
- 6 września, 2015
- przeczytasz w 7 minut
Religia w szkołach? Temat wiecznie aktualny odżył w kontekście polityczno-referendalnym. Miesięcznik Ewangelicki, reprezentujący część środowiska protestanckiego w Polsce, opowiada się za "świecką szkołą", przedstawiciele Kościoła rzymskokatolickiego bronią st...
Nauka religii w szkołach (nie)potrzebna — dwugłos
Religia w szkołach? Temat wiecznie aktualny odżył w kontekście polityczno-referendalnym. Miesięcznik Ewangelicki, reprezentujący część środowiska protestanckiego w Polsce, opowiada się za “świecką szkołą”, przedstawiciele Kościoła rzymskokatolickiego bronią statusu quo. Prezentujemy redakcyjny dwugłos w tej kwestii.
Jak zawsze w okolicach września pojawia się temat nauczania religii w szkołach. Konkretnie w naszym kraju chodzi o naukę religii katolickiej z racji na to, że cały czas katolicy stanowią przeważającą większość wyznaniową. W tym roku dyskusja przybrała na sile, bo mamy ładną 25. rocznicę powrotu religii do nauki w szkołach.
Rozumiem, że niektórym ten powrót się nie podobał, ale czy na/prawdę nauka o zasadach religii, która jest nieodłącznie związana z kulturą i cywilizacją naszego kontynentu jest błędem i indoktrynacją?
Szczerze mówiąc nie widzę najmniejszego powodu, dla którego w szkole dzieci i młodzież mają nie poznać podstaw religii, która stanowiła podwaliny naszej cywilizacji i bez znajomości których człowiek nie jest w stanie zrozumieć kodu kulturowego wybitnych dzieł sztuki, literatury i muzyki. Jak można zrozumieć dzieła Boscha, Breughla, Michała Anioła, Dantego, Miltona bez znajomości siedmiu grzechów głównych czy siedmiu uczynków miłosierdzia? A nie zapoznają się z tym dzieci na lekcji polskiego czy historii. Rozumiem, że niektórzy uważają to za nieistotne i chcą by ich dzieci poruszały się po muzeach jak goście z Japonii czy Chin, ale to już jest ich wybór.
Poznanie najważniejszych historii biblijnych czy podstaw wiary chrześcijańskiej uważam za tak samo konieczne do wykształcenie jak poznanie zasad ortografii języka polskiego. I nie przekonuje mnie argument, że ponieważ wiele osób mimo tego, że w szkole obu tych rzeczy ich uczono nie zna i nie uważa za ważne znać jednego i drugiego. A ponieważ szkoła jest powszechna to właśnie ona jest właściwa do tego, by uczyć w niej rzeczy ważnych. Oprócz podstaw koniecznych do zrozumienia naszej kultury ważna jest też przekazywana w nauce religii podstawa etyczna. I to jednak chrześcijaństwo czci Boga, który “oddał życie za przyjaciół swoich” i głosił ideę miłości bliźniego swego. Samo religioznawstwo więc nie wystarczy, a w dodatku, no cóż, czy widzimy te wykwalifikowane i niezależne kadry religioznawców, które będą w stanie poprowadzić lekcje po wycofaniu katechetów ze szkół?
Oczywiście na naukę religii nie uczęszczają wszyscy uczniowie i pojawia się od razu wątek dyskryminacji tych, którzy katolikami nie są i pobierają nauki w swoich własnych wspólnotach i Kościołach albo w ogóle nie pobierają, zaś w czasie gdy ich koledzy mają lekcje religii muszą siedzieć w bibliotece, świetlicy szkolnej albo w domu.
Szczerze mówiąc jako osoba, która chodziła do szkoły i której dzieci chodziły i chodzą do szkoły mam pytanie: od kiedy to uczeń, który nie uczestniczy w jakiejś lekcji był uważany za gorszego, a nie za farciarza? I następna rzecz.
Jako rodzic uczestniczyłam w pracach tzw. rady rodziców i te same osoby, które uważały, że nieobecność na lekcji religii jest dyskryminująca dla dzieci nie chciały zgodzić się na przeznaczanie pieniędzy ze składek rodziców na wyjazd do muzeum czy wycieczkę tych dzieci, których rodzice nie mogli im tego zafundować. To, że takie dziecko przychodziło do szkoły w czasie, gdy koledzy jechali na wycieczkę, a można było przeznaczyć na to pieniądze z rady rodziców, które leżały na nieoprocentowanym koncie jakoś mało kogo raziło.
Tak, kiedy i ja chodziłam do szkoły nauka religii. Odbywała się w salkach katechetycznych lub wynajmowanych pokojach, jeżeli szkoła znajdowała się dalej od kościoła. Nie było dwóch lekcji religii, a szczerze mówiąc były zazwyczaj rzadziej niż raz w tygodniu. Dowożenie młodszych dzieci na lekcje religie, a i chodzenie samodzielne starszych, jeżeli szkoła i parafia mieszczą się gdzie indziej było problemem i będzie jeżeli się do tego systemu powróci. Ale nie będzie to dyskryminacja bo będzie dotyczyć większości. Tylko w imię czego?
Jako rodzic miałam zastrzeżenia co do podręczników, programu nauczania, sposobu prowadzenia lekcji przez nauczycieli. I mimo, że rzadko były one uwzględniane to jednak można było też wpłynąć na zmianę nauczyciela religii w szkole, w parafii raczej sobie tego nie wyobrażam.
Koronnym argumentem za eliminacją nauki religii w szkole jest to, że młodzi ludzie, mimo pobieranych nauk, odchodzą od religii po zakończeniu edukacji albo w jej trakcie. Czyli, że nauka religii w szkole szkodzi samemu Kościołowi. Pytanie czy nie odchodziliby w takim samym stopniu, gdyby uczęszczali na naukę do salek katechetycznych? Moim zdaniem, problem obojętności czy wrogości wobec religii jest o wiele szerszym problemem i wiązanie go z nauką religii w szkole jest nazbyt optymistyczne. Jeżeli zaś by się okazało, że jest głównym to powinniśmy zamknąć szkoły w ogóle, bo istnieje takie samo prawdopodobieństwo, że nauczanie polskiego czy matematyki nastawia wrogo do książek i liczb całe rzesze ludzi jak nauczanie religii do religii.
A jednak korzyści z nauczenia czytania prawie wszystkich poprzez powszechny system szkolnictwa przeważają nad szkodami, jakie poczynili niektórzy nauczyciele zniechęcając do swojego przedmiotu. Może młode pokolenia są mniej religijne ale czy są mniej wrażliwe od starszych? Powiem szczerze, że nie odnoszę takiego wrażenia, wręcz przeciwnie. Może jednak na tych lekcjach religii jakaś część przyswoiła sobie prawdziwie chrześcijańskie wartości nawet jeżeli nie chodzi do kościoła i nie odmawia modlitw.
Dorota Walencik
Nie wyobrażam sobie wyrugowania religii ze szkół. Tylko zwolennicy kulturowej amnezji mogą opowiadać się za wyrzuceniem religii z przestrzeni publicznej. Niemniej, warto zastanowić się, czy katecheza (lekcja religii) w szkole to dobry pomysł zarówno dla samego procesu edukacji, jak i Kościołów.
Mimo 25 lat obecności katechezy w szkołach poziom wiedzy religijnej Polaków jest zastraszający. Nie teoretyzuję. Z bardzo wielu sytuacji prywatnych i zawodowych wiem, jak głęboko sięga religijna ignorancja. Czy jest to zatem argument za wyrzuceniem religii ze szkół? Zdecydowanie nie! Równie dobrze można by zrezygnować z nauczania języków obcych, gdyż mimo inwestowanych milionów w edukację językową od szkoły podstawowej czy nawet przedszkola kompetencje językowe studentów są coraz słabsze. Nie zawsze jest to wina uczniów/studentów, ale współodpowiedzialność za ten stan rzeczy ponoszą również rodzice, nauczyciele i system. Podobnie jest z religią, są dobrzy katecheci i źli, są zaangażowani uczniowie i rodzice, a także tacy, którym to wszystko jest obojętne – posyłają dzieci na religię, bo tak wypada, bo tak się przyjęło. Na wszelki wypadek.
Religia – jednak – to nie zajęcia z języków obcych czy fizyki. Mam poważne wątpliwości, czy szkoła publiczna jest odpowiednim miejscem na prowadzenie katechezy. Jestem jednak przekonany, że polska szkoła czym prędzej potrzebuje dobrego programu, który umożliwi przekazanie religijnych kompetencji uczniom, aby mogli się poruszać obecnie i w przyszłości w skomplikowanym konglomeracie religii, historii, polityki i innych aspektach życia społecznego. Religia jest ważnym kulturowym kodem i chyba nie trzeba wielu słów, by kogokolwiek do tego przekonywać.
Dyskusja nad obecnością religii w szkołach nie może być spłycona do kwestii ideologicznych i finansowych, aczkolwiek te ostatnie nie są bez znaczenia. Religia w szkołach wymaga głębokiego przemyślenia: warto się zastanowić, co można zmienić, aby religia w szkołach była bardziej przydatnym narzędziem edukacyjnym, a z perspektywy eklezjalnej, narzędziem ewangelizacyjnym. Oczywiście nie jest też tak, że powrót religii do salek katechetycznych załatwi sprawę. Wiara w taki automatyzm byłaby naiwnością. Niemniej uważam, że to właśnie parafie jako naturalne miejsce przekazywania i nauczania duchowości są bardziej odpowiednią przestrzenią dla katechizacji niż szkoła publiczna. Obecność religii w szkole jest z pewnością wygodna dla wielu stron, jednak obawiam się, że jest ona zbyt wygodna dla samych Kościołów.
W mojej parafii mniejszościowego Kościoła w Polsce funkcjonuje międzyszkolny punkt katechetyczny. Religii nauczają zarówno świeccy katecheci, jak i duchowni. W katechezie uczestniczy ok. 130 dzieci z Warszawy i okolic, w tym ok. 5% to dzieci wyznania rzymskokatolickiego, których rodzice posyłają dzieci na lekcję religii ewangelickiej. Realizowany jest program nauczania pod nadzorem kuratorium, a ponadto organizowanych jest szereg innych inicjatyw, które trudne byłoby zrealizować na terenie szkoły, szczególnie dla dzieci z Kościołów mniejszościowych. Być może ta perspektywa jest zbyt subiektywna i nie zdałaby egzaminu w większych ramach, niemniej taki stan rzeczy pozwala uniknąć wielu niepotrzebnych sporów i skoncentrować się na właściwym przekazie.
Dla Kościołów mniejszościowych sprawa jest bardziej skomplikowana, gdyż wiąże się z naciskiem większości. Także w Warszawie nie brakuje irytujących sytuacji, kiedy dzieci innych wyznań spotykają się z trudnymi sytuacjami – począwszy od nakłaniania ich do uczestnictwa w religii katolickiej, a skończywszy na absurdalnych trudnościach generowanych przez nadgorliwe kierownictwo szkoły, domagające się od rodziców dzieci innych wyznań zaakceptowania programu nauczania religii ewangelickiej przez… rzymskokatolickiego katechetę. To oczywiście skrajne sytuacje, ale rzucające się cieniem na cały projekt religii w szkołach.
Polska szkoła potrzebuje religii jak powietrza. Religia nie może być językiem obcym dla młodych Polaków. Nie można pozwolić, by stali się religijnymi, a przez to kulturowymi analfabetami. Nie można pozwolić, by już jako dorośli postrzegali religię jako język obcy bez względu na to, czy będą wierzący czy nie. Religia w szkołach stwarza problemy, ale też szanse – warto o tym dyskutować bez politycznego zacietrzewienia i z uwzględnieniem doświadczeń dzieci, nauczycieli i rodziców. Czy czas na taką dyskusję już dojrzał?
Dariusz Bruncz