Zawsze wierni, czyli po wizycie u lefebrystów
- 22 października, 2004
- przeczytasz w 4 minuty
Obskurny parterowy budynek przy jednej z najbardziej ruchliwych ulic w centrum Polski. Brud w niewielkich oknach nieudolnie maskuje kolorowa folia naklejona na szybach, która zastępować ma witraże. Po przejściu przez bramę dostrzegłem nad drzwiami niewielką tabliczkę, która oznajmiła mi, że trafiłem właściwie – do kaplicy Bractwa Piusa X, czyli, mówiąc popularnie, do lefebrystów. Na nabożeństwo lefebrystyczne udałem się z czystej ciekawości. Niejednokrotnie miałem okazję przeglądać pisemko „Zawsze wierni” […]
Obskurny parterowy budynek przy jednej z najbardziej ruchliwych ulic w centrum Polski. Brud w niewielkich oknach nieudolnie maskuje kolorowa folia naklejona na szybach, która zastępować ma witraże. Po przejściu przez bramę dostrzegłem nad drzwiami niewielką tabliczkę, która oznajmiła mi, że trafiłem właściwie – do kaplicy Bractwa Piusa X, czyli, mówiąc popularnie, do lefebrystów.
Na nabożeństwo lefebrystyczne udałem się z czystej ciekawości. Niejednokrotnie miałem okazję przeglądać pisemko „Zawsze wierni” wydawane przez Bractwo Piusa X. Zawsze kipiało z niego zbędnym patosem i przyczyniło się to do moich wyidealizowanych wyobrażeń na temat nabożeństw, które odbywają się w ich kaplicach. Zdawało mi się, że są to miejsca „dostojne”, które specjalnie nie będą odbiegać od powszechnego modelu kościołów katolickich. Zastałem jednak coś diametralnie innego.
Wzniosłość rodem z „Zawsze wierni” została u mnie drastycznie skonfrontowana z przygnębiającą i po trosze przerażającą rzeczywistością. Miejscowa kaplica lefebrystów już z oddali straszy wyglądem. Gdybym nie znał dokładnego jej adresu na pewno nie trafiłbym na miejsce. Nie spodziewałem się bowiem, że miejsce kultu stanowi niepozorny stary budynek, ukryty w głębi podwórza. Uczono mnie zawsze aby nie oceniać czegokolwiek po wyglądzie jednakowoż pierwsze wrażenie było piorunujące. Nie chciałbym jednak skupiać się na „prezencji” owej kaplicy.
Kiedy tylko wszedłem do środka zastałem w korytarzyku kilkuosobową grupę ludzi. W zdecydowanej większości stanowili ją młodzi mężczyźni, około 25-letni. Wszyscy wyglądali, jak na moje oko, co najmniej groźnie. Dlaczego? Ponieważ ich ogólny image przypominał ten, jaki reprezentują sobą współcześni neonaziści. Łyse głowy, ciężkie wojskowe buty (glany), kurtki typu flek. Zastanowiło mnie tylko to, gdzie schowali swoje kije bejsbolowe i kastety. Nie ukrywam, że z lekka się wystraszyłem jednak po chwili pomyślałem, że w końcu jestem w „kościele” więc nic złego stać mi się nie może.
Uroczystości związane z liturgią rozpoczęły się wspólną modlitwą różańcową. Nie uczestniczyli w niej wszyscy. Owi młodzieńcy, których dostrzegłem zaraz przy wejściu, stali nadal poza kaplicą. Modliły się bodajże cztery kobiety. Kiedy skończyły pojawił się obok mnie jeden z młodych mężczyzn. Jego groźny wygląd nie korespondował w żaden sposób z jego zachowaniem. Był nad wyraz miły i sympatyczny. Zapytał mnie czy jestem w ich kaplicy po raz pierwszy. Kiedy odparłem, że tak nie omieszkał dowiedzieć się jakiego jestem wyznania. Powiedziałem, zgodnie z prawdą, iż jestem katolikiem, co chyba wyraźnie ucieszyło mojego interlokutora bowiem odparł jedynie „I całe szczęście”.
Nie byłbym sobą gdybym nie wdał się z owym człowiekiem w krótką dyskusję. Krótką, ale jakże pasjonującą. Dowiedziałem się bowiem, iż „cały ekumenizm jest wymysłem szatańskim, którego współczesne narody zdecydowanie nie chcą z jednego prostego powodu – wszyscy zdają sobie sprawę, iż istnieje jeden prawdziwy Kościół – Kościół rzymski”. Moje argumenty dotyczące prowadzenia w ostatnich latach intensywnego dialogu między poszczególnymi denominacjami religijnymi spotkały się z krótką ripostą „to bez sensu”. Miałem okazję usłyszeć, że „ewangelicy, którzy są heretykami, sieją tylko niepotrzebny zamęt w świecie chrześcijańskim i o jakiejkolwiek formie jedności nie może być nigdy mowy”. Podobno bardzo ciekawe artykuły na ten temat znajdują się w polecanej mi przez rozmówcę gazetce „Szczerbiec”. Traf chciał, iż owe „czasopismo” wpadło mi kiedyś w ręce. Jego treść, czy choćby sama szata graficzna, mówią same za siebie. Ta pozycja wydawnicza ma charakter skrajnie rasistowski, antysemicki i antyekumeniczny. Treści w niej zawarte w jawny sposób nawołują do nienawiści i przemocy na tle rasowym czy religijnym.
Moją nad wyraz interesującą rozmowę przerwał jednak początek nabożeństwa. Z zakrystii wyłonił się ksiądz ubrany w ornat, który nie przypominał współczesnych katolickich szat liturgicznych, ale to chyba tylko dlatego, iż pamiętał jeszcze czasy poprzedzające Vaticanum II (ogólna nieświeżość i brud na to wskazywały). Za kapłanem wyszli dwaj ministranci, którzy z opuszczonymi głowami podeszli do ołtarza. Rozpoczęła się liturgia. Zebrani wierni, raptem około 10 osób, otworzyli swoje śpiewniki i zaintonowali po łacinie antyfonę na wejście. W tym czasie ksiądz bardzo cicho modlił się w języku łacińskim, zaś kiedy wierni przestali śpiewać próbował zbliżyć się do ołtarza. Wymagało to jednak uniesienia nogi na niewielki schodek więc posłuszni ministranci padli czym prędzej na kolana, aby zwinnymi ruchami unieść księżowską sutannę i albę. Udało się – duchowny stanął przed ołtarzem. Całości liturgii nie mam zamiaru opisywać, gdyż chyba większość czytelników, choćby mniej więcej, orientuje się jak wygląda nabożeństwo odprawiane w rycie trydneckim.
Wychodząc z kaplicy zauważyłem jeszcze jedną rzecz, która wyjątkowo mnie zniesmaczyła – na jednej ze ścian wisiał sporych rozmiarów plakat, którego treść i grafika były zdecydowanie antysemickie. Być może dla „zawsze wiernych” nawołujący do nienawiści obrazek doskonale komponuje się z ustawioną nieopodal figurą Jezusa Chrystusa i Matki Bożej.