Kazachstan — kraj i Kościół katolicki
- 18 października, 2005
- przeczytasz w 16 minut
Jak długo trzeba podróżować, aby dotrzeć do Astany, która od 1998 roku jest stolicą Kazachstanu? Jest to nowoczesna i najmłodsza stolica świata, a jej symbolem jest wieża Bajterek, tak jak symbolem Paryża jest wieża Eiffla. Astana położona jest nad spiętrzoną rzeką Ishim. Jeżeli pojedzie się do niej pociągiem, to zajmie to cztery pełne doby, jeżeli poleci się samolotem jako zwykły pasażer, to z przesiadkami i czekaniem na kolejny samolot, […]
Jak długo trzeba podróżować, aby dotrzeć do Astany, która od 1998 roku jest stolicą Kazachstanu? Jest to nowoczesna i najmłodsza stolica świata, a jej symbolem jest wieża Bajterek, tak jak symbolem Paryża jest wieża Eiffla. Astana położona jest nad spiętrzoną rzeką Ishim. Jeżeli pojedzie się do niej pociągiem, to zajmie to cztery pełne doby, jeżeli poleci się samolotem jako zwykły pasażer, to z przesiadkami i czekaniem na kolejny samolot, zajmie to ponad dobę, bowiem do Astany jest około pięciu tysięcy kilometrów, a do starej stolicy Ałmaty ponad sześć tysięcy. Na stacjach kolejowych sprzedawane są gorące pierogi i ogromne, wędzone ryby. Niekiedy stawałem jak wryty. Tak było na przykład w Astanie, gdy zobaczyłem kobiety myjące szmatkami poręcze mostu.
Kilka zdań o mojej duszpasterskiej pracy w Kazachstanie. Do Astany dotarłem pociągiem 27 lipca. Przybyłem tam na pisemne zaproszenie ks. abpa Tomasza Pety, który bardzo ucieszył się z mojego przyjazdu, bowiem on i księża pracujący w katedrze wyjeżdżali z młodzieżą do Kolonii na spotkanie z papieżem Benedyktem XVI. Dwustuosobowa grupa młodzieży całymi dniami podróżowała pociągami i autobusami. W sierpniu pracowałem więc w nowoczesnej katedrze, której budowę rozpoczęto w 1995 roku. Organistka ma wspaniały głos i pomyśleć, że gdyby nie troska jednego z księży, to dalej tylko sprzedawałaby kwiaty.
Kiedyś w szkole bardzo lubiłem język rosyjski, ale pierwsze Msze św. w języku rosyjskim były dla mnie bardzo stresujące. Trzeba było również rozwiązać problem codziennych kazań, do których nie wystarczała moja znajomość rosyjskiego. W szkołach u nas nie uczono przecież języka religijnego, kościelnego. Łapczywie chwyciłem więc do rąk wszelkie religijne ulotki, broszury i książki. Język religijny istnieje też w określonej wspólnocie wiernych, a ponieważ wspólnota ta na wschodzie przez kilkadziesiąt lat była rozproszona i prześladowana, więc do tej pory kapłani posługują się tylko „roboczymi” wersjami mszału, bo nie jest łatwo przetłumaczyć odpowiednie słowa. Początkowo dyktowałem po polsku treść kazania siostrze Katii z kurii, ale widziałem, że ją to stresuje, bo taki sposób pracy zostawia niewiele czasu na zastanowienie się nad treścią, dlatego też później pisałem codziennie tekst w języku polskim, a s. Katia w wolnym czasie przepisywała mi go na komputerze w języku rosyjskim z „udarieniami”. Wieczorem w niedziele głosiłem też kazania w języku angielskim. W moim skromnym doświadczeniu duszpasterskim od Stanów Zjednoczonych poprzez Europę, Białoruś, Ukrainę i Rosję, aż po Kazachstan przekonałem się, że wystarczy przeciętna znajomość języków, resztę dopełni osobista praca i korzystanie z życzliwości, talentów i darów poszczególnych osób i pomocy wybranych wiernych. W ten sposób powstało kilkadziesiąt stron druku z kazaniami, który zostawiłem księdzu arcybiskupowi Tomaszowi jako ewentualną pomoc duszpasterską dla księży z jego diecezji, a jest ich trzydziestu pięciu.
We wrześniu natomiast przeprowadziłem odnowienie dla księży w Karagandzie, na którym był obecny ks. abp Jan Lenga i wygłosiłem tam wykłady z filozofii człowieka dla sióstr karmelitanek z jedynego karmelu w całej Azji Centralnej. Siostra przełożona Miriam wyraża w specjalnym liście do ks. Prowincjała swoją wdzięczność, bo — jak pisze — nie stać byłoby ich na sprowadzenie wykładowcy z Polski, a pragnęła przybliżyć siostrom podstawy ludzkiej formacji. W czasie wykładów wspomniałem również o zapomnianej cnocie pomsty, czyli umiejętnym wymierzaniu kary. Na to starsza siostra zapytała mnie o to, czy nie dostrzegam dysproporcji między wieczną karą potępionego, a ograniczonym złem jego grzechu. Na to pytanie staraliśmy się wspólnie odpowiedzieć, chociażby powierzchownie. Przez tydzień pracowałem w katedrze w Ałmaty (dawna stolica Ałma Ata), a na koniec pobytu w Kazachstanie dotarłem do Pietropawłowska na północy, gdzie wygłosiłem rekolekcje dla sióstr. Za czasów Związku Radzieckiego było to „miasto zamknięte” z pięcioma zakładami zbrojeniowymi. W wolnej chwili poprosiłem pracującego tu redemptorystę o. Benedykta z okolic Zakliczyna, by pokazał mi coś ciekawego. Z zakłopotaniem stwierdził, że w tym szarym mieście nie ma nic ciekawego. Po chwili jednak rozpromienił się i zawiózł mnie do lasu, który stanowi południowe obrzeże syberyjskiej tajgi. Tak białych, grubych i wysokich brzóz nigdy nie widziałem w Polsce. Patrzyłem na nie z ogromnym zainteresowaniem.
Wracając do Polski przez Moskwę również głosiłem tam kazania w katedrze i pomagałem spowiadać. Wielkie było zdumienie naszego diakona Maksa, gdy przyszedł do katedry na wieczorną Mszę św. W moskiewskim metrze na kilkudziesięciu stacjach długimi schodami ruchomymi dzień i noc zjeżdżają i wyjeżdżają nieprzeliczone tłumy ludzi. W tym kontekście rozśmieszyły mnie po powrocie schody ruchome na Dworcu Centralnym w Warszawie.
Czy Kazachstan pod względem obszaru jest wielkim, czy też małym krajem? Zależy z którym państwem go porównamy: jeżeli z Polską, to jest on dziewięć razy większy od Polski, a jeżeli z Rosją, to jest on sześć razy mniejszy od niej, bowiem jego obszar wynosi 2, 7 mln kilometrów kwadratowych. Pod względem obszaru jest to dziewiąty kraj świata. Z zachodu na wschód Kazachstan liczy prawie trzy tysiące kilometrów długości, a z północy na południe około dwóch tysięcy kilometrów. Jego obszar odpowiada obszarowi całej zachodniej Europy. Zamieszkuje go tylko 16 milionów obywateli. W Polsce odległości liczy się na godziny jazdy pociągiem, na wschodzie na dni.
Zwykle Kazachstan kojarzy się nam ze stepem, ale są tam też na południu góry Tien Szan dochodzące do 7000 m npm., a na zachodzie znajdują się pustynie i wybrzeże Morza Kaspijskiego z depresją ponad 100 m. Kto raz zobaczy Jezioro Barawoje, które znajduje się w krainie jezior, ten zaliczy go do najpiękniejszych jezior świata. Otaczają go malownicze skały, a na jego powierzchni widać skalistą wyspę. W Kazachstanie znajduje się słynny ośrodek kosmiczny Bajkonur i zamknięty już poligon jądrowy w Semipałatyńsku. Za władzy radzieckiej beztrosko zmieniono koryta dwóch rzek, co spowodowało klęskę ekologiczną wielkiego jeziora Aralskiego, które cofnęło się o kilkadziesiąt kilometrów w głąb.
Niedawno słyszeliśmy o wojnie domowej w Uzbekistanie, w której niestety zginęło ponad tysiąc osób. Wcześniej zamieszki przeszły przez Tadżykistan i Kirgistan. Rywalizacja między mocarstwami daje niestety o sobie znać. Politycy ustalają kierunki działań w zaciszu luksusowych gabinetów, a szarzy obywatele płacą własną krwią. Czy Kazachstan jest krajem spokojnym? Otóż dzięki mądrej polityce prezydenta Nursułtana Nazarbajewa, który kładzie nasisk na pokojowe współistnienie ponad stu narodów i plemion, a także wyznawców wielu religii zamieszkujących ten kraj, w Kazachstanie panuje spokój. Ponieważ granice tego państwa wynoszą aż dwanaście tysięcy kilometrów, z czego na granicę z Rosją przypada ponad sześć tys. kilometrów, bardzo często policja sprawdza dokumenty pasażerów w pociągach na terenie całego kraju. Pewnego razu sympatyczny, skośnooki Kazach w czerwonej otoce na policyjnej czapce zapytał mnie o nazwisko, którego nie mógł wymówić i o to czy jestem z Krakowa. Oprócz Rosji, Kazachstan graniczy też z Uzbekistanem, Chinami, Kirgistanem i Turkmenistanem.
Czy jest to kraj bogaty, czy też biedny? Potencjalnie jest to bardzo bogaty kraj, bo jeżeli chodzi o surowce, to posiada całą „tablicę Mendelejewa”, a za miliardy dolarów uzyskanych ze sprzedaży ropy naftowej buduje nowoczesną stolicę Astanę. Życie na wsi często jednak kojarzy się z biedą i zacofaniem. Niekiedy woda pitna jest bardzo daleko, trzeba ją więc dowozić beczkowozami, a kobiety roznoszą ją po domach w wiaderkach. Równocześnie sprowadza się z Kanady kombajny do sprzętu zboża nasycone elektroniką. Kazachstan jest więc krajem wielkich kontrastów. Księża pracujący na prowincji używają samochodów terenowych, bo tylko takie zdają tu egzamin. W zimie trzeba jeździć tu ze sporym zapasem benzyny, by starczyło na ogrzewanie samochodu, bo może okazać się w razie awarii, że najbliższe domy znajdują się w odległości 50 albo i 100 kilometrów, a temperatura spadła poniżej dwudziestu stopni. Pewien włoski franciszkanin uratował dwójkę motocyklistów, którzy po wyczerpaniu się zapasu benzyny chcieli iść przed siebie w czasie silnego mrozu. Nie wiedzieli, co czynią. Jeden z księży śmieje się, że Ukraina w porównaniu z Kazachstanem to przedszkole, bo z Ukrainy w razie potrzeby można w wolnej chwili dojechać samochodem do mamy.
Czy są Polacy w Kazachstanie? W czasie jazdy pociągiem rozmawiam z Katią, która skończyła studia z ekologii i skarży się, że tu na wschodzie nie rozumieją tego zagadnienia. Mówi, że jest tu dużo Polaków. Pytam się jej o to, skąd się tu wzięli. Odpowiada, że pewnie przyjechali do pracy. Ignorancja na temat historii XX wieku, to nie tylko cecha polskiej młodzieży. Kazachstan, to ziemia męczenników. Sprawa ma się zupełnie inaczej, niż myśli Katia. Po każdym z polskich powstań narodowych na wschód ciągnęły kibitki i kolumny zesłańców. Rozpisuje się na ten temat Adam Mickiewicz i inni wielcy polscy poeci. W czasie ostatniej wojny na rozkaz Stalina ponad milion Polaków zostało zesłanych na Syberię i do Kazachstanu. Gdyby ci ludzie stanęli wokół jakiegoś kościoła, to średnica tego ogromnego tłumu wyniosłaby kilkaset metrów. Często budzono ich nocą i wywożono bydlęcymi wagonami. Na spakowanie się zostawało niewiele czasu. W czasie nieludzkiej podróży najpierw umierali najsłabsi: dzieci i starcy. Wyrzucano ich z wagonu na śnieg, który stawał się dla nich grobem. Pod dotarciu do Kazachstanu często wyrzucano zesłańców na śnieg. Kto nie wykopał sobie ziemianki w zamarzniętej ziemi, ten umierał… Koło Karagandy istniał obóz większy od terytorium Francji i tylko Bóg wie, ilu ludzi w nim zginęło. W Astanie pani Korzeniowska opowiada mi, że po zbadaniu archiwów otrzymała status pokrzywdzonej „za wiarę i narodowość”. Wystarczyło być katolikiem z Polski, by przejść przez piekło.
Czy Kościół w Kazachstanie rozwija się? Ludność tego ogromnego, muzułmańskiego kraju liczy 16 milionów, a wśród nich jest około 150 tys. katolików, czyli jeden procent ludności. W ciągu kilkunastu lat wolności religijnej dokonano tu — podobnie jak na całym Wschodzie — wielkich rzeczy. Jeszcze ponad 20 lat temu kilku kapłanów w zabrudzonych ubraniach roboczych docierało do chat Azji Centralnej, by przy zasłoniętych oknach odprawiać Msze Święte. Gdyby byli schludnie ubrani, to od razu by ich wypatrzono i aresztowano. Każdy z nich przeszedł po kilkanaście lat więzień i obozów. Prawdziwi męczennicy… Najbardziej znanym z nich był ks. Władysław Bukowiński, który spoczywa na cmentarzu w Karagandzie i który spędził 15 lat w więzieniu. Ks. Józef Kuczyński spędził w obozach 17 lat. Były to czasy w których ks. kard. Slipija miała wydobyć z zapomnianego łagru angielska królowa Elżbieta II w czasie jej podróży do Związku Radzieckiego. W Astanie rozmawiam z ciężko chorym ks. Wacławem. Przez kilkadziesiąt lat władze radzieckie zabraniały mu wstępu do seminarium duchownego, bo nie mogły zrozumieć, dlaczego ten zdolny kurator oświaty, chce służyć „zabobonowi”. Niewiele nacieszył się kapłaństwem… Szczególnie prześladowano, go za oględne zdanie listu, który nadszedł z Jasnej Góry: „ U nas dobrze, a u was pewnie bieda”.
Kilka lat temu wybudowano piękną katedrę w Astanie, robotnicy z Dagestanu budują z pięknego kamienia wspaniałą, neogotycką katedrę w Karagandzie, a kilkadziesiąt kościołów i kaplic w Kazachstanie tętni życiem i widać w nich młodzież. Niejednokrotnie rozmawiałem z muzułmanami, którzy przychodzili do katedry w Astanie. Niektórzy prosili, bym pomodlił się w ich domach. W jednym z nich otrzymałem słynny kumys, czyli sfermentowane końskie mleko. Przezornie powiedziałem gospodarzom, że chętnie poczęstuję się, ale w moim domu. Muzułmanka Nuri opowiedziała mi, że od ludzi doznała tylko zdrady. Nie zna twarzy rodziców, bo ci ją porzucili. Później przyszła tęsknota za wielką miłością, ale mąż porzucił ją z małą dziewczynką i nawet nie wie, gdzie obecnie przebywa. Czasami wieczorami płacze. Prosiłem ją, by tego nie robiła, ale by zamiast tego szukała towarzystwa dobrych ludzi, bo tacy znajdują się w każdym społeczeństwie. Jej życie doskonale pasowało mi do ukrzyżowanej miłości Chrystusa i dlatego zapraszałem ją z małą Dianką niekiedy do katedry na nabożeństwa. Równocześnie podkreślałem jej zgodnie z duchem naszej wiary, że jej ewentualny wybór w przyszłości ma być wolny.
Innym razem przyszedł do zakrystii niezwykle smutny mężczyzna po czterdziestce. Zamawiał Mszę św. za dwoje dorosłych dzieci, które znaleziono powieszonymi. Czy zrobili to oni sami, czy też z pomocą satanistów? Pytał o ich los, ale któż z nas może odpowiedzieć na to pytanie? Po Mszy św. zaprosiłem go z żoną na dłuższą rozmowę. Powiedzieli mi: „Proszę księdza mamy po czterdzieści kilka lat, a nie mamy już dzieci, dla kogo mamy żyć?”. Takich smutnych ludzi nigdy chyba nie widziałem. Chciałem być dokładnie zrozumiany, więc pomagała mi s. Katia. Radziłem im, by do końca swojego życia modlili się za swoje dzieci, by ufali w miłosierdzie Boże i by pomyśleli o adopcji, póki są jeszcze młodzi, bowiem tyle jest w każdym społeczeństwie dzieci niechcianych, opuszczonych i porzuconych.
Na tym świecie zawsze smutek przeplata się z radością. Pewnego dnia budowniczowie jednego z kościołów obchodzili święto. Uzbecki kucharz przygotował na ognisku narodowe danie „płow”, czyli smaczne mięso baranie z ryżem. Na stole postawili ugotowaną głowę barana. Jako honorowy gość zostałem wyróżniony: dostałem do zjedzenia oko. Z grzeczności udawałem, że czuję się tym gestem niezwykle zaszczycony.
Niekiedy słyszymy, że około stu polskich biskupów uczestniczyło we wspólnych modlitwach i obradach. Dowiadujemy się też, że około półtora tysiąca kleryków studiuje w kilkunastu seminariach duchownych w Krakowie i jego okolicach, a na procesjach widzimy tłumy kapłanów. Jak to wygląda w Kazachstanie? W roku 1991 Jan Paweł II ustanowił tu Apostolską Administraturę Kazachstanu w Azji Środkowej na czele z ks. bpem Janem Lengą, a w 1999 roku powstały tu trzy diecezje: Astana, Karaganda i Ałmaty oraz jedna administratura nad Morzem Kaspijskim ‑Atyrau. Pracuje tu wraz z nuncjuszem czterech biskupów, około osiemdziesięciu księży i ponad sto sióstr zakonnych. Biskupi są polskiego pochodzenia, a dziewięćdziesiąt procent kapłanów i sióstr zakonnych pochodzi z Polski, chociaż spotkałem również kapłanów ze Słowacji, Włoch i Argentyny. W niektórych przypadkach wyznaczony kapłan szuka wiernych w promieniu dziesiątków kilometrów. W jedynym seminarium duchownym w Karagandzie, które otwarto w 1998 roku studiuje dwudziestu kleryków.
Dnia 27 czerwca 2001 roku Jan Paweł II beatyfikował dwóch męczenników z Kazachstanu: bpa Mikołaja Budkę i ks. Aleksego Zarickiego. Szczególnie dla budowy nowych struktur Kościoła w Azji Centralnej zasłużył się pierwszy nuncjusz — ś. p. ks. abp Marian Oleś z diecezji tarnowskiej. Ten potomek polskich zesłańców gdzieś w Indiach chodził do szkoły i był niezwykle otwarty na ludzi i różne kultury. Ceniły go władze państwowe na czele z prezydentem.
Jedna z sióstr opowiada mi o namacalnym działaniu opatrzności Bożej. Wyjeżdżała przed laty z polski do Kazachstanu z drugą siostrą z wszelkimi błogosławieństwami, ale bez pieniędzy, bo ich nie było. Szybko jednak okazało się na miejscu, że w różnych częściach świata znaleźli się dobroczyńcy, którzy pomogli kupić dom, który przebudowano na klasztor.
Znamy wielka aktywność papieża Jana Pawła II na polu ewangelizacji narodów. Czy dotarł On do Kazachstanu? Tak, jego dziewięćdziesiąta piąta podróż apostolska odbyła się w dniach 22 — 25 września 2001 roku i ograniczyła się do stolicy Astany. Szczególne wrażenie wywarł tu na ludziach fakt, iż Jan Paweł II nie bał się przylecieć do nich w kilka dni po zamachu w Nowym Jorku. Przyleciał do nich jako człowiek już w podeszłym wieku, a tutaj ceni się takich ludzi, stąd wielki entuzjazm tłumu. Oglądam wspaniały album wydany po pielgrzymce. Szczególnie wzruszające są dwa zdjęcia. W czasie powitalnego przemówienia na lotnisku mały pulpit zsuwa się z kolan papieża, ale prezydent schyla się i zbiera rozrzucone kartki. Drugie zdjęcie ukazuje prezydenta, który po schodkach do samych drzwi samolotu odprowadza Jana Pawła II. Po wizycie papież stwierdził, że żaden z prezydentów nie uszanował go tak bardzo jak prezydent Kazachstanu. Więź przyjaźni połączyła serce Jana Pawła II z sercem muzułmańskiego prezydenta Nazarbajewa.
Czy Kazachstan jest krajem, gdzie panuje wolność religijna? W zasadzie, można powiedzieć, że tak. Ze zdziwieniem słuchałem przemówień prezydenta, w których ten muzułmanin często cytował słowa Ewangelii. Pierwszą religią jest tu islam, następnie prawosławie, a dopiero później religia katolicka. Inne kraje Azji Centralnej wzięły pod duchową opiekę poszczególne zakony. W Turkmenistanie pracują dwaj oblaci, w Tadżykistanie argentyńscy księża ze zgromadzenia „Verbo incarnato”, w Uzbekistanie franciszkanie, a w Kirgistanie jezuici. Nie wszędzie jest jednak taka wolność religijna jak w Kazachstanie. Na przykład w Turkmenistanie na jedynym kościele w stolicy Aszchabadzie zamiast krzyża kapłani mogli umieścić tylko symbol Chrystusa — rybę. W Tadżykistanie uzbrojone bandy, które krążą po tym najbiedniejszym i zapomnianym kraju Azji Centralnej przepuszczają kapłanów, bo uważają ich za „ludzi od Boga”. Cały Kościół w Kirgistanie, to dwie świątynie, pięciu kapłanów i siedem sióstr zakonnych oraz dziesiątki wiernych. Mało tu jest pracy duszpasterskiej, ale za to sporo pracy charytatywnej. Kontakty odpowiednich duchownych z politykami tych krajów wymagają ogromnej cierpliwości, bo Rzym mylą oni z Krymem, a nazwa Watykan nic im nie mówi. Niektórzy z nich chwalą Kościół za organizowane w świątyniach koncerty, a jeszcze inni namawiają do przejścia na islam.
Pobyt w Kazachstanie, to również spotkania z setkami ciekawych ludzi. W czasie nocnej jazdy pociągiem z Ałmaty do Astany siedziałem na przeciw pułkownika. Od razu przedstawił mi się jako Jewgienij, na co odpowiedziałem: „a ja Gienryk”. Chciałem powiedzieć mu coś miłego, więc zacząłem: „Daleko zaszedłeś Jewgienij, następny stopień to już generał”. Widząc w moich rękach „Liturgię godzin”, zapytał, czy to Biblia. Nie byłem przekonany czy zrozumie różnicę, więc potwierdziłem. Chciał bardzo rozmawiać o religii, aby więc ustalić płaszczyznę dyskusji, zapytałem go, czy jest człowiekiem wierzącym, na co odpowiedział, że nie. W pewnym momencie powiedział mi: „Gienryk, w którym miejscu jest Bóg i wszyscy ci, którzy pomarli?”. Nie wiedziałem jak po rosyjsku wytłumaczyć mu, że ten drugi świat, to nie miejsce, ale stan i dlatego skierowałem rozmowę na żartobliwe tory: „Jewgienij, ty nie bądź jak Gagarin, który w kosmosie nie dostrzegł Boga”. Jeszcze próbował się bronić wskazując na zamachy organizowane przez muzułmanów, ale powiedziałem mu, że nie będę wypowiadał się w ich imieniu. Na koniec powiedziałem mu, że jeżeli po tym życiu już nic nie ma, to to życie nie jest aż tak bardzo ważne. Z niewierzącym można dyskutować tylko na płaszczyźnie filozofii. Nie boję się takich dyskusji. Przed laty na granicy włosko — szwajcarskiej powiedziałem bogatej Szwajcarce, który była zachwycona pięknem życia, bo można tyle planować: „W zasadzie to nigdy nie wiemy jak długo jeszcze możemy planować!”. Ponieważ wysiadałem na stacji, więc zostawiłem ją z tym stwierdzeniem.
Innym razem wolontariuszka z Polski — Ewa zapytała mnie w Ałmaty o to, co powiedziałbym żołnierzowi, który zabił w Afganistanie ośmiu partyzantów i nie czuje się jak filmowy Rambo, wręcz przeciwnie: widzi ich krew i pamięta każdy szczegół, a wyrzuty sumienia często się odzywają. Powiedziałem jej: „Widzisz Ewa, wina jest tu złożona. Ten żołnierz nie zgłosił się na wyjazd do Afganistanu, a na wojnie panuje okrutny zwyczaj: jeżeli nie zabijesz ty, to zabiją ciebie. Zabitych nie przywróci już do życia, niech się za nich modli do końca swojego życia, niech ufa w miłosierdzie Boże i niech każdego dnia pyta o to, co może zrobić dobrego dla innych, a nie potępi się”.
Wszystkie te informacje zmieściłem na kilkunastu stronach, ale żeby można było je zebrać, to trzeba było na wschodzie przeżyć dwa miesiące. Niejeden pytał mnie przed wyjazdem o to, czy nie obawiam się wyjeżdżać w nieznane, na co odpowiadałem, że jadę przecież do ludzi i wśród nich będę żył i pracował. Nie pomyliłem się.
Ks. Henryk Majkrzak SCJ