
- 5 lipca, 2015
- przeczytasz w 15 minut
Jako zwolennik wolności słowa dość rzadko odczuwam potrzebę protestowania przeciwko czemukolwiek (zwłaszcza protestowania przeciw protestom), ale radykalny protest przeciwko poświęceniu ORP Ślązak sprawił, że z wrażenia sam prawie spadłem z okrętowej zejściówk...
Służba — nie marzycielstwo (polemika)
Jako zwolennik wolności słowa dość rzadko odczuwam potrzebę protestowania przeciwko czemukolwiek (zwłaszcza protestowania przeciw protestom), ale radykalny protest przeciwko poświęceniu ORP Ślązak sprawił, że z wrażenia sam prawie spadłem z okrętowej zejściówki, zwłaszcza, że Autor Protestu podobno jest moim – polsko-luterańskim – współwyznawcą.
Trudno dokładnie odgadnąć, czy Przedpiśca wyznaje, uroczyście potępione w Formule Zgody (Epitome) „artykuły anabaptystów, jakie są nie do przyjęcia w odniesieniu do władzy” (I‑V) i „artykuły anabaptystów, jakie są nie do przyjęcia w odniesieniu do spraw społecznych” (II), czy też tak dalece nieznane są mu zadania realizowane przez współczesną – w szczególności polską – Marynarkę Wojenną.
Na wstępie jeszcze mała uwaga na marginesie dla czytelników spoza Kościoła Luterańskiego; jako punkt wyjściowy do luterańskiego podejścia do spraw publicznych – w tym także ewentualnej służby chrześcijan w formacjach uzbrojonych, dość dobrze nadaje się szesnasty artykuł Wyznania Augsburskiego, przedłożonego na Sejmie Rzeszy w 1530 roku:
„O sprawach publicznych Kościoły nasze uczą, że prawnie powołane władze publiczne są dobrodziejstwem Bożym i że chrześcijanie mogą sprawować urzędy, wymierzać sprawiedliwość, rozsądzać sprawy na podstawie obowiązujących praw cesarskich i innych oraz wymierzać sprawiedliwe kary, mogą też uczestniczyć w sprawiedliwych wojnach, służyć w wojsku, zawierać umowy cywilne, posiadać własne mienie, składać przysięgi wymagane przez władze, żenić się albo za maż wychodzić. Kościoły nasze potępiają anabaptystów, którzy zakazują chrześcijanom podejmowania się tych obowiązków obywatelskich. Potępiają też tych, co opierają doskonałość ewangeliczna nie na bojaźni Bożej i wierze, lecz na odsuwaniu się od obowiązków obywatelskich. Ewangelia bowiem uczy nieustannej prawości serca, nie burzy zaś państwa lub rodziny, co więcej, wymaga utrzymania ich, jako instytucji boskich, i pielęgnowania w nich miłości bliźniego. Dlatego chrześcijanie powinni koniecznie być posłuszni swym władcom i prawom, o ile nie nakazują grzeszyć, natenczas bowiem powinni bardziej słuchać Boga niż ludzi (Dzieje Apostolskie 5)”.
Istnieją też inne – choć nie mające oficjalnie tak wysokiej rangi – pisma reformacyjne poruszające temat, w tym dość obszerna także w tym zakresie twórczość pióra Marcina Lutra[1].
I – ORP Ślązak jako machina służąca do unicestwienia przeciwnika
Pierwszym poważnym nietaktem jest zestawienie tego konkretnego okrętu[2] z jakże uniwersalnymi karabinami, czy tym bardziej z siejącymi masową zagładę bombami atomowymi. Mamy bowiem tu do czynienia z dość słabo uzbrojonym okrętem patrolowym.
Są sytuacje, w których – dla dokonania kontroli (także pod kątem przemytu ludzi lub szkodliwych substancji), dla schwytania złoczyńców (w tym piratów!), a także dla zapobieżenia katastrofom morskim czy też wielkim zanieczyszczeniom środowiska, wreszcie często dla bezpieczeństwa samego „zbłądzonego” statku trzeba go zatrzymać. Prawo to przysługuje tylko statkom pełniącym „specjalną służbę państwową”, czy ściślej mówiąc, „law enforcement vessels” – w naszym polskim przypadku będą to okręty Marynarki Wojennej i Straży Granicznej.
Jednym z głównych zastosowań uzbrojenia pokładowego przez okręty patrolowe (podobnie jak statki SG) jest dawanie wiążącego sygnału do zatrzymania – poprzez oddanie strzału przed dziób i za rufę statku, który nie reaguje na żadne inne (wzywanie przez radiotelefon, sygnały dźwiękowe, świetlne) sygnały do zatrzymania się. Niekiedy to dopiero „budzi śpiochów”. Oddanie ognia do „nieposłusznego” statku stosowane jest jedynie w ostateczności – jeżeli wszystkie inne metody zawiodą, albo w przypadku gdy to okręt zostanie ostrzelany (chyba nawet trącący marzycielstwem Autor nie wyobraża sobie, że okręt wojenny miałby być łatwym celem dla piratów, terrorystów, przemytników i wszelkiego rodzaju innych złoczyńców, przed którymi w założeniu ma chronić?). Taki okręt, jak „Ślązak” wykonuje głównie zadania typu policyjnego i ratowniczego (do prawdziwie bojowych zresztą nie byłby odpowiedni – tym różni się od korwety Gawron którą pierwotnie miał zostać… ), dość odległe od zadań stawianych przed bombą atomową…
À propos ratownictwa: radykalna chrześcijańska etyka („miłujcie nieprzyjacioły swoje”) nigdzie nie znalazła takiego przełożenia na powszechnie obowiązujące prawo, jak właśnie na morzu: „każdy kapitan jest obowiązany przyjść z pomocą każdej osobie, nawet wrogiej, znajdującej się na morzu w niebezpieczeństwie życia, jeżeli może to uczynić bez poważnego niebezpieczeństwa dla swego statku, swojej załogi, swych pasażerów”[3]. Ratowanie wszystkich rozbitków – w tym wrogich – uprawiają więc nawet machiny służące do unicestwienia przeciwnika. W praktyce jest to jedno z głównych zadań Marynarek Wojennych w czasie pokoju.
Na marginesie – nie dalej jak tydzień temu miałem do czynienia z sytuacją, w której niewielki statek zbliżył się niebezpiecznie do rejonu zabezpieczanych prac podwodnych, stwarzając zagrożenie nie tylko dla wartego miliony sprzętu, ale także dla pracujących nurków i dla samego siebie. Nie reagował na wezwania radiowe. Gdybym dysponował czymkolwiek, co strzela i miał autoryzację do użycia tego – z pewnością bym oddał salwę ostrzegawczą. I to nie, Drogi Współwyznawco, z żądzy mordu i siania zagłady, tylko dla zwrócenia uwagi celem uniknięcia wielkiego zagrożenia dla życia. Na szczęście obyło się bez ofiar…
II – Marynarka Wojenna jako wyraz militarnych dążeń państwa, a co za tym idzie gotowość do fizycznego zabijania przeciwnika
Przedpiśca dalej – co nie mniej zdumiewające – rozwija temat rzekomego militaryzmu naszej Rzeczypospolitej (jak można coś takiego napisać mając jakikolwiek kontakt z rzeczywistością co do zamysłów strategicznych, czy chociażby stanu i potencjału naszych Sił Zbrojnych, w szczególności ich morskiego komponentu???), i dodaje: można usprawiedliwiać owe błogosławieństwa mówiąc, że przecież żadnej wojny nie ma, lub, że okręty te mają służyć do obrony. Tak, czy owak nie buduje się ich bez potrzeby, a głównym celem wszystkich armii świata jest skuteczna eliminacja żołnierzy niosących inną flagę.
Jako, że sam mam pewną naturalną awersję do „zielonych”, nie podejmuję się wyjaśnić, co jest celem wszystkich armii świata (nawiasem mówiąc, inkryminowani kapelani EDW nie służą we „wszystkich armiach świata”, a w Siłach Zbrojnych i Straży Granicznej konkretnego państwa, więc to dość szerokie odniesienie nie ma sensu). Proponowałbym jednak najpierw zajrzeć do zadań Marynarki Wojennej: większość z nich stanowią zadania stanowczo „pozytywne” (udział w ratowaniu życia w polskiej strefie ratownictwa SAR [Search and Rescue – poszukiwanie i ratowanie rozbitków oraz chorych wymagających pomocy medycznej], zapewnienie bezpieczeństwa żeglugi na polskich obszarach morskich przez Biuro Hydrograficzne Marynarki Wojennej [Biuro zbiera informacje potrzebne do wydawania map i wydaje mapy nawigacyjne oraz ostrzeżenia nawigacyjne — Wiadomości Żeglarskie — o nowych niebezpieczeństwach, jakie mogą zagrażać statkom etc] udział w ochronie ekologicznej polskich obszarów morskich), czy też „propaństwowe” ale zupełnie niemordercze (realizacja zadań polskiej morskiej racji stanu przez zapewnienie swobody transportu morskiego, utrzymanie bezpieczeństwa żeglugi na szlakach komunikacyjnych, demonstrowanie bandery, wsparcie Straży Granicznej w ochronie morskiej granicy państwowej i polskiej strefy ekonomicznej, demonstrowanie obecności morskiej w strefie zainteresowania państwa, tj. 32,8 tys. km² Wyłącznej Strefy Ekonomicznej i ponad 140 tys. km² obszaru zainteresowania Państwa itd), wreszcie zadania obronne i zobowiązania sojusznicze. Trochę w tym wszystkim mało zaczepnego militaryzmu. Jeżeli taki kiedykolwiek się pojawi, oczywiście można wtedy się zastanawiać, co z tym smutnym fantem zrobić, ale to stanowczo nie jest ten przypadek.
Czy wyżej wspomniane zadania marynarki to, Bracie Jakubie, „militarne dążenia państwa”, z którymi chrześcijanie nie powinni mieć nic wspólnego? Czy należy potępić także okręty hydrograficzne i śmigłowce ratownicze — w końcu to też marynarze wojenni, a wojna wszak jest zła? A może podzielimy służących w MW na „dobrych” i „złych”? I do których zaliczymy wtedy tych z akcji przeciwpirackich i przeciwterrorystycznych?
Przy okazji – z ogarniętego wojną Jemenu w kwietniu br. cywilów z różnych Państw (Polski, USA, Rosji, UK, Niemiec, samego Jemenu…) ewakuowały właśnie zaangażowane w operację przeciwpiracką okręty wojenne – chińskie i rosyjskie. Uchodźców na Morzu Śródziemnym ratują również… owe machiny do zabijania.
Jeżeli lepiej przemawiają obrazy – polecam oparte na faktach filmy: Captain Philips – o ratowaniu z rąk piratów, czy – o ratowaniu rozbitków – chociażby The Perfect Storm, Trawler Wars czy rodzime Granice Odwagi (to ostatnie wprawdzie o SG a nie MW, ale element ratowania przez uzbrojone osoby w prawie identycznych mundurach też się pojawia).
Oczywiście, Autor Protestu ma rację, że droga, którą Chrystus wyznaczył swym wyznawcom wiedzie nie przez przekonanie o Bożej opiece nad konkretną armią, lecz przez pojednanie. Chrystus pojednał nas z Bogiem, każdego, bez względu na narodowość, kolor skóry, czy język, którego używamy. Jeżeli jednak mój brat w Chrystusie (dowolnej narodowości, koloru skóry, języka i religii – ponoć pojednany z Bogiem) postanawia mnie napaść – to czy nie jest rzeczą mojego księcia mnie obronić? „Pojednania” nie można traktować jako pojęcia-wytrycha (łomu?) wyrwanego z kontekstu. Mogę (ba, jako chrześcijanin – wręcz muszę!) pojednać się z kimś, kto mnie skrzywdził (i być może tu może być szczególna rola kapelanów, aby po odparciu ataku przypomnieć o miłości i pojednaniu względem pokonanych agresorów), ale doprawdy ciężko jednać się z kimś, kto nie jest tym zainteresowany, bo pochłania go zbrojny atak na mnie, nieprawdaż? Luter podkreślał, że jeżeli cały świat byłby chrześcijański, to władza świecka nie byłaby w ogóle potrzebna. Jako że jednak – tu się chyba zgodzimy – nie wszyscy „mają w sercu Ducha Świętego, który ich naucza i sprawia, że nikomu nie czynią krzywdy, każdego miłują itd”[4], to – również z woli Bożej – w „królestwie świata” jest ustanowiona władza świecka (książę, czy po naszemu współczesnemu, państwo), która włada mieczem, przy pomocy którego strzeże przestrzegania Zakonu, a przez to powstrzymuje zło.
Wśród chrześcijańskich pacyfistów można spotkać pogląd, że owszem ten „miecz”, służba zbrojna jest potrzebna, ale że powinien ją czynić kto inny, a chrześcijan winien się odeń uchylać. To przeczy jednak ewangelickiej koncepcji etycznej odpowiedzialności chrześcijan za cały świat; nie można jednocześnie zakładać, że coś jest etyczne czy wręcz etycznie konieczne, i wymagać, aby zrobił to kto inny! Zakładam, że Brat Jakub – jako luteranin – wspomniane teksty CA i FC zna?
III – kapelani wojskowi jako jarmarczne kogutki, kolorowe dopełnienie fety, z gwiazdkami na pagonach
W Proteście pojawiają się też – nawiązania do niemieckich duchownych, najpierw popierających agresywną politykę cesarza, wojnę później – Adolfa Hitlera. Czy wyczerpuje to znamiona obowiązującego w Internecie prawa Godwina?
Trzeba przyznać, że co do „końcowej” krytyki – stopni wojskowych – mój czcigodny Współwyznawca znalazłby sprzymierzeńców także wśród części samych „owieczek”: niejeden „dożywotni chorąży” bez praktycznie żadnych szans awansu na upragnione „ppor. mar.” przed nazwiskiem, z niejakim rozżaleniem spogląda na kapelanów (z pewną nadreprezentacją komandorów), otrzymujących stopień oficerski – jak się im wydaje – „za nic” (zresztą w jaki sposób taki awans miałby się odbywać – tu dołącza Przedpiśca). Jest to sprawa, która być może ucieszyłaby się z jakiegoś przepracowania (osobiście podoba mi się patent spotykany w Skandynawii – mundury oficerskie, ale zamiast oznak stopnia, oznaka kapelana[5]), a może to problem wydumany, do rozwiązania poprzez prostą edukację? Myślę, że są mądrzejsi i lepiej zagłębieni w temat, aby to rozważać, a tym bardziej o tym decydować. Drogi Przedpiśca najwyraźniej wolał – jako protestant – pisać płomienny Protest, niż po prostu zapytać w EDW, na jakich zasadach odbywa się droga awansu służbowego kapelanów. Czy jest to poważna i odpowiedzialna droga rozwiązywania [jakichkolwiek] problemów?
Na marginesie można zauważyć, że podobny system (posługa pełniona dla innych ludzi, niezależnie od tego, czy potrzebujący walczą po tej, czy po tamtej stronie, jak i niemożność angażowania się po żadnej ze stron w działania, które wkraczałyby w wyrządzenie krzywdy drugiemu człowiekowi) dotyczy także „mundurowych” lekarzy. Nie trzeba zapominać, że – zarówno lekarze jak i kapelani – poza jarmarcznymi uroczystościami, biorą udział – choć bez broni – w działaniach zbrojnych (podobnie jak kapelani uprawnieni do noszenia czerwonego krzyża jako „znaku ochronnego”, który jednocześnie drastycznie ogranicza możliwość uzbrojenia tych osób) a prawo międzynarodowe wymaga dość precyzyjnego podziału na wojskowych i cywilów, gdyż te dwie grupy są zupełnie inaczej traktowane – trzeba mieć to na uwadze proponując „na wiwat” jakieś drastyczne zmiany. Czy możliwe jest wprowadzenie zaszeregowania w wojsku, ale bez stopnia wojskowego? Czy jest to nam do czegokolwiek potrzebne? Na pewno takie takie ustalenia wymagają mnóstwo rozwagi, mądrości, i znawstwa tematu – na pewno więcej, niż u Czcigodnego Autora, który nawet chyba nie kojarzy, iż na mundurach Marynarki Wojennej nie ma żadnych gwiazdek na pagonach…
Zdumiewa mnie wreszcie, obecna w Proteście, bezbrzeżna atencja dla stopni wojskowych – nabierają one posmaku fatalistycznego quasi-sakramentalnego brzemienia: duchowny, decydujący się na pracę w wojsku, mimo wszystko powinien być pozbawiony stopni wojskowych, ze względu na pierwszeństwo służby Chrystusowi, nie państwu.
Ja będę bardziej radykalny, i zaryzykuję stwierdzenie, że każdy chrześcijanin, niezależnie od zawodu (tak! – w tym sensie, zwłaszcza dla ewangelików duchowny jest w tym kontekście zawodem, a nie „kapłaństwem” w jakiś sposób bardziej wiernym i bliskim Chrystusowi przez co może za z natury „mniej wiernym” ludem orędować…), jest zobowiązany do służby w pierwszej kolejności Chrystusowi, a nie państwu (czy komukolwiek innemu), a w sytuacji krytycznego rozdźwięku (np. domaganie się przez zwierzchność współudziału czy obojętności wobec np. mordowania, przemocy seksualnej etc) – czy to do przyjęcia postawy zalecanego przez Lutra „cierpiącego nieposłuszeństwa” (czyli niewykonanie rozkazu oraz przyjęcie na siebie wszelkich konsekwencji takiej decyzji), czy może nawet – w skrajnej sytuacji – użycia siły wobec kolegów czy przełożonych (oraz, rzecz jasna, przyjęcie na siebie wszelkich konsekwencji takiej decyzji).
Co zmieniać by tu miały stopnie wojskowe (zwłaszcza, konkretnie – u nieco „uprzywilejowanego” wojskowego, jakim jest kapelan lub lekarz)?
Z jednej strony sugerowanie, że przez założenie munduru z pagonami duchowny staje się ślepym poddanym formacji, w której służy, trąci – w sumie dość obraźliwym dla tychże duchownych – wyrazem jakiegoś rozpaczliwego braku zaufania do ich wiary (jak zresztą, nawiasem mówiąc, do świeckich marynarzy wojennych, żołnierzy i funkcjonariuszy służb wszelakich) – no bo, przepraszam, co to za wiara, która nagle znika (czy schodzi na dalszy plan) po założeniu „granatowej piżamki”?
Z drugiej strony, bezbrzeżnie naïwne jest również zakładanie, że – jeżeli już do jakowegoś „zaprzedania duszy” miałoby dojść (w historii przykłady takie niewątpliwie były, chociaż trzeba rozróżniać między historiami różnych krajów, co warto mieć w pamięci przy, przywoływanych w komentarzach, scenkach rodzajowych typu „niemieccy luteranie oburzeni umundurowaniem polskich kapelanów”), to ewentualna „utrata stopni wojskowych” (nie wiem, czy Przedpiśca miał na myśli degradację i powrót do stopnia marynarza/szeregowego, czy całkowite pozbawienie munduru, w sensie oznak wojskowych?) miałaby temu zapobiec?
Zagrożenie oczywiście może istnieć (co pokazali choćby wspomniani duchowni niemieccy), ale wynika z ogólnej złożonej relacji podporządkowania/zależności i korzyści, która to relacja do pewnego stopnia jest systemowo nieunikniona (chyba, że Mój Współwyznawca myśli o duszpasterstwie wojskowym funkcjonującym za pieniądze spadające z nieba i działające całkowicie swobodnie wg własnego widzimisię bez żadnej konsultacji ze strony Państwa i wojska, za to z możliwością wywierania wpływu na wojsko w zakresie realizacji swojej misji – ale o takim podporządkowaniu wojska Kościołowi to chyba nawet najbardziej zagorzali klerykałowie nie śnią) – a nie od wyrwanych z kontekstu samych mundurów czy stopni.
Skoro jeszcze mowa o duchownych – czy, zdaniem Przedpiścy, sprzeniewierzyli się Chrystusowi i swojemu urzędowi (wszak Kościół, nawet w sytuacji wojny, musi być gotowy na przebaczenie i udzielenie opieki wszystkim, którzy tej opieki potrzebują) tacy księża, jak Zygmunt Kuźwa – ostatni proboszcz parafii w Łomży, uczestnik powstania warszawskiego (najpierw jako kapelan, potem już jako zwykły powstaniec)? Albo dr Dietrich Bonhoeffer, uczestniczący w zgromadzonemu wokół admirała Canarisa spiskowi mającemu na celu zamordowanie Adolfa Hitlera? Gdzież podziało się przebaczenie i udzielenie opieki pacyfikującym Warszawę oddziałom SS, gdzie troska nad – niewątpliwie potrzebującym opieki – Führerem? Drogi Współwyznawco, Bracie Jakubie – jak tych księży zakwalifikujesz?
IV – błogosławieństwo – co to takiego? poświęcamy, błogosławimy – czyli co robimy?
Przedpiśca, w moim odczuciu, zdradza też nieco, hmm, niezupełnie ewangelickie (może „ludowe”?) rozumienie błogosławieństwa. Błogosławieństwo – przynajmniej dla ewangelika – nie jest jakimś „udzielaniem mocy Ducha Świętego”, którą to mocą obdarowany może potem sobie dowolnie rozporządzać wg własnego widzimisię[6]. Błogosławieństwo to dalej modlitwy, a więc raczej forma jakiegoś zawierzenia spraw Bogu, niż „ręcznego sterowania” (być może w złych celach) Jego Mocami.
Jako ewangelik – czy to czytając o pobłogosławieniu okrętu przez ks. komandora Pilcha, czy to (w końcu to ekumenizm.pl) uczestnicząc w cerkiewnym, z natury zawsze „patriotycznym” (w ilości wezwań za Ojczyznę, jej zwierzchnie władze i wojsko[7] prawosławie plasuje się na niewątpliwym pierwszym miejscu w „rankingu”) nabożeństwie – jestem przekonany, że „błogosławieństwo” czy też modlitwa za kogoś czy za coś, nie oznacza obdarzenia go w dodatkową „amunicję” jakiegokolwiek rodzaju, tylko jest wyrażeniem zaufania Bogu i proszeniem Go o Jego prowadzenie – tak, aby służba marynarzy na okręcie „Ślązak” była błogosławieństwem dla nich, i dla innych. O mądre i sprawiedliwe dowodzenie, o dobrą nawigację, o bezpieczną pracę bez wypadków, aby zdążyło się do rozbitków zanim utoną lub umrą z wychłodzenia, aby „nieposłuszny statek” jednak zawsze się zatrzymał najpóźniej po pierwszej salwie przed dziób, żeby wszyscy – i załoga, i rozbitkowie – wrócili bezpiecznie do swoich ukochanych rodzin.
I z taką intencją z oddali ja także błogosławię (wreszcie, po tylu latach, zbudowanego!) ORP Ślązaka i wszystkich na nim służących.
[Autor jest absolwentem Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej i Akademii Marynarki Wojennej]
[1] „Czy żołnierze mogą dostąpić zbawienia” z 1526 roku i “O świeckiej zwierzchności, w jakiej mierze należy być jej posłusznym” z 1523 roku. Przekłady polskie obu pism można znaleźć w książce M. Luter, Pisma etyczne, Bielsko-Biała 2009.
[2] Więcej zdjęć z wodowania na stronie Akademii Marynarki Wojennej.
[3] Artykuł 11 Konwencji Brukselskiej z 23 września 1910, tekst polski – Dz. U. 1938, Nr 101, poz 672.
[4] M. Luter, O świeckiej zwierzchności, w jakiej mierze należy być jej posłusznym, [w:] Pisma etyczne, Bielsko-Biała 2009, s. 183.
[5] Skądinąd logiczny jest system, że kapelan rozmawiając z kapitanem jest kapitanem, z bosmanmatem – bosmanmatem, z admirałem – admirałem; każdy inny wariant prowadziłby do absurdu, jeżeli te stopnie wojskowe traktować tak śmiertelnie poważnie, jak Autor Protestu.
[6] Przy takim rozumieniu błogosławieństwa oczywiście istotne stają się szczegóły dotyczące „mocy duchowych” błogosławiącego… w przypadku niektórych rodzajów poświęcenia w wydaniu np. rzymskim zyskuje to dość doniosłe znaczenie i stąd ustalenia o sprawowaniu „ważnym i godnym”, „ważnym, ale niegodnym”, „nieważnym” itd., ale nie rozwijam tego, bo Autor Protestu podobno jest ewangelikiem, i to augsburskim.
[7] „O zachowanie w opiece Bożej naszej ojczyzny, za jej władze i wojsko”, jak też, co może lepiej objaśnia sprawę: „o zachowanie w opiece Bożej naszej Ojczyzny, za jej władze i wojsko, abyśmy mogli prowadzić ciche i spokojne życie, we wszelkiej pobożności i czystości”.