Czy spowiedź rzeczywiście pomaga…?
- 23 września, 2005
- przeczytasz w 5 minut
Ostatnio zastanawiałam się nad tym, czy rzeczywiście spowiedź święta jest dla mnie sposobem na oczyszczenie, czy też bardziej sposobem na zrzucenie z siebie odpowiedzialności za to co robię, o czym myślę lub nawet — o czym fantazjuję… Czy spowiedź jest kulminacją pewnego procesu, rozpoczętego poprzez rachunek sumienia, czy też po prostu pamiętam pierwszy piątek każdego miesiąca jako obowiązek, który powinnam spełnić w myśl zasady, że przez miesiąc na pewno już nagrzeszyłam, więc należy się wyspowiadać […]
Ostatnio zastanawiałam się nad tym, czy rzeczywiście spowiedź święta jest dla mnie sposobem na oczyszczenie, czy też bardziej sposobem na zrzucenie z siebie odpowiedzialności za to co robię, o czym myślę lub nawet — o czym fantazjuję… Czy spowiedź jest kulminacją pewnego procesu, rozpoczętego poprzez rachunek sumienia, czy też po prostu pamiętam pierwszy piątek każdego miesiąca jako obowiązek, który powinnam spełnić w myśl zasady, że przez miesiąc na pewno już nagrzeszyłam, więc należy się wyspowiadać z tego, co się dzieje w moim życiu.
Czy kiedykolwiek rzeczywiście zastanawiamy się nad tym, na czym tak naprawdę polega spowiedź… Wychodzimy przecież z założenia, że Bóg istnieje w nas samych, zna nasze zamysły, myśli, działania — nasz stosunek do innych ludzi i otoczenia, w którym przebywamy. Zna nasze rozterki i potknięcia z tytułu nieświadomości czynienia czegoś złego. Jeśli podczas misji ojców pallotynów przez tydzień słucham na temat tego, czym tak naprawdę jest grzech i właściwie jedyną myślą, która mi pozostaje to ta, że z grzechem mamy do czynienia wtedy, gdy czujemy, że popełniamy błąd, to co w innych sytuacjach, gdy czujemy, że robimy dobrze, zachowujemy się poprawnie i nie mamy sobie nic do zarzucenia…
Przez wiele lat nie pojawiałam się w Kościele, bo uważałam, że Bóg i tak mnie widzi. Wie, co dzieje się ze mną na przestrzeni czasu, więc dlaczego mam się spowiadać obcej osobie, która jest nie mniej narażona na popełnianie błędów a nierzadko popełnia cięższe grzechy z racji złożonych i niedotrzymywanych ślubów. Takie było moje podejście do Spowiedzi Świętej przez wiele lat.
Zmieniło się zupełnie nieoczekiwanie w związku z odejściem naszego Papieża — Jana Pawła II. Pomijając osobisty wątek tych dni, zaczęłam bardzo interesować się istotą wiary katolickiej. Wiele rozmawiałam z przyjaciółmi na ten temat, którzy twierdzili, notabene, tak jak ja, przez bardzo długi okres czasu, że przecież każdy z nas ma świadomość swoich działań i myśli, każdy z nas jest w stanie uzmysłowić sobie kwestie dobra i zła w odniesieniu do samego siebie, bo przecież MAMY SUMIENIE…
Więc po co spowiedź, po co wcześniejszy rachunek sumienia, żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy, skoro jesteśmy ludźmi i wiemy lub czujemy, co jest złe, naganne, co zagraża naszemu duchowemu jestestwu?
Przyglądając się mojemu życiu do tej pory i sytuacjom, które miały w nim miejsce, a co do których miałam podejście zdecydowanie rozliczające mnie in plus, a stronę przeciwną jak najbardziej in minus, stwierdziłam, że człowiek bez wyraźnej wskazówki co do tego, jak rzeczywiście postępować zgodnie z najlepszym pierwiastkiem, jaki w nas tkwi — z miłością do bliźniego, z miłością do kogoś innego, niż my sami — nie damy rady rozróżnić, kiedy postępujemy adekwatnie do przykazań boskich, a kiedy po prostu mydlimy sobie oczy, że wszystko jest w porządku. Że my jestemy “w porządku” — wobec siebie, wobec innych, a przede wszystkim wobec Stwórcy.
Jak to jest, że zaistniała potrzeba przekazania władzy rozgrzeszenia na ziemi przez Chrystusa? Jak to się stało, iż wiedział, że po jego ziemskim odejściu ludzie będą osamotnieni w swoich wyborach? Co powoduje ludźmi, iż oddają się w służbę Panu, aby pomagać w ten sposób innym? Mam takie wrażenie, że każdy z nas na swój sposób, niepowtarzalny nierzadko, sposób usprawiedliwia poprzez swoje życie, właśnie to życie — to wszystko co składa się na to, kim i czym jesteśmy i kim i czym zostaniemy. Czy się ponownie narodzimy, czy też nie. Zarówno księża, jak i ludzie świeccy czują, że to, iż mamy świadomość obcowania z Bogiem na codzień i w nocy, to nie wystarczy, aby oczyścić się nawet w swoich oczach. Mówię o ludziach rzeczywiście wierzących, ludziach, którzy przystając od czasu do czasu i oglądając się wstecz, rumienią ze wstydu. Bo nigdy nie jest tak, że człowiek wierzący jest z siebie całkowicie zadowolony, jeśli chodzi o wypełnianie przykazań boskich. To, że próbuje dostąpić do ideału, który tak wielbi, powoduje ciągłą walkę z samym sobą…
Wróćmy do pytania, czy spowiedź rzeczywiście pomaga. Sądząc po sobie, jako osobie dopiero niedawno nawróconej na ścieżkę aktywnego praktykowania swojej wiary, mogę stwierdzić, że tak — pomaga, ale nie jestem pewna, czy odbywam ją właściwie. Nie wszystko — przynajmniej mam takie wrażenie — mogę powierzyć księdzu, który z racji faktu, iż widzi mnie dość często — na pewno mnie zapamięta. Jest to dość paraliżujące — zwykle kończę moją spowiedź słowami, że nie wiem, czy jeszcze coś mam zaliczyć do spowiedzi, gdyż nie wiem, jak odbierać niektóre moje reakcje w życiu. Zwykle ksiądz koncentruje się tylko na jednym aspekcie mej spowiedzi, więc jak mniemam, to jest właśnie to, czego powinnam rzeczywiście żałować, ale pewności dalej nie mam.
Według mnie, brakuje prawdziwego nauczania wiernych w wieku lat dwudziestu paru, trzydziestu. Wtedy podejmuje się bardzo istotne decyzje i to nie tylko w kwestii życia prywatnego, ale też przede wszystkim — zawodowego. Wybory w życiu kogoś, kto dopiero tak naprawdę, jest dorosły, są czasami nie do przebrnięcia i zostaje tylko nauka Chrystusa. Z tymże, oni już zapomnieli o czym ona głosiła…
Spowiedź staje się rytuałem a nie przeżyciem na miarę prawdziwego oczyszczenia i dopóki księża nie podejmą decyzji o nauczaniu przede wszystkim ludzi młodych, stojących już obiema nogami po stronie dorosłości w swoim życiu, dopóty będzie swoisty niedosyt związany z wiarą katolicką wśród tej grupy wiekowej.
Niemniej jednak, zachęcam do spowiedzi comiesięcznej, gdyż nawet przy wszystkich niedogodnościach związanych z wywnętrzaniem się przed okratowanym okienkiem, później czujemy się bardzo swobodnie a Eucharystia smakuje jak najsłodsza słodycz…