Homoseksualizm, demoliberalizm i religia w Magazynie SR
- 14 stycznia, 2006
- przeczytasz w 14 minut
Temat homoseksualizmu dominuje wiele debat społeczno-religijnych. O gejach i lesbijakch rozmawiają politycy, socjolodzy, kulturoznawcy, a także osoby związane z Kościołami. Także na EAI Ekumenizm.pl pojawiają siędepesze informacyjne i publicystyka, dotycząca homoseksualizmu. Cieszymy się, że na łamach EAI prezentowane są różne spojrzenia na tę kwestię i to nie ze względu na karykaturalnie pojmowaną poprawność polityczną, ale bogactwo różnorodności. Czytelnikom EAI Ekumenizm.pl prezentujemy tekst Rolanda Tetlera: “Głos niemych: krzyk gardłowy — homoseksualizm, demoliberalizm i religia”, który […]
Temat homoseksualizmu dominuje wiele debat społeczno-religijnych. O gejach i lesbijakch rozmawiają politycy, socjolodzy, kulturoznawcy, a także osoby związane z Kościołami. Także na EAI Ekumenizm.pl pojawiają siędepesze informacyjne i publicystyka, dotycząca homoseksualizmu. Cieszymy się, że na łamach EAI prezentowane są różne spojrzenia na tę kwestię i to nie ze względu na karykaturalnie pojmowaną poprawność polityczną, ale bogactwo różnorodności. Czytelnikom EAI Ekumenizm.pl prezentujemy tekst Rolanda Tetlera: “Głos niemych: krzyk gardłowy — homoseksualizm, demoliberalizm i religia”, który zajmuje się religijnymi i społecznymi aspektami homoseksualizmu z konserwatywnej perspektywy. Część tekstu prezentujemy poniżej. Całość można przeczytać na stronach Magazynu Teologicznego Semper Reformanda. Prosimy o prowadzenie dyskusji w Magazynie SR.
GŁOS NIEMYCH: KRZYK GARDŁOWY
Dramat przemilczanej konfrontacji homoseksualistów z mężczyznami heteroseksualnymi polega na tym, że wszyscy są jak postać z obrazu Műncha „Krzyk”. Nie mogą wypowiedzieć i nazwać tego, co w nich głęboko tkwi. Uwikłana w liberalne inspiracje polityczne i kulturowe tożsamość mężczyzny, kobiety i rodziny ulega relatywizacji. Męska tożsamość przestaje być czymś jedynym, absolutnym, niepowtarzalnym. Pozbawiona znaczenia daru miłości rodziców i Boga, staje się powoli samokreacją, produktem kultury masowej lub innych demonicznych laboratoriów współczesności.
Za detronizacją heteroseksualnej „pełni – wyższości” (unikalnej wyłączności, pewnego rodzaju monopolu), ale też wyjątkowości, jaka od wieków przynależała kobiecie – jedynej partnerce mężczyzny, kryje się aspiracja do odczytania homoseksualizmu jako daru miłości, a nie tragicznego w konsekwencjach braku. Istnieje teologiczna inklinacja u homoseksualistów do zastąpienia dopustu Bożego Bożą wolą. Bóg w tym układzie stawałby się nie tylko zakładnikiem pożądania pozbawionego głębokich odniesień, ale i bezpośrednią przyczyną ludzkiego cierpienia, jakim w swej istocie homoseksualizm jest.
Normalni, nieakceptowani
Zainteresowanie świata demoliberalnej kultury i polityki promocją homoseksualizmu nie jest przypadkowe ani bezinteresowne. Mniejszości homoseksualne są bezkrytycznymi zwolennikami systemu demoliberalnego i murem stoją za politykami lewicy. Homoseksualiści nie widzą zagrożeń w globalizacji, nie protestują przeciw ograniczaniu wolności słowa w Internecie, nie widzą problemu w koncentracji mediów. Są więc idealnym społeczeństwem w społeczeństwie, modelowym dla demoliberalizmu, zafiksowanym na swojej wolności zewnętrznej do tego stopnia, że intencjonalnie plantują złożony bagaż uwarunkowań szczęścia i realiów występujących poza ich „kawiarnią”.
Na tę uproszczoną wizję świata pracują liczne zespoły naukowców i publicystów, kooperujących z ideologią poprawności politycznej. Zadaniem publicystów jest wykluczenie pytania, dlaczego homoseksualizm jest normalny, jakim jest dobrem. Zadaniem części skorumpowanych naukowców, podporządkowanych ideologii, jest symulacja normalności, która siłą rzeczy pozostaje na poziomie wrażenia i osadzenie jej na fundamencie wątpliwych, ale skrzętnie podchwytywanych przez „propagandę” dowodach naukowych. Dramatycznie zawyżona potrzeba samoakceptacji u homoseksualistów dodatkowo napędza próby wtargnięcia w delikatne dziedziny społecznej eudajmonii. Piramidalnie ustrukturowane racjonalizacje, głębszych niż społeczne interakcje (bo pochodzące najczęściej z dzieciństwa) urazów, generują wielkie kłamstwo o normalności i szczęściu homoseksualnym. Wychodząc od składanej w demoliberalnych fabrykach nowej wizji osoby ludzkiej, definiują się jako społeczność równorzędna heteroseksualnej i posuwają się do rozwiązań siłowych (m. in. manipulacja, kreowanie restrykcyjnego wobec innych światopoglądów kodeksu karnego, infamia osób nie podzielających ich poglądów, sterowanie debatą publiczną) w pozyskiwaniu przywilejów.
Osoby homoseksualne jako jednostki mają swoje niezbywalne prawa w państwie demokratycznym, ale dążą do wykształcenia wizerunku społecznego, który definiowałby ich jako grupę pozytywną i kreatywną. Dalej, stawiają znak równości między prawami obywatelskimi jednostki a przywilejami grupy pozytywnie zdefiniowanej i kluczowej dla strategii życia społecznego. Symulują w oparciu o to równanie odmowę praw obywatelskich przez większość i przywołują mechanizm dyskryminacji. Zabieg ten miałby ich stawiać na równi z mniejszościami etnicznymi i rasowymi oraz służyłby ochronie prawnej zachowań homoseksualnych i wymuszeniu zmian w postrzeganiu homoseksualizmu drogą ustawową. Symplifikacje kulturowe pomijają rozróżnienie pomiędzy jednostką a grupą, przywilejem a prawem i obowiązkiem społecznym, antropologią idealistyczną (prawo do dowolnego definiowania osoby ludzkiej) a realistyczną (poznanie osoby ludzkiej w oparciu o założenie istnienia prawdy obiektywnej o człowieku).
Szansa na społeczną akceptację homoseksualizmu w przestrzeni publicznej wzrasta wraz z psychologicznym przekonaniem, że homoseksualizm jest normalny. Homoseksualizm w najbardziej wyszukanej symulacji nie implikuje tak pozytywnych interakcji, z jakimi mamy do czynienia w seksie heteroseksualnym. A to w prosty sposób rzutuje na różnicę w jakości i trwałości związków homo — i heteroseksualnych. W związki homoseksualne partnerzy wnoszą swoje deficyty emocjonalne i liczą, że zredukują je dzięki osobie partnera. Jeżeli jeden z partnerów ma więcej cech mężczyzny, wówczas drugi szuka w nim swojego męskiego pierwiastka, co stanowi logiczne odbicie relacji kobieta – mężczyzna. Odwrotnie dzieje się w relacji mężczyzna – kobieta.
W tej relacji nie chodzi o wyrównywanie deficytów, ponieważ mężczyzna i kobieta uzupełniają się z pozycji partnerskiej. Związek taki jest zwieńczeniem subtelnego dzieła, jakim jest męska i kobieca tożsamość. W związku z kobietą, pisze Bert Hellinger, mężczyzna rezygnuje z poszukiwania swojego pierwiastka żeńskiego na rzecz poszukiwania go w partnerce, wtedy następuje ostateczne okrzepnięcie męskiej tożsamości. W związku heteroseksualnym chodzi o uzupełnianie się na zasadzie dwóch idealnie pasujących połówek. W relacji homoseksualnej mamy do czynienia z utopią; poszukujący swojej wypartej cząstki mężczyzna nie może jej odnaleźć w drugim mężczyźnie, musi ją znaleźć w sobie. Homoseksualista znajduje się w błędnym recyclingu, którego wyczerpywanie się oznacza degradację uczuciową, utratę wiary w miłość, wypalenie się więzi z ludźmi i samotność.
W tym kontekście musimy posłużyć się dwiema definicjami orientacji seksualnej, biorąc pod uwagę fakt kompromisów dokonanych w ich przestrzeni. Wspólny obszar obu to pożądanie, pociąg fizyczny. Ale już na poziomie pociągu psychicznego dotykamy istotnych różnic. Homoseksualista dąży do czegoś, co istnieje w nim samym, tylko zostało wyparte. Możemy więc mówić o dążeniu do wyrównania deficytów emocjonalnych.
Psychika kobiety i mężczyzny wyrasta z poziomu biologicznej symbiozy panującej między matką a dzieckiem. Fizycznym negatywem owej jedności są narządy płciowe, doskonale zestrojone w kopulacji heteroseksualnej. Pierwsza miłość mężczyzny – matka – będzie nicią Ariadny w labiryntach męsko-damskich powiązań i ewoluuje w pożądanie seksualne w stosunku do kobiet. Ta perspektywa psychologiczna relacji mężczyzna – kobieta – mężczyzna biegnie linearnie do wizji biblijnej, na co zwrócił uwagę Joseph Ratzinger w omawianym żywo na forum EAI Ekumenizm.pl dokumencie “O współdziałaniu mężczyzny i kobiety”. Psychologiczny opis kształtowania się tożsamości mężczyzny jest parafrazą biblijnego opisu stworzenia. Kobieta bierze się z jego ciała i odtąd są jedno („przeglądam się w kobiecie jak w lustrze”).
Podniesienie rangi macierzyństwa, w dokumencie Ratzingera, przenosi gorące dyskusje o homoseksualizmie w bardziej wysublimowane strefy. „Kobieta, zachowując bardzo silną intuicję, że to, co najlepsze w jej bycie stanowią działania skierowane na zradzanie drugiego, jego wzrost i ochronę” w zasadniczy sposób wpływa na poczucie męskiej tożsamości i wartości. Odkrycie relacji pomiędzy kryzysem macierzyństwa (eskalacją wygody i rozumieniem obecności dziecka jako przykrego obowiązku) a męską frustracją, poczuciem niepewności i wiary w siebie jest kluczemdo zrozumienia wyboru homoseksualnej aktywności w zachodniej cywilizacji.
Męska tożsamość jest niezwykle podatna na wzorce i silnie je selekcjonuje, stąd m. in. bierze się odruch pozornie homofobiczny. Kultura zabiega o zmianę wzorców i ma drapieżny rys transgresyjny, generujący pewien gatunek degeneracji opakowanej przewrotnie w postęp. Jak przyznaje B. Margueritte: “Wyśmienitym sposobem zagwarantowania władzy pewnych grup, pewnych elit, jest podejmowana szeroko próba deprawowania ludzi, co czyni ich podatnymi na wszelkie manipulacje”. Odrywanie działań socjalizacyjnych od fundamentu biopsychicznego jest poważnym błędem, gdyż muszą one korespondować ze sobą.
Np. ostatni dokument papieski o weryfikacji powołań kapłańskich bazował na perspektywie psychologicznej, gdzie homoseksualizm jest uznawany za niedojrzałość (konkretnie mówi o tym psychologia rozwoju, papież zasięgał opinii u wybitnych przedstawicieli tego kierunku), ale miał silne odniesienia do biologicznych uwarunkowań płci oraz socjalnych reperkusji afirmacji kapłana jako społecznego wzorca męskiej tożsamości w świecie. Michał Witkowski: ”Jak obserwuje się młodych gejów, można dojść do wniosku, że staje się to dopiero wtedy, kiedy wchodzą w środowisko. Tyle że niektórzy są na to bardziej podatni, inni mniej. Wcześniej człowiek nawet nie wie, że tak można i wolno się bawić, choć wielu gejów w dzieciństwie robiło sobie z prześcieradła sukienkę i przeginało się przed lustrem. Przychodzi np. do baru gejowskiego we Wrocławiu, po raz pierwszy, 16-latek. Przyjechał ze wsi, wygląda jak każdy inny chłopak, ma szary sweterek i czuje się obco, bo nie jest ani przesadnie męski, ani kobiecy. Bardzo szybko zaczyna przejmować wzorce, musi się ubrać, poruszać tak jak inni, śmiać z tych samych zblazowanych kawałów…”.
Znajomość różnic między pożądaniem homoseksualnym a orientacją heteroseksualną nie powinno prowadzić do konkluzji o dewiacji czy nienormalności homoseksualizmu. Są to określenia pejoratywne, nie oddające istoty problemu homoseksualnego. Unikanie definicji negatywnych poskutkowało jednak błędnym rozumieniem homoseksualizmu jako czegoś w pełni normalnego. Psychologia posługuje się terminem osobowości borderline. Jest on — obok niedojrzałości — najbardziej adekwatnym dla homoseksualizmu terminem.
Z drugiej strony, osoby heteroseksualne mają prawo do rezerwowania sobie przymiotnika „normalny”, ponieważ oddaje on istotę heteroseksualności jako spełnienia i zwieńczenia procesu rozwoju psychoseksualnego. Wiele badań naukowych potwierdza słuszność tendencji do odczytywania skłonności homoseksualnej w świetle urazu. Np. badania kanadyjskie wyraźnie wskazują na relatywnie wyższy procent osób ulegających molestowaniu seksualnemu w dzieciństwie wśród osób homoseksualnych. Interesujące są analizy wywiadów przeprowadzonych z homoseksualistami przez polskie grupy badawcze. „Regułą stało się w naszych działaniach wysłuchiwanie historii, w której występował jeden z trzech schematów przemocowych: ojciec alkoholik lub nieobecny, uwiedzenie w wieku dorastania, represjonująca (wiążąca ze sobą) matka” — czytamy w jednej z prac doktorskich poświęconych homoseksualizmowi.
Eksperymenty na ludzkiej płciowości, przeprowadzane w setkach laboratoriów pornograficznych, dobitnie dowodzą, że struktura heteroseksualna, aczkolwiek niezwykle głęboko zakorzeniona biologicznie, może łatwo ulec aberracji i jest czymś bardziej kruchym, może nawet subtelniejszym, aniżeli identyfikacja seksualna kobiet. Badania metodą archiwalną i obserwacyjną dowodzą, że profesjonalne oddziaływania na psychofizykę mężczyzn heteroseksualnych, podejmujących aktywność seksualną z partnerami tej samej płci, warunkują ich orientację negatywnie. I tak 70% mężczyzn dopuszczających się seksu analnego deklarowało się po pierwszych trzech sesjach jeszcze jako heterycy, po następnych trzech mówili o biseksualnej naturze. Po roku zaś aktywności homoseksualnej deklarowali wyraźny spadek zainteresowania płcią przeciwną. Po trzech latach wreszcie większość z tych osób mówiła o przewadze tendencji homoseksualnej. Byłby to więc drugi biegun tej samej kondycji psychofizycznej, którą interpretował dr Spiter (jego sondaż wykazał odwracalność tendencji homoseksualnej).
Seksuologia aspirująca do roli nauki integrującej różne dziedziny rozłożyła nazbyt arbitralnie akcenty i rozbiła holistyczne ujęcie męskiej tożsamości na identyfikację płciową i woluntarystyczne spectrum męskich cech, oderwane od biopsychicznego podłoża. Wygląda to tak, jakby różne komponenty męskiej tożsamości były rozpatrywane niezależnie, w oderwaniu od siebie i ze szkodą dla całości. Wiodącym motywem seksuologicznej perspektywy jest prymitywne założenie, że rozładowanie napięcia seksualnego jest dobrem wyższym aniżeli duchowe i psychologiczne priorytety, a seksualność człowieka może w ostateczności realizować się poza nimi.
Polak “homoliteracki”
Pracownik misji ONZ-owskiej opowiada o dzieciach ze slumsów, które nie umieją czytać, ale znają techniki współżycia homoseksualnego. Dwunastu uczniów szkoły podstawowej robi sobie widowisko: skłania do spłaty długu kolegę poprzez świadczenie usługi „seksu oralnego” (całe zdarzenie jest filmowane). Jest tych przykładów tak wiele jak w kulturowej czasoprzestrzeni. „Obciągnij mi”, „wejdź we mnie”, to już „zwyczajne” dialogi męskich bohaterów popularnego serialu „6 stóp pod ziemią”, reżyserowanego przez zdeklarowanego homoseksualistę. Film wyższych lotów “Brokeback Mountain” opowiada o miłości dwóch kowbojów z pozoru niewinnie, ale z mocnym akcentem przesłania, które młodzież traktuje bardzo serio: miłość homoseksualna jest tak samo piękna jak miłość osób heteroseksualnych, a to znaczy dla młodzieży to samo, co alternatywna (jeśli coś jest dobre równie jak coś innego, to jest alternatywą dla innego dobra).
Wysyp treści homoseksualnych w kulturze był nagły, jakby centralnie programowany niewidzialną ręką. Dialogi wkładane w usta bohaterów, zewnętrzne wobec konstrukcji fabuły, skrojone nie na miarę, jakby zeskanowane z innych scenariuszy. Zaaranżowane pod dyktat poprawności politycznej i ordynowane jako wzorcowe modele myślenia, prywatne zachowania gwiazd popkultury wydają się sztuczne tak samo, jak wygłaszane przez nie mądre tezy na temat równouprawnienia mniejszości seksualnych. Weszliśmy w nowy etap rewolucji demoliberalnej. Tragicznie rozchwiany — przez ideologicznie implantowane programy telewizyjne i treści „kulturowe”- paradygmat płci coraz wyraziściej zaznacza się w zachowaniach młodzieży. Oczywiście można tłumaczyć te zdarzenia w różny sposób, ale jedno nie ulega wątpliwości: perwersja wzorców dopuszczanych przez społeczeństwo w środkach masowego przekazu idealnie koresponduje z masowym, plastycznie linearnym kopiowaniem ich przez młodzież.
Zwolennicy równouprawnienia muszą zadać sobie pytanie, czy w sferze kultury nie toczy się walka o wzorce i pomiędzy wzorcami, której efektem jest zasadnicze przekształcenie wizji mężczyzny i małżeństwa w jej najbardziej intymnych, relacyjnych postaciach: dzieci – rodzice, mąż – żona, rodzeństwo — rodzeństwo. Równouprawnienie jest tym samym, co usankcjonowanie wzorca odniesień homoseksualnych lub przesiąkniętych wszechobecną aluzją homoseksualną komunikatów kulturowych, a także podniesienie ich do rangi atrakcyjnego i alternatywnego konstruktu relacji międzyludzkich. Jest to wzorzec wymykający się wszelkiej odpowiedzialności, oderwany od definicji dobra, wybitnie hedonistyczny, rozbijający koherentność aktu małżeńskiego, w rzeczy samej unieszczęśliwiający kobietę i pozbawiający ją w równym stopniu monopolu na partnerstwo z mężczyzną, co mężczyznę monopolu na heteroseksualną tożsamość. I nawet jeśli wzorzec nie jest tym samym co wybór, to klimat zstępujący z ich nagromadzenia i przenikliwej dynamiki ma wewnętrzną siłę modelowania zachowań ludzkich – w poprzek deterministycznych i predestynacyjnych słojów natury.
„Myślę tu raczej o literaturze odważniej grającej z rozmaitymi kombinacjami orientacji seksualnej. Odważniej dobierającej się do tradycyjnej rodziny, krytycznie odnoszącej się do podstaw panującej kultury.” – planuje Kinga Dunin, najbardziej „bolszewicka” z liberalnego parnasu intelektualistka — socjolog. Z jej programowego referatu, wygłoszonego w Łodzi, zaczerpnąłem śródtytuł: Polak „homoliteracki”.
Król jest nihilistą, czy to ważne?
Demonstracja nicości może wywołać efekt rezonansu społecznego, o czym poucza mądrość andersenowskiej bajki o nagim królu. Społeczeństwa, jak pokazuje bieżąca historia demokracji, są nad wyraz skutecznie organizowane wokół różnorakich „nagości” i nihilizmów, z całą powagą afirmowanych przez mechanizmy demokratyczne. Prawo demokracji do działań preferencyjnych w obszarze dobra wspólnego, rozróżnienie pomiędzy dobrem heteroseksualizmu a brakami homoseksualizmu – to przesłanki, którymi kierował się parlament łotewski przy uchwalaniu ustawy o zakazie małżeństw homoseksualistów. Debatę parlamentu poprzedziły bezprecedensowe wydarzenia na ulicach Tallina. Grupa 70 demonstrantów spotkała się z wielotysięczną rzeszą opozycji Suwerenna decyzja bałtów, upodmiotowiająca obywateli, wzbudziła panikę w środowiskach homoseksualnych Polski; robi wyłom w monopolu demokracji liberalnej i odsyła do jej wartości i celów.
Największe niebezpieczeństwo środowiska homoseksualne widzą w warstwie jurydycznej – PiS-owska konsekwencja zdolna jest replikować rozwiązanie łotewskie. Ucięłoby to wszelkie manipulacje środowisk liberalnych, zmierzające do unifikacji małżeństw hetero- i homoseksualnych i dawałoby uzasadnienie dla delegalizacji żądań sprzecznych z fundamentalnym dobrem społecznym. Uprzedzając taki bieg wypadków, organizacje gejowskie składają skargę do trybunału praw człowieka w Strasburgu. Uzasadnia ją członkini komitetu helsińskiego: Halina Bortnowska „Nie można zakazywać tego rodzaju demonstracji, bo są to demonstracje obywateli w sprawach, które ich dotyczą i oni sami oceniają ich sensowność i celowość”.
Charakterystyczna dla demoliberalizmu symulacja jedynie słusznej, obowiązującej i istniejącej formy demokracji jest zasadniczą częścią argumentacji Bortnowskiej. Polemika z Bortnowską w obrębie owej symulacji z góry skazana jest na niepowodzenie. Nieważny jest — według Bortnowskiej — cel demonstracji i cel demokracji, najważniejszy jest mechanizm demokratyczny. Utopia owej kalkulacji zasadza się na próbie wyzwolenia człowieka z wszelkich uwarunkowań, jakby człowiek był istotą ponadnaturalną. Aby zrealizować dobro, dokonujemy wyboru spośród wielu propozycji. Demonstracja zatrzymuje nas na wielu z nich i w wymiarze wspólnotowym przestajemy realizować jakiekolwiek — poza materialnym kształtem bytu. Na ile skutecznie demonstracja zatrzymuje społeczeństwo przed dokonaniem wyboru dobra, na tyle jest ona niepożądana w sektorze publicznym.
Resekcja „ad hoc” dobra wspólnego i wykluczenie asocjacji między dobrem wspólnym a demokracją wyklucza korzystną społecznie rekognitywną funkcję demonstracji. W rezultacie spłaszcza ją do narzędzia manipulacji społeczeństwem. Bortnowska egzemplifikuje tragiczną dychotomię pomiędzy sposobem uprawiania demokracji a celem i dobrem demokracji. Społeczeństwo polskie – na szczęście – ma świadomość istnienia alternatywnych modeli demokracji, zasadzających się na obiektywnym poznaniu dobra wspólnego. Dokonało ono wyboru demokracji wartości Jana Pawła II i nikt łącznie z Bortnowską nie ma kompetencji podważania tego wyboru.
Gra ludzkich wolności, proponowana przez liberalizm, ma to do siebie, że uprzywilejowuje silniejszych, a pozostałych równa w dół. Nie pozostaje więc bez wpływu na rozumienie i realizację dobra wspólnego. Prawo do demonstracji absolutnie wszelkich przekonań warunkuje dobro wspólne fikcyjnymi tabu z poziomu poprawności politycznej i całym widmem bagażu liberalnego do tego stopnia, że może je zniekształcić.
Magia elit, banału, uproszczeń, zaburzenia komunikacji i przepływu informacji — to niektóre z barw owej palety, w której znajduje się często niedemokratyczny nacisk „demonstracji” (proszę zwrócić uwagę na notoryczne zaburzenie proporcji statystycznych w ich relacjonowaniu). Jeśli demonstracja jest głosem owego platońskiego demagoga manipulującego agorą, to nie spełnia ona kryterium narzędzia obywatelskiego. Tak o tym mechanizmie pisze Adam Michnik: „Wolność słowa — wedle mojej opinii — jest wartością absolutną, ale nie jest to zasada absurdalna. Co odróżnia absolut od absurdu? Zdrowy rozsądek. Każdy człowiek może mówić co chce — takie jest pierwsze przykazanie ładu demokratycznego. Jeśli jednak ktoś wykrzykuje kłamliwie: “Pali się!” w tłumie zapełniającym kino, a ten tłum rzuca się ku wyjściu, tratując się wzajemnie, to ten człowiek zasługuje na karę. I ta kara, wedle mojej opinii, nie jest zamachem na wolność słowa, lecz jest rozumną obroną ładu publicznego.”
Roland Tetler
P.S. Osoby uczestniczące w dyskusji proszę o zapoznanie się z całością argumentacji na stronach Magazynu Teologicznego Semper Reformanda.