Boże Narodzenie — medytacja
- 24 grudnia, 2005
- przeczytasz w 4 minuty
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Pojawił się człowiek posłany przez Boga — Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz [posłanym], aby […]
Bóg jest z nami. Tę jedną z najtrudniejszych do zrozumienia prawd uświadamia dzisiejsza Ewangelia. Bóg stał się człowiekiem, Słowo stało się ciałem. Nie pozornym, udawanym, nie na jakiś czas, ale najprawdziwszym ciałem, na wieki. Człowieczeństwo, w jego najbardziej przyziemnych wymiarach, także fizjologii weszło na wieki w życie Trójcy Świętej. Bóg sam — choć dla umysłów wychowanych na filozofii greckiej to niepojęte — niezmienny i nieruchomy Bóg się zmienił. W Jego wieczność weszła zmiana, wszedł czas.
Bóg stał się człowiekiem — to jednak prawda także o wiele prostsza. Oto maleńkie dziecko wydane całkowicie na łaskę rodziców — jest Bogiem. Nie mówi, tylko płacze, nie zna jeszcze swojej mesjańskiej i Boskiej natury — a jest Bogiem. Rodzice przewijają je, a ono jest Bogiem, naszym Zbawicielem. Trudne to prawdy. Trudno uwierzyć, że w tej maleńkiej grocie nieopodal Betlejem przyszedł na świat Bóg. Nie wybitny człowiek, ale Bóg prawdziwy, który w swoim płaczu nawet pewnie nie wiedział kim był. To też jest prawda o Bogu. Trudna, niezrozumiała, niewygodna. Oto ten, który powinien się nami opiekować, zapewniać nam łaskę za łaską — powierza się nam w opiekę. Od nas zależy, co z Nim będzie… czy będzie “Bogiem z nami”, czy porzuconym na śmietniku historii idolem. Czy dożyje swoich dni w pokoju, czy zostanie abortowany zaraz na ich początku.
Ale Boże Narodzenie niesie nam także inną refleksję. Wskazuje na rodzinę, zwyczajną rodzinę: z jej dramatami, trudnościami, ale i drobnymi radościami. Miriam — nastolatka, która naraziła się na ukamienowanie, hańbę i odrzucenie przez narzeczonego, by przyjąć Boga. Józef — który mimo wątpliwości przyjął na siebie hańbę. I wreszcie rodzina, która razem szukała miejsca na nocleg, lecz “nie było dla nich miejsca w gospodzie”. Razem przemogli te trudności. Razem, jako rodzina stanęli wobec tajemnicy Bożych narodzin. I razem budowali wspólnotę. Wspólnotę, w której każdy odkrywa Boga.
Dlatego tak ważne jest, by w te święta być razem. Samotność do nich nie pasuje. Ciepło jakie bije od żłóbka związane jest właśnie z rodzinnym jego ciepłem, z małżeńską i rodzicielską miłością, jakiej świadectwo w niej znajdujemy. Na nic pasterki, msze, spowiedzi — jeśli w te dni nie znajdziemy czasu, by spotkać się z matką, ojcem, dziadkiem i babcią. Na nic rytualna czystość, stan łaski uświęcającej — jeśli nie znajdziemy czasu dla własnych dzieci. W te dni, w pełni uświadamiamy sobie, że tak jak w Izraelu — rodzinna wieczerza jest liturgią. Nie mniej, niż ta sprawowana w kościele. Jeśli zabraknie nam czasu dla bliskich, to w istocie zabraknie nam go dla Boga. Amen.