Denazyfikacja autorytetu lewicy
- 17 sierpnia, 2006
- przeczytasz w 3 minuty
Oburzenie ogarnęło polskich intelektualistów i publicystów. Oto Lech Wałęsa śmiał powiedzieć, że nie chce podać ręki Guenterowi Grassowi… Jak on mógł – zakrzyknęli bliscy Niemcom publicyści, jak mógł obrazić człowieka, który jest sumieniem niemieckiej lewicy, i który od zawsze pracował na rzecz pojednania polsko-niemieckiego. I tylko jakby wszyscy zapomnieli, że wyznanie Grassa – stawia w wątpliwość jego pozycję autorytetu lewicy. Człowiek, który wytrwale śledził nazistów, […]
Oburzenie ogarnęło polskich intelektualistów i publicystów. Oto Lech Wałęsa śmiał powiedzieć, że nie chce podać ręki Guenterowi Grassowi… Jak on mógł – zakrzyknęli bliscy Niemcom publicyści, jak mógł obrazić człowieka, który jest sumieniem niemieckiej lewicy, i który od zawsze pracował na rzecz pojednania polsko-niemieckiego.
I tylko jakby wszyscy zapomnieli, że wyznanie Grassa – stawia w wątpliwość jego pozycję autorytetu lewicy. Człowiek, który wytrwale śledził nazistów, walczył o denazyfikację, piętnował nacjonalistyczne odchylanie – okazał się SS-manem. No tak – oczywiście esesmanem z Waffen SS, czyli tej odrobinę mniej zbrodniczej SS, ale jednak esesmanem. Co więcej okazał się esesmanem, który – choć piętnował innych, zwalczał ich, zdenazyfikował – sam nie miał odwagi wyznać swojej decyzji. Jednym słowem jego autorytet zbudowany był na fałszu i zakłamaniu.
Nie ma co tu porównywać spraw dziadka Tuska i Grassa. Bo dziadek polskiego polityka został siłą wcielony do Wermachtu, a Grass sam, dobrowolnie wstąpił do zbrodniczej organizacji. A potem, gdy już lepiej było być zwyczajnym lewicowcem, a nie narodowym socjalistą – zaczął budować swoją karierę na zwalczaniu nazizmu, którego – choć się do tego nie przyznawał – był w młodości zwolennikiem. Teraz zaś, gdy już swobodnie można przyznawać się do swojej przeszłości, by podnieść sprzedaż swojej książki – wyznał, że przez lata wstydził się swojej przeszłości… Dziwny to jednak wstyd, który każe piętnować w innych winy, które samemu się na sobie nosi, ale których nie chce się wyznać.
Ocena życia nie powinna się sprowadzać do słów (ważnych) i utworów (wybitnych), ale musi uwzględniać także dokonywane wybory, zatajenia, udawanie. Winy można zmyć ich wyznaniem, ale nie wybitną twórczością. I dlatego choć lubię książki Grassa, to trudno mi go już uznać za autorytet… I nie ma tu nic do rzeczy mówienie o chrześcijańskim wybaczeniu czy miłosierdziu. Zakłada ono bowiem żal za grzechy, skruchę, a nie powtarzanie, że ranią go ocenynaszej przeszłości. Grass zachowuje się tak jakby był przekonany, że już sam fakt, że po pół wieku udawania, że jest kim innym niż jest, przyznał się do swojej przeszłości miał sprawiać, że wszyscy mają obowiązek mu wybaczyć. Takie podejście nie ma jednak nic wspólnego z chrześcijaństwem, z wybaczaniem czy z proszeniem o wybaczenie. Bliżej mu raczej do pychy.
I dlatego śmieszy mnie ubolewanie nad postawą Lecha Wałęsy. On ma prawo powiedzieć, że Grass nie jest godny, by podać mu rękę. Nie dlatego, że w młodości zbłądził i wstąpił do organizacji zbrodniczej, ale dlatego, że potem przez całe życie swoją karierę lewicowego autorytetu moralnego budował na kłamstwie, oszustwie, zwodzeniu. A Lech Wałęsa, co też warto przypomnieć już następnego dnia zapowiedział, że chce porozmawiać z Grassem i zaprosić go na grób swojego ojca.
:: Ekumenizm.pl: Achtung! Kryć się!