2. Święto Narodzenia Pańskiego — Dzień św. Szczepana Męczennika
- 26 grudnia, 2004
- przeczytasz w 6 minut
“Gdy oni odjechali, oto anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie i rzekł: Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić.On wstał, wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu;tam pozostał aż do śmierci Heroda. Tak miało się spełnić słowo, które Pan powiedział przez Proroka: Z Egiptu wezwałem Syna mego.Wtedy Herod widząc, że go Mędrcy zawiedli, […]
“Gdy oni odjechali, oto anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie i rzekł: Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić.On wstał, wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu;tam pozostał aż do śmierci Heroda. Tak miało się spełnić słowo, które Pan powiedział przez Proroka: Z Egiptu wezwałem Syna mego.Wtedy Herod widząc, że go Mędrcy zawiedli, wpadł w straszny gniew. Posłał /oprawców/ do Betlejem i całej okolicy i kazał pozabijać wszystkich chłopców w wieku do lat dwóch, stosownie do czasu, o którym się dowiedział od Mędrców.Wtedy spełniły się słowa proroka Jeremiasza:Krzyk usłyszano w Rama, płacz i jęk wielki. Rachel opłakuje swe dzieci i nie chce utulić się w żalu, bo ich już nie ma.A gdy Herod umarł, oto Józefowi w Egipcie ukazał się anioł Pański we śniei rzekł: Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i idź do ziemi Izraela, bo już umarli ci, którzy czyhali na życie Dziecięcia .On więc wstał, wziął Dziecię i Jego Matkę i wrócił do ziemi Izraela.Lecz gdy posłyszał, że w Judei panuje Archelaos w miejsce ojca swego, Heroda, bał się tam iść. Otrzymawszy zaś we śnie nakaz, udał się w strony Galilei.Przybył do miasta, zwanego Nazaret, i tam osiadł. Tak miało się spełnić słowo Proroków: Nazwany będzie Nazarejczykiem.” Mt 2,13–23
Niech znajdą upodobanie słowa ust moichi myśli serca mego u ciebie, Panie, Opoko moja i odkupicielu mój! (Psalm 19,15)
Podobno śp.brytyjska Królowa Matka, wychodząc z pewnego nabożeństwa powiedziała ówczesnymu arcybiskupowi Canterbury “W niedzielę rano w kościele, raz w tygodniu, chciałabym usłyszeć coś optymistycznego i budującego.”
Jeżeli ktoś znał Królową Matkę, to wiedział, że używając sformułowania „chciałabym” wyrażała dużo więcej niż pobożne życzenie.
No właśnie. I dlatego tak potrzebne są Święta Bożego Narodzenia. To jeden z nielicznych już okresów w naszym roku, gdy chociaż na chwilkę odklejamy się od telewizora, odkładamy na bok gazety i internet i odwracamy się ku naszym bliźnim. To prawda, okres przedswiąteczy w sklepach przypomina raczej Sajgon podczas ewakuacji amerykańskich wojsk, ale potem przychodzi Wigilia, łamanie się opłatkiem, życzenia, jedzenie, makowiec, ach ten wigilijny makowiec i prezenty. I niezależnie od tego czy śpiewamy w domu kolędy czy nie, to i tak udziela nam się nastrój świąteczny. Uleciał zgiełk, pośpiech, mamy wreszcie czas żeby usiąść i odpocząć, żeby nabrać dystansu. Niezależnie od stopnia natężenia naszej wiary czy niewiary, Święta Bożego Narodzenia można określić jako czas gdy się robi sielsko i anielsko.
I oto jesteśmy dzisiaj w kościele. W atmosferze świątecznej, już nie przejedzeni, ale ciągle w dobrym nastroju. Jesteśmy pełni optymizmu, ograniczonej wiary w dobroć i mądrość drugie człowieka. I chcemy podobnie jak Królowa Matka usłyszeć coś „miłego i budującego.” I jakiś niespełna rozumu ksiądz albo pomylony teolog na czytanie wyznaczył nam opowieść o rzezi niewiniątek. Doprawdy w atmosferze stajenki, zwierzątek, kolęd, choinek i makiełek, opowieść o mordowaniu małych dzieci pasuje jak pięść do nosa. Ktoś na salon wpuścił skunksa.
Z jednej strony możemy powiedzieć cynicznie: no tak święta się kończą i kończy się też czas naiwności. Dogoniła nas znowu rzeczywistość. Pan Bóg może i dobrze chciał z tym małym Jezuskiem, ale to urodzienie się w stajence, te kolędy, ta miłość i dobroć — to nie mogło się udać. Zawsze znajdzie się jakaś czarna owca, jakiś Herod świnia, który wszystko zepsuje. Bo przecież Święta Bożego Narodzenia to czas, gdy się wszyscy zbiorowo okłamujemy: że będziemy dobrzy, że będzie lepiej, że jest możliwa nadzieja. A tak naprawdę wiemy lepiej. Nic takiego się nie stanie, nic się nie zmieni radykalnie na lepsze. „Jak świat światem, nie będzie Niemiec Polakowi bratem” i tego typu ‘mądrości’ ludowe szybko osadzają nas na miejscu.
Kilka lat temu „Washington Post” przeprowadził ankietę wśród ambasadorów w USA, czego życzyliby sobie na święta. Ambasador brytyjski, nie chcąc wyjść na zachłannika, powiedział, że życzy sobie słoik tradycyjnych powideł śliwkowych z Anglii. Te skromne i „realne” życzenia nabrały jednak innego wyglądu, gdy ta sama gazeta w Wigilię opublikowała listę życzeń dyplomatów: amabsador hiszpański życzył sobie więcej dobroci na świecie, ambasador rosyjski pokoju na świecie, a ambasador Izraela pokoju z Palestyną. Na tle tych życzeń słoik powideł z wiśni wygładał tak, jak wyglądał. Zlośliwi mówili potem, że niefortunny dyplomata był pierwszym w historii swego kraju odwołanym za powidła śliwkowe.
Święta Bożego Narodzenia są okresem, kiedy wzywani jesteśmy, żeby marzyć, żeby myśleć ponad naszą zwyczajność. „Pan Niebiosów obnażony” to nie tylko słowa kolędy. To głęboko teolgiczna myśl, że Bóg wywraca swiat do góry nogami kiedy do nas przychodzi. Kto by pomyślał! Nieskończony leży i płacze jak niemowlak w małym żłóbku. Boże Narodzenie jest jednym wielkim stwierdzeniem Boga: „Chcecie cudu — to go macie! Urodzę się jako dziecko! I co wy na to?” Ten cud jest zapowiedzią innych.
To początek, a nie koniec.
No dobrze, ale jak w to wpisać dzisiejsze czytanie? To bardzo dobre pytanie. Moja opowiedź brzmi: Bóg, który przychodzi do nas jako człowiek nie rodzi się w raju. Nie żyje na jakiejś wyimaginowanej planecie, gdzie nie ma cierpienia i gdzie nie ma bólu. On rodzi się dla nas w takim świecie w jakim żyjemy. A żyliśmy i żyjemy tak, że wcale nie tak często giną niewinne dzieci, bo jakiś dorosły ma obsesję władzy. I Bóg tam jest. Aż do bólu. Jednak historia Bożego Narodzenia nie kończy się ANI na stajence, ANI na dzisiejszym opisie ucieczki do Egiptu.
Wbrew tej katastorfie, wbrew tej tragedii, życie Jezusa nie upłynęlo na wygnaniu, nie skończyło się emigracją. Choć wielu zapewne myślało, że to był ostatni raz gdy słyszało o Jezusie synu Marii i Józefa, to jak wiemy to był dopiero początek. Boże Narodzenie uświadamia nam tą wspaniała prawdę o życiu Jezusa: że pomimo śmierci, że pomimo nienawiści, pomimo głodu i strachu, Bóg zsyła życie, miłość, mannę i odwagę. „Oto wszystko nowym czynię.” Jak to pięknie ujęły słowa jednej z angielskich kolęd: „Tak jak na końcu i na początku pokorni są wywyższeni, a miłość odtrącona.”
Skoro wiemy, że historia Jezusa nie skończyła się na ucieczce do Egiptu, to dlaczego mamy nie mieć nadziei? Nadziei na świat bez wojen, bez ludobójstwa, bez głodu, bez przemocy, bez chorób.
„Błogosławieni którzy łakną i pragną sprawiedliwości albowiem oni będą nasyceni”
Święta Bożego Narodzenia wyzwają nas do odwagi: by marzyć, by myśleć, by zmieniać, by WIERZYC. Miłość, Dobroć i Radość Boga są większe nawet od naszej największej podłości. Dzieciątko nie zgnie dzisiaj: ono przeżyje i będzie uzdrawiać, będzie pocieszać, będzie wybaczać, karmić ubogich, będzie kochać, wskrzeszać z martwych. Ono zmieni świat. Pomimo dzisiejszej opowieści. A my jesteśmy wezwani, by razem z nim podążyć do Egiptu i mieć nadzieję. I by potem razem z nim uzdrawiać, pocieszać, kochać i wybaczać. I by razem z nim wszystko nowym czynić.
Gdy więc ktoś zapyta nas, jaki jest sens urodzenia się Boga w małej stajence, odpowiedzmy, że po to, by nam dodać nadziei i odwagi. I gdy ktoś skwituje opowieść z dziejszego kazania sakrastycznym: No tak chcieli
śmy dobrze, ale wyszło tak jak wyszło, wiemy że to nie jest prawda! Bo przesłaniem Świąt, jest nadzieja. I radość i wiara w cuda. W to, że Bóg się urodził człowiekiem i w to, że zmienił nas i przez nas zmienia świat.
Dzisiejsze czytania świetnie streszcza hasło reklamowe jednego z bratnich Kościołów reformowanych w USA.
„Bóg CIĄGLE przmawia. Nigdy nie stawiajmy kropki tam, gdzie Bóg postawił przecinek.”
AMEN.
Kazanie wygłoszone dn. 26 grudnia 2004 roku w kościele ewangelicko-reformowanym w Łodzi.