Front nieskończonej wojny
- 6 listopada, 2006
- przeczytasz w 3 minuty
Walka o prawną obronę życia poczętego powraca. Projekt zmiany konstytucji zgłoszony przez LPR, list abp. Józefa Michalika wspierającego ten pomysł czy sobotnia demonstracja zwolenniczek aborcji — to tylko niektóre z symptomów tego procesu. I choć trwają próby zamrożenia (pod pretekstem wierności kompromisowi zawartemu 13 lat temu) tej dyskusji, to niewiele wskazuje na to, by mogło się to udać. Wezwanie abp. Michalika, który jednoznacznie wskazał, że “wszyscy politycy, publicyści i poszczególni […]
Walka o prawną obronę życia poczętego powraca. Projekt zmiany konstytucji zgłoszony przez LPR, list abp. Józefa Michalika wspierającego ten pomysł czy sobotnia demonstracja zwolenniczek aborcji — to tylko niektóre z symptomów tego procesu. I choć trwają próby zamrożenia (pod pretekstem wierności kompromisowi zawartemu 13 lat temu) tej dyskusji, to niewiele wskazuje na to, by mogło się to udać. Wezwanie abp. Michalika, który jednoznacznie wskazał, że “wszyscy politycy, publicyści i poszczególni obywatele, na miarę swoich możliwości mają obowiązek popierania ochrony życia i zabiegania o to, aby inni je popierali”, nie pozostawia bowiem zbyt wielkiego pola manewru politykom (ale i publicystom), którzy chętnie powołują się na swój katolicyzm — przekonuje na łamach dzisiejszej “Rzeczpospolitej” redaktor naczelny Ekumenicznej Agencji Informacyjnej.
Zajęcie jednoznacznego stanowiska w sprawie sporu o aborcję wymuszają także ostatnie doniesienia medialne o traktowaniu płodów z wadami rozwoju w warszawskim szpitalu, które pokazują (aż nazbyt dosłownie), do jakich skutków prowadzi nawet tak ograniczona jak polska akceptacja aborcji.
Z doniesień “Życia Warszawy” wynika, że przynajmniej część nienarodzonych dzieci, które — zdaniem lekarzy — miały być niezdolne do życia, było w stanie przetrwać zabieg aborcyjny (dokonywany w późnym okresie ciąży pod pretekstem obumarcia płodu). — Te, które przeżyły sztuczne poronienie, były zawijane w serwetę i odkładane na szafę, gdzie przez jakiś czas się ruszały, a czasem kwiliły. Nikt ich nie badał i tylko czekaliśmy, aż umrą — mówiła w warszawskiej prokuraturze pielęgniarka, która w 1997 r. była świadkiem takich wydarzeń.
Jednym słowem, dziecko rodziło się, nikt go nie badał i pozwalano mu umrzeć… Ale to nie ta opowieść jest w tej sprawie najbardziej szokująca, lecz opinie prawników. Ich zdaniem w tej sytuacji nie może być mowy o zabójstwie ani nawet o rażącym naruszeniu obowiązków lekarskich. — Być może jest to tzw. urzędnicze zaniechanie, bo lekarze są funkcjonariuszami publicznymi — mówił Maciej Kujawski, rzecznik warszawskiej prokuratury. Ta opinia, choć wydaje się zaskakująca, ma jednak pełne uzasadnienie prawne. Polska ustawa o ochronie płodu ludzkiego dopuszcza bowiem usunięcie płodu w sytuacji, gdy jest on ciężko zdeformowany. Jeśli zatem lekarze dojdą do wniosku, że tak jest — mają pełne prawo do przeprowadzenia zabiegu przerwania ciąży.
Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy w efekcie ich działań nie dojdzie do śmierci dziecka i gdy urodzi się ono żywe. Czy wówczas należy je ratować? A może trzeba, kończąc zaplanowane przez siebie działania, pozwolić mu umrzeć? Tyle że wówczas powstaje jeszcze jedno pytanie: Co z sytuacją, gdy urodzone dziecko, choć chore, jest jednak zdolne do samodzielnego życia? Czy wtedy — ze względu na jego niepełnosprawność, także można je pozostawić w oczekiwaniu na śmierć? To właśnie są realne dylematy, które stawia przed nami obowiązująca ustawa.
(…)
Już tylko te dwa przykłady pokazują, że u podstaw obowiązującej obecnie w Polsce ustawy chroniącej życie leży myślenie eugeniczne — wartościujące osobę ludzką ze względu na jej stan zdrowia.
Całość tekstu na łamach dziennika “Rzeczpospolita”.