“Rzeczpospolita”: Kościół arcybiskupa Głódzia
- 29 sierpnia, 2007
- przeczytasz w 7 minut
Ton polskiemu Kościołowi nadaje dziś abp Sławoj Leszek Głódź wspierany przez nieliczną, ale niezwykle zdeterminowaną grupę hierarchów. Uważają oni, że prawicowa władza powinna po prostu spełniać ich życzenia bez szemrania i stwarzania zbędnych problemów — pisze w dzisiejszej “Rzeczpospolitej“publicystatej gazetyTomasz P. Terlikowski Ostre polityczne wypowiedzi części biskupów, ich osobiste zaangażowanie we wspieranie konkretnych partii politycznych oraz widoczne próby uzyskiwania kolejnych ustępstw od rządzących pokazują, że status quo w stosunkach […]
Ton polskiemu Kościołowi nadaje dziś abp Sławoj Leszek Głódź wspierany przez nieliczną, ale niezwykle zdeterminowaną grupę hierarchów. Uważają oni, że prawicowa władza powinna po prostu spełniać ich życzenia bez szemrania i stwarzania zbędnych problemów — pisze w dzisiejszej “Rzeczpospolitej“publicystatej gazetyTomasz P. Terlikowski
Ostre polityczne wypowiedzi części biskupów, ich osobiste zaangażowanie we wspieranie konkretnych partii politycznych oraz widoczne próby uzyskiwania kolejnych ustępstw od rządzących pokazują, że status quo w stosunkach państwo — Kościół osiągnięte w połowie lat 90. dobiega końca. Kościół hierarchiczny (a przynajmniej pewna jego część) chce wykorzystać rządy przychylnej mu prawicy do wzmocnienia swojej pozycji w państwie. Niewiele wskazuje jednak na to, by biskupi mieli spójną wizję kierunku zmian (nie tylko zresztą w kwestiach politycznych).
Między wójtem a proboszczem
W czołówce zwolenników zmian znajduje się abp Sławoj Leszek Głódź. To on wspierał swoim autorytetem najpierw stworzenie paktu stabilizacyjnego, później koalicji PiS — Samoobrona — LPR, a wreszcie nowego bytu politycznego — Ligi i Samoobrony. To on zdecydowanie i jednoznacznie wytyczył praktyczny (a nie teoretyczny, zawarty w dokumentach, których nie traktują poważnie sami hierarchowie) stosunek Kościoła do lustracji i dekomunizacji i on (jako przełożony komisji duszpasterskiej troski o Radio Maryja) chroni ojca Tadeusza Rydzyka, odmawiając jednoznacznej oceny działalności toruńskiego redemptorysty. Coraz częściej także to abp Głódź przejmuje rolę lidera polskiego Kościoła i staje się jego medialnym obliczem.
Z działań abp Głódzia wyłania się dość spójna wizja nowego ułożenia relacji państwo — Kościół (dość specyficznie rozumianych), czy szerzej: relacji religia — polityka. Pomysł ten przypomina nieco wizję stosunków władzy świeckiej i duchownej prezentowaną w niektórych wiejskich parafiach, gdzie proboszcz był nie tylko przywódcą religijnym, ale również świeckim, który jednoznacznie oceniał, potępiał i ustawiał wójta czy sołtysa. A ten, chcąc zachować swój urząd, musiał co jakiś czas ukorzyć się przed proboszczem, udać się do niego na likierek i dokonać pewnych cesji na jego rzecz. Jeśli tego nie robił, był przywoływany do porządku w czasie kazania, które mogło (choć — biorąc pod uwagę chłopski antyklerykalizm — rzadko) skończyć jego karierę, a przynajmniej naruszyć autorytet.
Spełniać życzenia bez szemrania
Podobny stosunek do władzy (niezależnie od jej aktualnego koloru) abp Głódź prezentuje zresztą od dawna. Gdy rządziła lewica, ówczesny ordynariusz polowy znany był jako człowiek, który ma z nią świetne układy. Później zasłynął równie dobrymi relacjami z Andrzejem Lepperem, który obdarował praskiego hierarchę wielkim portretem arcybiskupa na koniu spoglądającego na Warszawę. Układziki te zawsze były zresztą skrzętnie wykorzystywane do budowania pozycji arcybiskupa. Jeśli coś trzeba było z władzami załatwić, wiadomo było, że arcybiskup Głódź będzie najlepszym posłańcem, który najwięcej może od zaprzyjaźnionych polityków uzyskać.
Problem polega tylko na tym, że załatwiane interesy dotyczą głównie spraw drugorzędnych z punktu widzenia substancji Kościoła. Są to jakieś dofinansowania remontu siedziby arcybiskupa (jako zabytku), dobre kontakty z władzami, wpływanie przez hierarchę na kształt sceny politycznej. Gdy zaś chodziło o kwestie z punktu widzenia etyki i moralności katolickiej fundamentalne, np. o ochronę życia, praski ordynariusz zachowywał dyskretne milczenie, a niekiedy nawet wypowiadał się przeciwko “grzebaniu w prawie” i zmianom w konstytucji.
I niestety, jak wynika z wielu rozmów z urzędnikami państwowymi i politykami, nie jest to przypadek odosobniony.
Pewna część biskupów i kurialistów jest przekonana, że prawicowa władza powinna po prostu spełniać ich życzenia bez szemrania i stwarzania zbędnych problemów, niekiedy nawet naginając prawo. A kiedy urzędnicy i samorządowcy zwracają uwagę, że pewnych rzeczy zrobić się po prostu nie da, duchowni z pogardą podkreślają, że “za rządów lewicy było lepiej, o wiele więcej można było załatwić”.
Cezaropapizm i józefinizm
Takie zachowania wspierają zresztą także politycy. Oczekując wsparcia Kościoła w bieżącej walce politycznej, pielgrzymując do biskupów w celu osiągnięcia mediacji w sporach z ojcem Rydzykiem, wysyłając do proboszczów ulotki promujące “katolicką Polskę” czy korzystając ze wsparcia politycznego kościelnych instytucji, rozmywają granice między państwem a Kościołem, wciągając Kościół w zadania, które nie są mu właściwe z natury. Polski józefinizm, w którym Kościół ma umacniać państwo, a może szczególnie pewną jego wizję, skutkuje zaś tym, że Kościół oczekuje w zamian wsparcia ze strony państwa.
Historia takich symbioz pokazuje, że rzadko są zdrowe dla Kościoła. Dla doraźnych interesów rezygnuje się bowiem z fundamentów nauczania, a korzystne położenie doczesne nieczęsto przekłada się na siłę duchową. Bizantyjskie prawosławie, wchodząc w cezaropapizm, zrezygnowało np. z zasady nierozerwalności małżeństwa i, powołując się na zasadę “ekonomii”, wprowadziło możliwość przeprowadzania rozwodów. Rosyjskie prawosławie, korzystając z opieki caratu, godziło się na to, by to ono określało formy zarządzania Cerkwią, wprowadzając w miejsce tradycyjnego patriarchatu luterański Święty Synod.
W Polsce nie ma oczywiście takiego niebezpieczeństwa, ale pielgrzymki do Rzymu premiera sugerującego (zresztą na prośbę biskupów) papieżowi, gdzie powinna znajdować się stolica prymasowska, pokazują, że i nam pokusa józefinizmu nie jest zupełnie obca.
Twarz polskiego Kościoła
Oczywiście wycofanie się biskupów z nawet moralnej oceny polityki w ostatnim dziesięcioleciu było aż nazbyt widoczne. I nie było to zjawisko pozytywne. Dobrze więc, że w ostatnich miesiącach zaczyna się to powoli zmieniać. Niedobrze jednak, że w miejsce nieobecności pojawia się aktywność już nie tyle duszpasterska, ile czysto partyjna. Groźby “wojny z Kościołem” formułowane przez abp. Głódzia wobec (niefortunnej, trzeba przyznać) wypowiedzi ministra Ryszarda Legutki na temat ocen z religii na maturze, zapraszanie liderów Samoobrony i LRP na osobiste spotkania do rodzinnej miejscowości trudno bowiem uznać za działania mające na celu korzyści dla Kościoła. Są one raczej przypomnieniem politycznej i partyjnej roli, jaką wypełnić mogą instytucje kościelne.
Działalność abp. Głódzia (to bowiem on odgrywa obecnie rolę głównego rzecznika zmiany status quo) staje się zaś tym groźniejsza, że stopniowo to on okazuje się jednym z głównych oblicz polskiego katolicyzmu. Przewodniczący Konferencji Episkopatu abp Józef Michalik od dawna nie próbuje nawet odgrywać roli przywódcy, jego zastępca abp Stanisław Gądecki także zrezygnował z tej roli. Nowy sekretarz konferencji biskup Stanisław Budzik jest na razie na tyle słaby, że nie będzie się nawet przymierzał do odgrywania roli, którą przyjął na siebie (przy dyskretnym wsparciu nuncjusza apostolskiego) jego poprzednikbp Piotr Libera. Abp Kazimierz Nycz, nowy metropolita warszawski, ma tyle pracy z porządkowaniem własnej diecezji, że na większą aktywność publiczną nie starcza mu energii.
Zmiana atmosfery
Widać to było zresztą świetnie podczas ostatniego spotkania poszerzonej Rady Stałej Konferencji Episkopatu. Medialna oprawa tego wydarzenia (nie wiem, na ile świadoma) i dob
ór mówców sprawiły wrażenie, że w kwestii Radia Maryja biskupi mówią niemal jednym głosem i zamierzają go bronić jak niepodległości. A przecież nieoficjalne informacje docierające z zamkniętej sali obrad mówią zupełnie co innego.
Zdecydowana część biskupów, na czele z kard. Stanisławem Dziwiszem, po raz pierwszy od dawna zdecydowała się wystąpić przeciwko politycznemu zaangażowaniu toruńskiego redemptorysty. Postanowiono ponoć napisać list do papieża i generała zgromadzenia redemptorystów z prośbą o wyjaśnienie sprawy ojca Tadeusza Rydzyka. I choć wśród biskupów nie było jednomyślności, widać było zmianę atmosfery.
Tyle tylko że z różnych przyczyn wiadomo to z przecieków, oficjalne wypowiedzi bowiem były utrzymane w duchu arcybiskupów Głódzia i Michalika. To oni nadali ton przekazom, a nie specjalizujący się raczej w zakulisowych, niejawnych działaniach kardynał Dziwisz.
I nic nie wskazuje, by w najbliższym czasie coś się zmieniło. Brak wyrazistego (także medialnie), a nie tylko skutecznego w działaniach lidera wykorzystuje zaś abp Głódź wspierany przez nieliczną, ale niezwykle zdeterminowaną grupę hierarchów, którzy podzielają jego stanowisko w sprawie lustracji, i którzy wiedzą, że ich przyszłość zależy obecnie od “arcybiskupa łącznika”.
Czy jednak realne liderowanie polskiemu Kościołowi (przynajmniej w sferze aktywności publicznej) przez abp. Głódzia może przynieść korzyści komukolwiek poza “mającymi problem z własną przeszłością” czy politykom, którzy korzystają z jego politycznego wsparcia, w to już można wątpić.
Tekst ukazał się w “Rzeczpospolitej” 28.08.2007.