Społeczeństwo

Jedna prosta reguła


Popa­da­nie z jed­nej skraj­no­ści w dru­gą – tak moż­na­by w skró­cie scha­rak­te­ry­zo­wać atmos­fe­rę wytwo­rzo­ną przez „spra­wę Wiel­gu­sa”. I nie cho­dzi przy tym jedy­nie o to, że róż­nie oce­nia się głów­ne­go „akto­ra” (bo to w koń­cu nor­mal­ne), ale rów­nież dla­te­go, że tak nie­daw­ni zwo­len­ni­cy wol­no­ści sło­wa nie­jed­no­krot­nie zer­ka­ją coraz czę­ściej w kie­run­ku jakie­goś rodza­ju cen­zu­ry. Jed­ni dla­te­go, bo ostat­nia afe­ra dotknę­ła bole­śnie ich insty­tu­cji (jakoś wcze­śniej im to było nie w smak), inni dla­te­go, bo są wro­ga­mi lustra­cji i dla­te­go […]


Popa­da­nie z jed­nej skraj­no­ści w dru­gą – tak moż­na­by w skró­cie scha­rak­te­ry­zo­wać atmos­fe­rę wytwo­rzo­ną przez „spra­wę Wiel­gu­sa”. I nie cho­dzi przy tym jedy­nie o to, że róż­nie oce­nia się głów­ne­go „akto­ra” (bo to w koń­cu nor­mal­ne), ale rów­nież dla­te­go, że tak nie­daw­ni zwo­len­ni­cy wol­no­ści sło­wa nie­jed­no­krot­nie zer­ka­ją coraz czę­ściej w kie­run­ku jakie­goś rodza­ju cen­zu­ry. Jed­ni dla­te­go, bo ostat­nia afe­ra dotknę­ła bole­śnie ich insty­tu­cji (jakoś wcze­śniej im to było nie w smak), inni dla­te­go, bo są wro­ga­mi lustra­cji i dla­te­go uwa­ża­li­by oni ogra­ni­cze­nia za przy­dat­ne narzę­dzie jej zasto­po­wa­nia. Jesz­cze inni napraw­dę zda­ją sią wie­rzyć, że odgór­ne ogra­ni­cze­nia nie dopro­wa­dzą do gwał­ce­nia wol­no­ści sło­wa. A inni jesz­cze za dobrą mone­tę przyj­mu­ją same jedy­nie dekla­ra­cje dobrej woli kon­kret­nych insty­tu­cji, nie trosz­cząc się o pod­da­nie ich prak­tycz­ne­mu testo­wi.

„Epi­sko­pat sta­nął ponad nie­doj­rza­ły­mi zagryw­ka­mi „redak­to­rów”” – suge­ru­je Rol­land Tetler, Autor ostat­nio zamiesz­czo­ne­go w tym Ser­wi­sie arty­ku­łu. Oj, czyż­by? Gdy­by istot­nie tak było, to lustra­cja w koście­le była­by prze­pro­wa­dzo­na już wie­le lat temu, bez cze­ka­nia na publi­ka­cję w „Gaze­cie Pol­skiej”, ba – bez cze­ka­nia nawet na powsta­nie samej „Gaze­ty Pol­skiej” kil­ka­na­ście lat temu. Nie trze­ba było cze­kać nawet na powsta­nie IPN. Bo po co? Jeśli ktoś chce roz­li­czyć wła­sną prze­szłość, to nie musi cze­kać na ini­cja­ty­wy z zewnątrz. Same­mu „zaka­sać ręka­wy” prze­cież wol­no. Nie­je­den z byłych inter­no­wa­nych (a byli wśród nich nawet nie­raz t.zw. pro­ści ludzie, bez wiel­kiej „siły prze­bi­cia” i bez konek­sji we wła­dzach) uzy­ski­wał wgląd do swo­jej tecz­ki po 1989 roku, jeśli tyl­ko tego chciał (przy­zna­ję, że ja tego oso­bi­ście nie zro­bi­łem… nara­zie. No, ale nie jestem „oso­bą publiczną”…No i nicze­go spe­cjal­nie inte­re­su­ją­ce­go nie spo­dzie­wam się tam zna­leźć). Kto tego bro­nił epi­sko­pa­to­wi? Czy zna­ko­mi­cie wewnętrz­nie zor­ga­ni­zo­wa­na hie­rar­chia kościel­na nie była w sta­nie prze­pro­wa­dzić cze­goś podob­ne­go? Prze­cież teraz twier­dzi ona, że jak naj­bar­dziej jest w sta­nie to zro­bić, więc dla­cze­go było to „nie­moż­li­we” wcze­śniej? Struk­tu­ra wewnętrz­na kościo­ła nie ule­gła prze­cież prze­bu­do­wie pomię­dzy 20 grud­nia 2006 a poło­wą stycz­nia 2007… A jed­nak zwle­ka­no do ostat­ka, dosłow­nie aż do ostat­niej minu­ty… Nawet utwo­rze­nie IPN nie­wie­lu tam otrzeź­wi­ło, choć od począt­ku było jasne, że IPN utwo­rzo­no m.in. z myślą o zaj­mo­wa­niu się „taki­mi” kwe­stia­mi. Coraz poważ­niej­sze per­so­ny w życiu publicz­nym Pol­ski zaczę­ły (wresz­cie!) być roz­li­cza­ne rów­nież i z tego, co jak naj­bar­dziej pra­gnę­ły ukryć. Wice­pre­mier­ka w rzą­dzie Jaro­sła­wa Kaczyń­skie­go musia­ła przejść cały swój „orde­al”, łącz­nie z publicz­nym pro­ce­sem lustra­cyj­nym (a mniej jej zarzu­ca­no niż póź­niej arcy­bi­sku­po­wi…). Wte­dy też się nie „ruszo­no”. Dopie­ro publi­ka­cja w „Gaze­cie Pol­skiej” (chwa­ła temu pismu!) zaczę­ła wresz­cie coś zmie­niać na lep­sze. Powiedz­my sobie otwar­cie: bez tej publi­ka­cji posą­dzo­ny o wie­lo­let­nią współ­pra­cę z bez­pie­ką został­by metro­po­li­tą i nikt nie zamie­rzał­by go odwo­ły­wać ani nawet lustro­wać… Ostat­nia wypo­wiedź nun­cju­sza ten sce­na­riusz jedy­nie w peł­ni potwier­dza. Abp Wiel­gus sam też ani niko­go by nie prze­pra­szał, nie wyra­żał­by żad­nej skru­chy ani by ze swej funk­cji nie zamie­rzał rezy­gno­wać. Aż do ostat­ka nie zamie­rzał rezy­gno­wać, nie pró­buj­my o tym zapo­mi­nać. „Gaze­ta Pol­ska” ma szan­sę zapi­sać się w anna­łach jako siła zdol­na do prze­pro­wa­dze­nia zmia­ny, któ­rej żaden poprzed­ni rząd nie doko­nał (bo obec­ny to osob­na spra­wa), choć nie jest ona ani wła­dzą poli­tycz­ną ani ducho­wą, a jedy­nie tygo­dni­kiem o śred­nim zasię­gu. Kto wie, może oka­że się, że wywar­ła ona pozy­tyw­ny wpływ rów­nież na posta­wę epi­sko­pa­tu. Jej przy­kład poka­zu­je jak waż­ną rolę odgry­wa­ją media i że nało­że­nie im kagań­ca będzie ozna­cza­ło jedy­nie kon­ty­nu­ację trwa­ją­ce­go o wie­le dzie­się­cio­le­ci za dłu­go utrzy­my­wa­nia „gry pozo­rów”, w któ­rej przy­wód­ca­mi byli ci, któ­rzy na to nie zasłu­gi­wa­li, bo tak ład­nie dało się mani­pu­lo­wać ich życio­ry­sa­mi.Spek­takl, któ­ry roz­gry­wał się do nie­daw­na w Pol­sce w kwe­stii lustra­cji, przy­po­mi­nał raczej cyrk pełen zwo­dze­nia i cią­gnię­cia publi­ki za nos: gada­no i gada­no o lustra­cji przez całych kil­ka­na­ście lat i guzik przy tym robio­no. Albo poli­ty­cy i dzia­ła­cze byli kom­plet­ny­mi fajt­ła­pa­mi (o co oso­bi­ście ich nie podej­rze­wam…), albo też cho­dzi­ło im tyl­ko o pokie­ro­wa­nie tym pro­ce­sem tak, aby go w koń­cu sku­tecz­nie nie prze­pro­wa­dzić (i tego to z kolei jestem po tych latach nie­mal pewien…). Jest teo­re­tycz­nie jesz­cze inna moż­li­wość (i moja podejrz­li­wość „wytre­no­wa­na” w cią­gu lat przez powy­żej wspo­mnia­ną „ciu­ciu­bab­kę” tej moż­li­wo­ści rów­nież nie wyklu­cza…), że liczo­no może na jakiś mało sym­pa­tycz­ny „wybuch” lustra­cyj­ny – na przy­kład w mediach wła­śnie (ot, ktoś nie­win­nie został­by pomó­wio­ny o Bóg wie co…). Ten „wybuch”, kom­bi­no­wa­ny z poto­kiem innych, mało zna­czą­cych i coraz nud­niej­szych pomó­wień ze stro­ny ludzi nie posia­da­ją­cych (ukry­wa­nej gdzie indziej) infor­ma­cji, wyko­rzy­sta­ny był­by do akcji prze­ciw lustra­cji, aby ją jak naj­sku­tecz­niej publicz­nie skom­pro­mi­to­wać (by uwie­rzo­no, tak jak pew­na Autor­ka w sąsied­niej stro­nie eku­me­nicz­nej, że jest pomysł jeden- zemsta, zemsta, zemsta”) i – w rezul­ta­cie – zasto­po­wać lub przy­naj­mniej ogra­ni­czyć pla­no­wa­ny­mi zaka­za­mi po hasłem „zmia­ny pra­wa pra­so­we­go” czy „ochro­ny ludz­kiej god­no­ści”. Opi­nia publicz­na ma pra­wo wie­dzieć kim są jej przy­wód­cy i co sobą repre­zen­tu­ją w roz­ma­itych (w tym rów­nież w trud­nych) oko­licz­no­ściach i bez swo­bo­dy mediów się tutaj, tak nawia­sem, abso­lut­nie nie obę­dzie. To uwa­ga ogól­na. Nato­miast pry­wat­nie mogę dorzu­cić jesz­cze jed­ną: mnie też pró­bo­wa­no skło­nić do tego, abym został kon­fi­den­tem SB. Było to pod­czas prze­słu­cha­nia krót­ko po wpro­wa­dze­niu sta­nu wojen­ne­go. Z mety odmó­wi­łem i nie uwa­żam się z tego powo­du za szcze­gól­nie odważ­ne­go. Nie pod­pi­sa­łem też „dekla­ra­cji lojal­no­ści”, więc wylą­do­wa­łem w „inter­na­cie” na kil­ka mie­się­cy. Byłem wów­czas młod­szy niż był Wiel­gus, gdy jego skap­to­wa­no. Nie sta­ła też za mną potęż­na hie­rar­chia kościel­na, mogą­ca natych­miast inter­we­nio­wać w mojej oso­bi­stej spra­wie. I dla­te­go nie potra­fię uwa­żać ze swej stro­ny za wyma­ga­nie zbyt wygó­ro­wa­ne, by wie­dzieć jed­nak, jak w tym samym cza­sie zacho­wy­wa­li się nasi przy­wód­cy (i to nie tyl­ko poli­tycz­ni, bo ducho­wi jak naj­bar­dziej rów­nież), czy­li ludzie, któ­rzy uczy­ni­li swo­ją zawo­do­wą powin­no­ścią poucza­nie innych jak mają żyć, jak postę­po­wać i według jakich zasad.Z wie­lo­ma już ludź­mi się sty­ka­łem. Ale nigdy nie natra­fi­łem na takich, któ­rzy tak napraw­dę byli­by skłon­ni do postę­po­wa­nia za lide­ra­mi o „krę­go­słu­pach” bar­dziej mięk­kich niż ich wła­sne. Jeśli ktoś jest za mięk­ki, to się nie nada­je na przy­wód­cę i koniec. Wiel­gus się nie nada­je i bar­dzo dobrze się sta­ło, że nim jed­nak nie jest. Może jesz­cze się pod­bu­du­je tak, że ten „miecz Damo­kle­sa” mu jesz­cze na dobre wyj­dzie. Oby tak się sta­ło, bo uwa­żam, że od przy­wód­ców moż­na – a nawet nale­ży- wyma­gać cze­goś wię­cej niż sła­bo­ści, dzie­siąt­ków lat zakła­ma­nia (40 lat! To prze­cież dłu­żej niż więk­szość z piszą­cych tutaj w ogó­le żyje!) oraz na koniec załza­wie­nia. Klę­ska nie­jed­no­krot­nie potra­fi stać się zaczy­nem popra­wy i wybit­no­ści. Dla­te­go też nie nale­ży uwa­żać Wiel­gu­sa za stra­co­ne­go. Z dru­giej jed­nak stro­ny dobrze by było też trak­to­wać go jak męż­czy­znę, a nie jak roz­be­cza­ne­go pię­cio­lat­ka w pia­skow­ni­cy. Nie­któ­rzy nasi publi­cy­ści nie­raz prze­sa­dza­ją i na taką modłę. Oso­bi­ście nie zamie­rzam go „otu­lić” (to dosłow­ny cytat) jakim­kol­wiek eufe­mi­stycz­nym „płasz­czem” (a może go wręcz jesz­cze „utu­lić” i „ulu­lać”?). Inni doda­ją, że dla nich nie jest naj­gor­sze to, co ten czło­wiek robił, ale to, że się nie chciał przy­znać. To cie­ka­we stwier­dze­nie, bo żaden z nas (a więc rów­nież żaden z wyra­zi­cie­li takiej opi­nii) jesz­cze nie wie co tak napraw­dę on robił. Dla nich „spra­wa Wiel­gu­sa” jest zamknię­ta, bo nie jest jed­nak metro­po­li­tą.


Oso­bi­ście przy­znam, że dla mnie dopie­ro się ona zaczę­ła. Krzy­kli­wa reak­cja mediów dała dopie­ro począ­tek całej spra­wie, a nie koniec. Teraz dopie­ro jest czas, aby wyja­śnić bar­dziej szcze­gó­ło­wo na czym pole­ga­ła współ­pra­ca, któ­ra według pew­nych doku­men­tów trwać mia­ła ponad 20 lat. Może w grun­cie rze­czy nie­wie­le złe­go z całej tej afe­ry wyni­ka. Ale wła­śnie dla­te­go potrze­ba kon­ty­nu­acji całej spra­wy – i infor­mo­wa­nia opi­nii publicz­nej na bie­żą­co. Odno­si się wra­że­nie, że tak „oskar­ży­cie­le” Wiel­gu­sa jak i jego „obroń­cy” pole­ga­ją tyl­ko i wyłącz­nie na zawar­to­ści zna­nej obec­nie „tecz­ki” tego czło­wie­ka z SB. Bisku­pi pol­scy zade­kla­ro­wa­li ostat­nio, że nie boją się lustra­cji i że zosta­nie ona prze­pro­wa­dzo­na. Przyj­mu­jąc tę dekla­ra­cję z zado­wo­le­niem, nie wpa­daj­my jed­nak w eufo­rię. Widocz­ne jest bowiem jak na dło­ni, że jest to sta­no­wi­sko dosłow­nie wymu­szo­ne dopie­ro teraz. No i lepiej pocze­kać na rezul­ta­ty, by zna­cze­nie i war­tość tej dekla­ra­cji móc oce­nić wła­ści­wie. Ostat­nie tygo­dnie (a nawet mie­sią­ce) poka­za­ły bowiem dowod­nie, że bisku­pom – tak jak i innym ludziom – nale­ży uważ­nie patrzeć na ręce.Zmia­na pra­wa?Przy­znam szcze­rze, że mnie nie dzi­wi już nie­cier­pli­wość nie­jed­ne­go zwo­len­ni­ka lustra­cji (choć dale­ki jestem od pochwa­la­nia każ­dej jej meto­dy…). Ten ich rady­ka­lizm mamy do zawdzię­cze­nia tym wszyst­kim, któ­rzy pro­ces ten hamo­wa­li przez zde­cy­do­wa­nie zbyt dłu­go. To oni są naj­lep­szy­mi sojusz­ni­ka­mi dzi­kiej lustracji.Aby mieć pew­ność, że nie będzie żad­nej „dzi­ko­ści”, to naj­le­piej cały pro­ces prze­pro­wa­dzić szyb­ko, otwar­cie (!) i bez ocią­ga­nia. I nie jest w tym celu koniecz­na jaka­kol­wiek zamia­na obec­ne­go pra­wa pra­so­we­go. Wystar­czy wpro­wa­dzić w nim jed­ną popraw­kę:Jeże­li jaka­kol­wiek oso­ba zosta­je zaata­ko­wa­na na łamach jakiej­kol­wiek gaze­ty, jakie­go­kol­wiek perio­dy­ku czy na ante­nie jakiej­kol­wiek roz­gło­śni radio­wej czy pro­gra­mu tele­wi­zyj­ne­go, to wów­czas przy­słu­gi­wać jej będzie gwa­ran­to­wa­ne pra­wo repli­ki na tych­że samych łamach czy w tym samym pro­gra­mie i to z zagwa­ran­to­wa­niem takiej samej ilo­ści miej­sca na tych łamach czy cza­su ante­no­we­go w pro­gra­mie, jakich uży­to do ata­ku. Redak­cja będzie mia­ła nie­odwo­łal­ny obo­wią­zek zamiesz­cze­nia repli­ki i to w tej for­mie, jaką oso­ba taka uzna za wła­ści­wą. Po krót­kim cza­sie spa­dać zacznie licz­ba ata­ków per­so­nal­nych. I to bez koniecz­no­ści cią­ga­nia się wza­jem­ne­go po sądach i prze­ści­ga­nia w pie­niac­twie. To jedy­na meto­da na uzdro­wie­nie atmos­fe­ry w dzien­ni­kar­stwie pod tym wzglę­dem. Jedy­na w każ­dym razie, któ­ra nie jest moty­wo­wa­na korzy­ścią jakich­kol­wiek grup inte­re­su. Wszel­kie inne dzia­ła­nia będą nosi­ły zna­mię ogra­ni­cza­nia swo­bo­dy wypo­wie­dzi i zamiesz­cza­nia mate­ria­łów, gdyż – i o to moż­na­by się wręcz zało­żyć bez ryzy­ka prze­gra­nej – jakie­kol­wiek inne roz­wią­za­nia będą pró­bą oraz wyni­kiem obro­ny inte­re­sów tych grup i insty­tu­cji, któ­re uczest­ni­czyć będą w ich usta­na­wia­niu. Wyglą­da raczej na to, że mamy do czy­nie­nia z pró­bą wyko­rzy­sta­nia wrza­wy dla wpro­wa­dze­nia z powro­tem, nie­ja­ko „kuchen­nym wej­ściem”, „wyko­pa­nej” ofi­cjal­nie „wyj­ściem fron­to­wym” parę­na­ście lat temu cen­zu­ry…Dariusz Bruncz, jeden z Redak­to­rów tego Ser­wi­su, napi­sał tu nie­daw­no o „kako­fo­nii dźwię­ków” medial­nych w związ­ku z ostat­nią spra­wą. No tak, ale cze­go się spo­dzie­wać w warun­kach swo­bo­dy wypo­wie­dzi? Prze­cież nie „sym­fo­nii”, bo taka może zostać „skom­po­no­wa­na” przez jed­ne­go „kom­po­zy­to­ra” i wyko­na­na pod batu­tą jed­ne­go „dyry­gen­ta”. Wte­dy wszyst­ko ide­al­nie do sie­bie pasu­je. Jeden dźwięk ma swój logicz­ny ciąg w innym. Dla naj­mniej wybred­nych „słu­cha­czy” są moc­ne dźwię­ki „bęb­nów”, „tale­rzy”, „trąb” i „heli­ko­nów”. Bar­dziej wyra­fi­no­wa­ni chło­ną deli­kat­ne gamy będą­ce dzie­łem „fle­tów”, „skrzy­piec” i „harf”. Wszyst­kie instru­men­ty pięk­nie zgra­ne. A ostat­ni akord (i osąd!) pocho­dzi od cen­tral­nej gaze­ty kra­jo­wej. W „kako­fo­nii” też sły­chać i „skrzyp­ce” i „trą­by”, ale nie ma tego porząd­ku, bo każ­dy „instru­ment” gra nie­ja­ko w swo­im imie­niu (lub swe­go mocodawcy).Czytelnikom pozo­staw­my wybór odno­śnie tego któ­ra gaze­ta w Pol­sce była ostat­nio któ­rym z powyż­szych „instru­men­tów muzycz­nych”. Tak czy owak oso­bi­ście opo­wia­dam się jed­nak mimo wszyst­ko (bo nie zamy­kam oczu!) za „kako­fo­nią”. Jest bar­dziej natu­ral­na. Tak jak bar­dziej natu­ral­na jest popraw­ka mają­ca na celu zmniej­sze­nie licz­by bez­pod­staw­nych ata­ków per­so­nal­nych w mediach meto­dą samo­re­gu­la­cji i przy jed­no­cze­snej ochro­nie pra­wa swo­bo­dy wypo­wie­dzi niż jakie­kol­wiek upo­rząd­ko­wa­nie odzwier­cie­dla­ją­ce jedy­nie poli­tycz­ny układ sił i inte­re­sów gru­po­wych poprzez ogra­ni­cze­nie takiej swobody.Michał Moni­kow­ski

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.