Wirus integryzmu
- 26 sierpnia, 2003
- przeczytasz w 7 minut
W Święto Reformacji 2002 roku narodził się pierwszy polski serwis ekumeniczny Kosciol.pl. Dla całej naszej redakcji było to niezwykłe doświadczenie i przygoda budowania od podstaw inicjatywy, jakiej do tej pory nie było i nie ma w polskojęzycznej przestrzeni internetowej. Wyznaniowe zróżnicowanie redakcji nigdy nie było przeszkodą w realizacji wspólnego celu jakim jest troska o duchową jedność Kościoła Jezusa Chrystusa. Dyskutowaliśmy, spieraliśmy się, popełnialiśmy błędy i zapewne nadal tak pozostanie. Nawiązywaliśmy kontakty […]
W Święto Reformacji 2002 roku narodził się pierwszy polski serwis ekumeniczny Kosciol.pl. Dla całej naszej redakcji było to niezwykłe doświadczenie i przygoda budowania od podstaw inicjatywy, jakiej do tej pory nie było i nie ma w polskojęzycznej przestrzeni internetowej. Wyznaniowe zróżnicowanie redakcji nigdy nie było przeszkodą w realizacji wspólnego celu jakim jest troska o duchową jedność Kościoła Jezusa Chrystusa. Dyskutowaliśmy, spieraliśmy się, popełnialiśmy błędy i zapewne nadal tak pozostanie. Nawiązywaliśmy kontakty z ludźmi, którym na sercu leży jedność i odnowa Kościoła Powszechnego. Określone cele i nadzieje nie dla wszystkich były i są oczywiste. W zamieszczanych publikacjach niejednokrotnie pojawiały się komentarze, które zniechęcały do dialogu, w swej wymowie niezwykle agresywne i, mówiąc delikatnie, zaściankowe. Po kilkumiesięcznych obserwacjach chciałbym się podzielić z Czytelnikami osobistymi refleksjami nad fenomenem owej zaściankowości.
W swoich przemyśleniach skoncentruje się na rzymskokatolickim integryzmie, a raczej integryzmie egzystującym na marginesie bogatej tradycji dominującego w naszym kraju Kościoła. Jestem jednak świadomy, że integryzm jest zjawiskiem znacznie szerszym, istniejącym również w Kościołach i wspólnotach o tradycji prawosławnej i protestanckiej, nieraz w równie nieciekawej oprawie. Jednakowoż biorąc pod uwagę nadmienione doświadczenia chciałbym przeanalizować problem fundamentalizmu religijnego, który niewątpliwie rzuca się w oczy przy niestety wielu komentarzach w serwisie Kosciol.pl oraz Magazynie Teologicznym Semper Reformanda.
Tchórzostwo ducha
Kiedy przegląda się teologiczne opracowania środowisk integrystycznych, jak i uwagi pod niektórymi tekstami w Kosciol.pl można dojść do wniosku, że wszystkich autorów cechuje natrętna małostkowość i paranoiczne poczucie lęku przed przyszłością, a nade wszystko teraźniejszością. O ile lęk przed przyszłością nie jest niczym szczególnym (jest to dość powszechna kategoria ducha we współczesnych czasach targanych niespotykanymi dotąd patologiami), o tyle niechęć i lęk przed otaczającym światem, zachodzącymi zmianami w odniesieniu do szeroko rozumianej religii wyrażają negatywne nieprzystosowanie, patologiczną obawę, że rzeczywistość jest taka, jaką ją hic et nunc doświadczamy.
Trudno jest mi określić integryzm jako konserwatyzm, bowiem konserwatyzm, jakkolwiek wewnętrznie heteronomiczny, pozostaje siłą dynamiczną, która świadoma ideowych (etycznych bądź religijnych) korzeni wykazuje naturalne otwarcie i akceptację rzeczywistości. Nie oznacza to w żadnym wypadku pogodzenia się ze wszystkim, co nas otacza, ale o odwagę kształtowania rzeczywistości w atmosferze zasadniczego otwarcia, świadomości błędu, uczenia się od innych, gotowości zanurzenia się w zawiły świat niejasności bez obawy utraty własnej tożsamości. Konserwatyzm jest niezbędną podstawą dla konstruktywnego postrzegania otoczenia, więcej, jest twórczym punktem wyjścia, dzięki któremu jesteśmy w stanie docenić dobro zastane w obliczu zdumiewającego bogactwa myśli wyrażanego przez kulturę… także tę religijną.
W przeciwieństwie do tego środowiska integrystyczne wykazują paniczny lęk przed status quo, czują nienaturalny dyskomfort duchowy, zdają się zachowywać tak, jakby ich ktoś, wbrew woli, wyrwał w magiczny sposób z idyllicznej przeszłości religijnych antagonizmów, zwalczających się systemów religijnych, operujących banalnym podziałem na czarne i białe. Wydaje mi się, że nie chodzi o troskę o najwyższą Prawdę, bowiem ta nie jest zamkniętym w sztywnym gorsecie zbiorem przepisów religijnych, lecz o gorszącą karykaturę dobra i zła. Cały teatr walki o „świętą wiarę” z „odszczepieńcami i heretykami”, a co najgorsze z „niezdecydowanymi we własnych szeregach” przypominać może marnie skonstruowaną broń (apologetyczną?) przeciwko wszystkiemu i wszystkim. Czyżby był to pośmiertny chichot przypudrowanego „schizmatycką ortodoksją” manicheizmu?
Niewątpliwie jest to łatwe wyjście. Historia Kościoła uczy, iż wielokrotnie pojawiały się sekciarskie ruchy, podkreślające swoją wyjątkowość i skażenie innych. Ucieczka od świata w stronę wyimaginowanego „dobra” (czytaj: legalistycznie ujętej prawdy) określała najwyższe zdecydowanie.
W latach międzywojennych rozpowszechniła się w Niemczech prześmiewcza maksyma, dotycząca studentów z Marburga, zachwyconych egzystencjalną i faszyzującą filozofią Martina Heideggera: Wir sind entschlossen, aber wissen nicht wozu (jesteśmy zdecydowani, ale nie wiemy na co). Podobnie i integryzm solemnie deklaruje najwyższe zdecydowanie i pewność, jednakże pod powierzchowną liryką nudnawego sentymentalizmu oraz wszechobecną podejrzliwością odnaleźć można zatęchłą atmosferę mentalności oblężonej twierdzy, której fundamenty ciągle grożą zawaleniem.
Rytualna nadgorliwość, czy też rozpaczliwe ratowanie muzealnych ruin idealizowanej przeszłości napędzają lęk wobec innych. Integrystyczne sny o potędze zamierzchłych czasów, popadające w zaskakująco naiwny mesjanizm, powodują niesmak i zniechęcają tych, którzy chcieliby odkryć w rzymskim katolicyzmie elementy jedności z własną tradycją. Tak właśnie rodzi się autentyczny dialog, tak rodzi się ekumenizm.
Ciekawą formą tego lęku jest język. Nawet pobieżne zestawienie komentarzy na Kosciol.pl uprawnia do stwierdzenia, że mamy do czynienia z mało twórczym, zamkniętym wręcz, systemem językowym. Cały czas te same treści, ta sama terminologia, akcentowanie tych samych adiafor, te same ekskluzywne formy wyrazu. Natchnienie czy urojenie? Pozostaje tylko znikoma (?) nadzieja, że piewcom sterylnej ortodoksji nie chodzi wyłącznie o liturgiczny fetyszyzm (każdy przecież wie, że Pan Bóg najbardziej lubi łacińskie ornaty, nienawidzi ministrantek i strasznie się gniewa, gdy profaniczny laikat dostaje hostię na rękę), a o solidnie usystematyzowaną teologię antymodernistyczną, świadomą swoich ograniczeń i choćby w najmniejszym stopniu gotową do ewangelicznego dialogu. Nawet bezsprzeczne piękno tradycyjnych form liturgicznych, jakim dla wielu jest ryt mszy świętej trydenckiej, można zdegradować do religijnego obrządku bez serca, kiedy przemijający element ludzkiej refleksji o Bogu zostaje wywindowany do pozycji papierka lakmusowego wydumanej, abstrakcyjnej pseudo-ortodoksji.
Papież ideologicznie upośledzony
Kamieniem zgorszenia dla wielu integrystów (szczególnie dla tych kochających się w mało ambitnej twórczości ekskomunikowanego przez Jana Pawła II. ks. Lefebvre) jest postać obecnego pontyfikatu. Jan Paweł II jest dla wielu integrystów symbolem zdrady, niewybaczalnego kompromisu telogicnego. Czy to wizyta Papieża w rzymskiej Synagodze (ukochanym miejscu modlitwy samego Jezusa), czy to kazanie Papieża w ewangelickiej katedrze św. Trójcy w Warszawie, czy to międzyreligijne spotkanie w Asyżu, to od razu usłyszeć można podniosłe lamentacje: papież błądzi!
Tu już nie chodzi nawet o naiwną instrumentalizację papieskiego nauczania, jaką mogliśmy doświadczyć w Polsce przed referendum europejskim, ale o upartą, świadomą i pozbawioną przekonywujących argumentów totalną negację papieskich wysiłków na rzecz pojednania między wszystkimi ludźmi dobrej woli. To szlachetne dzieło zapoczątkowane przez Dobrego Papieża Roncalliego, kiedy ten ogłosił słynną encyklikę Pacem in terris oraz zwołał Sobór Watykański II negowane jest z namaszczeniem na wszelkie sposoby.
Słowa uznania, które płynną pod adresem Papieża Wojtyły z całego świata od przedstawicieli
różnych wyznań i religii są dla niezadowolonej spółki hałaśliwych integrystów dowodem na sprzeniewierzenie się Papieża. A co mają oni do zaproponowania? Druty kolczaste? Religijny apartheid? Dyplomację obłudy? Hermetyczną sektę wzajemnej adoracji? Czy w takich warunkach można z „czystym sumieniem” powiedzieć: ażeby Bóg we wszystkim był uwielbiony? Jeśli znajdzie się taki ochotnik, to nieśmiało przypominam cenną myśl luterańskiego duchownego ks. dr. Alberta Schweitzera: Czyste sumienie jest wymysłem diabelskim.
W tym wszystkim, wbrew hasłom wypisanym na bojowych sztandarach, przedstawiciele integryzmu udowadniają, iż są in re antykatoliccy. Ich sprzeciw wobec katolicyzmu, tak jak go rozumieli święci Ojcowie Kościoła pierwszych wieków, wyraża się choćby w opisanej ograniczoności, podczas gdy katolicyzm znaczy powszechność w całym, niewyczerpanym bogactwie zbawiennej Ewangelii, którą Duch Św. uobecnia w naszych sercach i umysłach. Katolicyzm to otwarcie i ewangeliczna gotowość do dialogu, to ucieczka od zastępczych i faryzejskich polemik nt. rytualnej czystości. Chrześcijanie na całym świecie wyznają swoją wiarę w jeden, święty, powszechny (katolicki) i apostolski Kościół, wyrażając tym samym nadzieję, że Bóg powołał cały odkupiony i pielgrzymujący Lud Boży do radości wiary i jedności Ducha.
Na początku mówiłem o kluczowej kategorii lęku. Jednak nie to jest najbardziej przerażające w integryzmie. O wiele bardziej groźniejsza i niepokojąca jest wspomniana nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Nic nowego. Tylko zjadanie własnego ogona i syndrom tropicieli herezji – na wzór słynnego Wielkiego Inkwizytora u Fiodora Dostojewskiego. Gorączkowe czuwanie nad magią terminologii kościelnej, uparte mantry pseudoteologicznych sporów. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Nuda szkodliwa niczym wirus.
Dariusz P. Bruncz
Do informacji Czytelników EAI Ekumenizm.pl: Treść tekstu wielokrotnie wspomina ESI Kosciol.pl, ponieważ artykuł powstał w czasie, gdy nie istniał jeszcze serwis EAI Ekumenizm.pl, który wyłonił się decyzją większości redakcji z ESI Kosciol.pl.