Chrystus w centrum rynku
- 19 maja, 2007
- przeczytasz w 7 minut
Parafrazując Dostojewskiego, można powiedzieć, że jeśli Boga nie ma, to nie ma najmniejszych powodów do zachowywania solidarności z tymi, którym się nie powiodło — przekonuje na łamach “Rzeczpospolitej” Tomasz P. Terlikowski.Kapitalizm i komunizm stanowiły fałszywe obietnice ideologiczne — podkreślił w Brazylii Benedykt XVI. Czy oznacza to jednak, jak chcieliby niektórzy zachodni komentatorzy, że Kościół pod jego władzą chce budować chrześcijański socjalizm? W takim miejscu jak Brazylia Kościół musi jasno określić stanowisko w kwestiach społecznych. Miliony […]
Parafrazując Dostojewskiego, można powiedzieć, że jeśli Boga nie ma, to nie ma najmniejszych powodów do zachowywania solidarności z tymi, którym się nie powiodło — przekonuje na łamach “Rzeczpospolitej” Tomasz P. Terlikowski.
Kapitalizm i komunizm stanowiły fałszywe obietnice ideologiczne — podkreślił w Brazylii Benedykt XVI. Czy oznacza to jednak, jak chcieliby niektórzy zachodni komentatorzy, że Kościół pod jego władzą chce budować chrześcijański socjalizm?
W takim miejscu jak Brazylia Kościół musi jasno określić stanowisko w kwestiach społecznych. Miliony ubogich, których nie stać na dom, utrzymanie rodziny, za to zawsze mają na działkę narkotyków — są w tym wielkim kraju codziennością. Podobnie zresztą jak wielcy przedsiębiorcy, których stać na kupowanie i sprzedawanie ludzi niemal tak jak w dawnych, niewolniczych czasach. Konflikty między czarnymi a białymi (choć oczywiście w państwach latynoskich mniej rasistowskie, a bardziej społeczno-ekonomiczne niż w krajach Ameryki protestanckiej) przenoszą się często nawet na stosunki wewnątrzkościelne. Wszystko to sprawiło, że przez lata Brazylia pozostawała centrum teologii wyzwolenia, czyli religijnej refleksji nad tym, jak rozwiązywać największe problemy społeczne i ekonomiczne. I choć nurt ten dosyć szybko w pewnych odmianach przekształcił się w jakąś formę chrześcijańskiego (z czasem nawet postchrześcijańskiego) marksizmu, to wyzwania, które legły u jego podstaw, pozostały aktualne.
Wypowiedź Benedykta XVI skierowana do biskupów latynoskich jest tego najlepszym świadectwem. Papież przypomina bowiem hierarchom, że — choć teologia wyzwolenia była i jest herezją — to zadania przez nią stawiane, choćby “preferencyjna opcja na rzecz ubogich”, muszą pozostać częścią misji Kościoła. Odwrócenie się od ubogich, od wyrzuconych poza nawias społeczeństwa nie wchodzi w grę, bowiem byłoby zaparciem się Jezusa Chrystusa. Fundamentalne pytanie, które zresztą zadał Benedykt XVI biskupom podczas inauguracji V Konferencji Generalnej Episkopatu Ameryki Łacińskiej i Karaibów, brzmi jednak: “Jak Kościół — oświecony wiarą — powinien reagować na te wyzwania dotyczące wszystkich?”.
Ideologie bez wartości
W odpowiedzi Benedykt XVI przyznał, że w dziedzinie budowania sprawiedliwych struktur społecznych oba wielkie systemy ideologiczno-społeczne — kapitalizm i marksizm — zawiodły, a ich obietnice okazały się “kłamliwe”. “System marksistowski tam, gdzie doszedł do władzy, pozostawił po sobie nie tylko ponure dziedzictwo zniszczenia gospodarczego i ekologicznego, ale także bolesne zniszczenie ducha. To samo widzimy na Zachodzie, gdzie stale wzrasta przepaść między biednymi a bogatymi i dochodzi do niepokojącej degradacji ludzkiej godności przez narkotyki, alkohol i złudne miraże szczęścia” — podkreślał papież.
Tak ostra krytyka kapitalizmu wpisuje się zresztą w ton zdecydowanej większości zwierzchników wyznań chrześcijańskich. Kapitalizm i wiarę w wolny rynek krytykował w głośnym kazaniu w kwietniu 2005 roku abp Rowan Williams, duchowy zwierzchnik anglikanów. Światowa Rada Kościołów także wielokrotnie potępiała system globalnej gospodarki, a gdy o. Wsiewołod Czaplin z Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej podczas ubiegłorocznego IX Zgromadzenia Ogólnego Światowej Rady Kościołów zaproponował powrót do zarządzania gospodarką przez państwo, zebrał gorące oklaski nie tylko od delegatów z krajów Trzeciego Świata, ale również od przedstawicieli tradycyjnych wyznań zachodniej Europy czy Stanów Zjednoczonych.
Byłoby jednak błędem wpisanie papieskich słów w ten nurt chrześcijańskiego myślenia o gospodarce. Benedykt XVI nie jest bowiem (choć próbuje się go tak przedstawiać) chrześcijańskim socjalistą czy antyglobalistą. Jego krytyka kapitalizmu nie wyrasta z braku zaufania do wolnego rynku, lecz jest reakcją na zanik pierwiastka metafizycznego w rozumieniu rynku, społeczności czy wreszcie człowieczeństwa. Tym zatem, co odrzuca papież, nie są struktury czy mechanizmy społeczne, lecz przyjęcie, że kapitalizm i liberalizm mogą istnieć bez mocnego zakorzenienia w wartościach duchowych czy wprost religijnych, że wolna gra sił rynkowych może i powinna zastąpić wspólnotę przekonań.
Benedykt XVI odnosi w ten sposób do rzeczywistości gospodarczej słynne słowa Jana Pawła II: “Demokracja bez wartości przekształca się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”. Zdaniem obecnego papieża zaś kapitalizm czy — wężej — rynek bez wartości nieuchronnie prowadzi do wyzysku. “Sprawiedliwe struktury (…) nie powstają jednak ani nie działają bez konsensusu moralnego społeczeństwa co do podstawowych wartości oraz konieczności życia tymi wartościami z niezbędnymi wyrzeczeniami, nawet wbrew interesowi osobistemu” — podkreślił Benedykt XVI.
Chrześcijański konsensus społeczny
Niestety, i to jest istota zarzutów papieża wobec współczesnego kapitalizmu, system ten odrzucił wartości, na których był pierwotnie budowany. Przez wieki wspólnota społeczna Zachodu zakładała istnienie Boga (nawet jeśli to był tylko spinozjański Deus sive natura). To umożliwiło jej przetrwanie i rozwój, lecz obecnie zostało zastąpione nieco tylko zmodyfikowanym heglizmem czy nawet marksizmem. “Dzisiaj znajdujemy się na etapie drugiego oświecenia, które (…) zerwało — jako irracjonalną — maskę marksistowskiej ideologii nadziei, a w jej miejsce wprowadziło racjonalną metę przyszłości, która nosi miano nowego porządku światowego oraz ma się stać nową normą etyczną. Wspólna z marksizmem pozostaje idea ewolucji świata, który powstał w wyniku irracjonalnego przypadku, jako wypadkowa tkwiących w nim wewnętrznych reguł, które jednak — w odróżnieniu od tego, co przewidywała starożytna idea natury — nie może kryć w sobie żadnych wskaźników etycznych” — podkreślał kard. Joseph Ratzinger w eseju “Europa. Jej podwaliny dzisiaj i jutro”.
Tych wskaźników trzeba zatem szukać w tradycyjnym, klasycznym rozumieniu natury ludzkiej. Fundamentem ustroju gospodarczego musi być zatem przekonanie, że istnieje niezmienna natura ludzka, ajej godność jest czymś absolutnie nienaruszalnym. “Tylko wtedy, gdy człowiek uzna sam siebie za cel końcowy, i tylko wówczas, gdy jest on święty i nietykalny dla drugiego człowieka, będziemy mieli do siebie nawzajem zaufanie i żyć w pokoju” — pisał kard. Ratzinger w cytowanym już eseju. Przyjęcie jednak tak dużego szacunku dla osoby ludzkiej wymaga, według papieża, również przyjęcia wiary w Boga (a przynajmniej zawieszenia programowej nieufności wobec niej).
Parafrazując Dostojewskiego, można bowiem powiedzieć, że jeśli Boga nie ma, to nie ma najmniejszych powodów do zachowywania solidarności z tymi, którym się nie powiodło. “Społeczeństwo, w którym nie ma Boga, nie znajduje konsensusu moralnego niezbędnego dla wartości moralnych i siły do życia według tych wartości, a nawet wbrew swym interesom” — mówił Benedykt XVI do latynoskich biskupów. I tylko w tak zarysowanej przestrzeni metafizycznej zrozumiałe się staje, że postulat solidarności społecznej, choćby wyrażającej się w prawie podatkowym, związany jest u Benedykta XVI z rozumieniem wspólnoty państwowej. Solidarność jest jej istotnym elementem, a państwo, nakładając podatki, nie tyle dokonuje przemocy na naszych portfelach, ile realizuje swoje obowiązki wobec obywateli.
Wychowywać świadków wiary
Tak mocne powiązanie postulatów społecznych z konkretnym, zakorzenionym w transcendencji rozumieniem wspólnoty państwowej sprawia, że trudno uznać projekt (otwarty zresztą na rozmaite interpretacje) Benedykta XVI za lewicowy czy socjalistyczny. W rozumieniu społeczeństwa, państwa, wspólnoty jest on bowiem dogłębnie konserwatywny (choć zapewne nie konserwatywno-liberalny), a bez odniesienia do religii — pozbawiony sensu.
U podstaw papieskiej wizji solidaryzmu społecznego leży bowiem nie tyle abstrakcyjna idea sprawiedliwości (jak u Rawlsa) czy wolnego rynku (jak u von Missesa), ile konkretna wizja społeczeństwa, które połączone jest wspólnymi interesami i wartościami. To jego umacnianie oraz ochrona interesów tych,którym (z własnej niekiedy winy) się nie powiodło, pozostaje zadaniem władz państwowych. Wspólnota narodowa oparta na historii i wyznawanych wartościach nie jest zatem czymś przypadkowym, incydentalnym, lecz pozostaje fundamentem każdej sensownej polityki. Solidarność społeczna nie jest możliwa do osiągnięcia poza taką konkretną — zakorzenioną w historii, języku i kulturze — wspólnotą. Gdy próbuje się ona z niej wyzwolić, staje się czystą przemocą państwa, które odbiera bogatym, by dać biednym, bez najmniejszych — poza wolą rządzących — powodów.
Zakreślenie granic sensownej polityki społecznej nie oznacza wyboru konkretnych rozwiązań ekonomicznych czy gospodarczych. Zadaniem Kościoła — i to również podkreślał Benedykt XVI niezwykle wyraźnie — nie jest bowiem bycie podmiotem walki politycznej. “Kościół jest obrońcą sprawiedliwości i ubogich właśnie dlatego, że nie utożsamia się z politykami ani z interesami partyjnymi. Tylko będąc niezależnym, może nauczać o niepodważalnych wielkich kryteriach i wartościach, kształtować sumienia iofiarowywać wybór życiowy wykraczający poza środowisko polityczne” — zaznaczył papież.
Ostatecznie zatem zadaniem Kościoła jest kształtowanie wielkich świadków ewangelii. Głoszenie Chrystusa nie powinno być przeciwstawiane budowaniu sprawiedliwości, bowiem ono właśnie jest prawdziwą pracą na rzecz sprawiedliwości. I choć może się to wydawać przesadnym idealizmem, trudno nie dostrzec, że tam, gdzie wytrwale głoszono ewangelię, było o wiele mniej niesprawiedliwości. Doskonałym przykładem tego jest działalność wielkiego XVIII-wiecznego reformatora anglikanizmu Johna Wesleya. Choć koncentrował się on głównie na ożywieniu osobistej wiary Anglików, to — zdaniem wielu historyków — zapoczątkowany przez niego ruch metodystyczny sprawił, że w Wielkiej Brytanii nie wybuchła rewolucja społeczna. Prawdziwe nawrócenie jednostek zawsze skutkuje w życiu społecznym i politycznym. I chyba to jest istotą społecznego przekazu Benedykta XVI.
Artykuł ukazał się w dzisiejszym wydaniu “Rzeczpospolitej”