Walka o człowieka toczy się w Krakowie
- 6 maja, 2004
- przeczytasz w 6 minut
Jestem przeciwko organizowaniu marszu homoseksualistów w Krakowie. Jestem przeciwko promowaniu, agresywnemu lub nie, homoseksualizmu. Jestem im przeciwny, bowiem moim zdaniem propagowanie, nawet w formie pokojowych demonstracji, postaw homoseksualnych uderza w podstawy cywilizacyjne Europy, uderza w życie rodzinne, a ostatecznie w chrześcijańską teologię jako całość. Dlatego — jako chrześcijanin — nie widzę możliwości, by wspierać homoseksualistów w walce o ich — rzekome — prawo do bycia małżeństwami. Nie widzę też najmniejszych przyczyn by wspierać […]
Jestem przeciwko organizowaniu marszu homoseksualistów w Krakowie. Jestem przeciwko promowaniu, agresywnemu lub nie, homoseksualizmu. Jestem im przeciwny, bowiem moim zdaniem propagowanie, nawet w formie pokojowych demonstracji, postaw homoseksualnych uderza w podstawy cywilizacyjne Europy, uderza w życie rodzinne, a ostatecznie w chrześcijańską teologię jako całość. Dlatego — jako chrześcijanin — nie widzę możliwości, by wspierać homoseksualistów w walce o ich — rzekome — prawo do bycia małżeństwami. Nie widzę też najmniejszych przyczyn by wspierać i bronić ich happeningi mające uczyć nas “tolerancji”, która w istocie jest … odrzuceniem wartości małżeństwa i rodziny. W istocie, mam wrażenie, walka o zorganizowanie w Krakowie (dodajmy antykościelnej w zamierzeniach) zabawy homoseksualistów jest walką przeciwko temu, co nam jeszcze zostało z tradycyjnej rodziny.
Pomysły, by legalizować związki homoseksualne, bronić praw homoseksualistów poprzez przyznawanie im uprawnień bez odpowiadających im zadań są walką z tradycyjną koncepcją człowieka, społeczeństwa i stosunku do Boga. Próbą zastąpienia tradycyjnej antropologii biblijnej czymś zupełnie nowym.
Tradycyjną, judeochrześcijańską naukę o człowieku znajdujemy już w pierwszej księdze Pisma Świętego. Gdy Bóg stworzył człowieka, na podobieństwo swoje; stworzył mężczyznę i niewiastę (Rdz. 5, 1–2). A zatem pełnia człowieczeństwa: to męskość i kobiecość razem. Ukazują to żydowskie midrasze, według których Adam (człowiek) stworzony został, jako androgyn – byt pełnia: kobieta i mężczyzna jednocześnie. Dopiero później Bóg rozdzielił tę pierwotną jedność. Do pełni niezbędne jest jego ponowne zjednoczenie, małżeństwo – a w konsekwencji rodzina. Tylko gdy mężczyzna zjednoczony jest ze swoją żoną, może być nazwany człowiekiem – wskazuje Talmud. Chrześcijaństwo przyjęło tę głęboką prawdę o zasadniczej niepełności jednej tylko płci, odrzucając jednak swoistą deprecjację celibatu czy samotności. Jezus Chrystus w Ewangelii Mateusza mówi o małżonkach – kobiecie i mężczyźnie: już nie są dwoje, lecz jedno ciało (19, 6).
O tym, by związek dwóch mężczyzn lub dwóch kobiet mógł stać się taką jednością Biblia milczy. Podwojenie męskości czy kobiecości – nie daje pełni. Równouprawnienie związków homoseksualnych oznacza więc w swojej istocie zanegowanie rozumienia związku kobiety i mężczyzny, jako obrazu i podobieństwa stwarzającego Boga, czy jako znaku jednoczącej mocy i miłości Boga. Małżeństwo – gdy uzna się, że może być on związkiem osób jednej płci – traci moc bycia symbolem zjednoczenia przeciwieństw, pojednania różnorodności czy wręcz bycia ułomnym symbolem jedności właściwej Trójcy Świętej.
Uznanie „związków jednopłciowych” za równoważne małżeństwu oznacza więc z konieczności odrzucenie biblijnego widzenia człowieka, jako z definicji potrzebującego dopełnienia w jakimś „innym Ty” (w sferze ludzkiej ta inność oznacza po prostu drugą płeć), albo – delikatniej poznawczo (choć w gruncie rzeczy oznacza to pogardę dla osób homoseksualnych) – uznanie, że w przeciwieństwie do heteroseksualnej większości potrzebującej dopełnienia w osobie innej płci – homoseksualista potrzebuje podwojenia swojej płci – jest więc w swojej dialogicznej, potrzebującej dopełnienia istocie kimś innym niż heteroseksualista. Antropologicznie więc w miejsce biblijnego mężczyzną i kobietą stworzył ich należałoby postawić „homo i heteroseksualistą stworzył ich”.
Drugim założeniem tkwiącym u podstaw walki o „prawa homoseksualistów” jest odrzucenie zasady wierności i czystości. Działacze gejowscy uznają prawo do seksu i związanej z nim możliwości trwania w mniej lub bardziej trwałych związkach za fundamentalne prawo człowieka. Czystość, wierność, trwanie w celibacie jest dla nich sprzeczne z naturą. W konsekwencji oznacza to także odrzucenie powiązania pewnych przywilejów nadawanych rodzinie z pewnymi zobowiązaniami, jakie przyjmuje ona na siebie. Tradycyjna doktryna prawna uznawała od wieków, że małżeństwu przypisane są pewne prawa ze względu na obowiązki, jakie stają przed małżonkami, czyli wzajemna wierność, poczęcie, urodzenie i wychowanie dzieci. Małżeństwo cieszyło się więc pewnymi przywilejami, ponieważ było idealnym środowiskiem wychowawczym dla dzieci, a jako monogamiczny, trwający do śmierci związek mężczyzny i kobiety oferowało również poczucie stabilności i pewności zawierającym go osobom. Przywileje oferowane małżonkom przez państwo były zatem pochodną pewnych obowiązków, jakie brali na siebie małżonkowie.
Niestety obecnie, z winy ustawodawców, ta jasność jest stopniowo zamazywana. Pierwszym, i chyba najbardziej destrukcyjnym krokiem, na drodze dekonstrukcji takiego rozumienia relacji między małżeństwem a państwem było dopuszczenie rozwodów, a także przyznanie kolejnym małżeństwom dokładnie takich samych praw jak pierwszym. W istocie oznacza to bowiem, że przywileje małżeńskie po prostu się nam należą, a nie wiążą się z żadnymi obowiązkami czy zadaniami. Przy takim myśleniu – trudno dziwić się konkubentom homo czy heteroseksualnym domagającym się takich samych praw, jakie mają małżeństwa. Jeśli małżeństwo i konkubinat różnią się od siebie nie tyle brakiem lub istnieniem możliwości rozwiązania (a zatem istotą), a jedynie ilością papierków, jakie trzeba wypełnić przed jego zawarciem i przed unieważnieniem, jeśli małżeństwo nie jest zawierane na tak długo, „dopóki śmierć nas nie rozdzieli” – to nie ma powodów, by odmawiać osobom żyjącym w konkubinatach podobnych praw, jakie mają małżonkowie. W istocie bowiem – wprowadzając możliwość rozwodu – powodujemy, że małżeństwo staje się tylko pewną, bardziej sformalizowaną, formą konkubinatu.
Co więcej, w okresie, kiedy w powszechnej opinii posiadanie dzieci przestało być uważane za obowiązek małżonków (a ich brak za największe nieszczęście), a celem małżeństwa stało się wyłącznie wygodniejsze życie – trudno dostrzec jakieś zasadnicze różnice między parami dwu a jednopłciowymi. Ani jedne, ani drugie nie dążą bowiem do posiadania dzieci czy do ich wychowania.
Akceptacja homoseksualizmu (tak jak wcześniej przyjęcie rozwodów) oznacza wreszcie także wykreślenie z życia ludzkiego krzyża oraz pełną akceptację, by nie powiedzieć: radosną afirmację, ludzkich grzechów. Ludzkie braki, niedociągnięcia, grzechy czy ograniczenia zostają – przez zwolenników liberalnych światopoglądów – uznane za inność, którą należy przyjąć jako wartość. Dotyczy to nie tylko homoseksualistów, ale także małżonków. Nikt lub niemal nikt nie nawołuje ich już do wzajemnej, trudnej i bolesnej nieraz wierności. Nikt lub niemal nikt nie tłumaczy, że dochowanie wierności, zachowanie jedności może być trudne, ale jest wartością. W miejsce tego podkreśla się znaczenie nowych przeżyć, doświadczeń, czy możliwość „nowego początku”.
Wierność, choćby za cenę krzyża, za cenę wielkiego cierpienia, nie ma już znaczenia. Przeciwnie staje się oznaką głupoty. Za głupców uznaje się homoseksualistów, którzy w imię wierności Bożej antropologii decydują się na wstrzemięźliwość czy próbują zmienić swoją orientację. Za głupców uważa się żony trwające przy mężach alkoholikach czy mężczyzn, którzy ze względu na rodzinę nie realizują swoich marzeń. Nigdy nie zapomnę, jak grupa moich znajomych, pracujących w katolickiej firmie, przekonywała mnie, że chłopak, który porzucił żonę i trzymiesięczną córeczkę, nie zrobił nic złego. – Po co trwać w związ
ku, w którym oboje się kłócą? Po co być z kobietą, której się już nie kocha, skoro pojawiła się nowa miłość? – pytali mnie wówczas ludzie. – Dla dziecka – odpowiadałem, ale gdzieś wewnątrz czułem, że odpowiedź jest o wiele głębsza. Nawet gdyby tego dziecka nie było – należało trwać w tym związku. Bo celem życia ludzkiego nie jest przyjemność, ale wierność Bogu i człowiekowi.
Więcej na ten temat na stronach grupy Odwaga