W obronie pamięci misjonarza Kima
- 7 lipca, 2004
- przeczytasz w 5 minut
Z przykrością przeczytałem, słowa komentarza zamieszczonego pod moją wiadomością o Koreańczyku Kimie, o jego krytyce niby interesownej wyprawy do Iraku i usprawiedliwionej śmierci z rąk muzułmańskich ekstremistów. Widziałem też, że wiele osób przeczytało wiadomość i komentarz, a że czas popycha wiadomość w zapomnienie postanowiłem odświeżyć ją dając teraz mój komentarz w takiej, a nie innej postaci. Jestem absolwentem Wyższej Szkoły Misyjnej Księży Werbistów i spędziłem już 17 lat na misjach w Afryce i w Ameryce Łacińskiej, przebywałem […]
Z przykrością przeczytałem, słowa komentarza zamieszczonego pod moją wiadomością o Koreańczyku Kimie, o jego krytyce niby interesownej wyprawy do Iraku i usprawiedliwionej śmierci z rąk muzułmańskich ekstremistów. Widziałem też, że wiele osób przeczytało wiadomość i komentarz, a że czas popycha wiadomość w zapomnienie postanowiłem odświeżyć ją dając teraz mój komentarz w takiej, a nie innej postaci.
Jestem absolwentem Wyższej Szkoły Misyjnej Księży Werbistów i spędziłem już 17 lat na misjach w Afryce i w Ameryce Łacińskiej, przebywałem jakiś czas w ośrodku misyjnym w Brazylii, gdzie studiują misjologię i przygotowują się do misji na innych kontynentach oraz w innych kulturach misjonarze różnych Kościołów protestanckich. Stąd kwestia misjonarzy jest mi szczególnie bliska.
Zamordowany, przez obcięcie głowy,21 czerwca w Iraku Koreańczyk Kim był misjonarzem i co dotego nie mam najmniejszych wątpliwości. Najpierw słyszałem potwierdzenie tej wiadomoci w programie telewizyjnym poświęconym misji, później przeczytałem wiadomość z agencji informacyjnej w Chile, którą oparto na kontakcie z mieszkającymi tam misjonarzami z Korei Pd., a w końcu nadeszła informacja od prezbiteriańskiego pastora z Viçosa (Brazylia), że potwierdzil on tą wiadomość u Koreańczyka, który kiedyś studiował na prestiżowym brazylijskim Uniwersytecie Federalnym — UFV. Informacje te potwierdza także koreańska prasa(Korea Times m.in.) oraz agencja Reutersinformująca, ze Kim łączył prace zawodowąz ewangelizacją.
Kim chciał być misjonarzem i to dlatego skończył gruntowne studia teologiczne i później wyspecjalizował się w misjologii. Pragnął głosić Słowo Boże w jednym z najtrudniejszych dzisiaj misyjnych regionów świata, tj. muzułmanom na Bliskim Wschodzie. To dlatego nauczył się języka arabskiego, a uczył się go już o wiele wcześniej zanim Bush zdecydował się na zaatakowanie Iraku.
Misjonarze rzymsko-katoliccy i większość misjonarzy protestanckich może liczyć na dobrze zorganizowane struktury krajowe i zagraniczne, które ich wspierają na misyjnych placówkach. Od jakiegoś już jednak czasu coraz bardziej rozwija się inna strategia misyjna dotycząca tzw. misjonarzy „robiących namioty”. Oczywiście, nazwa ta pochodzi od przykladu Świętego Pawła, który był misjonarzem, głosił Ewangelię Jezusa, ale by móc to czynić pracował również na swoje utrzymanie robiąc i sprzedając namioty.
Dzisiaj więc wielu misjonarzy specjalizuje się w jakiejś dziedzinie, w jakimś potrzebnym i praktycznym zawodzie, kończąc często wyższe studia techniczne, medyczne czy inne, aby udać się do różnych, nawet tych zamkniętych wobec chrześcijaństwa krajów i tam, pracując w swoim zawodzie, móc utrzymać siebie, swoją rodzinę, ale zarazem użyć dane świadectwo i możliwość kontaktu z miejscową ludnością do przekzania im Dobrej Nowiny Jezusa i o Jezusie.
Kim był zwykłym misjonarzem „robiącym namioty”. Szukał możliwości udania się na Bliski Wschód i taka okazja mu się nadarzyła. Z pewnością, jak większość misjonarzy chrześijańkich, źle oceniał obecność w Iraku wojsk zagranicznych, w tym koreańskich, jak też w ogóle obcokrajowców. Wszyscy znamy wspaniałą, humanitarną propagandę otaczającą obecność w Iraku np. żołnierzy z Polski. Może też źle ocenił samą sytuację polityczną w Iraku, jak też pracę, poprzez którą dane mu było spełnić jego powołanie, by móc udać się na Bliski Wschód i głosić chrześcijańskie Słowo Boże tamtejszym muzułmanom. Uważam jednak, że autor komentarza nie miał prawa przypisywać Kimowi tak złych intencji. Można mu zarzucić brak roztropności, zbyt dużo zapału, a nawet zbyt mało misyjnego doświadczenia i mądrości, ale nie pazerność czy złą wolę!
Sytuacja kraju, w którym toczy się wojna nie jest sytuacją normalną. Podczas mojego pobytu na wojnie w Angoli musiałem uczyć się, czasem na błędach, zupełnie nowego zachowania się w ekstremalnych sytuacjach, które dawało mi większe szanse na przeżycie. Kiedy dla przykładu miałem już załadowany samochód, aby udać się do odległej misji w Tomboco, a w międzyczasie doszła do mnie wiadomość, że właśnie eskortowanych przez wojsko duży konwój samochodów, głównie ciężarówek, ma wyruszyć lub już wyruszył tą samą drogą, którą i ja miałem jechać, to zazwyczaj rezygnowałem z podróży i czekałem jeszcze kilka dni, aby po tym konwoju nawet ślad nie pozostał. Niestety, wielu misjonarzy z braku roztropności lub doświadczenia, albo zwyczajnie zmuszeni do jazdy w konwoju, przypłaciło tę przygodę życiem, kalectwem lub silnym przeżyciem otarcia się o śmierć.
Kiedy partyzanci z UNITA atakowali taki konwój, to strzelali do wszystkiego, co się ruszało, ale kiedy jechało się samemu, to zawsze istniała szansa bycia tylko uprowadzonym, wytłumaczenia się i następnie zostania uwolnionym (dwukrotnie, po zatrzymaniu mnie na drodze, spędziłem jakiś czas z partyzantami w buszu, nie mówiąc już o wielu innych z nimi spotkaniach). Nigdy nie zapomnę, jak starsi koledzy, misjonarze, uczyli nas nowicjuszy, jak mamy się zachowywać na drodze, na misji, w naszych kontaktach z ludźmi, a wszystko to w warunkach toczonej tam wówczas wojny domowej (do Angoli przyleciałem na początku 1988 r. i przebywałem tam przez około cztery lata).
Kimowi zabrakło być może wyobraźni, szczęścia, może czasu na naukę… Nie wiem. Powiadamy w Polsce, że o zmarłych nie mówi się źle. W przypadku Kima nawet nie ma powodu, aby oskarżać go o jakiekolwiek zło. Trzeba tylko żałować, że jego misyjna przygoda zakończyła się właśnie w taki tragiczny sposób. Z drugiej strony wierzę, że krew męczenników jest zapowiedzią lepszej, piękniejszej przyszłości, również dla cierpiących już od tak dawna chrześcijan na Bliskim Wschodzie. Pozostaje też wielka tajemnica Bożej opatrzności.
Kończę moją obronę Kima modląc się za wszystkich chrześcijańskich misjonarzy, którzy również żyją pragnieniem głoszenia muzułmanom Jezusa Chrystusa nie jako jednego z proroków, ale jako prawdziwego Pana i Boga. Niektórzy z nich podzielą pewnie los Kima… Niechaj Dawca Wszelkiego Życia, Bóg Abrahama, Mahometa i Kima, oddali od Bliskiego Wschodu szatańskie Zło nienawiści, wojny i śmierci. Amen.
Ekumenizm.pl — Zamordowany w Iraku Koreańczyk był chrześcijańskim misjonarzem