
- 3 lipca, 2015
- przeczytasz w 4 minuty
Są takie momenty, kiedy działalność niektórych gremiów kościelnych przysparza mnie o palpitacje serca i wzbudza we mnie uczucie, że coś jest nie tak, jak być powinno. I tak oto dziś uderzyła mnie taka informacja ze strony Ewangelickiego Duszpasterstwa Wojskowe...
Pan Bóg kule nosi?
Są takie momenty, kiedy działalność niektórych gremiów kościelnych przysparza mnie o palpitacje serca i wzbudza we mnie uczucie, że coś jest nie tak, jak być powinno. I tak oto dziś uderzyła mnie taka informacja ze strony Ewangelickiego Duszpasterstwa Wojskowego.
W czwartek, 2 lipca, o godzinie 11.00 w Stoczni Marynarki Wojennej S.A. w Gdyni odbyła się uroczystość wodowania i chrztu okrętu patrolowego ORP Ślązak. W imieniu Ewangelickiego Duszpasterstwa Wojskowego, aktu poświecenia nowo wodowanej jednostki dokonał Dziekan Marynarki Wojennej ks. kmdr por. Marcin Pilch. (link)
Artykuł przedstawia zdjęcia, na których kapelani kilku wyznań, w tym ewangelickiego, stoją na trybunie przed nowym okrętem. Ksiądz Marcin Pilch, z dłonią uniesioną w trakcie czynienia znaku krzyża, błogosławi wojskowy sprzęt. Widząc taki obrazek przychodzi mi na myśl jedynie wiersz Juliana Tuwima Do prostego człowieka:
Gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin
Pobłogosławić twój karabin,
Bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba,
Że za ojczyznę — bić się trzeba (…)
Myślę, że sytuacja, w której chrześcijańscy duchowni błogosławią machiny służące, bądź co bądź, do unicestwienia przeciwnika, jest poważnym nietaktem. Coś takiego byłoby niedopuszczalne w wielu krajach Europy, i słusznie, stąd mój protest.
Już wybuch pierwszej wojny światowej uświadomił Kościołowi chrześcijańskiemu, że musi istnieć pewna granica, której nie może on przekraczać. W szczególności granica ta powinna być widoczna, jeśli chodzi o kontakty z władzami państwowymi. Sytuacja, jaka miała miejsce przy wodowaniu Ślązaka wydaje mi się jawnym ukazaniem po pierwsze, że polskie chrześcijaństwo aprobuje militarne dążenia państwa, a co za tym idzie gotowość do fizycznego zabijania przeciwnika, a po drugie, że ukazuje ono jedynie swe kulturowe oblicze. Księża obecni na takich uroczystościach wydają się być nie tyle patriotami, co jarmarcznymi kogutkami, kolorowym dopełnieniem fety.
Lata pierwszej i drugiej wojny światowej, niechlubna karta w dziejach Kościoła ewangelickiego, w szczególności w Niemczech, pokazały słabość Kościoła wobec struktur państwowych. Chrześcijańskie przesłanie o miłości bliźniego i przebaczeniu win ustąpiły pod naporem armatnich wystrzałów i euforii, jaką niósł pokrętnie rozumiany patriotyzm. Dopiero rok 1945 uświadomił chrześcijanom, że droga, którą Chrystus wyznaczył swym wyznawcom wiedzie nie przez przekonanie o Bożej opiece nad konkretną armią, lecz przez pojednanie. Chrystus pojednał nas z Bogiem, każdego, bez względu na narodowość, kolor skóry, czy język, którego używamy. Błogosławienie okrętów, karabinów, bomb atomowych i innych narzędzi mniejszej, lub większej zagłady nie leży w naturze Kościoła, a już na pewno Ewangelii.
Jednak nie wszyscy są tego świadomi i w wielu państwach świata kapelani błogosławią armię swych państw. Dzieje się to na przykład w Rosji, gdzie Cerkiew Prawosławna ukazuje w ten sposób swój wkład w mordowanie niewinnych ludzi na terenie wschodniej Ukrainy. Działania polskich duchownych w tej mierze niczym się nie różnią. Można usprawiedliwiać owe błogosławieństwa mówiąc, że przecież żadnej wojny nie ma, lub, że okręty te mają służyć do obrony. Tak, czy owak nie buduje się ich bez potrzeby, a głównym celem wszystkich armii świata jest skuteczna eliminacja żołnierzy niosących inną flagę.
Nie protestuję tutaj przeciwko opiece duszpasterskiej, którą Kościół powinien otaczać żołnierzy. Uważam, że w chwili słabości każdy zasługuje na pomoc duchową. Jednakże duchowni nie powinni zapominać o tym, że w pierwszej kolejności służą Chrystusowi i swą posługę pełnią w Jego imieniu dla innych ludzi, niezależnie od tego, czy potrzebujący walczą po tej, czy po tamtej stronie. Kościół w tym sensie nie może angażować się po żadnej ze stron w działania, które wkraczałyby w wyrządzenie krzywdy drugiemu człowiekowi. Kościół, nawet w sytuacji wojny, musi być gotowy na przebaczenie i udzielenie opieki wszystkim, którzy tej opieki potrzebują.
Na koniec pragnę poddać krytyce jeszcze jeden fakt. Chodzi mianowicie o awans wojskowy dla duchownych. Taka sytuacja wydaje mi się niedopuszczalna, zresztą w jaki sposób taki awans miałby się odbywać? Pięćdziesiąt nabożeństw odprawionych w boju = stopień pułkownika? Sytuacja ta jest absurdalna. Można usprawiedliwiać ją szkołami oficerskimi, pełnieniem regularnej służby, jednakże duchowny, decydujący się na pracę w wojsku, mimo wszystko powinien być pozbawiony stopni wojskowych, ze względu na pierwszeństwo służby Chrystusowi, nie państwu. Jeśli ktoś marzy o gwiazdkach na pagonach, powinien, moim zdaniem, zrezygnować ze służby w Kościele. Sytuacja, w której księża mają stopnie wojskowe, jest jawnym przekroczeniem kompetencji zarówno Kościoła, jak i państwa.
POLEMIKA »> Ekumenizm.pl: Służba — nie marzycielstwo