Papieski kwiecień — rok po
- 1 kwietnia, 2006
- przeczytasz w 3 minuty
Pamięć budująca tożsamość — to zostało nam po niezwykłych przeżyciach papieskiego kwietnia. I na tej pamięci powoli będzie powstawać coś nowego, nowe oblicze Kościoła w Polsce. Już nie tak klerykalnego, nie tak scentralizowanego, ale i nie tak masowego. Czas sakralny, czas święta — jakiego doświadczaliśmy rok temu — oczywiście minął. I nikt, kto nie był naiwny nie mógł sądzić, że będzie inaczej. Karnawał, święto ma to do siebie, że się kończy. Nie da się żyć w nieustannym świętowaniu, nieustannym poczuciu emocjonalnego rozedrgania, […]
Pamięć budująca tożsamość — to zostało nam po niezwykłych przeżyciach papieskiego kwietnia. I na tej pamięci powoli będzie powstawać coś nowego, nowe oblicze Kościoła w Polsce. Już nie tak klerykalnego, nie tak scentralizowanego, ale i nie tak masowego.
Czas sakralny, czas święta — jakiego doświadczaliśmy rok temu — oczywiście minął. I nikt, kto nie był naiwny nie mógł sądzić, że będzie inaczej. Karnawał, święto ma to do siebie, że się kończy. Nie da się żyć w nieustannym świętowaniu, nieustannym poczuciu emocjonalnego rozedrgania, entuzjazmu, który uniemożliwia normalność. Nie jest możliwe, choć byłoby piękne, by kibice się nie bili, a politycy nie byli obecni na naszych ekranach. Nie jest możliwe, by jedno przeżycie, nawet najwspanialsze, rzeczywiście zmieniało oblicze wszystkich, by po spotkaniu ze świętością, od razu naród stawał się narodem świętych.
A mimo to warto wracać do tamtych dni. Warto, bo były one szczególnym spotkaniem ze świadkiem wiary. Obserwując odchodzenia Jana Pawła II mieliśmy niepowtarzalną okazję zetknąć się ze świadectwem odchodzenia, które daje nadzieję, życia, które osiąga śmierć bez lęku. A szerzej mieliśmy okazje zetknąć się ze świadkiem życia pełnego… wyzwalającego, nie lękliwego. I to spotkanie, zetknięcie się ze świętym, czyli pełnym człowiekiem nie pozostaje bez śladu. Ten ślad jest w nas, nawet jeśli przysypujemy go wrzawą słów, gestów, opowieści. Ten ślad staje się miarą naszego własnego człowieczeństwa, bo spotkanie ze świadkiem pomaga nam dostrzec własne niedoskonałości. I choć nie ma w nas siły, by się zmienić, choć zawsze pozostajemy grzesznikami, to jest w nas świadomość tego, do czego mamy dążyć, tego jak mamy się zmieniać. I jeśli choć raz pomoże nam, a konkretniej mnie, to w jakimś istotnym wyborze to już będzie sukces.
Ale tamte dni to także doświadczenie solidarności, wspólnoty, bycia razem. I o tym też warto pamiętać. Bo nasza wspólnota polityczna potrzebuje takich doświadczeń. Gdy polityka budowana jest na wykluczeniach, gdy społeczność budowana jest na ekskluzywizmie — tak ważne jest, by pamiętać dni, w których wspólnota nikogo nie wykluczała, gdy skupienie wokół Ojca nie odrzucały tych, którzy są inni, nie nasi, dla których może Ojciec był Wujem, albo nawet tylko Autorytetem, z którym można i trzeba się spierać. Tego wspomnienia trzeba nam teraz szczególnie mocno, by nasza tożsamość nie była budowana przez wykluczenie, odrzucenie…
Podobne doświadczenie potrzebne jest także w Kościele. A jest ono tym bardziej naglące, że wspólnota ta po śmierci Jana Pawła II wyraźnie się zmienia. Doświadczenie sytuacji, w której to świeccy wymuszali na księżach otwierania świątyń, czy organizowali msze święte — sprawiło, że z petentów staliśmy się świadomymi podmiotami. I teraz coraz częściej czujemy, że jesteśmy Kosciołem tak samo, jak duchowni i biskupi. To stanowi wyzwanie, ale też jest szansą, której nie można zaprzepaścić. I dlatego trzeba też pamiętać o tamtych dniach, kiedy zwykli świeccy wyciągali za uszy swoich proboszczów z plebanii i wymuszali na nich msze. To jest nasz obowiązek. Nie jęczenie, ale napominanie i zmuszanie, jeśli trzeba duchownych. Bo Kościół jest tak samo nasz, jak i ich. A dokładniej nie ma nas i ich, jesteśmy My, którzy jesteśmy Kościołem.
Pamięć, o której myśle, to jednak nie tyle wspominanie, emocjonalne odsłuchiwanie czy oglądanie tych samych obrazów, ale to uobecnienie spotkania ze świadkiem Chrystusa, a przez Niego z Chrystusem samym. Wspomnienie, pamięć to konkretne decyzje, może małe, niewielkie, ale widoczne. To spotkanie, rozmowa, zatrzymanie, ale też pomoc tym, którzy tej pomocy potrzebują. I stałe powracanie do miary naszego człowieczeństwa, jakim zawsze jest święty.