Społeczeństwo

Walka o człowieka toczy się w Krakowie


Jestem prze­ciw­ko orga­ni­zo­wa­niu mar­szu homo­sek­su­ali­stów w Kra­ko­wie. Jestem prze­ciw­ko pro­mo­wa­niu, agre­syw­ne­mu lub nie, homo­sek­su­ali­zmu. Jestem im prze­ciw­ny, bowiem moim zda­niem pro­pa­go­wa­nie, nawet w for­mie poko­jo­wych demon­stra­cji, postaw homo­sek­su­al­nych ude­rza w pod­sta­wy cywi­li­za­cyj­ne Euro­py, ude­rza w życie rodzin­ne, a osta­tecz­nie w chrze­ści­jań­ską teo­lo­gię jako całość. Dla­te­go — jako chrze­ści­ja­nin — nie widzę moż­li­wo­ści, by wspie­rać homo­sek­su­ali­stów w wal­ce o ich — rze­ko­me — pra­wo do bycia mał­żeń­stwa­mi. Nie widzę też naj­mniej­szych przy­czyn by wspie­rać […]


Jestem prze­ciw­ko orga­ni­zo­wa­niu mar­szu homo­sek­su­ali­stów w Kra­ko­wie. Jestem prze­ciw­ko pro­mo­wa­niu, agre­syw­ne­mu lub nie, homo­sek­su­ali­zmu. Jestem im prze­ciw­ny, bowiem moim zda­niem pro­pa­go­wa­nie, nawet w for­mie poko­jo­wych demon­stra­cji, postaw homo­sek­su­al­nych ude­rza w pod­sta­wy cywi­li­za­cyj­ne Euro­py, ude­rza w życie rodzin­ne, a osta­tecz­nie w chrze­ści­jań­ską teo­lo­gię jako całość. Dla­te­go — jako chrze­ści­ja­nin — nie widzę moż­li­wo­ści, by wspie­rać homo­sek­su­ali­stów w wal­ce o ich — rze­ko­me — pra­wo do bycia mał­żeń­stwa­mi. Nie widzę też naj­mniej­szych przy­czyn by wspie­rać i bro­nić ich hap­pe­nin­gi mają­ce uczyć nas “tole­ran­cji”, któ­ra w isto­cie jest … odrzu­ce­niem war­to­ści mał­żeń­stwa i rodzi­ny. W isto­cie, mam wra­że­nie, wal­ka o zor­ga­ni­zo­wa­nie w Kra­ko­wie (dodaj­my anty­ko­ściel­nej w zamie­rze­niach) zaba­wy homo­sek­su­ali­stów jest wal­ką prze­ciw­ko temu, co nam jesz­cze zosta­ło z tra­dy­cyj­nej rodzi­ny.

Pomy­sły, by lega­li­zo­wać związ­ki homo­sek­su­al­ne, bro­nić praw homo­sek­su­ali­stów poprzez przy­zna­wa­nie im upraw­nień bez odpo­wia­da­ją­cych im zadań są wal­ką z tra­dy­cyj­ną kon­cep­cją czło­wie­ka, spo­łe­czeń­stwa i sto­sun­ku do Boga. Pró­bą zastą­pie­nia tra­dy­cyj­nej antro­po­lo­gii biblij­nej czymś zupeł­nie nowym.

Tra­dy­cyj­ną, jude­ochrze­ści­jań­ską naukę o czło­wie­ku znaj­du­je­my już w pierw­szej księ­dze Pisma Świę­te­go. Gdy Bóg stwo­rzył czło­wie­ka, na podo­bień­stwo swo­je; stwo­rzył męż­czy­znę i nie­wia­stę (Rdz. 5, 1–2). A zatem peł­nia czło­wie­czeń­stwa: to męskość i kobie­cość razem. Uka­zu­ją to żydow­skie midra­sze, według któ­rych Adam (czło­wiek) stwo­rzo­ny został, jako andro­gyn – byt peł­nia: kobie­ta i męż­czy­zna jed­no­cze­śnie. Dopie­ro póź­niej Bóg roz­dzie­lił tę pier­wot­ną jed­ność. Do peł­ni nie­zbęd­ne jest jego ponow­ne zjed­no­cze­nie, mał­żeń­stwo – a w kon­se­kwen­cji rodzi­na. Tyl­ko gdy męż­czy­zna zjed­no­czo­ny jest ze swo­ją żoną, może być nazwa­ny czło­wie­kiem – wska­zu­je Tal­mud. Chrze­ści­jań­stwo przy­ję­ło tę głę­bo­ką praw­dę o zasad­ni­czej nie­peł­no­ści jed­nej tyl­ko płci, odrzu­ca­jąc jed­nak swo­istą depre­cja­cję celi­ba­tu czy samot­no­ści. Jezus Chry­stus w Ewan­ge­lii Mate­usza mówi o mał­żon­kach – kobie­cie i męż­czyź­nie: już nie są dwo­je, lecz jed­no cia­ło (19, 6).

O tym, by zwią­zek dwóch męż­czyzn lub dwóch kobiet mógł stać się taką jed­no­ścią Biblia mil­czy. Podwo­je­nie męsko­ści czy kobie­co­ści – nie daje peł­ni. Rów­no­upraw­nie­nie związ­ków homo­sek­su­al­nych ozna­cza więc w swo­jej isto­cie zane­go­wa­nie rozu­mie­nia związ­ku kobie­ty i męż­czy­zny, jako obra­zu i podo­bień­stwa stwa­rza­ją­ce­go Boga, czy jako zna­ku jed­no­czą­cej mocy i miło­ści Boga. Mał­żeń­stwo – gdy uzna się, że może być on związ­kiem osób jed­nej płci – tra­ci moc bycia sym­bo­lem zjed­no­cze­nia prze­ci­wieństw, pojed­na­nia róż­no­rod­no­ści czy wręcz bycia ułom­nym sym­bo­lem jed­no­ści wła­ści­wej Trój­cy Świę­tej.

Uzna­nie „związ­ków jed­no­pł­cio­wych” za rów­no­waż­ne mał­żeń­stwu ozna­cza więc z koniecz­no­ści odrzu­ce­nie biblij­ne­go widze­nia czło­wie­ka, jako z defi­ni­cji potrze­bu­ją­ce­go dopeł­nie­nia w jakimś „innym Ty” (w sfe­rze ludz­kiej ta inność ozna­cza po pro­stu dru­gą płeć), albo – deli­kat­niej poznaw­czo (choć w grun­cie rze­czy ozna­cza to pogar­dę dla osób homo­sek­su­al­nych) – uzna­nie, że w prze­ci­wień­stwie do hete­ro­sek­su­al­nej więk­szo­ści potrze­bu­ją­cej dopeł­nie­nia w oso­bie innej płci – homo­sek­su­ali­sta potrze­bu­je podwo­je­nia swo­jej płci – jest więc w swo­jej dia­lo­gicz­nej, potrze­bu­ją­cej dopeł­nie­nia isto­cie kimś innym niż hete­ro­sek­su­ali­sta. Antro­po­lo­gicz­nie więc w miej­sce biblij­ne­go męż­czy­zną i kobie­tą stwo­rzył ich nale­ża­ło­by posta­wić „homo i hete­ro­sek­su­ali­stą stwo­rzył ich”.

Dru­gim zało­że­niem tkwią­cym u pod­staw wal­ki o „pra­wa homo­sek­su­ali­stów” jest odrzu­ce­nie zasa­dy wier­no­ści i czy­sto­ści. Dzia­ła­cze gejow­scy uzna­ją pra­wo do sek­su i zwią­za­nej z nim moż­li­wo­ści trwa­nia w mniej lub bar­dziej trwa­łych związ­kach za fun­da­men­tal­ne pra­wo czło­wie­ka. Czy­stość, wier­ność, trwa­nie w celi­ba­cie jest dla nich sprzecz­ne z natu­rą. W kon­se­kwen­cji ozna­cza to tak­że odrzu­ce­nie powią­za­nia pew­nych przy­wi­le­jów nada­wa­nych rodzi­nie z pew­ny­mi zobo­wią­za­nia­mi, jakie przyj­mu­je ona na sie­bie. Tra­dy­cyj­na dok­try­na praw­na uzna­wa­ła od wie­ków, że mał­żeń­stwu przy­pi­sa­ne są pew­ne pra­wa ze wzglę­du na obo­wiąz­ki, jakie sta­ją przed mał­żon­ka­mi, czy­li wza­jem­na wier­ność, poczę­cie, uro­dze­nie i wycho­wa­nie dzie­ci. Mał­żeń­stwo cie­szy­ło się więc pew­ny­mi przy­wi­le­ja­mi, ponie­waż było ide­al­nym śro­do­wi­skiem wycho­waw­czym dla dzie­ci, a jako mono­ga­micz­ny, trwa­ją­cy do śmier­ci zwią­zek męż­czy­zny i kobie­ty ofe­ro­wa­ło rów­nież poczu­cie sta­bil­no­ści i pew­no­ści zawie­ra­ją­cym go oso­bom. Przy­wi­le­je ofe­ro­wa­ne mał­żon­kom przez pań­stwo były zatem pochod­ną pew­nych obo­wiąz­ków, jakie bra­li na sie­bie mał­żon­ko­wie.

Nie­ste­ty obec­nie, z winy usta­wo­daw­ców, ta jasność jest stop­nio­wo zama­zy­wa­na. Pierw­szym, i chy­ba naj­bar­dziej destruk­cyj­nym kro­kiem, na dro­dze dekon­struk­cji takie­go rozu­mie­nia rela­cji mię­dzy mał­żeń­stwem a pań­stwem było dopusz­cze­nie roz­wo­dów, a tak­że przy­zna­nie kolej­nym mał­żeń­stwom dokład­nie takich samych praw jak pierw­szym. W isto­cie ozna­cza to bowiem, że przy­wi­le­je mał­żeń­skie po pro­stu się nam nale­żą, a nie wią­żą się z żad­ny­mi obo­wiąz­ka­mi czy zada­nia­mi. Przy takim myśle­niu – trud­no dzi­wić się kon­ku­ben­tom homo czy hete­ro­sek­su­al­nym doma­ga­ją­cym się takich samych praw, jakie mają mał­żeń­stwa. Jeśli mał­żeń­stwo i kon­ku­bi­nat róż­nią się od sie­bie nie tyle bra­kiem lub ist­nie­niem moż­li­wo­ści roz­wią­za­nia (a zatem isto­tą), a jedy­nie ilo­ścią papier­ków, jakie trze­ba wypeł­nić przed jego zawar­ciem i przed unie­waż­nie­niem, jeśli mał­żeń­stwo nie jest zawie­ra­ne na tak dłu­go, „dopó­ki śmierć nas nie roz­dzie­li” – to nie ma powo­dów, by odma­wiać oso­bom żyją­cym w kon­ku­bi­na­tach podob­nych praw, jakie mają mał­żon­ko­wie. W isto­cie bowiem – wpro­wa­dza­jąc moż­li­wość roz­wo­du – powo­du­je­my, że mał­żeń­stwo sta­je się tyl­ko pew­ną, bar­dziej sfor­ma­li­zo­wa­ną, for­mą kon­ku­bi­na­tu.

Co wię­cej, w okre­sie, kie­dy w powszech­nej opi­nii posia­da­nie dzie­ci prze­sta­ło być uwa­ża­ne za obo­wią­zek mał­żon­ków (a ich brak za naj­więk­sze nie­szczę­ście), a celem mał­żeń­stwa sta­ło się wyłącz­nie wygod­niej­sze życie – trud­no dostrzec jakieś zasad­ni­cze róż­ni­ce mię­dzy para­mi dwu a jed­no­pł­cio­wy­mi. Ani jed­ne, ani dru­gie nie dążą bowiem do posia­da­nia dzie­ci czy do ich wycho­wa­nia.

Akcep­ta­cja homo­sek­su­ali­zmu (tak jak wcze­śniej przy­ję­cie roz­wo­dów) ozna­cza wresz­cie tak­że wykre­śle­nie z życia ludz­kie­go krzy­ża oraz peł­ną akcep­ta­cję, by nie powie­dzieć: rado­sną afir­ma­cję, ludz­kich grze­chów. Ludz­kie bra­ki, nie­do­cią­gnię­cia, grze­chy czy ogra­ni­cze­nia zosta­ją – przez zwo­len­ni­ków libe­ral­nych świa­to­po­glą­dów – uzna­ne za inność, któ­rą nale­ży przy­jąć jako war­tość. Doty­czy to nie tyl­ko homo­sek­su­ali­stów, ale tak­że mał­żon­ków. Nikt lub nie­mal nikt nie nawo­łu­je ich już do wza­jem­nej, trud­nej i bole­snej nie­raz wier­no­ści. Nikt lub nie­mal nikt nie tłu­ma­czy, że docho­wa­nie wier­no­ści, zacho­wa­nie jed­no­ści może być trud­ne, ale jest war­to­ścią. W miej­sce tego pod­kre­śla się zna­cze­nie nowych prze­żyć, doświad­czeń, czy moż­li­wość „nowe­go począt­ku”.

Wier­ność, choć­by za cenę krzy­ża, za cenę wiel­kie­go cier­pie­nia, nie ma już zna­cze­nia. Prze­ciw­nie sta­je się ozna­ką głu­po­ty. Za głup­ców uzna­je się homo­sek­su­ali­stów, któ­rzy w imię wier­no­ści Bożej antro­po­lo­gii decy­du­ją się na wstrze­mięź­li­wość czy pró­bu­ją zmie­nić swo­ją orien­ta­cję. Za głup­ców uwa­ża się żony trwa­ją­ce przy mężach alko­ho­li­kach czy męż­czyzn, któ­rzy ze wzglę­du na rodzi­nę nie reali­zu­ją swo­ich marzeń. Nigdy nie zapo­mnę, jak gru­pa moich zna­jo­mych, pra­cu­ją­cych w kato­lic­kiej fir­mie, prze­ko­ny­wa­ła mnie, że chło­pak, któ­ry porzu­cił żonę i trzy­mie­sięcz­ną córecz­kę, nie zro­bił nic złe­go. – Po co trwać w związ
ku, w któ­rym obo­je się kłó­cą? Po co być z kobie­tą, któ­rej się już nie kocha, sko­ro poja­wi­ła się nowa miłość? – pyta­li mnie wów­czas ludzie. – Dla dziec­ka – odpo­wia­da­łem, ale gdzieś wewnątrz czu­łem, że odpo­wiedź jest o wie­le głęb­sza. Nawet gdy­by tego dziec­ka nie było – nale­ża­ło trwać w tym związ­ku. Bo celem życia ludz­kie­go nie jest przy­jem­ność, ale wier­ność Bogu i czło­wie­ko­wi.

Wię­cej na ten temat na stro­nach gru­py Odwa­ga

Zob. ten arty­kuł w j. angiel­skim

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.