Trudne wychodzenie z podziemia
- 8 listopada, 2004
- przeczytasz w 6 minut
Stefan Wilkanowicz Najpierw dochodziły do nas echa różnych manifestacji i parad, zmierzających w ten czy inny sposób do spowodowania społecznej akceptacji i legalizacji zachowań homoseksualnych, dalej — informacje o zmianach w prawodawstwie i legalizowaniu tego typu związków w postaci związków partnerskich, niekiedy nazywanych małżeństwami, czasem z możliwością adopcji dzieci. Towarzyszyły temu (i nadal towarzyszą) różnego rodzaju krytyki i protesty, niekiedy przybierające gwałtowny charakter. Przed kilkoma miesiącami Fundacja Kultury Chrześcijańskiej “Znak” […]
Stefan Wilkanowicz Najpierw dochodziły do nas echa różnych manifestacji i parad, zmierzających w ten czy inny sposób do spowodowania społecznej akceptacji i legalizacji zachowań homoseksualnych, dalej — informacje o zmianach w prawodawstwie i legalizowaniu tego typu związków w postaci związków partnerskich, niekiedy nazywanych małżeństwami, czasem z możliwością adopcji dzieci. Towarzyszyły temu (i nadal towarzyszą) różnego rodzaju krytyki i protesty, niekiedy przybierające gwałtowny charakter. Przed kilkoma miesiącami Fundacja Kultury Chrześcijańskiej “Znak” została publicznie i gwałtownie oskarżona o hipokryzję — bo zajmujemy się różnego rodzaju mniejszościami, ale pomijamy milczeniem mniejszości seksualne.
Odpowiedzieliśmy, że problematyka tych ostatnich mocno się różni od stosunków między grupami etnicznymi czy dialogu między wyznawcami różnych religii i że nie czujemy się kompetentni do zajmowania stanowiska w sprawach związanych z płcią — to nie nasz temat. Niemniej ostatnie wydarzenia w Polsce — manifestacje i kontrmanifestacje — a zwłaszcza toczone wokół nich dyskusje skłaniają przynajmniej do próby zarysowania kilku problemów, które się z nimi wiążą. Nadal nie czuję się kompetentny do wypowiadania się w tej dziedzinie, niemniej wydaje mi się potrzebne postawienie szeregu pytań, które mogłyby pomóc dyskutować i szukać rozwiązań w inny sposób.
Wydaje się co najmniej prawdopodobne, że ludzie o orientacji homoseksualnej są z reguły osobami w szczególny sposób cierpiącymi. Nie tylko z powodu częstej pogardy i gróźb kierowanych wobec nich, ale także wskutek niemożności realizacji ojcostwa i macierzyństwa. Stąd tak ważna dla niektórych możliwość adopcji. Ponieważ homoseksualiści w większości pozostają “w podziemiu”, to znaczy nie ujawniają swoich orientacji — czemu nie należy się dziwić — niewiele wiadomo o ich problemach i o ich cierpieniach. A od tego zależy przecież skuteczność rozmaitego rodzaju pomocy. Niewiele też wiadomo o ich zróżnicowaniu — dosyć łatwo traktuje się ich hurtem jako tych, którzy zażywają narkotyki i często zmieniają partnerów, a zatem są zagrożeniem dla społeczeństwa ze względu na szerzenie chorób przenoszonych drogą płciową. Rzadko spotyka się duszpasterzy usiłujących pomóc tym, którzy nie wyrzekają się wiary i starają się w ten czy inny sposób rozwijać. Opowiadał mi ostatnio jeden z zagranicznych przyjaciół, świecki katolik, o swej niezwykłej przygodzie: zgłosiła się do niego grupa lesbijek, żyjących w stałych związkach, prosząc o pomoc w duchowym rozwoju. Zaskoczony tą prośbą, długo się wahał, a w końcu doszedł do wniosku, że nie może odmówić. Zaczął się więc z nimi spotykać i proponować im wybrane teksty Pisma Świętego do rozważania. Po pewnym czasie jedna z nich oznajmiła, że chce wstąpić do zakonu. Rzecz przybrała dramatyczny obrót, bo jej partnerka potraktowała to jako “zdradę małżeńską”, oskarżając Kościół o zaprzeczanie własnym ideałom wierności. A drugi problem: jakie zgromadzenie zaryzykuje przyjęcie takiej nowicjuszki? Pierwsze zatem pytanie, jakie się narzuca, to: jak poznać ten ludzki świat, dotąd pozostający najczęściej w ukryciu? W jaki sposób uzyskać wiedzę — i samowiedzę — w tej tak złożonej i delikatnej materii? Jak przeciwdziałać głupocie, chamstwu i nienawiści?
Nie ma jednak co ukrywać, że ludzie o orientacji homoseksualnej preferują liberalne — i skrajnie liberalne — ideologie. Jest to zrozumiałe, bo one chcą im zapewniać prawa i społeczną akceptację. Stąd nierzadkie związki takich osób z grupami kontestacyjnymi — a przynajmniej ich wyborcze czy medialne popieranie. I tu powstaje nowy problem: zagrożenie płynące z tendencji do odrzucania wszelkich tradycji i wszelkich reguł, radykalna przewaga uprawnień nad powinnościami. Takie tendencje istnieją we współczesnej kulturze — a zwłaszcza w subkulturach rozrywkowo-młodzieżowych — i mogą być wzmacniane przez ludzi o orientacji homoseksualnej. A są to tendencje niebezpieczne dla człowieka zawsze, a dla ludzkości w obecnej fazie jej istnienia — szczególnie. Stoi ona bowiem wobec konieczności globalnej integracji, a zarazem znalezienia sposobów budowania solidarności na różnych poziomach i w różnych układach — inaczej grozi jej egoistyczny chaos, niemożność rozwiązywania starych i nowych konfliktów. A wszystko to w perspektywie rosnących możliwości destrukcyjnych człowieka, także tego “szarego”, pozornie bez znaczenia. Skrajni liberałowie najmniej się nadają do pozytywnej integracji. Oto więc następne pytania: jak podjąć poważną dyskusję nad powinnościami ludzi współczesnych, nad ich wychowaniem, przygotowaniem do przyszłych zadań? Jak ich przekonać, że najważniejszy jest człowiek, że wszelkie reformy polityczne czy gospodarcze na niewiele się zdadzą bez reformy człowieka?
I wreszcie problem metod walki homoseksualistów o swoje prawa. Wielu zwykłych ludzi oglądających różne “parady miłości” po prostu wpada w lęk i przeżywa wstręt — bywają one bowiem połączeniem wulgarności, ekshibicjonizmu i prowokacji. Widzą w nich chęć podeptania tego, co dla nich cenne czy święte. Czują tu nie promowanie miłości, lecz jej degradację. Demonstracje histerycznego seksu traktują jako coś, z czym koniecznie trzeba walczyć. A zatem mają skłonność do rozgrzeszania tych, którzy stosują tu metody gwałtowne, choć normalnie wcale się z nimi nie zgadzają. Do pewnego momentu owe manifestacje traktują jako ekscesy “pomylonych”, chwilami śmiesznych i nawet sympatycznych, później zaś ogarnia ich groza. Efekt jest zatem odwrotny do zamierzonego. Chyba że się przyjmie, iż tego rodzaju manifestacje są ideologicznie czy politycznie zmanipulowane, a zatem w gruncie rzeczy walka o prawa homoseksualistów jest tutaj tylko okazją do osiągania innych celów.
W każdym z nas pojawia się pokusa postępowania wbrew własnym zasadom, a potem “dorabiania ideologii” do tego, tłumaczenia się przed sobą samym i przed innymi. Jeśli to się powtarza, dochodzi do zdumiewającego zakłamania: człowiek usprawiedliwia każde swoje postępowanie, wbrew oczywistości. Łamiąc elementarne zasady moralności i prawa, czuje się “szczerze” niewinny. Słyszałem nawet, że pewien ksiądz uzasadniał swoje stosunki homoseksualne tym, iż takie były stosunki między Jezusem i Jego uczniem Janem. Zdarza się więc dziwne rozdwojenie: wartościowy, dobry człowiek, lubiany i ceniony, a nawet podziwiany, ma jakąś “białą plamę” na mapie swojej osobowości, która w pewnej dziedzinie wyłącza zdrowy rozum. Niektórzy sądzą, że może to mieć chorobliwe podłoże, że to szczególny rodzaj psychicznych zaburzeń. Ale może to być także rezultatem długotrwałego zakłamania, które staje się jakby drugą naturą. Każdy doznaje pokusy wmawiania sobie różnych motywów swego działania, innych od rzeczywistych, każdy potrzebuje wysiłku introspekcji — i pomocy osób kompetentnych, duszpasterzy czy psychologów. Oni sami też tego potrzebują. Dlatego dziwi mnie i nie dziwi przypadek psychoterapeuty-pedofila, który mógł nawet dobrze doradzać innym, ale sobie nie potrafił.
Dramat seminarium duchownego w Sankt Pölten w niezwykle ostry sposób stawia pytanie o zakłamanie. Czy odpowiedzialni za ten dramat i jego uczestnicy byli zwykłymi cynikami? Czy byli zbyt słabi, nieprzygotowani na pokusy (dzisiejsza kultura niemal odrzuca ascezę)? Czy też czuli się niewinni? Ale dlaczego? I co dalej? W tych sprawach ani przymykanie oczu, ani rozdzieranie szat do niczego dobrego nie prowadzi. Marzą mi się najściślej anonimowe, tajne spotkania, w których można by szczerze mówić o tych problemach bez wpadania w ekshibicjonizm, bez pokusy dialogu teatralnego, bez obawy n
aruszenia prywatności.
Wracam tu po pierwszych pytań: jak poznawać ten świat pozostający zazwyczaj w ukryciu, a czasem głośno manifestujący swoje istnienie? Jak docierać do cierpień, problemów i doświadczeń — dobrych i złych? Na pewno jest tu potrzebna współpraca wielu ludzi kompetentnych w różnych dziedzinach wiedzy o człowieku. Ale równie konieczna jest wymiana poglądów i doświadczeń ludzi z tego podziemnego świata. Bez reflektorów i mediów, w skupieniu i trosce.
STEFAN WILKANOWICZ, ur. 1924, publicysta i działacz katolicki, długoletni redaktor naczelny “Znaku”, przewodniczący Fundacji Kultury Chrześcijańskiej “Znak”. Laureat nagrody dziennikarskiej im. bp. Jana Chrapka “Ślad” (2004).
Tekst ukazał się w Miesięczniku “Znak”
Redakcja EAI Ekumenizm.pl dziękuje Autorowi za możliwość publikacji artykułu na naszych stronach.