Lustracja czyli szansa na pokute i pojednanie w Kościele
- 22 grudnia, 2006
- przeczytasz w 4 minuty
W lipcu bieżącego roku, poruszony artykułem w „Newsweeku” o liczbie księży — konfidentów w Kościele, otworzyłem Nowy Testament, przeczytałem fragment z Drugiego Listu św. Pawła do Koryntian: “Przeto oddani posługiwaniu (…) unikamy postępowanie ukrywającego sprawy hańbiące, nie uciekamy się do żadnych podstępów, ani nie fałszujemy słowa Bożego, lecz okazywaniem prawdy przedstawiamy siebie samych w obliczu Boga osądowi sumienia każdego człowieka”. Ten cytat chodzi za mną do dzisiaj. Myślę, że w dyskusji na temat […]
W lipcu bieżącego roku, poruszony artykułem w „Newsweeku” o liczbie księży — konfidentów w Kościele, otworzyłem Nowy Testament, przeczytałem fragment z Drugiego Listu św. Pawła do Koryntian: “Przeto oddani posługiwaniu (…) unikamy postępowanie ukrywającego sprawy hańbiące, nie uciekamy się do żadnych podstępów, ani nie fałszujemy słowa Bożego, lecz okazywaniem prawdy przedstawiamy siebie samych w obliczu Boga osądowi sumienia każdego człowieka”. Ten cytat chodzi za mną do dzisiaj. Myślę, że w dyskusji na temat lustracji duchownych zapomina o się o objawieniu Biblii, które rzuca potężne światło na całe zagadnienie.
Wedle słów samego Jezusa w Ewangelii, Kościół ma być światłem dla tego świata i solą ziemi. Ale co to znaczy i jakich kwestii dotyczy? Myślę, że można ten cytat odnieść bez nadużyć, do problemu lustracji w Kościele. Problem duchownych – współpracowników SB trzeba rozwiązać w świetle objawienia, a nie w kategoriach: „brońmy naszych” na wzór organizacji korporacyjnych (adwokaci, dziennikarze). Przykład braku jasnych postaw w kwestii lustracji w Kościele jest jakimś upodobnieniem się do świata. Po cóż sól, którą nic nie można posolić? Jakie czyny podążyły za wezwaniem biskupów z tegorocznej 278 Komisji Plenarnej Episkopatu: „uznajemy potrzebę lustracji i że prawda należy się całemu narodowi”. Skąd ta nadmierna obawa o zgorszenie czy łamanie życia byłych konfidentów? Gdzie zapowiadana Komisja Prawdy i Pojednania? Przecież kazus księży, którzy współpracowali z SB byłby doskonałym miejscem do ewangelizacji dla całego społeczeństwa. Wyobraźmy sobie, że znalazłby się jeden ksiądz, który stanąłby przed opinią publiczną i przykładowo wyznał: Bracia i siostry. Donosiłem. Bałem sie, że mnie skompromitują. Nie miałem świadomości, że moje rozmowy mogły kogokolwiek skrzywdzić. Ale teraz proszę was, w imię Miłości Chrystusa, wybaczcie!” Czy to nie zrobiłoby na nas wrażenia? Czy nie byłoby katechezą na temat odwagi wyznania swojej winy i wiary w miłosierdzie i przebaczenie chrześcijańskie? Wystarczyłby tylko jeden, taki ksiądz. Ale na razie żaden się nie znalazł. Dlaczego? Może między innymi dlatego, że nikt mu nie dodał odwagi, nie zachęcił do takiej postawy. Raczej otrzymuje on obecne sygnał, że nie warto, że jest rozgrzeszony, ze względu na ówczesne okoliczności, że nie ma co rozdrapywać ran. Że wystarczy, to co powiedział w spowiedzi usznej swojemu biskupowi lub innemu księdzu. „Kościół zrezygnował ze spowiedzi publicznej już na początku swojej działalności, bo wiedział, ile wskutek tego powstaje zła „ — mówił w niedawnym wywiadzie dla KAI, bp Stanisław Wielgus. Dobrze, zrezygnował, ale śmiem twierdzić, że bardziej na skutek zaniku zmysłu wspólnoty, aniżeli ze względu na fundamentalną pomyłkę praksis pierwotnego Kościoła. Kiedy św. Paweł pisze publicznie do Koryntian o grzechu jednego brata, wszyscy wiedzą o kogo chodzi, a jego zawstydzenie ma być powodem jego nawrócenia. Zawstydzenie było wyrazem publicznej pokuty i zaproszeniem do nawrócenia. O jakże nam daleko dzisiaj do takiej odwagi! Teraz panuje dyplomacja katolicka, która ma wiele wspólnego z polityką (czy kto słyszał kiedyś o polityku, który się przyznał do błędu?), ale niewiele z radykalizmem ewangelicznym. Przecież ksiądz spowiadający i rozgrzeszający nie jest tylko przedstawicielem Boga, ale też reprezentantem wspólnoty Kościoła – o czym praktycznie zapomniano — która wybacza i przyjmuje do swojego grona? Czyż nie prawda? Ale przypuśćmy, że niektórzy księża chcieli wyznać to publicznie i jakoś ich to męczy. Nie mogli za bardzo znaleźć odpowiedniej przestrzeni medialnej do takiego wyznania. Czy mieli to ogłosić jako wyznanie w katolickim tygodniku, czy wyjść na ambonę w niedziele i powiedzieć: Drodzy parafianie, donosiłem. Może, tak, a może nie? Chociaż przyjmując nawet za słuszny pogląd, że publiczne wyznanie win przez księdza w mediach czy z ambony przyniosłoby więcej szkody (sensacja medialna, napiętnowanie publiczne, zgorszenie innych), to jednak każdy wierzący funkcjonuje w jakiejś wspólnocie, gdzie nie jest anonimowy, gdzie jest czyjmś bratem w Chrystusie. Zakony mają swoje kapituły, księża swoje rady kapłańskie. W końcu takiemu wyznaniu winy mogłaby służyć zapowiada kiedyś kościelna komisja Prawdy i Pojednania. Można by poszerzyć spotkanie przed taką komisją o grono ludzi, którzy ‑być może nawet wskazani przez danego księdza — którzy byli przez niego pokrzywdzeni. Zaproszenie ich przez prowincjała czy biskupa na taką swoistą „liturgię pokuty i pojednania” byłoby zapewne jakąś formą naprawienia poniesionych przez nich krzywd. Może się mylę? Może zaliczyć mnie można do grona „lustratorów”, którzy nie rozumieją złożoności materii historycznej. Ale jeżeli się mylę, to co robią w ewangeliach, historie świętych ladacznic, apostoła, który był złodziejem, zapisy o zaparciu się Piotra, o mordowaniu pierwszych chrześcijan przez Szawła, pisane przez niego samego? Co robą w tradycji kościelnej „Wyznania” biskupa Augustyna (żył już wszakże gdy spowiedź była już indywidualna)?. Albo jest to istotny element objawienia chrześcijańskiego, albo te „lustracyjne” fragmenty należałoby wrzucić „do pieca” uwarunkowań historycznych? Wszystkim przychodzi trudno mówić o swoich grzechach, ale według mnie ludzie Kościoła swoją zachowawczością w kwestii lustracji, tracą okazję na danie świadectwu prawdzie w sposób, który może pogłębić katolickość polskiego społeczeństwa. Dariusz Kwiecień
Czytaj więcej o lustracji w Kościele, w dziale “Opinie”.