnymi, choć przede wszystkim posiadam kontakty wśród Kościołów ewangelikalnych. Nie do końca jestem zaznajomiony z sytuacją prawosławia, niemniej dostrzegam, że Kościoły współpracują przy pomocy humanitarnej. Jestem w stałym kontakcie z Kościołami w Kramatorsku, położonego ok. 20 km od linii frontu, rzut kamieniem od Bachmutu, i widzę masę Kościołów współdziałających przy organizacji i wydawaniu pomocy. Odwiedzamy kościoły w innych częściach Donbasu, w Chersoniu, okolicach Zaporoża, na wschodnim i południowym froncie i wszędzie widać tam raczej współpracę i dobre relacje pomiędzy kościołami. Prawdziwa wojna sprawia, że dotychczasowe wojenki i animozje między chrześcijanami są nie na miejscu.
A duchowo? Jak „dzieje się” chrześcijaństwo w pobliżu okopów, nalotów i ataków artylerii?
Dochodzimy do bardzo praktycznego chrześcijaństwa. Nie koncentruje się ono na odbywaniu świętych liturgii, ale na konkretnej pomocy ludziom, którzy potrzebują dachu nad głową, jedzenia, wody, prądu. Kaplice zamieniane są na miejsca noclegowe dla przesiedleńców. Kościoły, zamiast organizować dodatkowe nabożeństwa, pracują nad udrożnieniem transportu między poszczególnymi ośrodkami lub otwarciem stołówki czy punktu apteczno-ambulatoryjnego. Kościoły zamieniają się w centra, w których jest dostęp do prądu czy studni ze zdatną wodą. Można podładować telefon i zadzwonić do bliskich. Nie oznacza to, że rezygnujemy z warstwy duchowej, ponieważ temu wszystkiemu towarzyszy modlitwa, duszpasterstwo…. Ludzie chcą porozmawiać, zadają pytania.
I co mówią?
Chrześcijanie mają pole do popisu i mogą być wsparciem oraz pocieszeniem dla ludzi rozpaczliwie potrzebujących pomocy. Nie chodzi o wzniosłe słowa, ale po prostu o obecność innych, żeby mogli widzieć, iż nie są sami, osamotnieni czy porzuceni. Oczywiście, pojawiają się pytania o obecność Boga, o sens życia, kiedy nagle tracisz swoich bliskich, dobytek życia i tkwisz w głębokiej traumie. I właśnie tutaj powołaniem chrześcijan jest wskazywanie na Chrystusa.
A co ty odpowiadasz?
Mówię, że w takiej sytuacji głębokiego kryzysu warto być jak Chrystus – to znaczy być dla innych. Nie ma łatwych odpowiedzi, szczególnie wobec dramatycznie skomplikowanych sytuacji, kiedy ludzie widzą jak giną ich najbliżsi. Tak jak Bóg był i jest z nami w Chrystusie, tak i my powinniśmy czynić podobnie, być znakiem tego, że Bóg ich nie opuszcza i posyła nas, Kościół i chrześcijan, abyśmy mogli być dla nich podporą i pocieszeniem. Chrystus po swojej śmierci zstąpił do piekieł, żeby wyprowadzić jeńców z piekła – to jest dzisiaj zadanie chrześcijan w Donbasie czy Chersoniu.
Co najbardziej zapamiętasz do końca życia z tych ostatnich dwóch lat?
Trudno mówić o jednej konkretnej sprawie, ale wiele było takich sytuacji, które mocno odcisnęły na mnie piętno. Rozpacz ludzi w Chersoniu po wysadzeniu tamy w Nowej Kachowce, kiedy Dniepr zalał ich domy, ludzi, którzy walczyli z powodzią, a jednocześnie z drugiej strony byli pod ostrzałem rosyjskich wojsk. Rosjanie trzy kilometry dalej zza linii brzegu chcieli ich powybijać. Mam przed oczyma masę takich historii, ludzi, którzy tracili swoje rodziny. Te twarze i emocje zostają. Ten strach. Pamiętam, jak wjeżdżaliśmy do wiosek niedawno wyzwolonych przez armię ukraińską, wioząc pomoc humanitarną dla ludności cywilnej. Rozdawaliśmy zabawki dzieciom, które się nie cieszą, a w ich oczach widać przerażenie, gdy chowają się za mamą, bo widzą nieznajomego.
Jak często byłeś bezpośrednio narażony na niebezpieczeństwa?
Zasadniczo często, szczególnie, gdy rozpoczynał się – jak to mówią Ukraińcy – obstrzał. Nie raz rakiety spadały dość blisko i musieliśmy się ewakuować do bezpiecznych miejsc. Kilka razy przeżyliśmy ostrzał, gdy jechaliśmy w konwoju i nad głową świstały pociski albo wtedy, gdy musieliśmy nocować w miejscowościach przyfrontowych, gdzie masz świadomość, że w każdej chwili pociski mogą spaść ci prosto na głowę. Tak było też w Bachmucie w listopadzie minionego roku, gdy zawoziliśmy kolejny transport dla ludności cywilnej i odłamki trafiły w nasz samochód.
Jak bardzo zmieniła się twoja służba duchownego w Polsce od początku wojny na Ukrainie? Czy jesteś innym pastorem niż byłeś?
Na pewno zajmuję się wieloma innymi rzeczami, niż dotychczas. Oprócz kierowania zborem i koordynowaniem wszystkiego tego, co się z tym wiąże, to w dużej mierze zajmuję się realizacją różnych projektów, polegających m. in. na integracji uchodźców albo współorganizowaniem konwojów humanitarnymi do strefy konfliktu. Spędziłem sporo czasu w Ukrainie w ciągu tych dwóch lat.
Zmieniła się moja optyka – po powrocie z takich miejsc, gdzie widzisz ludzi nocujących w piwnicach, cieszących się z paczek żywnościowych, bo nie mają już żadnych zapasów, nie mają gazu, bieżącej wody czy prądu i nagle przywozisz butlę albo agregat to zdajesz sobie sprawę, że w obliczu cierpienia na wojnie wiele naszych problemów w świecie bez wojny blednie. One stają się nieistotne. Widzisz skalę zła i nieszczęścia, ludzi walczących o biologiczne przetrwanie, a z drugiej strony stykasz się z problemami w Polsce, które są banalne, a to, co błahe urasta tu do rangi katastrofy to, cóż… ten świat bez wojny bardzo drażni.
To jak odnieść się do biblijnej narracji o pokoju, przekuwania mieczy na lemiesze wobec pożogi wojennej?
To są takie dywagacje snute w ciepełku salonu na miękkim fotelu, dylematy, które zasadniczo nie dotyczą tych, którzy oddają się takim dywagacjom, a ludzi, dla których nie jest to teoretyczna łamigłówka. Gdyby Polska musiała się bronić przed agresją Putina, jestem przekonany, że wielu z tych, którzy zadają takie pytania, nie wahałaby się ani chwili. Broniliby swoich bliskich, domy i siebie przed barbarzyńcami, którzy przychodzą, aby ich zabić, okraść, porwać ich dzieci, a kobiety zgwałcić, bo właśnie na tym polega „specjalna operacja wojskowa”, na tym polega tzw. „wyzwalanie” Ukrainy w wykonaniu Rosjan.
W Ukrainie nie spotkałem się z takimi rozważaniami – ludzie i Kościoły zajęci są ratowaniem życia innych i walką o przeżycie. Gdy ktoś przychodzi cię skrzywdzić to masz nie tylko prawo, ale i obowiązek bronić siebie i innych.
Pastor Adam Ciućka jest duchownym Kościoła Bożego w Polsce, pastorem zboru Chrystusa Dobrego Pasterza w Świdwinie. Wyznanie to jest częścią najstarszego, globalnego Kościoła zielonoświątkowego na świecie (Church of God). Zielonoświątkowcy są obecnie najdynamiczniej rozwijającą się gałęzią chrześcijaństwa na świecie – szczególnie w Ameryce Południowej, Afryce oraz Azji. Pastor Ciućka był również współzałożycielem i redaktorem portalu ekumenizm.pl.