Ekumenizm w Polsce i na świecie

11. Niedziela po Trójcy Świętej — Co ludzie powiedzą?


“I zapro­sił go pewien fary­ze­usz, aby z nim jadł. Wszedł­szy tedy do domu tego fary­ze­usza, zasiadł do sto­łu. A oto pew­na kobie­ta z tego mia­sta, grzesz­ni­ca, dowie­dziaw­szy się, iż zasia­da przy sto­le w domu fary­ze­usza, przy­nio­sła ala­ba­stro­wy sło­ik olej­ku. I sta­nąw­szy z tyłu u jego nóg, zapła­ka­ła, i zaczę­ła łza­mi zle­wać nogi jego i wło­sa­mi swo­jej gło­wy wycie­rać, a cału­jąc jego sto­py, namasz­cza­ła je olej­kiem. Ujrzaw­szy to fary­ze­usz, któ­ry go zapro­sił, mówił […]


“I zapro­sił go pewien fary­ze­usz, aby z nim jadł. Wszedł­szy tedy do domu tego fary­ze­usza, zasiadł do sto­łu. A oto pew­na kobie­ta z tego mia­sta, grzesz­ni­ca, dowie­dziaw­szy się, iż zasia­da przy sto­le w domu fary­ze­usza, przy­nio­sła ala­ba­stro­wy sło­ik olej­ku. I sta­nąw­szy z tyłu u jego nóg, zapła­ka­ła, i zaczę­ła łza­mi zle­wać nogi jego i wło­sa­mi swo­jej gło­wy wycie­rać, a cału­jąc jego sto­py, namasz­cza­ła je olej­kiem. Ujrzaw­szy to fary­ze­usz, któ­ry go zapro­sił, mówił sam w sobie: Gdy­by ten był pro­ro­kiem, wie­dział­by, kim i jaka jest ta kobie­ta, któ­ra go doty­ka, bo to grzesz­ni­ca. Na to Jezus rzekł do nie­go: Szy­mo­nie, mam ci coś do powie­dze­nia. A ten mówi: Powiedz, Nauczy­cie­lu! Pewien wie­rzy­ciel miał dwóch dłuż­ni­ków. Jeden był dłuż­ny pięć­set dena­rów, a dru­gi pięć­dzie­siąt. A gdy oni nie mie­li z cze­go oddać, oby­dwom daro­wał. Któ­ry więc z nich będzie go bar­dziej miło­wał? A Szy­mon odpo­wia­da­jąc, rzekł: Sądzę, że ten, któ­re­mu wię­cej daro­wał. A On mu rzekł: Słusz­nie osą­dzi­łeś. I zwró­ciw­szy się do kobie­ty, powie­dział Szy­mo­no­wi: Widzisz tę kobie­tę? Wsze­dłem do two­je­go domu, a nie dałeś wody do nóg moich; ona zaś łza­mi skro­pi­ła nogi moje i wło­sa­mi swo­imi wytar­ła. Nie poca­ło­wa­łeś mnie; a ona, odkąd wsze­dłem, nie prze­sta­ła cało­wać nóg moich. Gło­wy mojej oli­wą nie nama­ści­łeś; ona zaś olej­kiem nama­ści­ła nogi moje. Dla­te­go powia­dam ci: Odpusz­czo­no jej licz­ne grze­chy, bo bar­dzo miło­wa­ła. Komu zaś mało się odpusz­cza, mało miłu­je. I rzekł do niej: Odpusz­czo­ne są grze­chy two­je. I zaczę­li współ­bie­siad­ni­cy roz­wa­żać w sobie: Któż to jest ten, któ­ry nawet grze­chy odpusz­cza? I powie­dział do kobie­ty: Wia­ra two­ja zba­wi­ła cię, idź w poko­ju.” Łk 7,36–50

Co ludzie powie­dzą? Co zro­bią jak nas zoba­czą w nie­for­tun­nej sytu­acji? Co ludzie powie­dzą, gdy przy­ła­pią nas w towa­rzy­stwie kogoś, kto powszech­nie ucho­dzi za oso­bę kło­po­tli­wą lub nawet nie­bez­piecz­ną? Co ludzie powie­dzą? Co powie­dzą sąsie­dzi? Pyta­nia te powo­do­wa­ne oba­wą przed utra­tą pre­sti­żu oraz lękiem przed izo­la­cją w krę­gu zna­jo­mych nie są czymś abs­trak­cyj­nym. Boimy się, co ludzie powie­dzą, gdy pod­wi­nie się nam noga w naj­mniej spo­dzie­wa­nym i zawsty­dza­ją­cym momen­cie. Boją się poli­ty­cy, czy media dobrze o nich napi­szą i co pomy­śli elek­to­rat. Dygni­ta­rze boją się o to, co ludzie pomy­ślą, gdy wyj­dą na jaw sła­bo­ści, małe i duże kłam­stew­ka, lub jak to jest ostat­nio w zwy­cza­ju, gdy zosta­ną nagra­ni na dyk­ta­fon. Boją się przed­się­bior­cy o pre­stiż swo­ich pro­duk­tów, boją się pra­cow­ni­cy, co pomy­śli szef i kole­dzy z pra­cy. Co ludzie powie­dzą? Co powie­dzą salo­ny? Co powie tak zwa­na opi­nia publicz­na?

Zmie­nia­ją się cza­sy, zmie­nia­ją się zwy­cza­je i kon­we­nan­se, ale nie­zmien­na pozo­sta­je tro­ska o to, co ludzie powie­dzą. Nie ina­czej jest w dzi­siej­szej Ewan­ge­lii: sza­no­wa­ny fary­ze­usz, gru­ba ryba, waż­na per­so­na zapra­sza do sie­bie popu­lar­ne­go kazno­dzie­ję, o któ­rym powia­da­ją, że jest Mesja­szem. Zapro­sze­nie takie­go gościa wyda­je się być czymś natu­ral­nym – bo jeśli nie z poli­tycz­nej kal­ku­la­cji, nadziei, że skra­wek sła­wy spad­nie i na gospo­da­rza, to po pro­stu z czy­stej cie­ka­wo­ści wobec Tego, o któ­rym mówi całe mia­sto i kraj. Fary­ze­usz Szy­mon nie zapra­sza przy­pad­ko­wych gości. Podob­nie i dziś na spo­tka­nia gwiazd z pierw­szych stron kolo­ro­wych cza­so­pism nie zapra­sza się byle kogo. Nie każ­dy może wejść na takie przy­ję­cie, a już na pew­no nie ci, któ­rzy kupu­ją te cza­so­pi­sma i żyją pro­ble­ma­mi pięk­nych, sław­nych i boga­tych. W wykwint­nych, jak może­my się domy­ślać, wnę­trzach posia­dło­ści fary­ze­usza znaj­du­je się śmie­tan­ka towa­rzy­ska mia­sta. Patrzą na Jezu­sa, słu­cha­ją go, być może podzi­wia­ją. Ale nagle przed Jezu­sem zja­wia się grzesz­ni­ca, wpro­wa­dza zamęt, psu­je odświęt­ną i luk­su­so­wą atmos­fe­rę przy­ję­cia. Jakoś się dosta­ła i przy­nio­sła dro­gi, ala­ba­stro­wy sło­ik olej­ku.

Bez­i­mien­na grzesz­ni­ca, a cho­dzi naj­praw­do­po­dob­niej o pro­sty­tut­kę, doty­ka Jezu­sa, łamiąc tym samym zasa­dy rytu­al­nej czy­sto­ści. Tłum onie­miał, muzy­ka prze­sta­je grać, Jezus nic nie mówi, a kobie­ta, któ­ra pew­nie chcia­ła coś powie­dzieć mil­czy, „łza­mi zaczę­ła zle­wać nogi jego, a cału­jąc jego sto­py, namasz­cza­ła je olej­kiem.” Towa­rzy­stwo ocze­ku­je reak­cji. Naj­od­po­wied­niej­szą było­by obu­rze­nie i ode­pchnię­cie pro­sty­tut­ki. Gospo­darz myśli: „Gdy­by ten był pro­ro­kiem, wie­dział­by, kim i jaka jest ta kobie­ta, któ­ra go doty­ka, bo to grzesz­ni­ca.” Bez­i­mien­na kobie­ta, być może mło­da wdo­wa, zmu­szo­na po śmier­ci męża do pro­sty­tu­cji, co wów­czas było dość powszech­ne, nie posia­da się z rado­ści, że może upaść (!) przed Jezu­sem. Tak po pro­stu? Czy to ma sens? Naj­praw­do­po­dob­niej Jezus spo­tkał ją już wcze­śniej, pocie­szał ją, powie­dział jej coś, co odmie­ni­ło jej życie wypeł­nio­ne dotąd pogar­dą.

Być może usły­sza­ła od Jezu­sa sło­wa miło­sier­dzia, któ­re w bez­na­dziei, wiel­kim dra­ma­cie, któ­ry rów­nież i dziś dopro­wa­dza kobie­ty doświad­cza­ją­ce prze­mo­cy do czy­nów despe­rac­kich, nie wyłą­cza­jąc samo­bój­stwa, że jest czło­wie­kiem, któ­re­mu trze­ba pomóc, że jest kobie­tą, że posia­da god­ność, że musi być wysłu­cha­na, że dla Boga jest kimś waż­nym, że On nią nie pogar­dzą, ale chce jej pomóc. Czy porzu­ci­ła swój pro­ce­der? Czy mogła to uczy­nić? Nie wie­my. Wie­my jed­no: doświad­czy­ła cze­goś tak sil­ne­go, że z bez­gra­nicz­ną wdzięcz­no­ścią idzie, kupu­je dro­gie won­no­ści i umy­wa nogi Jezu­so­wi. Żal zmie­sza­ny z rado­ścią, eufo­ria z wdzięcz­no­ścią za pomoc i prze­ba­cze­nie, świa­do­mość że jest kimś, że nie jest sama. Ona, grzesz­ni­ca, w nie­zwy­kle intym­ny spo­sób zbli­ża się do Chry­stu­sa, odna­la­zła Tego, któ­ry wszyst­ko odmie­nił, całą per­spek­ty­wę, cały hory­zont świa­ta. Nie bez powo­du tra­dy­cja chrze­ści­jań­ska utoż­sa­mia­ła tę kobie­tę z każ­dym grzesz­ni­kiem, któ­ry w bez­wa­run­ko­wym pod­da­niu dostrze­ga swo­ją winę, grzech i nie­do­sko­na­łość. Nie bez powo­du oblu­bie­ni­cę tę łączo­no z Kościo­łem, któ­ry nie może spo­cząć póki nie znaj­dzie się w obję­ciach Pana. Nie bez powo­du kobie­tę tę łączo­no z oblu­bie­ni­cą, któ­ra poszu­ku­je swo­je­go oblu­bień­ca i wresz­cie go odnaj­du­je. Posłu­chaj­my frag­men­tu Pie­śni nad Pie­śnia­mi: „Na moim łożu szu­ka­łam w nocy tego, któ­re­go kocha moja dusza, szu­ka­łam go, ale go nie zna­la­złam. Wsta­nę więc i obie­gnę mia­sto, uli­ce i pla­ce, będę szu­kać tego, któ­re­go kocha moja dusza. Szu­ka­łam go, ale go nie zna­la­złam. Spo­tka­li mnie stró­że, któ­rzy obcho­dzą mia­sto; Czy widzie­li­ście tego, któ­re­go kocha moja dusza? Led­wo ode­szłam nie­co od nich, zna­la­złam tego, któ­re­go kocha moja dusza. Uchwy­ci­łam go i nie pusz­czę, aż go wpro­wa­dzę do domu mojej mat­ki i do poko­ju mojej rodzi­ciel­ki. Zakli­nam was, cór­ki jeru­za­lem­skie, na gaze­le albo na łanie polne: Nie budź­cie i nie płosz­cie miło­ści, dopó­ki sama nie zechce!” (3,1–5)

Prze­ła­do­wa­ny pięk­nym ero­ty­zmem obraz kobie­ty poszu­ku­ją­cej Oblu­bień­ca jest nie tyl­ko ilu­stra­cją ogrom­nej namięt­no­ści, ale przede wszyst­kim poetyc­kim i mistycz­nym obra­zem miło­ści, tęsk­no­ty za Bogiem, spo­łecz­no­ści z nim. Zacy­to­wa­ny frag­ment współ­gra rów­nież z naszą ewan­ge­licz­ną opo­wie­ścią. Dzię­ki nie­mu łatwiej jest zro­zu­mieć wdzięcz­ność, jaka prze­peł­ni­ła grzesz­ni­cę, że odna­la­zła, doświad­czy­ła, prze­ży­ła i wciąż żyje tym, co usły­sza­ła od Jezu­sa. A z dal­szej czę­ści naszej opo­wie­ści jasno wyni­ka, że usły­sza­ła Dobrą Nowi­nę o odpusz­cze­niu grze­chu, prze­ba­cze­niu i odro­dze­niu – usły­sza­ła o Kró­le­stwie Bożym. Kobie­ta ta w naj­mniej­szym stop­niu nie speł­nia­ła wymo­gów poli­tycz­nej popraw­no­ści, w gruz obró­ci­ła świą­tecz­ną atmos­fe­rę przy­ję­cia, zacho­wa­ła się wręcz skan­da­licz­nie, ina­czej niż sumien­ny gospo­darz, fary­ze­usz Szy­mon, któ­ry nie rozu­mie w ogó­le o co cho­dzi, po czym Jezus opo­wia­da mu przy­po­wieść o dłuż­ni­kach. Kie­dy Jezus napo­mi­na fary­ze­usza wyglą­da to tak, jak­by chciał mu powie­dzieć: Czło­wie­ku, jesteś tak bar­dzo prze­ję­ty tym, co ludzie powie­dzą, zasa­da­mi,
kon­we­nan­sa­mi, w ogó­le nie zwra­casz uwa­gi na to, co jest naj­waż­niej­sze, co jest two­im pro­ble­mem. Bra­ku­je ci miło­ści, prze­ba­cze­nia, sta­rasz się być za wszel­ką cenę aku­rat­ny, bez­błęd­ny, masz wyso­kie mnie­ma­nie o sobie, nie widzisz swo­jej winy, a jedy­nie prze­stęp­stwa innych, nie widzisz grze­chu u sie­bie, ale u innych, nie widzisz Ewan­ge­lii, nie wiesz tak napraw­dę co to jest radość prze­ba­cze­nia
.

Tak łatwo mówić o grze­chu innych. Tak łatwo pomy­śleć o tym, co ludzie powie­dzą. Prze­jąć się tym. Tak trud­no mówić o grze­chu swo­im, wła­snej winie. Tak czę­sto zapo­mi­na się o grze­chu, odsu­wa się go w obszar zbęd­ne­go bala­stu, hamu­ją­ce­go dobre samo­po­czu­cie. Jeśli zatem grze­chu nie ma, po co Ewan­ge­lia, na co komu Bóg, Kościół, prze­cież i tak wszyst­ko jed­no. Po co zawra­cać sobie gło­wę dodat­ko­wym zmar­twie­niem – roz­my­śla­niem o winie i grze­chu? Jest tyle istot­niej­szych myśli – pre­stiż, wize­ru­nek, kto kogo prze­chy­trzy, nagra, ogra, zdra­dzi, oszu­ka. Po co kom­pli­ko­wać sobie bar­dziej życie? Wyda­rze­nie z dzi­siej­szej Ewan­ge­lii poka­zu­je praw­dę, któ­rą Kościół od dwóch tysię­cy lat przy­po­mi­na, ale któ­rą sam po wie­lo­kroć roz­mie­niał na drob­ne i zapo­mi­nał: potrze­bu­je­my prze­ba­cze­nia i nawró­ce­nia, codzien­ne­go wyzna­wa­nia win, szcze­ro­ści z Panem Bogiem nawet wte­dy, a szcze­gól­nie wte­dy, kie­dy chce­my wykrzy­czeć, wypo­mnieć lub wypła­kać wszyst­ko to, z czym nie potra­fi­my sobie pora­dzić. Jako chrze­ści­ja­nie nie może­my zapo­mnieć, że jeste­śmy uwi­kła­ni w grzech, że wciąż odda­la­my się od Boga, ale i wciąż może­my powra­cać, że Jego miłość i cier­pli­wość jest jak nie­opi­sa­na radość kobie­ty, któ­ra legła do stóp Zba­wi­cie­la.

Był sobie pewien czło­wiek. W nie­dzie­lę poszedł do kościo­ła, a gdy wró­cił z nabo­żeń­stwa żona spy­ta­ła się go, o czym ksiądz wygła­szał kaza­nie. O grze­chu mówił – odpo­wie­dział męż­czy­zna. Kobie­ta nie ustę­po­wa­ła i zapy­ta­ła jesz­cze raz, co ksiądz dokład­nie mówił o grze­chu. Męż­czy­zna odpo­wie­dział: Ksiądz tak­że jest prze­ciw­ko grze­cho­wi! Aneg­do­ta ta poka­zu­je, jak łatwo moż­na popaść w poku­sę zapo­mnie­nia grze­chu, iden­ty­fi­ko­wa­nia go tyl­ko z poje­dyn­czy­mi czy­na­mi, naj­czę­ściej poważ­ny­mi, a nie ze sta­nem ludz­kiej duszy, któ­ry powo­du­je wyob­co­wa­nie od Boga. Grzech, któ­ry jest sta­nem oddzie­le­nia, pust­ki, nie­mo­cy, zaplą­ta­nia, zakrzy­wie­nia i uwi­kła­nia w zaklę­ty krąg winy przed Bogiem, ale rów­nież przed nami samy­mi i bliź­ni­mi, to rze­czy­wi­stość któ­ra jest czę­ścią każ­de­go czło­wie­ka. Obraz zwol­nio­nych dłuż­ni­ków i grzesz­ni­cy poka­zu­je, że koniecz­na jest reflek­sja nad grze­chem, że musi­my o tym mówić, jeśli nie chce­my żyć w ilu­zji, w kłam­stwie wobec nas samych. Nie cho­dzi o to, aby­śmy posy­pa­li się pro­chem i w wór pokut­ny ubra­li, ale o żywą i auten­tycz­ną świa­do­mość, iż bez Jezu­sa, bez Krzy­ża, bez świę­tej Ewan­ge­lii pozo­sta­nie­my w miej­scu, pod cię­ża­rem życia i kolej­nych pytań: co ludzie powie­dzą. A co powie Bóg?

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.