Skandal zgorszenia maluczkich trwa?
- 10 maja, 2003
- przeczytasz w 10 minut
Od największego skandalu seksualnego w ostatnich latach historii polskiego Kościoła minął już ponad rok. Sprawa abp Juliusza Paetza zniknęła z czołówek gazet, przestali się nią zajmować dziennikarze, a i przeciętny katolik w Polsce uznał, że to, o czym już nie słychać już nie istnieje. Czy rzeczywiście sprawa wygląda tak prosto? Wiele wskazuje na to, że niestety nie. Sprawa abp Paetza nigdy nie została zamknięta. Nikt, nigdy nie stwierdził, czy zarzuty, które publicznie […]
Od największego skandalu seksualnego w ostatnich latach historii polskiego Kościoła minął już ponad rok. Sprawa abp Juliusza Paetza zniknęła z czołówek gazet, przestali się nią zajmować dziennikarze, a i przeciętny katolik w Polsce uznał, że to, o czym już nie słychać już nie istnieje. Czy rzeczywiście sprawa wygląda tak prosto?
Wiele wskazuje na to, że niestety nie. Sprawa abp Paetza nigdy nie została zamknięta. Nikt, nigdy nie stwierdził, czy zarzuty, które publicznie postawiono metropolicie poznańskiemu, są prawdziwe czy nie. Przeniesiono tylko biskupa na emeryturę, pozostawiając go w miejscu, w którym (jeśli oskarżenia są prawdziwe) krzywdził on setki osób. Po kilku miesiącach zakazano mu wprawdzie (po skandalach związanych z faktem, że kilku kleryków nie zgodziło się przyjąć z jego rąk święceń kapłańskich, a kilku innych nie zgodziło się składać na jego ręce przysięgi posłuszeństwa) sprawowania posługi w archidiecezji poznańskiej, ale to także nie oznacza jeszcze uznania winy, a jedynie próbę uniknięcia większego zgorszenia.
Milczenie oznacza przyzwolenie
W imię (słusznej – ale czy dobrze wykonywanej) intencji zaleczenia podziałów zrodzonych przez skandal w Poznaniu, nowy metropolita abp Stanisław Gądecki w zasadzie przestał wypowiadać się publicznie na temat sprawy abp. Paetza. Jednak trudno jest uleczyć cokolwiek, gdy sprawca całego zamieszania pozostaje w sąsiedztwie katedry – w pięknie odremontowanej wilii z ogromnym ogrodem – nie przyznając się do winy. Liczni wierni nadal są zdezorientowani i nadal nie wiedzą, komu wierzyć. Nikt, niestety nie sięgnął tu, jak się zdaje, do starej prawdy Ewangelii, że tylko prawda może uleczyć i wyzwolić katolików z niewoli wielkiego skandalu. Udawanie, że go nie było, albo zacieranie jego śladów przez zmiany nazw instytucji katolickich w Poznaniu – nic nie zmieni, przeciwnie spowoduje, że rany zamiast się zasklepiać – zaczną gnić.
Niestety, choć to bardzo bolesne, wydaje się, że postawa nowego arcybiskupa wynika z generalnej postawy Episkopatu wobec skandalu „w cieniu katedry” oraz wobec wszelkich innych skandali. Biskupi od wielu lat reagują na wszelkie problemy w myśl zasady, jeśli czegoś nie ma w mediach – to nic z tym nie trzeba robić. Gdy się pojawi – należy zaś odczekać pewien czas, zasymulować kilka zmian – i czekać aż temat zniknie z radia i telewizji. Metodę tę można określić – nie tyle ujawnianiem prawdy, ile zamiataniem prawdy pod dywan. Ma to opłakane skutki, gdy hierarchowie tolerują zło, sądząc, że zło, o którym nikt nie wie – nie powoduje zgorszenia.
Tak było w przypadku skandalu poznańskiego. Jak już przed rokiem informowała „Gazeta Wyborcza” plotki o próbach wykorzystywania kleryków pojawiły się już wtedy, gdy Paetz był ordynariuszem diecezji łomżyńskiej (a zdaniem wielu dziennikarzy mających związki z Watykanem jeszcze wcześniej, gdy ks. Paetz pracował w Stolicy Apostolskiej. Ich zdaniem to właśnie za zakazane kontakty świetnie zapowiadający się duchowny miał być przeniesiony do maleńkiej jednak diecezji łomżyńskiej). W Łomży miała być wtedy nawet jakaś watykańska komisja, ale nikt nie poznał wyników jej prac. Wiadomo natomiast, że bp Paetz nie został wówczas zdymisjonowany, ale trafił do Poznania.
„Gazeta Wyborcza” powoływała się także na dokumenty zamieszczone w kanadyjskim czasopiśmie „Reflex”. „Wynika z nich, że na początku lat 90. starał się o azyl w Kanadzie były kleryk z Polski. Argumentował, że w 1986 roku był jako student seminarium molestowany przez swego biskupa. Wszystkie nazwiska w artykule zostały wykropkowane, ale liczba kropek odpowiada liczbie liter nazwiska „Juliusz Paetz”, a kropki w nazwie miejscowości, gdzie mieściło się seminarium, pasują do słowa „Łomża”, gdzie Juliusz Paetz był wtedy biskupem. Ponadto dokument mówi o biskupie, że pracował on wcześniej jako prałat antykamery w Watykanie, który przygotowywał prywatne audiencje u kolejnych papieży — Pawła VI, Jana Pawła I i Jana Pawła II. Jedyną osobą, która była szefem antykamery u tych trzech papieży, jest abp Paetz” – napisała „GW”.
Mimo to wydaje się, żenikt nie zrobił nic, aby sprawę załatwić. Większość mówiła wtedy, że nie chciano martwić Ojca Świętego. Pokazuje to głębie degrengolady w polskim Kościele, w którym dobre samopoczucie papieża jest ważniejsze niż dobro setek ludzi – krzywdzonych przez purpurata. I niestety wszyscy Ci, którzy wiedzieli o tym (jeśli — wiedzieli), a nie działali, nie informowali o tym Watykanu i papieża osobiście mają tę sprawę na sumieniu. Być może dlatego zapadła wokół niej taka cisza.
Zbrodnia bez kary
Jeśli wierzyć w doniesienia prasowe – to często ta odpowiedzialność nie dotyczy tylko delikatnej warstwy sumienia, ale przekłada się na bardziej prawne konsekwencje. Na długo przed wybuchem skandalu o molestowaniu kleryków przez arcybiskupa wiedzieli z listu kilku poznańskich duchownych: bp Stanisław Dziwisz (sekretarz papieski), kard. Joseph Ratzinger (prefekt Kongregacji Nauki Wiary), wywodzący się z Poznania kardynał Zenon Grocholewski (prefekt Kongregacji Wychowania Katolickiego) i sekretarz stanu kardynał Angelo Sodano.
Ten ostatni poinformował o liście nuncjusza apostolskiego w Polsce abp Józefa Kowalczyka. Nuncjusz zażądał pisemnych oświadczeń molestowanych. Trafiły one do niego już w maju 2001 r. Nic z tego jednak nie wynikło. Co więcej wydaje się, że nikt nie poinformował nawet o tym Jana Pawła II (chyba, że przyjąć, że papież świetnie udawał zaskoczonego, gdy o sprawie znacznie później informowała go „osoba z Krakowa”). Żadna z tych osób – które mówiąc wprost kryłyoskarżonego – nie poniosła najmniejszych konsekwencji.
Podobną sytuację można zaobserwować w Polsce. 10 września 2001 roku powstał kolejny list do polskich biskupów-delegatów Episkopatu Polski na sesję synodu w Rzymie poświęconą biskupiej posłudze: „Prosimy o podniesienie podczas obrad kwestii możliwości obrony Kościoła lokalnego przed niemoralnymi, błędnymi lub szkodliwymi działaniami miejscowego biskupa. Ośmielamy się o to prosić w związku z sytuacją, której od pewnego czasu doświadczamy w archidiecezji poznańskiej. Chodzi o działania Księdza Arcybiskupa Juliusza Paetza, które przez osoby bezpośrednio nimi dotknięte (w tym przez kleryków arcybiskupiego seminarium w Poznaniu) odbierane są jako homoseksualne” – cytuje – list podpisany przez dziekana Wydziału Teologicznego UAM ks. prof. Tomasza Węcławskiego, rektora seminarium ks. Tadeusza Karkosza, redaktora naczelnego tygodnika „Przewodnik Katolicki” ks. Jacka Stępczaka, proboszcza ks. Marcina Węcławskiego i prezesa Ogólnopolskiego Porozumienia Ruchów Obrony Życia Pawła Wosickiego – „Gazeta Wyborcza”. List otrzymali arcybiskupi Tadeusz Gocłowski, Józef Michalik, Henryk Muszyński i biskup Antoni Dydycz. Nie poruszyli oni jednak tematu podczas obrad. Nie poinformowali o tym nikogo. I co? I nic! Nikt nawet nie prosił biskupów o wyjaśnienie ich milczenia. Nikt nie próbował wyjaśnić, dlaczego wiedząc o tak strasznych podejrzeniach– nie chcieli jej oni przekazać dalej, dlaczego nie chcieli jej wyjaśnienia.
To jednak nie wszystko. Kopię tzw. „listu pięciu” otrzymał nuncjusz w Polsce, który przekazał ją… oskarżonemu. „Ten udziela proboszczowi Węcławskiemu nagany kanonicznej. Ks. Węcławski odwołuje się, ale kara zostaje podtrzymana przez kardynała Darisa Castrillona Hoyosa, prefekta watykańskiej Kongregacji Duchowieństwa” – relacjonuje sprawę „GW”. Co to oznacza? Mówiąc najkrócej to, że ksiądz za odwołanie się do swoich przełożonych w Watykanie w słusznej sprawie – zostaje ukarany. Do kogo więc miał się odwołać odważny duchowny – to pytanie nadal pozostaje bez odpowiedzi.Media dotarły również do z poznańskiej kurii, która streściła stanowisko abp. Kowalczyka: „Ks. Nuncjusz ocenia pismo negatywnie. Autorzy twierdzą, że złożyli udokumentowane informacje do Stolicy Apostolskiej. Skoro tak, to tu ich rola się kończy. Autorzy pisma argumentują, że kierują się dobrem Kościoła. Wydaje się, że obranie takiego sposobu „obrony Kościoła” bardzo mu szkodzi. Autorzy listu obdarzeni zaufaniem Arcybiskupa spełniają wysokie funkcje w archidiecezji. Rodzi się pytanie: czy w tej sytuacji mogą je nadal spełniać?” – streszcza pismo „GW”. Nuncjusz jednak za takie, szkodzące przecież dobremu imieniu Kościoła stanowisko, nigdy nie został ukarany. Nikt nie wyciągnął najmniejszych konsekwencji wobec niego, mimo iż krył on działalność jednoznacznie szkodzącą Kościołowi. Więcej – nikt nawet nie próbował dociekać, dlaczego takie krycie się dokonywało.
Na swoich stanowiskach pozostali także biskupi pomocniczy poznańscy, którzy – według słów księży – łamali im sumienia. Tak opisywała to „GW”: „W październiku arcybiskup zwołał dziekanów, czyli proboszczów reprezentujących kurię w dziesięciu parafiach. Poprosił o modlitwę w intencji jedności wszystkich księży diecezji ze swoim biskupem i wyszedł. Zostali biskupi pomocniczy, którzy powiedzieli, że dziekani powinni podpisać oświadczenie. Uczestnicy spotkania przekazali nam jego kopię: „Od pewnego czasu rozpowszechnia się w różnych środowiskach naszej archidiecezji zniesławiające opinie o naszym Pasterzu, Arcybiskupie Juliuszu. (…) Zdajemy sobie sprawę, że niektórzy mogą ulec tej wielce szkodliwej propagandzie, która godzi w dobro Kościoła poznańskiego. Dlatego my, biskupi pomocniczy i dziekani — jako najbliżsi współpracownicy Księdza Arcybiskupa Juliusza — pragniemy wyrazić słowa zaufania, solidarności i głębokiego oddania dla naszego Pasterza, który z całym zaangażowaniem i poświęceniem służy Ludowi Bożemu, czego owoce są dla wszystkich dostrzegalne”. Nie było dyskusji, tylko jeden z proboszczów zapytał: „Czy my to musimy podpisać?”. — Odpowiedź brzmiała: „Tak”. Jeśli ktoś nie był przekonany, bp Jędraszewski mówił: Podpisz dla dobra Kościoła” — opowiada jeden z uczestników spotkania. (…)- Biskupi pomocniczy zawiedli nas. Mieliśmy nadzieję, że powiedzą arcybiskupowi o naszych prawdziwych poglądach, ale tak się nie stało — mówi ksiądz z kurii. Oświadczenie miało zostać odczytane we wszystkich kościołach diecezji. Zamiast tego jego kopia zostaje wysłana do Watykanu”.
I tak w imię jedności Kościoła, wbrew nauczaniu katolickiemu – zmuszano duchownych do kłamstwa. Nikt nie poniósł odpowiedzialności. Biskupi pomocniczy nadal sprawują swoją służbę. Nie padło ani jedno przepraszam. Nikt nie jest winny w tej sprawie!!!
Ukarane ofiary
Ukarane w tej sprawie zostały więc wyłącznie ofiary. To klerykom z poznańskiemu seminarium, którzy złożyli zeznania do Watykanu, później w twarz rzucano, że oskarżyciele nie mają twarzy i sumień. To, jeśli prawdziwe są plotki krążące po poznańskim rynku, właśnie ci z nich, którzy odważyli się powiedzieć prawdę, ukarani zostali odroczeniem święceń na pewien czas.
Karę ponieśli także ci, którzy ujawnili prawdę. Oni już nie mają szansy na karierę. Złamali „solidarność kapłańską”, “opluli niewinnego arcybiskupa” itd.
To właśnie Ci ludzie mogą zobaczyć, że nie liczy się ich godność, że nie liczy się nauczanie Kościoła, nie liczy się prawda, gdyw grę wchodzą interesy hierarchów i ich układy. Taki jest pierwszy – bolesny wniosek – płynący z afery abp Paetza. Niestety nie ostatni.
Równie bolesny dla każdego, kto obserwował tę aferę jest fakt, iż zgoda na takie załatwienie sprawy (czy właściwie jej brak, przesłonięty pseudo-działaniem, jakim było przeniesienia arcybiskupa na emeryturę) płynęła z najwyższych szczebli kościelnej władzy – z Watykanu. Wszystko bowiem wskazuje na to, że totam podjęto decyzję o tym, by nie karać hierarchy, ale jedynie usunąć go z widoku. Nie powinno to jednak dziwić – bowiem i tak jest to spory postęp w porównaniu ze sprawą kard. Groera, który mimo iż oskarżono go (a jak wskazują fakty nie było to oskarżenie bezpodstawne) o pedofilie – długo jeszcze pozostawał na swoim stanowisku, a po jego śmierci Jan Paweł II skierował telegram kondolencyjny z podkreśleniem licznych zasług zmarłego (jakie zasługi mogą zmyć gwałty na chłopcach – tego nie wyjaśniono).
Judaszowy archetyp
Dlaczego tak się stało? Tego można się tylko domyślać. Zapewne po to, aby nie zgorszyć maluczkich świeckich katolików, by nie przyznać, że hierarchia – mimo iż jest świętą władzą w Kościele – to jest tak samo grzeszna, jak wszyscy inni.
Szkoda jednak, że się tak stało. Gdyby w ten sposób myślano w ewangeliach nie mielibyśmy najbardziej chyba wstrząsającego świadectwa zdrady pierwotnego Kościoła – jakim było wydanie Jezusa na śmierć przez pocałunek Judasza.
A przecież właśnie sprawa Judasza jest chyba najlepszym obrazem, wzorem, który odnieść można do sprawy abp Paetza. Wtedy również apostoł, o którym św. Piotr mówił: „był jednym z nas” – zdradził swoje powołanie i swojego Pana, a nikt z jego towarzyszy, innych apostołów nie zrobił nic, by go powstrzymać.
„To powiedziawszy Jezus doznał głębokiego wzruszenia i tak oświadczył: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeden z was Mnie zdradzi». Spoglądali uczniowie jeden na drugiego niepewni, o kim mówi. Jeden z uczniów Jego — ten, którego Jezus miłował — spoczywał na Jego piersi. Jemu to dał znak Szymon Piotr i rzekł do niego: «Kto to jest? O kim mówi?» Ten oparł się zaraz na piersi Jezusa i rzekł do Niego: «Panie, kto to jest?». Jezus odparł: «To ten, dla którego umaczam kawałek [chleba], i podam mu». Umoczywszy więc kawałek [chleba], wziął i podał Judaszowi, synowi Szymona Iskarioty. A po spożyciu kawałka [chleba] wszedł w niego szatan. Jezus zaś rzekł do niego: «Co chcesz czynić, czyń prędzej!». Nikt jednak z biesiadników nie rozumiał, dlaczego mu to powiedział. Ponieważ Judasz miał pieczę nad trzosem, niektórzy sądzili, że Jezus powiedział do niego: «Zakup, czego nam potrzeba na święto», albo żeby dał coś ubogim. A on po spożyciu kawałka [chleba] zaraz wyszedł. A była noc” (J 13, 21–30) – tak opisywał tę sytuację św. Jan.
Wystarczy się jej przyjrzeć by dostrzec analogię. I wtedy i teraz – sprawa była jawna wśród apostołów. Ale nikt nie zrobił nic, by ustrzec Judasza przed jego zbrodnią. Wszyscy zbyt pogrążeni byli w błogostanie bycia apostołem, by zauważyć, że jeden z nich nie tylko zdradzi, ale i sam się zabije oraz przyczyni się do śmierci Jezusa Chrystusa. Teraz było podobnie.
Tyle, że wtedy znaleziono przynajmniej odwagę by o tym napisać, by świadczyć o tym. Teraz zabrakło nawet tego.
Tomasz P. Terlikowski