11. Niedziela po Trójcy Świętej — Co ludzie powiedzą?
- 19 sierpnia, 2007
- przeczytasz w 8 minut
“I zaprosił go pewien faryzeusz, aby z nim jadł. Wszedłszy tedy do domu tego faryzeusza, zasiadł do stołu. A oto pewna kobieta z tego miasta, grzesznica, dowiedziawszy się, iż zasiada przy stole w domu faryzeusza, przyniosła alabastrowy słoik olejku. I stanąwszy z tyłu u jego nóg, zapłakała, i zaczęła łzami zlewać nogi jego i włosami swojej głowy wycierać, a całując jego stopy, namaszczała je olejkiem. Ujrzawszy to faryzeusz, który go zaprosił, mówił […]
“I zaprosił go pewien faryzeusz, aby z nim jadł. Wszedłszy tedy do domu tego faryzeusza, zasiadł do stołu. A oto pewna kobieta z tego miasta, grzesznica, dowiedziawszy się, iż zasiada przy stole w domu faryzeusza, przyniosła alabastrowy słoik olejku. I stanąwszy z tyłu u jego nóg, zapłakała, i zaczęła łzami zlewać nogi jego i włosami swojej głowy wycierać, a całując jego stopy, namaszczała je olejkiem. Ujrzawszy to faryzeusz, który go zaprosił, mówił sam w sobie: Gdyby ten był prorokiem, wiedziałby, kim i jaka jest ta kobieta, która go dotyka, bo to grzesznica. Na to Jezus rzekł do niego: Szymonie, mam ci coś do powiedzenia. A ten mówi: Powiedz, Nauczycielu! Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden był dłużny pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. A gdy oni nie mieli z czego oddać, obydwom darował. Który więc z nich będzie go bardziej miłował? A Szymon odpowiadając, rzekł: Sądzę, że ten, któremu więcej darował. A On mu rzekł: Słusznie osądziłeś. I zwróciwszy się do kobiety, powiedział Szymonowi: Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twojego domu, a nie dałeś wody do nóg moich; ona zaś łzami skropiła nogi moje i włosami swoimi wytarła. Nie pocałowałeś mnie; a ona, odkąd wszedłem, nie przestała całować nóg moich. Głowy mojej oliwą nie namaściłeś; ona zaś olejkiem namaściła nogi moje. Dlatego powiadam ci: Odpuszczono jej liczne grzechy, bo bardzo miłowała. Komu zaś mało się odpuszcza, mało miłuje. I rzekł do niej: Odpuszczone są grzechy twoje. I zaczęli współbiesiadnicy rozważać w sobie: Któż to jest ten, który nawet grzechy odpuszcza? I powiedział do kobiety: Wiara twoja zbawiła cię, idź w pokoju.” Łk 7,36–50
Co ludzie powiedzą? Co zrobią jak nas zobaczą w niefortunnej sytuacji? Co ludzie powiedzą, gdy przyłapią nas w towarzystwie kogoś, kto powszechnie uchodzi za osobę kłopotliwą lub nawet niebezpieczną? Co ludzie powiedzą? Co powiedzą sąsiedzi? Pytania te powodowane obawą przed utratą prestiżu oraz lękiem przed izolacją w kręgu znajomych nie są czymś abstrakcyjnym. Boimy się, co ludzie powiedzą, gdy podwinie się nam noga w najmniej spodziewanym i zawstydzającym momencie. Boją się politycy, czy media dobrze o nich napiszą i co pomyśli elektorat. Dygnitarze boją się o to, co ludzie pomyślą, gdy wyjdą na jaw słabości, małe i duże kłamstewka, lub jak to jest ostatnio w zwyczaju, gdy zostaną nagrani na dyktafon. Boją się przedsiębiorcy o prestiż swoich produktów, boją się pracownicy, co pomyśli szef i koledzy z pracy. Co ludzie powiedzą? Co powiedzą salony? Co powie tak zwana opinia publiczna?
Zmieniają się czasy, zmieniają się zwyczaje i konwenanse, ale niezmienna pozostaje troska o to, co ludzie powiedzą. Nie inaczej jest w dzisiejszej Ewangelii: szanowany faryzeusz, gruba ryba, ważna persona zaprasza do siebie popularnego kaznodzieję, o którym powiadają, że jest Mesjaszem. Zaproszenie takiego gościa wydaje się być czymś naturalnym – bo jeśli nie z politycznej kalkulacji, nadziei, że skrawek sławy spadnie i na gospodarza, to po prostu z czystej ciekawości wobec Tego, o którym mówi całe miasto i kraj. Faryzeusz Szymon nie zaprasza przypadkowych gości. Podobnie i dziś na spotkania gwiazd z pierwszych stron kolorowych czasopism nie zaprasza się byle kogo. Nie każdy może wejść na takie przyjęcie, a już na pewno nie ci, którzy kupują te czasopisma i żyją problemami pięknych, sławnych i bogatych. W wykwintnych, jak możemy się domyślać, wnętrzach posiadłości faryzeusza znajduje się śmietanka towarzyska miasta. Patrzą na Jezusa, słuchają go, być może podziwiają. Ale nagle przed Jezusem zjawia się grzesznica, wprowadza zamęt, psuje odświętną i luksusową atmosferę przyjęcia. Jakoś się dostała i przyniosła drogi, alabastrowy słoik olejku.
Bezimienna grzesznica, a chodzi najprawdopodobniej o prostytutkę, dotyka Jezusa, łamiąc tym samym zasady rytualnej czystości. Tłum oniemiał, muzyka przestaje grać, Jezus nic nie mówi, a kobieta, która pewnie chciała coś powiedzieć milczy, „łzami zaczęła zlewać nogi jego, a całując jego stopy, namaszczała je olejkiem.” Towarzystwo oczekuje reakcji. Najodpowiedniejszą byłoby oburzenie i odepchnięcie prostytutki. Gospodarz myśli: „Gdyby ten był prorokiem, wiedziałby, kim i jaka jest ta kobieta, która go dotyka, bo to grzesznica.” Bezimienna kobieta, być może młoda wdowa, zmuszona po śmierci męża do prostytucji, co wówczas było dość powszechne, nie posiada się z radości, że może upaść (!) przed Jezusem. Tak po prostu? Czy to ma sens? Najprawdopodobniej Jezus spotkał ją już wcześniej, pocieszał ją, powiedział jej coś, co odmieniło jej życie wypełnione dotąd pogardą.
Być może usłyszała od Jezusa słowa miłosierdzia, które w beznadziei, wielkim dramacie, który również i dziś doprowadza kobiety doświadczające przemocy do czynów desperackich, nie wyłączając samobójstwa, że jest człowiekiem, któremu trzeba pomóc, że jest kobietą, że posiada godność, że musi być wysłuchana, że dla Boga jest kimś ważnym, że On nią nie pogardzą, ale chce jej pomóc. Czy porzuciła swój proceder? Czy mogła to uczynić? Nie wiemy. Wiemy jedno: doświadczyła czegoś tak silnego, że z bezgraniczną wdzięcznością idzie, kupuje drogie wonności i umywa nogi Jezusowi. Żal zmieszany z radością, euforia z wdzięcznością za pomoc i przebaczenie, świadomość że jest kimś, że nie jest sama. Ona, grzesznica, w niezwykle intymny sposób zbliża się do Chrystusa, odnalazła Tego, który wszystko odmienił, całą perspektywę, cały horyzont świata. Nie bez powodu tradycja chrześcijańska utożsamiała tę kobietę z każdym grzesznikiem, który w bezwarunkowym poddaniu dostrzega swoją winę, grzech i niedoskonałość. Nie bez powodu oblubienicę tę łączono z Kościołem, który nie może spocząć póki nie znajdzie się w objęciach Pana. Nie bez powodu kobietę tę łączono z oblubienicą, która poszukuje swojego oblubieńca i wreszcie go odnajduje. Posłuchajmy fragmentu Pieśni nad Pieśniami: „Na moim łożu szukałam w nocy tego, którego kocha moja dusza, szukałam go, ale go nie znalazłam. Wstanę więc i obiegnę miasto, ulice i place, będę szukać tego, którego kocha moja dusza. Szukałam go, ale go nie znalazłam. Spotkali mnie stróże, którzy obchodzą miasto; Czy widzieliście tego, którego kocha moja dusza? Ledwo odeszłam nieco od nich, znalazłam tego, którego kocha moja dusza. Uchwyciłam go i nie puszczę, aż go wprowadzę do domu mojej matki i do pokoju mojej rodzicielki. Zaklinam was, córki jeruzalemskie, na gazele albo na łanie polne: Nie budźcie i nie płoszcie miłości, dopóki sama nie zechce!” (3,1–5)
Przeładowany pięknym erotyzmem obraz kobiety poszukującej Oblubieńca jest nie tylko ilustracją ogromnej namiętności, ale przede wszystkim poetyckim i mistycznym obrazem miłości, tęsknoty za Bogiem, społeczności z nim. Zacytowany fragment współgra również z naszą ewangeliczną opowieścią. Dzięki niemu łatwiej jest zrozumieć wdzięczność, jaka przepełniła grzesznicę, że odnalazła, doświadczyła, przeżyła i wciąż żyje tym, co usłyszała od Jezusa. A z dalszej części naszej opowieści jasno wynika, że usłyszała Dobrą Nowinę o odpuszczeniu grzechu, przebaczeniu i odrodzeniu – usłyszała o Królestwie Bożym. Kobieta ta w najmniejszym stopniu nie spełniała wymogów politycznej poprawności, w gruz obróciła świąteczną atmosferę przyjęcia, zachowała się wręcz skandalicznie, inaczej niż sumienny gospodarz, faryzeusz Szymon, który nie rozumie w ogóle o co chodzi, po czym Jezus opowiada mu przypowieść o dłużnikach. Kiedy Jezus napomina faryzeusza wygląda to tak, jakby chciał mu powiedzieć: Człowieku, jesteś tak bardzo przejęty tym, co ludzie powiedzą, zasadami,
konwenansami, w ogóle nie zwracasz uwagi na to, co jest najważniejsze, co jest twoim problemem. Brakuje ci miłości, przebaczenia, starasz się być za wszelką cenę akuratny, bezbłędny, masz wysokie mniemanie o sobie, nie widzisz swojej winy, a jedynie przestępstwa innych, nie widzisz grzechu u siebie, ale u innych, nie widzisz Ewangelii, nie wiesz tak naprawdę co to jest radość przebaczenia.
Tak łatwo mówić o grzechu innych. Tak łatwo pomyśleć o tym, co ludzie powiedzą. Przejąć się tym. Tak trudno mówić o grzechu swoim, własnej winie. Tak często zapomina się o grzechu, odsuwa się go w obszar zbędnego balastu, hamującego dobre samopoczucie. Jeśli zatem grzechu nie ma, po co Ewangelia, na co komu Bóg, Kościół, przecież i tak wszystko jedno. Po co zawracać sobie głowę dodatkowym zmartwieniem – rozmyślaniem o winie i grzechu? Jest tyle istotniejszych myśli – prestiż, wizerunek, kto kogo przechytrzy, nagra, ogra, zdradzi, oszuka. Po co komplikować sobie bardziej życie? Wydarzenie z dzisiejszej Ewangelii pokazuje prawdę, którą Kościół od dwóch tysięcy lat przypomina, ale którą sam po wielokroć rozmieniał na drobne i zapominał: potrzebujemy przebaczenia i nawrócenia, codziennego wyznawania win, szczerości z Panem Bogiem nawet wtedy, a szczególnie wtedy, kiedy chcemy wykrzyczeć, wypomnieć lub wypłakać wszystko to, z czym nie potrafimy sobie poradzić. Jako chrześcijanie nie możemy zapomnieć, że jesteśmy uwikłani w grzech, że wciąż oddalamy się od Boga, ale i wciąż możemy powracać, że Jego miłość i cierpliwość jest jak nieopisana radość kobiety, która legła do stóp Zbawiciela.
Był sobie pewien człowiek. W niedzielę poszedł do kościoła, a gdy wrócił z nabożeństwa żona spytała się go, o czym ksiądz wygłaszał kazanie. O grzechu mówił – odpowiedział mężczyzna. Kobieta nie ustępowała i zapytała jeszcze raz, co ksiądz dokładnie mówił o grzechu. Mężczyzna odpowiedział: Ksiądz także jest przeciwko grzechowi! Anegdota ta pokazuje, jak łatwo można popaść w pokusę zapomnienia grzechu, identyfikowania go tylko z pojedynczymi czynami, najczęściej poważnymi, a nie ze stanem ludzkiej duszy, który powoduje wyobcowanie od Boga. Grzech, który jest stanem oddzielenia, pustki, niemocy, zaplątania, zakrzywienia i uwikłania w zaklęty krąg winy przed Bogiem, ale również przed nami samymi i bliźnimi, to rzeczywistość która jest częścią każdego człowieka. Obraz zwolnionych dłużników i grzesznicy pokazuje, że konieczna jest refleksja nad grzechem, że musimy o tym mówić, jeśli nie chcemy żyć w iluzji, w kłamstwie wobec nas samych. Nie chodzi o to, abyśmy posypali się prochem i w wór pokutny ubrali, ale o żywą i autentyczną świadomość, iż bez Jezusa, bez Krzyża, bez świętej Ewangelii pozostaniemy w miejscu, pod ciężarem życia i kolejnych pytań: co ludzie powiedzą. A co powie Bóg?