Czarno-białe widzenie — uwagi do Tomasza Terlikowskiego
- 5 stycznia, 2008
- przeczytasz w 4 minuty
Lepiej zacząć od tego, co proponują w polityce fundamentaliści i zaczynać od nawrócenia – pisze na łamach EAI Ekumenizm.pl Tomasz Terlikowski, oceniając zwycięstwo w prezydenckich prawyborach w USA dwóch kandydatów związanych z różnymi nurtami protestantyzmu. Jakkolwiek słuszne jest odwołanie do niezmiennych wartości i Ewangelii w polityce, o tyle wnioski, jakie wyciąga Tomasz Terlikowski w kilku miejscach bywają momentami krzywdzącym uproszczeniem, które, przy zachowaniu dobrej woli, można uznać jedynie za publicystyczne […]
Lepiej zacząć od tego, co proponują w polityce fundamentaliści i zaczynać od nawrócenia – pisze na łamach EAI Ekumenizm.pl Tomasz Terlikowski, oceniając zwycięstwo w prezydenckich prawyborach w USA dwóch kandydatów związanych z różnymi nurtami protestantyzmu. Jakkolwiek słuszne jest odwołanie do niezmiennych wartości i Ewangelii w polityce, o tyle wnioski, jakie wyciąga Tomasz Terlikowski w kilku miejscach bywają momentami krzywdzącym uproszczeniem, które, przy zachowaniu dobrej woli, można uznać jedynie za publicystyczne nadużycie.
Trudno polemizować z faktami: Barack Obama (zdj.), należący do Zjednoczonego Kościoła Chrystusa (UCC), prezentuje bardziej inkluzywne i modernistyczne wydanie chrześcijaństwa, aniżeli Mike Huckabee (zdj. 2), były duchowny Konwencji Południowych Baptystów od lat dzierżącej niemały wpływ na elity polityczne USA.
Bez wątpienia nurt kojarzony z chrześcijaństwem inkluzyjnym, do którego należą przeważnie historyczne Kościoły protestanckie (tzw. main-line protestant Churches) dokonuje zasmucającego przeakcentowania spraw społecznych, zatracając źródło chrześcijańskiej nadziei – Ewangelii o Jezusie Chrystusie narodzonym z Marii Panny. Próby zredukowania Chrystusa do doskonałego Człowieka, działacza społecznego, ucieleśnienia tolerancji (momentami dowolności) wszelakiej nie są jednak nowe.
Wystarczy przyjrzeć się liberalnym teologom protestanckim drugiej połowy XIX i początku XX wieku, by odkryć, że wszystko to, co głosi współczesne, tzw. chrześcijaństwo progresywne, nie jest niczym nowym, a po prostu odgrzewanymi postulatami wygłaszanymi zza profesorskich katedr lub na kanapach kącików dyskusyjnych w prime time. Sezonowe prawdy i zachwyty – nie mylić z dynamicznym i wciąż nowym odkrywaniem prawdy niezmiennej Ewangelii – były, są i będą i nie należy z tego powodu zbytnio rozpaczać. Nie da się ukryć, że progresywne chrześcijaństwo, często w wielkim i niesprawiedliwym uproszczeniu nazywane liberalnym, można zidentyfikować pośród zwolenników Obamy. Można podobne treści odnaleźć w wystąpieniach wspominanej przez T. P. Terlikowskiego bp Katharine Jefferts Schori. Nawiasem można nadmienić o istnieniu kilkudziesięciu, jeśli nie setek stron internetowych, które na bieżąco śledzą wszystkie wystąpienia i wpadki prymaski, zarzucając biskupce wszystko począwszy od komunizmu, a skończywszy na herezjach chrystologicznych znanych z Kościoła starożytnego.
Osobiście nie należę do admiratorów chrześcijaństwa progresywnego, jednakowoż trudno odeprzeć wrażenie, że obraz sytuacji, nakreślony przez redaktora naczelnego EAI Ekumenizm.pl nie wychodzi poza ramy czarno-białego widzenia. Środowisko Obamy nie jest aż tak bardzo liberalne, jakby się wydawało, a otoczenie Huckabee’go nie jest tak bardzo rozmodlone i konserwatywne jak by tego chcieli niektórzy komentatorzy, którzy już (nie wiedzieć czemu) doszukują się podobieństw między Huckabee a nagle nawróconym na twardą linię Kościoła, Jarosławem Kaczyńskim. Złożoność procesów społecznych, które bezpośrednio oddziaływają na „rozkład sił” w amerykańskim protestantyzmie – bez porównania najbardziej wielobarwnym na świecie — wymagają bardziej zróżnicowanego podejścia do roli chrześcijaństwa w polityce i polityki w chrześcijaństwie. Tego zabrakło mi w wypowiedzi Tomasza P. Terlikowskiego.
Odwołując się do powyższych stwierdzeń dotyczących założeń chrześcijaństwa liberalnego i tzw. fundamentalistycznego, można poniekąd stwierdzić, że o ile to drugie, chwalone przez Terlikowskiego, posiada skrajnie zindywidualizowaną perspektywę patrzenia na problemy tzw. świata, o tyle pierwsza, ta mniej ortodoksyjna wersja chrześcijaństwa charakteryzuje się o wiele bardziej wspólnotowym, powszechnym (katolickim?) ujęciem człowieka. Zapalne zagadnienia typu homoseksualizm nie wynikają (na tzw. gruncie liberalnym) z wykreślania czegokolwiek z Biblii, ale z innej hermeneutyki Pisma Św. Inną zupełnie sprawą jest ochrona życia nienarodzonego, którą trudno uznać za kryterium odróżniające chrześcijaństwo liberalne od fundamentalistycznego.
Polskiemu Czytelnikowi zazwyczaj trudno odnaleźć się wśród wizji społecznych rysowanych przez dwóch zwycięzców prawyborów w Iowa. Obydwie wizje posiadają ogromny ładunekprofetyzmu, również religijnego aczkolwiek zupełnie innego. Jednak równie trudno odnaleźć się w alternatywie, przed którą zdaje się stawiać w swoim komentarzu Tomasz Terlikowski: osobiste nawrócenie a la Huckabee versus antyewangeliczne postulaty Obamy. Może problem wynika z tego, że jedni nawrócenie, również to szeroko rozumiane jako pewna przestrzeń działania w świecie, pojmują jako nieustanny proces nacechowany błędami i celnymi wyborami, do których również Huckabee i Obama mają prawo, a inni jako rewolucyjny moment, od którego można obwieścić nastanie nowej ery – dajmy na to IV RP, Nowej Ameryki, nowej rewolucji moralnej, Nowego Porządku Światowego itd. itp.
Dariusz Bruncz