Społeczeństwo

My jesteśmy najlepsi, czyli kilka słów o apologetycznej propagandzie


Coraz czę­ściej moż­na usły­szeć z wie­lu stron eku­me­nicz­ne­go muru zatro­ska­nie, zaże­no­wa­nie, ale tak­że znie­cier­pli­wie­nie bra­kiem spek­ta­ku­lar­nych postę­pów w dia­lo­gu eku­me­nicz­nym. Mimo wie­lu dekla­ra­cji, wznio­słych i chy­ba potrzeb­nych gestów Kościo­ły chrze­ści­jań­skie pozo­sta­ją w swo­ich teo­lo­gicz­nych warow­niach, a teo­lo­go­wie, któ­rzy robią wszyst­ko, by prze­ła­mać impas w eku­me­nicz­nym bra­ta­niu się, trak­to­wa­ni są nie­raz z natręt­ną podejrz­li­wo­ścią. Nie bra­ku­je wciąż tak zwa­nych „kon­ser­wa­ty­stów”, któ­rzy marzą o powro­cie do reli­gij­ne­go apar­the­idu i kościel­nej Niby-lan­dii, ode­rwa­nej […]


Coraz czę­ściej moż­na usły­szeć z wie­lu stron eku­me­nicz­ne­go muru zatro­ska­nie, zaże­no­wa­nie, ale tak­że znie­cier­pli­wie­nie bra­kiem spek­ta­ku­lar­nych postę­pów w dia­lo­gu eku­me­nicz­nym. Mimo wie­lu dekla­ra­cji, wznio­słych i chy­ba potrzeb­nych gestów Kościo­ły chrze­ści­jań­skie pozo­sta­ją w swo­ich teo­lo­gicz­nych warow­niach, a teo­lo­go­wie, któ­rzy robią wszyst­ko, by prze­ła­mać impas w eku­me­nicz­nym bra­ta­niu się, trak­to­wa­ni są nie­raz z natręt­ną podejrz­li­wo­ścią. Nie bra­ku­je wciąż tak zwa­nych „kon­ser­wa­ty­stów”, któ­rzy marzą o powro­cie do reli­gij­ne­go apar­the­idu i kościel­nej Niby-lan­dii, ode­rwa­nej od ele­men­tar­ne­go poczu­cia rze­czy­wi­sto­ści. (Bez)krwawe sto­sy dla nie­po­kor­nych, uniesz­ko­dli­wia­nie w bia­łych ręka­wicz­kach, czy też naj­zwy­klej­sza dys­kre­dy­ta­cja „prze­ciw­ni­ka” są tyl­ko nie­któ­ry­mi spo­so­ba­mi na kościel­ne odcza­ro­wa­nie „upa­dłe­go świa­ta”.

Mimo trwa­ją­ce­go od kil­ku­dzie­się­ciu lat dia­lo­gu eku­me­nicz­ne­go wciąż ist­nie­ją ini­cja­ty­wy, któ­re sta­ra­ją się roz­pacz­li­wie cof­nąć czas eku­me­nicz­ne­go prze­ło­mu. Zamiast otwar­to­ści na ina­czej wie­rzą­ce­go pro­po­nu­je się tyra­dę apo­lo­ge­tycz­nych hase­łek, uzur­pu­jąc sobie tym samym Boże powo­ła­nie do wystę­po­wa­nia w obro­nie naj­więk­szych świę­to­ści. Otwar­tość zosta­je natych­miast napięt­no­wa­na jako zdra­da lub zama­zy­wa­nie toż­sa­mo­ści i to bez więk­szej reflek­sji nad tym, co tak napraw­dę decy­du­je ore­li­gij­nej toż­sa­mo­ści chrze­ści­ja­ni­na.

Bar­dzo łatwo i szyb­ko moż­na zre­du­ko­wać bogac­two wła­snej tra­dy­cji teo­lo­gicz­nej do pro­stac­kie­go sys­te­mu wie­rzeń opar­te­go na spo­la­ry­zo­wa­nym obra­zie rze­czy­wi­sto­ści. Świat się sypie, reli­gia umie­ra, więc tyl­ko my może­my ura­to­wać wszyst­ko i wszyst­kich przed zgu­bą.

Sche­ma­tycz­ny, wręcz banal­ny podział na myoni potę­gu­je nie tyl­ko wza­jem­ną wro­gość i wyob­co­wa­nie, ale i zdu­mie­nie tych, któ­rzy z nie­śmia­ło­ścią i zacie­ka­wie­niem przy­pa­tru­ją się wyznaw­com Jed­ne­go Chry­stu­sa, toczą­cym kon­fe­syj­ną woj­nę o dusze nie­zde­cy­do­wa­nych.

Na ryn­ku wydaw­ni­czym ist­nie­je wie­le pozy­cji książ­ko­wych, infor­mu­ją­cych o feno­me­nie kon­wer­sji. W więk­szo­ści rzym­sko­ka­to­lic­kich i pro­te­stanc­kich publi­ka­cji obo­wią­zu­je podob­ny sche­mat: uka­zy­wa­nie mniej lub bar­dziej idyl­licz­ne­go dzie­ciń­stwa, w któ­rym reli­gia wyssa­na jest z mle­kiem mat­ki, następ­nie bez­tro­ska mło­dość, pierw­sze kry­zy­sy wia­ry, decy­zja za taką czy inną „opcją” reli­gij­ną poprze­dzo­na inten­syw­ny­mi poszu­ki­wa­nia­mi, kolej­ny kry­zys, aż w koń­cu ducho­wa piel­grzym­ka koń­czy się w tym wytę­sk­nio­nym, choć nie zawsze uświa­do­mio­nym, „Domu Ojca”, gdzie panu­je peł­na har­mo­nia, a wszy­scy ci, któ­rzy w nim nie są lub „jesz­cze” nie dotar­li, spra­wia­ją wra­że­nie błęd­nych, zagu­bio­nych tuła­czy, któ­rzy tak napraw­dę nie zazna­li peł­ni życia.

Tak­że w inter­ne­cie peł­no jest apo­lo­ge­tycz­nych stron, któ­re w nie­wy­bred­ny spo­sób uka­zu­ją wybiór­czą „praw­dę” o innych chrze­ści­ja­nach, nie zapo­mi­na­jąc przy tym o doce­lo­wej ide­ali­za­cji wła­snej tra­dy­cji. Dla uwia­ry­god­nie­nia stra­te­gii mar­ke­tin­go­wej w uświę­co­nej wal­ce o zagu­bio­ne duszycz­ki here­ty­ków, schi­zma­ty­ków lub tych, któ­rzy nie pozna­li jesz­cze Pana Jezu­sa, mimo iż uwa­ża­ją, że go dobrze zna­ją, dorzu­ca się nie­raz czę­ścio­we uzna­nie eku­me­nicz­ne­go „part­ne­ra”: ‘u pro­te­stan­tów są ziar­na praw­dy, zacho­wa­li oni nie­zwy­kły pie­tyzm dla Sło­wa Boże­go’ lub ‘są jesz­cze praw­dzi­wi chrze­ści­ja­nie w Koście­le Rzym­skim, któ­rzy mają szan­se na zba­wie­nie’.

Zagu­bie­ni

Na rzym­sko­ka­to­lic­kich witry­nach apo­lo­ge­tycz­nych oraz w publi­ka­cjach książ­ko­wych zna­leźć może­my tysią­ce świa­dectw nawró­co­nych ate­istów, gno­sty­ków, muzuł­ma­nów, Żydów oraz oczy­wi­ście pro­te­stan­tów. Prze­wa­ża­ją wyda­nia anglo­ję­zycz­ne, choć tak­że pol­sko­ję­zycz­nych wykwi­tów apo­lo­ge­tycz­nej wyobraź­ni nie brak. Poznaj­my prze­cięt­ne­go Joh­na Smi­tha, któ­ry od dzie­ciń­stwa uczest­ni­czył w szkół­kach nie­dziel­nych w bap­ty­stycz­nym lub pre­zbi­te­riań­skim zbo­rze w dale­kiej Ala­ba­mie (USA), czy­tał Biblię, uczo­ny był, że praw­dzi­wy Anty­chryst to Kościół Rzym­sko­ka­to­lic­ki, któ­ry nie czci Jedy­ne­go Boga, a tyl­ko boż­ki w posta­ci świę­tych, papie­ża, anio­łów, posą­gów i wresz­cie obra­zów. Dla Joh­na praw­da ogra­ni­czo­na jest do lite­ry Pisma Świę­te­go, któ­re trak­tu­je w iden­tycz­ny spo­sób jak muzuł­ma­nie pod­cho­dzą do Kora­nu lub począt­ku­ją­cy kucha­rze do książ­ki z prze­pi­sa­mi kuli­nar­ny­mi. W świe­tle powyż­sze­go Kościół Rzym­ski ze swo­ją roz­bu­do­wa­ną tra­dy­cją, dogma­ta­mi i Bóg wie jesz­cze czym, jawi się jako ta wiel­ka grzesz­ni­ca, czy wręcz narzę­dzie Sza­ta­na, któ­ry chce zwieść ludzi na dro­gę nie­po­słu­szeń­stwa, odda­jąc ich w mac­ki Waty­ka­nu.

Następ­nie John prze­ży­wa kry­zys. Wąt­pi, szu­ka, czy­ta, dużo stu­diu­je, podró­żu­je i pew­ne­go pięk­ne­go dnia, będąc na spa­ce­rze z cie­ka­wo­ści zaglą­da do sta­re­go kościo­ła, któ­ry od daw­na już go intry­go­wał. Oka­zu­je się, że jest to kościół rzym­sko­ka­to­lic­ki i aku­rat odby­wa się msza świę­ta. John zdu­mio­ny sły­szy modli­twy, któ­re są mu dziw­nie zna­ne… sły­szy sło­wa ze Sta­re­go i Nowe­go Testa­men­tu, któ­re wpa­ja­no mu od naj­młod­szych lat. Widzi czyn­no­ści, któ­re wzbu­dza­ją zachwyt, mimo że ich do koń­ca nie rozu­mie. Sły­szy Ewan­ge­lię, tę sama, co u sie­bie w zbo­rze, o tym samym Chry­stu­sie. Wnio­sek? Kato­li­cy też wie­rzą w tego same­go Chry­stu­sa! Rewo­lu­cyj­ne odkry­cie!

John oszo­ło­mio­ny wycho­dzi z kościo­ła po zakoń­czo­nej mszy i jesz­cze pod­nie­za­tar­tym wra­że­niem kapła­na, któ­ry przy wyj­ściu przy­ja­ciel­sko podał mu rękę i zapy­tał o to, kim jest, co tu robił, cze­go szu­kał, jak mu się podo­ba­ło? Joh­no­wi nie daje spo­ko­ju myśl, że naj­praw­do­po­dob­niej to, co do tej pory wie­dział o rzym­skich kato­li­kach to kłam­stwa, zwy­kła­pro­pa­gan­da. Wyda­rze­nia w naszej opo­wie­ści toczą się szyb­ko: John spo­ty­ka się z księ­dzem, opo­wia­da mu swo­ją histo­rię, w mię­dzy cza­sie czy­ta ogrom­ną ilość odpo­wied­nio dobra­nych ksią­żek aż pew­ne­go dnia doko­nu­je się cudow­na prze­mia­na… John posta­na­wia­zo­stać gor­li­wym kato­li­kiem, bez­gra­nicz­nie ufać papie­żo­wi, bez­kry­tycz­nie i jakie­go­kol­wiek szem­ra­nia przyj­mo­wać to, co mówi Magi­ste­rium i opo­wia­dać o swo­im cudow­nym nawró­ce­niu tym, któ­rzy tkwią jesz­cze w błę­dach. John głę­bo­ko wie­rzy, że Kościół Rzym­ski jest tym jedy­nym, naj­praw­dziw­szym Kościo­łem, że inne­go nie ma, resz­ta to tyl­ko namiast­ka lub nawet uzur­pa­to­rzy, któ­rzy nie wie­dzą, co to jest tra­dy­cja apo­stol­ska, Eucha­ry­stia czy auto­ry­tet wia­ry.

Nie­wie­rzą­cy

Poznaj­my Mary, któ­ra uro­dzi­ła się w kato­lic­kiej rodzi­nie. Wpraw­dzie ojciec cho­dził na msze nie­dziel­ne bar­dzo rzadko,to jed­nak­mat­ka sta­ra­ła się uczęsz­czać do kościo­ła w naj­waż­niej­sze świę­ta. Ot, nie­prak­ty­ku­ją­ca zbyt czę­sto rodzi­na kato­lic­ka, jakich na świe­cie milio­ny. Nic nad­zwy­czaj­ne­go. Mary zgod­nie z tra­dy­cją idzie do pierw­szej spo­wie­dzi i komu­nii świę­tej. Póź­niej idzie do bierz­mo­wa­nia i kon­takt z Kościo­łem „jakoś” się ury­wa. Życie toczy się dalej.

Po pew­nym cza­sie Mary spo­ty­ka gru­pę chrze­ści­jan, któ­rzy zapra­sza­ją ją na spo­tka­nie ewan­ge­li­za­cyj­ne. Jest zupeł­nie ina­czej, wręcz cudow­nie. Pie­śni gra­ne są na gita­rze i przy akom­pa­nia­men­cie gita­ry, a poza tym nie przy­po­mi­na­ją w swej tre­ści roz­wle­kłych i ponu­rych zwro­tek z kato­lic­kich śpiew­ni­ków. Prze­ma­wia­ją­cy na podium męż­czy­zna w kra­wa­cie mówi o Bogu w tak prze­ko­ny­wu­ją­cy i ory­gi­nal­ny spo­sób, że Mary czu­je się tym wszyst­kim nie­zwy­kle poru­szo­na. Jesz­cze nigdy w czymś takim nie uczest­ni­czy­ła i nie wie­dzia­ła, że tak moż­na mówić o Bogu. Przy wyj­ściu z kościo­ła Mary dosta­je lite­ra­tu­rę reli­gij­ną, egzem­plarz Biblii, być może numer kon­tak­to­wy dorad­cy ducho­we­go, któ­ry pod­szedł do niej na zakoń­cze­nie spo­tka­nia.

Mary wra­ca do domu, pró­bu­je poukła­dać sobie w gło­wie to, cze­go
doświad­czy­ła. Następ­ne­go dnia idzie do kato­lic­kie­go księ­dza, opo­wia­da mu o swo­ich prze­ży­ciach i wąt­pli­wo­ściach. Ten jed­nak jest zbyt zaję­ty swo­imi licz­ny­mi obo­wiąz­ka­mi, by móc zaofe­ro­wać Mary głęb­szą dys­ku­sję i zby­wa ją wezwa­niem do posłu­szeń­stwa, wier­no­ści i zosta­wia samą na pro­gu świą­ty­ni, pro­po­nu­jąc spo­wiedź w piąt­ko­wy wie­czór. Mary jest roz­cza­ro­wa­na. Uda­je się ponow­nie na spo­tka­nie ewan­ge­li­za­cyj­ne, zosta­je przy­ję­ta do gru­py, zaj­mu­ją­cej się inten­syw­nym stu­dium biblij­nym, uczest­ni­czy w kolej­nych ewan­ge­li­za­cjach i pew­ne­go dnia czu­je „nie­zwy­kłe roz­grza­nie ser­ca”. Nawra­ca się, przyj­mu­je Pana Jezu­sa jako swo­je­go oso­bi­ste­go Zba­wi­cie­la, zrzu­ca z sie­bie brud grze­chu, z pogar­dą patrzy na swe dotych­cza­so­we życie, dzi­wu­je się jak mogła do tej pory żyć i nor­mal­nie funk­cjo­no­wać, nie zna­jąc Pana Jezu­sa…

Pierw­sze oskar­że­nie pada na Kościół rzym­sko­ka­to­lic­ki. Tam nie wie­dzia­ła, co to jest Biblia, nie sły­sza­ła tak ujmu­ją­cych słów o Jezu­sie, a jedy­nie nie­zro­zu­mia­łe for­muł­ki i teatr litur­gicz­ny. Mary docho­dzi do wnio­sku, że gdy była kato­licz­ką tak napraw­dę nie zna­ła Boga, że to wszyst­ko, co do tej pory sły­sza­ła było wymy­słem księ­ży i zakon­nic. Peł­na żar­li­wo­ści Mary posta­na­wia poświę­cić się spra­wie Boga, skła­dać świa­dec­two o tym, jak to Bóg obja­wił jej praw­dę i wypro­wa­dził z Kościo­ła Rzym­sko­ka­to­lic­kie­go.

Nuda sche­ma­tów

Powyż­sze opo­wie­ści, opar­te są na lek­tu­rze kil­ku świa­dectw kon­wer­ty­tów, któ­rzy na witry­nach inter­ne­to­wych lub na kar­tach apo­lo­ge­tycz­nych ksią­żek upra­wia­ją swo­ją misję. Po odpo­wied­nim szko­le­niu meto­do­lo­gicz­no-mery­to­rycz­nym podej­mu­ją się cięż­kiej wal­ki o zba­wie­nie innych. Po lek­tu­rze takich świa­dectw z obu stron eku­me­nicz­ne­go muru powstać może wra­że­nie, że chrze­ści­jań­stwo to kon­glo­me­rat reli­gij­nych sto­wa­rzy­szeń, któ­re w tro­sce o swe dobre, ducho­we samo­po­czu­cie, inspi­ru­ją się nawza­jem instynk­tem wal­ki, dostar­cza­jąc kolej­nych, nie­zbi­tych argu­men­tów-bodź­ców, świad­czą­cych o praw­dzi­wo­ści lub fał­szu takiej czy innej tezy teo­lo­gicz­nej. Emo­cje się­ga­ją zeni­tu. Apo­lo­ge­tycz­na wal­ka żyje swo­im życiem, nastę­pu­je ciąg powta­rza­ją­cych się „momen­tów” momen­tów posta­ci inwek­tyw, nie­zro­zu­mie­nia dru­giej stro­ny itd. Kwa­dra­tu­ra koła.

Zarów­no John jak i Mary dosko­na­le wpi­su­ją się w ten sche­mat, choć szcze­gó­ły ich prze­żyć zosta­ły w dużej mie­rze pomi­nię­te. Punkt wyj­ścia jest ten sam: Mary podej­mu­jąc decy­zję o kon­wer­sji nie­wie­le wie­dzia­ła o swo­im Koście­le, kie­ro­wa­ła się ste­reo­ty­pa­mi, dzia­ła­ła zbyt szyb­ko, nie zada­ła sobie tru­du lep­sze­go pozna­nia swo­jej wspól­no­ty.

John, decy­du­jąc się na opusz­cze­nie­ro­dzin­ne­go zbo­ru­nie pofa­ty­go­wał się o lep­sze zro­zu­mie­nie sie­bie i innych, nazbyt bez­kry­tycz­nie pod­cho­dził do tego, co mówio­no mu w dzie­ciń­stwie o Koście­le rzym­sko­ka­to­lic­kim. Nie pró­bo­wał odna­leźć w tra­dy­cji wła­sne­go Kościo­ła ele­men­tów pozy­tyw­nych, lecz przez cały czas wycho­wy­wał się, szko­lił w eli­tar­nym poczu­ciu wyż­szo­ści. Reasu­mu­jąc: John i Mary (a takich John’ów i Mary jest w apo­lo­ge­tycz­nych opo­wie­ściach całe mnó­stwo) nie­wie­le wie­dzie­li o Kościo­łach, któ­re opu­ści­li i nie wyka­za­li się wyobraź­nią poko­ry wobec nowych doświad­czeń reli­gij­nych.

Zarów­no John i Mary nie będą w sta­nie, jeśliu­grzę­zną na zawszew atmos­fe­rze neo­fic­kie­go nawró­ce­nia, budo­wać mostów poro­zu­mie­nia mię­dzy inny­mi wyznaw­ca­mi Chry­stu­sa, ponie­waż wystę­pu­ją z pozy­cji tych lep­szych, tych, któ­rzy wie­rzą lepiej, któ­rzy posia­da­ją peł­nię praw­dy i nawet gdy­by chcie­li, to ina­czej wie­rzyć nie mogą. To smut­na wizja chrze­ści­jań­stwa, w któ­rym eku­me­nicz­na ducho­wość, a co za tym idzie ewan­ge­licz­na otwar­tość na przy­go­dę żywej wia­ry w spo­tka­niu z inny­mi wyznaw­ca­mi Chry­stu­sa, zastą­pio­na zosta­je lega­li­zmem i cele­bra­cją wła­snej, uro­jo­nej nie­omyl­no­ści. Nie­ste­ty coraz wię­cej środ­ków maso­we­go prze­ka­zu, zaj­mu­ją­cych się pro­ble­ma­ty­ką reli­gij­ną upa­tru­je cel swej misji w pod­trzy­my­wa­niu podzia­łów, argu­men­tu­jąc to prze­wrot­nie rozu­mia­ną wal­kę o toż­sa­mość.

Na mar­gi­ne­sie: czy kon­wer­sja ma sens?

Kon­wer­sja to pro­blem nie­zwy­kle deli­kat­ny. Ekumenizm.pl i Teo­lo­gicz­ny Maga­zyn Eku­me­nicz­ny Sem­per Refor­man­da wie­lo­krot­nie poru­sza­ły tę kwe­stię. W naszych redak­cjach znaj­du­ją się rów­nież oso­by, któ­re w pew­nym okre­sie swo­je­go życia zde­cy­do­wa­ły się na zmia­nę wyzna­nia – bio­rąc pod uwa­gę domi­nu­ją­ce wyzna­nie w Pol­sce, oczy­wi­ste jest, że kon­wer­ty­ta­mi w naszym zespo­le redak­cyj­nym są przede wszyst­kim oso­by, któ­re nie­gdyś nale­ża­ły do Kościo­ła rzym­sko­ka­to­lic­kie­go.

W gro­nie redak­cyj­nym nie raz poru­sza­li­śmy pro­blem kon­wer­sji. Opo­wia­da­li­śmy o swo­ich wąt­pli­wo­ściach, roz­cza­ro­wa­niach i poważ­nych decy­zjach. Wspól­nie doszli­śmy do wnio­sku, że jedy­nym, uza­sad­nio­nym moty­wem doko­na­nia kon­wer­sji jest zasad­ni­cza nie­moż­ność pogo­dze­nia wła­snych poglą­dów teo­lo­gicz­nych z fun­da­men­tal­ny­mi praw­da­mi takie­go czy inne­go Kościo­ła.

Inny­mi sło­wy: kon­wer­sja nie może być powo­do­wa­na nega­tyw­ny­mi emo­cja­mi w sto­sun­ku do duchow­nych (kon­flik­ty z księż­mi, nad­uży­cia nie­któ­rych duchow­nych), czy też dez­apro­ba­tą trze­cio­rzęd­nych tra­dy­cji kościel­nych (celi­bat duchow­nych). Kon­wer­sja może być za to głęb­szym wkro­cze­niem we wła­sną ducho­wość i zatro­ska­ną reflek­sją nad tajem­ni­cą wia­ry.

Wyda­je się, że para­dok­sal­nie oso­by, któ­re doko­na­ły kon­wer­sji mogą być tymi, któ­rzy napeł­nia­ją eku­me­nicz­ny dia­log nowy­mi ide­ami pod warun­kiem, że ich wła­sna tra­dy­cja nie sta­no­wi bez­kształt­ne­go misz-maszu bez toż­sa­mo­ści oraz, że wier­ność tra­dy­cji nie ozna­cza z góry narzu­co­ne­go zamknię­cia się na doświad­cze­nie nowe­go, zdu­mie­wa­ją­ce­go skar­bu w tej wspól­no­cie, któ­rą się opu­ści­ło. Szcze­ry dia­log eku­me­nicz­ny jest tą prze­strze­nią Ducha, w któ­rej uczy­my się sie­bie od nowa i pozna­je­my frag­men­ta­rycz­nie to, co przed nami ukry­te. Do tego potrzeb­ny jest rów­nież język har­mo­nii i wraż­li­wo­ści, język eku­me­nii.

Tym, co może utrud­nić taki wła­śnie eku­me­nizm nie są kon­wer­sje per se, ale upo­rczy­wa wro­gość, któ­ra nie­raz towa­rzy­szy kon­wer­sjom. Wów­cza­skon­wer­sje sta­wać się mogąpierw­szym eta­pem apo­lo­ge­tycz­nej pro­pa­gan­dy tych, któ­rzy wie­rzą, że wie­rzą naj­le­piej.

Zobacz tak­że:

Ekumenizm.pl: Wirus inte­gry­zmu

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.