Ekumenizm w Polsce i na świecie

Kazachstan — kraj i Kościół katolicki


Jak dłu­go trze­ba podró­żo­wać, aby dotrzeć do Asta­ny, któ­ra od 1998 roku jest sto­li­cą Kazach­sta­nu? Jest to nowo­cze­sna i naj­młod­sza sto­li­ca świa­ta, a jej sym­bo­lem jest wie­ża Baj­te­rek, tak jak sym­bo­lem Pary­ża jest wie­ża Eif­fla. Asta­na poło­żo­na jest nad spię­trzo­ną rze­ką Ishim. Jeże­li poje­dzie się do niej pocią­giem, to zaj­mie to czte­ry peł­ne doby, jeże­li pole­ci się samo­lo­tem jako zwy­kły pasa­żer, to z prze­siad­ka­mi i cze­ka­niem na kolej­ny samo­lot, […]


Jak dłu­go trze­ba podró­żo­wać, aby dotrzeć do Asta­ny, któ­ra od 1998 roku jest sto­li­cą Kazach­sta­nu? Jest to nowo­cze­sna i naj­młod­sza sto­li­ca świa­ta, a jej sym­bo­lem jest wie­ża Baj­te­rek, tak jak sym­bo­lem Pary­ża jest wie­ża Eif­fla. Asta­na poło­żo­na jest nad spię­trzo­ną rze­ką Ishim. Jeże­li poje­dzie się do niej pocią­giem, to zaj­mie to czte­ry peł­ne doby, jeże­li pole­ci się samo­lo­tem jako zwy­kły pasa­żer, to z prze­siad­ka­mi i cze­ka­niem na kolej­ny samo­lot, zaj­mie to ponad dobę, bowiem do Asta­ny jest oko­ło pię­ciu tysię­cy kilo­me­trów, a do sta­rej sto­li­cy Ałma­ty ponad sześć tysię­cy. Na sta­cjach kole­jo­wych sprze­da­wa­ne są gorą­ce pie­ro­gi i ogrom­ne, wędzo­ne ryby. Nie­kie­dy sta­wa­łem jak wry­ty. Tak było na przy­kład w Asta­nie, gdy zoba­czy­łem kobie­ty myją­ce szmat­ka­mi porę­cze mostu.

Kil­ka zdań o mojej dusz­pa­ster­skiej pra­cy w Kazach­sta­nie. Do Asta­ny dotar­łem pocią­giem 27 lip­ca. Przy­by­łem tam na pisem­ne zapro­sze­nie ks. abpa Toma­sza Pety, któ­ry bar­dzo ucie­szył się z moje­go przy­jaz­du, bowiem on i księ­ża pra­cu­ją­cy w kate­drze wyjeż­dża­li z mło­dzie­żą do Kolo­nii na spo­tka­nie z papie­żem Bene­dyk­tem XVI. Dwu­stu­oso­bo­wa gru­pa mło­dzie­ży cały­mi dnia­mi podró­żo­wa­ła pocią­ga­mi i auto­bu­sa­mi. W sierp­niu pra­co­wa­łem więc w nowo­cze­snej kate­drze, któ­rej budo­wę roz­po­czę­to w 1995 roku. Orga­nist­ka ma wspa­nia­ły głos i pomy­śleć, że gdy­by nie tro­ska jed­ne­go z księ­ży, to dalej tyl­ko sprze­da­wa­ła­by kwia­ty.


Kie­dyś w szko­le bar­dzo lubi­łem język rosyj­ski, ale pierw­sze Msze św. w języ­ku rosyj­skim były dla mnie bar­dzo stre­su­ją­ce. Trze­ba było rów­nież roz­wią­zać pro­blem codzien­nych kazań, do któ­rych nie wystar­cza­ła moja zna­jo­mość rosyj­skie­go. W szko­łach u nas nie uczo­no prze­cież języ­ka reli­gij­ne­go, kościel­ne­go. Łap­czy­wie chwy­ci­łem więc do rąk wszel­kie reli­gij­ne ulot­ki, bro­szu­ry i książ­ki. Język reli­gij­ny ist­nie­je też w okre­ślo­nej wspól­no­cie wier­nych, a ponie­waż wspól­no­ta ta na wscho­dzie przez kil­ka­dzie­siąt lat była roz­pro­szo­na i prze­śla­do­wa­na, więc do tej pory kapła­ni posłu­gu­ją się tyl­ko „robo­czy­mi” wer­sja­mi msza­łu, bo nie jest łatwo prze­tłu­ma­czyć odpo­wied­nie sło­wa. Począt­ko­wo dyk­to­wa­łem po pol­sku treść kaza­nia sio­strze Katii z kurii, ale widzia­łem, że ją to stre­su­je, bo taki spo­sób pra­cy zosta­wia nie­wie­le cza­su na zasta­no­wie­nie się nad tre­ścią, dla­te­go też póź­niej pisa­łem codzien­nie tekst w języ­ku pol­skim, a s. Katia w wol­nym cza­sie prze­pi­sy­wa­ła mi go na kom­pu­te­rze w języ­ku rosyj­skim z „uda­rie­nia­mi”. Wie­czo­rem w nie­dzie­le gło­si­łem też kaza­nia w języ­ku angiel­skim. W moim skrom­nym doświad­cze­niu dusz­pa­ster­skim od Sta­nów Zjed­no­czo­nych poprzez Euro­pę, Bia­ło­ruś, Ukra­inę i Rosję, aż po Kazach­stan prze­ko­na­łem się, że wystar­czy prze­cięt­na zna­jo­mość języ­ków, resz­tę dopeł­ni oso­bi­sta pra­ca i korzy­sta­nie z życz­li­wo­ści, talen­tów i darów poszcze­gól­nych osób i pomo­cy wybra­nych wier­nych. W ten spo­sób powsta­ło kil­ka­dzie­siąt stron dru­ku z kaza­nia­mi, któ­ry zosta­wi­łem księ­dzu arcy­bi­sku­po­wi Toma­szo­wi jako ewen­tu­al­ną pomoc dusz­pa­ster­ską dla księ­ży z jego die­ce­zji, a jest ich trzy­dzie­stu pię­ciu.


We wrze­śniu nato­miast prze­pro­wa­dzi­łem odno­wie­nie dla księ­ży w Kara­gan­dzie, na któ­rym był obec­ny ks. abp Jan Len­ga i wygło­si­łem tam wykła­dy z filo­zo­fii czło­wie­ka dla sióstr kar­me­li­ta­nek z jedy­ne­go kar­me­lu w całej Azji Cen­tral­nej. Sio­stra prze­ło­żo­na Miriam wyra­ża w spe­cjal­nym liście do ks. Pro­win­cja­ła swo­ją wdzięcz­ność, bo — jak pisze — nie stać było­by ich na spro­wa­dze­nie wykła­dow­cy z Pol­ski, a pra­gnę­ła przy­bli­żyć sio­strom pod­sta­wy ludz­kiej for­ma­cji. W cza­sie wykła­dów wspo­mnia­łem rów­nież o zapo­mnia­nej cno­cie pomsty, czy­li umie­jęt­nym wymie­rza­niu kary. Na to star­sza sio­stra zapy­ta­ła mnie o to, czy nie dostrze­gam dys­pro­por­cji mię­dzy wiecz­ną karą potę­pio­ne­go, a ogra­ni­czo­nym złem jego grze­chu. Na to pyta­nie sta­ra­li­śmy się wspól­nie odpo­wie­dzieć, cho­ciaż­by powierz­chow­nie. Przez tydzień pra­co­wa­łem w kate­drze w Ałma­ty (daw­na sto­li­ca Ałma Ata), a na koniec poby­tu w Kazach­sta­nie dotar­łem do Pie­tro­paw­łow­ska na pół­no­cy, gdzie wygło­si­łem reko­lek­cje dla sióstr. Za cza­sów Związ­ku Radziec­kie­go było to „mia­sto zamknię­te” z pię­cio­ma zakła­da­mi zbro­je­nio­wy­mi. W wol­nej chwi­li popro­si­łem pra­cu­ją­ce­go tu redemp­to­ry­stę o. Bene­dyk­ta z oko­lic Zakli­czy­na, by poka­zał mi coś cie­ka­we­go. Z zakło­po­ta­niem stwier­dził, że w tym sza­rym mie­ście nie ma nic cie­ka­we­go. Po chwi­li jed­nak roz­pro­mie­nił się i zawiózł mnie do lasu, któ­ry sta­no­wi połu­dnio­we obrze­że sybe­ryj­skiej taj­gi. Tak bia­łych, gru­bych i wyso­kich brzóz nigdy nie widzia­łem w Pol­sce. Patrzy­łem na nie z ogrom­nym zain­te­re­so­wa­niem.


Wra­ca­jąc do Pol­ski przez Moskwę rów­nież gło­si­łem tam kaza­nia w kate­drze i poma­ga­łem spo­wia­dać. Wiel­kie było zdu­mie­nie nasze­go dia­ko­na Mak­sa, gdy przy­szedł do kate­dry na wie­czor­ną Mszę św. W moskiew­skim metrze na kil­ku­dzie­się­ciu sta­cjach dłu­gi­mi scho­da­mi rucho­my­mi dzień i noc zjeż­dża­ją i wyjeż­dża­ją nie­prze­li­czo­ne tłu­my ludzi. W tym kon­tek­ście roz­śmie­szy­ły mnie po powro­cie scho­dy rucho­me na Dwor­cu Cen­tral­nym w War­sza­wie.


Czy Kazach­stan pod wzglę­dem obsza­ru jest wiel­kim, czy też małym kra­jem? Zale­ży z któ­rym pań­stwem go porów­na­my: jeże­li z Pol­ską, to jest on dzie­więć razy więk­szy od Pol­ski, a jeże­li z Rosją, to jest on sześć razy mniej­szy od niej, bowiem jego obszar wyno­si 2, 7 mln kilo­me­trów kwa­dra­to­wych. Pod wzglę­dem obsza­ru jest to dzie­wią­ty kraj świa­ta. Z zacho­du na wschód Kazach­stan liczy pra­wie trzy tysią­ce kilo­me­trów dłu­go­ści, a z pół­no­cy na połu­dnie oko­ło dwóch tysię­cy kilo­me­trów. Jego obszar odpo­wia­da obsza­ro­wi całej zachod­niej Euro­py. Zamiesz­ku­je go tyl­ko 16 milio­nów oby­wa­te­li. W Pol­sce odle­gło­ści liczy się na godzi­ny jaz­dy pocią­giem, na wscho­dzie na dni.


Zwy­kle Kazach­stan koja­rzy się nam ze ste­pem, ale są tam też na połu­dniu góry Tien Szan docho­dzą­ce do 7000 m npm., a na zacho­dzie znaj­du­ją się pusty­nie i wybrze­że Morza Kaspij­skie­go z depre­sją ponad 100 m. Kto raz zoba­czy Jezio­ro Bara­wo­je, któ­re znaj­du­je się w kra­inie jezior, ten zali­czy go do naj­pięk­niej­szych jezior świa­ta. Ota­cza­ją go malow­ni­cze ska­ły, a na jego powierzch­ni widać ska­li­stą wyspę. W Kazach­sta­nie znaj­du­je się słyn­ny ośro­dek kosmicz­ny Baj­ko­nur i zamknię­ty już poli­gon jądro­wy w Semi­pa­ła­tyń­sku. Za wła­dzy radziec­kiej bez­tro­sko zmie­nio­no kory­ta dwóch rzek, co spo­wo­do­wa­ło klę­skę eko­lo­gicz­ną wiel­kie­go jezio­ra Aral­skie­go, któ­re cof­nę­ło się o kil­ka­dzie­siąt kilo­me­trów w głąb.


Nie­daw­no sły­sze­li­śmy o woj­nie domo­wej w Uzbe­ki­sta­nie, w któ­rej nie­ste­ty zgi­nę­ło ponad tysiąc osób. Wcze­śniej zamiesz­ki prze­szły przez Tadży­ki­stan i Kir­gi­stan. Rywa­li­za­cja mię­dzy mocar­stwa­mi daje nie­ste­ty o sobie znać. Poli­ty­cy usta­la­ją kie­run­ki dzia­łań w zaci­szu luk­su­so­wych gabi­ne­tów, a sza­rzy oby­wa­te­le pła­cą wła­sną krwią. Czy Kazach­stan jest kra­jem spo­koj­nym? Otóż dzię­ki mądrej poli­ty­ce pre­zy­den­ta Nur­suł­ta­na Nazar­ba­je­wa, któ­ry kła­dzie nasisk na poko­jo­we współ­ist­nie­nie ponad stu naro­dów i ple­mion, a tak­że wyznaw­ców wie­lu reli­gii zamiesz­ku­ją­cych ten kraj, w Kazach­sta­nie panu­je spo­kój. Ponie­waż gra­ni­ce tego pań­stwa wyno­szą aż dwa­na­ście tysię­cy kilo­me­trów, z cze­go na gra­ni­cę z Rosją przy­pa­da ponad sześć tys. kilo­me­trów, bar­dzo czę­sto poli­cja spraw­dza doku­men­ty pasa­że­rów w pocią­gach na tere­nie całe­go kra­ju. Pew­ne­go razu sym­pa­tycz­ny, sko­śno­oki Kazach w czer­wo­nej oto­ce na poli­cyj­nej czap­ce zapy­tał mnie o nazwi­sko, któ­re­go nie mógł wymó­wić i o to czy jestem z Kra­ko­wa. Oprócz Rosji, Kazach­stan gra­ni­czy też z Uzbe­ki­sta­nem, Chi­na­mi, Kir­gi­sta­nem i Turk­me­ni­sta­nem.


Czy jest to kraj boga­ty, czy też bied­ny? Poten­cjal­nie jest to bar­dzo boga­ty kraj, bo jeże­li cho­dzi o surow­ce, to posia­da całą „tabli­cę Men­de­le­je­wa”, a za miliar­dy dola­rów uzy­ska­nych ze sprze­da­ży ropy naf­to­wej budu­je nowo­cze­sną sto­li­cę Asta­nę. Życie na wsi czę­sto jed­nak koja­rzy się z bie­dą i zaco­fa­niem. Nie­kie­dy woda pit­na jest bar­dzo dale­ko, trze­ba ją więc dowo­zić becz­ko­wo­za­mi, a kobie­ty roz­no­szą ją po domach w wia­der­kach. Rów­no­cze­śnie spro­wa­dza się z Kana­dy kom­baj­ny do sprzę­tu zbo­ża nasy­co­ne elek­tro­ni­ką. Kazach­stan jest więc kra­jem wiel­kich kon­tra­stów. Księ­ża pra­cu­ją­cy na pro­win­cji uży­wa­ją samo­cho­dów tere­no­wych, bo tyl­ko takie zda­ją tu egza­min. W zimie trze­ba jeź­dzić tu ze spo­rym zapa­sem ben­zy­ny, by star­czy­ło na ogrze­wa­nie samo­cho­du, bo może oka­zać się w razie awa­rii, że naj­bliż­sze domy znaj­du­ją się w odle­gło­ści 50 albo i 100 kilo­me­trów, a tem­pe­ra­tu­ra spa­dła poni­żej dwu­dzie­stu stop­ni. Pewien wło­ski fran­cisz­ka­nin ura­to­wał dwój­kę moto­cy­kli­stów, któ­rzy po wyczer­pa­niu się zapa­su ben­zy­ny chcie­li iść przed sie­bie w cza­sie sil­ne­go mro­zu. Nie wie­dzie­li, co czy­nią. Jeden z księ­ży śmie­je się, że Ukra­ina w porów­na­niu z Kazach­sta­nem to przed­szko­le, bo z Ukra­iny w razie potrze­by moż­na w wol­nej chwi­li doje­chać samo­cho­dem do mamy.


Czy są Pola­cy w Kazach­sta­nie? W cza­sie jaz­dy pocią­giem roz­ma­wiam z Katią, któ­ra skoń­czy­ła stu­dia z eko­lo­gii i skar­ży się, że tu na wscho­dzie nie rozu­mie­ją tego zagad­nie­nia. Mówi, że jest tu dużo Pola­ków. Pytam się jej o to, skąd się tu wzię­li. Odpo­wia­da, że pew­nie przy­je­cha­li do pra­cy. Igno­ran­cja na temat histo­rii XX wie­ku, to nie tyl­ko cecha pol­skiej mło­dzie­ży. Kazach­stan, to zie­mia męczen­ni­ków. Spra­wa ma się zupeł­nie ina­czej, niż myśli Katia. Po każ­dym z pol­skich powstań naro­do­wych na wschód cią­gnę­ły kibit­ki i kolum­ny zesłań­ców. Roz­pi­su­je się na ten temat Adam Mic­kie­wicz i inni wiel­cy pol­scy poeci. W cza­sie ostat­niej woj­ny na roz­kaz Sta­li­na ponad milion Pola­ków zosta­ło zesła­nych na Sybe­rię i do Kazach­sta­nu. Gdy­by ci ludzie sta­nę­li wokół jakie­goś kościo­ła, to śred­ni­ca tego ogrom­ne­go tłu­mu wynio­sła­by kil­ka­set metrów. Czę­sto budzo­no ich nocą i wywo­żo­no bydlę­cy­mi wago­na­mi. Na spa­ko­wa­nie się zosta­wa­ło nie­wie­le cza­su. W cza­sie nie­ludz­kiej podró­ży naj­pierw umie­ra­li naj­słab­si: dzie­ci i star­cy. Wyrzu­ca­no ich z wago­nu na śnieg, któ­ry sta­wał się dla nich gro­bem. Pod dotar­ciu do Kazach­sta­nu czę­sto wyrzu­ca­no zesłań­ców na śnieg. Kto nie wyko­pał sobie zie­mian­ki w zamar­z­nię­tej zie­mi, ten umie­rał… Koło Kara­gan­dy ist­niał obóz więk­szy od tery­to­rium Fran­cji i tyl­ko Bóg wie, ilu ludzi w nim zgi­nę­ło. W Asta­nie pani Korze­niow­ska opo­wia­da mi, że po zba­da­niu archi­wów otrzy­ma­ła sta­tus pokrzyw­dzo­nej „za wia­rę i naro­do­wość”. Wystar­czy­ło być kato­li­kiem z Pol­ski, by przejść przez pie­kło.


Czy Kościół w Kazach­sta­nie roz­wi­ja się? Lud­ność tego ogrom­ne­go, muzuł­mań­skie­go kra­ju liczy 16 milio­nów, a wśród nich jest oko­ło 150 tys. kato­li­ków, czy­li jeden pro­cent lud­no­ści. W cią­gu kil­ku­na­stu lat wol­no­ści reli­gij­nej doko­na­no tu — podob­nie jak na całym Wscho­dzie — wiel­kich rze­czy. Jesz­cze ponad 20 lat temu kil­ku kapła­nów w zabru­dzo­nych ubra­niach robo­czych docie­ra­ło do chat Azji Cen­tral­nej, by przy zasło­nię­tych oknach odpra­wiać Msze Świę­te. Gdy­by byli schlud­nie ubra­ni, to od razu by ich wypa­trzo­no i aresz­to­wa­no. Każ­dy z nich prze­szedł po kil­ka­na­ście lat wię­zień i obo­zów. Praw­dzi­wi męczen­ni­cy… Naj­bar­dziej zna­nym z nich był ks. Wła­dy­sław Buko­wiń­ski, któ­ry spo­czy­wa na cmen­ta­rzu w Kara­gan­dzie i któ­ry spę­dził 15 lat w wię­zie­niu. Ks. Józef Kuczyń­ski spę­dził w obo­zach 17 lat. Były to cza­sy w któ­rych ks. kard. Sli­pi­ja mia­ła wydo­być z zapo­mnia­ne­go łagru angiel­ska kró­lo­wa Elż­bie­ta II w cza­sie jej podró­ży do Związ­ku Radziec­kie­go. W Asta­nie roz­ma­wiam z cięż­ko cho­rym ks. Wacła­wem. Przez kil­ka­dzie­siąt lat wła­dze radziec­kie zabra­nia­ły mu wstę­pu do semi­na­rium duchow­ne­go, bo nie mogły zro­zu­mieć, dla­cze­go ten zdol­ny kura­tor oświa­ty, chce słu­żyć „zabo­bo­no­wi”. Nie­wie­le nacie­szył się kapłań­stwem… Szcze­gól­nie prze­śla­do­wa­no, go za oględ­ne zda­nie listu, któ­ry nad­szedł z Jasnej Góry: „ U nas dobrze, a u was pew­nie bie­da”.


Kil­ka lat temu wybu­do­wa­no pięk­ną kate­drę w Asta­nie, robot­ni­cy z Dage­sta­nu budu­ją z pięk­ne­go kamie­nia wspa­nia­łą, neo­go­tyc­ką kate­drę w Kara­gan­dzie, a kil­ka­dzie­siąt kościo­łów i kaplic w Kazach­sta­nie tęt­ni życiem i widać w nich mło­dzież. Nie­jed­no­krot­nie roz­ma­wia­łem z muzuł­ma­na­mi, któ­rzy przy­cho­dzi­li do kate­dry w Asta­nie. Nie­któ­rzy pro­si­li, bym pomo­dlił się w ich domach. W jed­nym z nich otrzy­ma­łem słyn­ny kumys, czy­li sfer­men­to­wa­ne koń­skie mle­ko. Prze­zor­nie powie­dzia­łem gospo­da­rzom, że chęt­nie poczę­stu­ję się, ale w moim domu. Muzuł­man­ka Nuri opo­wie­dzia­ła mi, że od ludzi dozna­ła tyl­ko zdra­dy. Nie zna twa­rzy rodzi­ców, bo ci ją porzu­ci­li. Póź­niej przy­szła tęsk­no­ta za wiel­ką miło­ścią, ale mąż porzu­cił ją z małą dziew­czyn­ką i nawet nie wie, gdzie obec­nie prze­by­wa. Cza­sa­mi wie­czo­ra­mi pła­cze. Pro­si­łem ją, by tego nie robi­ła, ale by zamiast tego szu­ka­ła towa­rzy­stwa dobrych ludzi, bo tacy znaj­du­ją się w każ­dym spo­łe­czeń­stwie. Jej życie dosko­na­le paso­wa­ło mi do ukrzy­żo­wa­nej miło­ści Chry­stu­sa i dla­te­go zapra­sza­łem ją z małą Dian­ką nie­kie­dy do kate­dry na nabo­żeń­stwa. Rów­no­cze­śnie pod­kre­śla­łem jej zgod­nie z duchem naszej wia­ry, że jej ewen­tu­al­ny wybór w przy­szło­ści ma być wol­ny.


Innym razem przy­szedł do zakry­stii nie­zwy­kle smut­ny męż­czy­zna po czter­dzie­st­ce. Zama­wiał Mszę św. za dwo­je doro­słych dzie­ci, któ­re zna­le­zio­no powie­szo­ny­mi. Czy zro­bi­li to oni sami, czy też z pomo­cą sata­ni­stów? Pytał o ich los, ale któż z nas może odpo­wie­dzieć na to pyta­nie? Po Mszy św. zapro­si­łem go z żoną na dłuż­szą roz­mo­wę. Powie­dzie­li mi: „Pro­szę księ­dza mamy po czter­dzie­ści kil­ka lat, a nie mamy już dzie­ci, dla kogo mamy żyć?”. Takich smut­nych ludzi nigdy chy­ba nie widzia­łem. Chcia­łem być dokład­nie zro­zu­mia­ny, więc poma­ga­ła mi s. Katia. Radzi­łem im, by do koń­ca swo­je­go życia modli­li się za swo­je dzie­ci, by ufa­li w miło­sier­dzie Boże i by pomy­śle­li o adop­cji, póki są jesz­cze mło­dzi, bowiem tyle jest w każ­dym spo­łe­czeń­stwie dzie­ci nie­chcia­nych, opusz­czo­nych i porzu­co­nych.


Na tym świe­cie zawsze smu­tek prze­pla­ta się z rado­ścią. Pew­ne­go dnia budow­ni­czo­wie jed­ne­go z kościo­łów obcho­dzi­li świę­to. Uzbec­ki kucharz przy­go­to­wał na ogni­sku naro­do­we danie „płow”, czy­li smacz­ne mię­so bara­nie z ryżem. Na sto­le posta­wi­li ugo­to­wa­ną gło­wę bara­na. Jako hono­ro­wy gość zosta­łem wyróż­nio­ny: dosta­łem do zje­dze­nia oko. Z grzecz­no­ści uda­wa­łem, że czu­ję się tym gestem nie­zwy­kle zaszczy­co­ny.


Nie­kie­dy sły­szy­my, że oko­ło stu pol­skich bisku­pów uczest­ni­czy­ło we wspól­nych modli­twach i obra­dach. Dowia­du­je­my się też, że oko­ło pół­to­ra tysią­ca kle­ry­ków stu­diu­je w kil­ku­na­stu semi­na­riach duchow­nych w Kra­ko­wie i jego oko­li­cach, a na pro­ce­sjach widzi­my tłu­my kapła­nów. Jak to wyglą­da w Kazach­sta­nie? W roku 1991 Jan Paweł II usta­no­wił tu Apo­stol­ską Admi­ni­stra­tu­rę Kazach­sta­nu w Azji Środ­ko­wej na cze­le z ks. bpem Janem Len­gą, a w 1999 roku powsta­ły tu trzy die­ce­zje: Asta­na, Kara­gan­da i Ałma­ty oraz jed­na admi­ni­stra­tu­ra nad Morzem Kaspij­skim ‑Aty­rau. Pra­cu­je tu wraz z nun­cju­szem czte­rech bisku­pów, oko­ło osiem­dzie­się­ciu księ­ży i ponad sto sióstr zakon­nych. Bisku­pi są pol­skie­go pocho­dze­nia, a dzie­więć­dzie­siąt pro­cent kapła­nów i sióstr zakon­nych pocho­dzi z Pol­ski, cho­ciaż spo­tka­łem rów­nież kapła­nów ze Sło­wa­cji, Włoch i Argen­ty­ny. W nie­któ­rych przy­pad­kach wyzna­czo­ny kapłan szu­ka wier­nych w pro­mie­niu dzie­siąt­ków kilo­me­trów. W jedy­nym semi­na­rium duchow­nym w Kara­gan­dzie, któ­re otwar­to w 1998 roku stu­diu­je dwu­dzie­stu kle­ry­ków.


Dnia 27 czerw­ca 2001 roku Jan Paweł II beaty­fi­ko­wał dwóch męczen­ni­ków z Kazach­sta­nu: bpa Miko­ła­ja Bud­kę i ks. Alek­se­go Zaric­kie­go. Szcze­gól­nie dla budo­wy nowych struk­tur Kościo­ła w Azji Cen­tral­nej zasłu­żył się pierw­szy nun­cjusz — ś. p. ks. abp Marian Oleś z die­ce­zji tar­now­skiej. Ten poto­mek pol­skich zesłań­ców gdzieś w Indiach cho­dził do szko­ły i był nie­zwy­kle otwar­ty na ludzi i róż­ne kul­tu­ry. Ceni­ły go wła­dze pań­stwo­we na cze­le z pre­zy­den­tem.


Jed­na z sióstr opo­wia­da mi o nama­cal­nym dzia­ła­niu opatrz­no­ści Bożej. Wyjeż­dża­ła przed laty z pol­ski do Kazach­sta­nu z dru­gą sio­strą z wszel­ki­mi bło­go­sła­wień­stwa­mi, ale bez pie­nię­dzy, bo ich nie było. Szyb­ko jed­nak oka­za­ło się na miej­scu, że w róż­nych czę­ściach świa­ta zna­leź­li się dobro­czyń­cy, któ­rzy pomo­gli kupić dom, któ­ry prze­bu­do­wa­no na klasz­tor.


Zna­my wiel­ka aktyw­ność papie­ża Jana Paw­ła II na polu ewan­ge­li­za­cji naro­dów. Czy dotarł On do Kazach­sta­nu? Tak, jego dzie­więć­dzie­sią­ta pią­ta podróż apo­stol­ska odby­ła się w dniach 22 — 25 wrze­śnia 2001 roku i ogra­ni­czy­ła się do sto­li­cy Asta­ny. Szcze­gól­ne wra­że­nie wywarł tu na ludziach fakt, iż Jan Paweł II nie bał się przy­le­cieć do nich w kil­ka dni po zama­chu w Nowym Jor­ku. Przy­le­ciał do nich jako czło­wiek już w pode­szłym wie­ku, a tutaj ceni się takich ludzi, stąd wiel­ki entu­zjazm tłu­mu. Oglą­dam wspa­nia­ły album wyda­ny po piel­grzym­ce. Szcze­gól­nie wzru­sza­ją­ce są dwa zdję­cia. W cza­sie powi­tal­ne­go prze­mó­wie­nia na lot­ni­sku mały pul­pit zsu­wa się z kolan papie­ża, ale pre­zy­dent schy­la się i zbie­ra roz­rzu­co­ne kart­ki. Dru­gie zdję­cie uka­zu­je pre­zy­den­ta, któ­ry po schod­kach do samych drzwi samo­lo­tu odpro­wa­dza Jana Paw­ła II. Po wizy­cie papież stwier­dził, że żaden z pre­zy­den­tów nie usza­no­wał go tak bar­dzo jak pre­zy­dent Kazach­sta­nu. Więź przy­jaź­ni połą­czy­ła ser­ce Jana Paw­ła II z ser­cem muzuł­mań­skie­go pre­zy­den­ta Nazar­ba­je­wa.


Czy Kazach­stan jest kra­jem, gdzie panu­je wol­ność reli­gij­na? W zasa­dzie, moż­na powie­dzieć, że tak. Ze zdzi­wie­niem słu­cha­łem prze­mó­wień pre­zy­den­ta, w któ­rych ten muzuł­ma­nin czę­sto cyto­wał sło­wa Ewan­ge­lii. Pierw­szą reli­gią jest tu islam, następ­nie pra­wo­sła­wie, a dopie­ro póź­niej reli­gia kato­lic­ka. Inne kra­je Azji Cen­tral­nej wzię­ły pod ducho­wą opie­kę poszcze­gól­ne zako­ny. W Turk­me­ni­sta­nie pra­cu­ją dwaj obla­ci, w Tadży­ki­sta­nie argen­tyń­scy księ­ża ze zgro­ma­dze­nia „Ver­bo incar­na­to”, w Uzbe­ki­sta­nie fran­cisz­ka­nie, a w Kir­gi­sta­nie jezu­ici. Nie wszę­dzie jest jed­nak taka wol­ność reli­gij­na jak w Kazach­sta­nie. Na przy­kład w Turk­me­ni­sta­nie na jedy­nym koście­le w sto­li­cy Asz­cha­ba­dzie zamiast krzy­ża kapła­ni mogli umie­ścić tyl­ko sym­bol Chry­stu­sa — rybę. W Tadży­ki­sta­nie uzbro­jo­ne ban­dy, któ­re krą­żą po tym naj­bied­niej­szym i zapo­mnia­nym kra­ju Azji Cen­tral­nej prze­pusz­cza­ją kapła­nów, bo uwa­ża­ją ich za „ludzi od Boga”. Cały Kościół w Kir­gi­sta­nie, to dwie świą­ty­nie, pię­ciu kapła­nów i sie­dem sióstr zakon­nych oraz dzie­siąt­ki wier­nych. Mało tu jest pra­cy dusz­pa­ster­skiej, ale za to spo­ro pra­cy cha­ry­ta­tyw­nej. Kon­tak­ty odpo­wied­nich duchow­nych z poli­ty­ka­mi tych kra­jów wyma­ga­ją ogrom­nej cier­pli­wo­ści, bo Rzym mylą oni z Kry­mem, a nazwa Waty­kan nic im nie mówi. Nie­któ­rzy z nich chwa­lą Kościół za orga­ni­zo­wa­ne w świą­ty­niach kon­cer­ty, a jesz­cze inni nama­wia­ją do przej­ścia na islam.


Pobyt w Kazach­sta­nie, to rów­nież spo­tka­nia z set­ka­mi cie­ka­wych ludzi. W cza­sie noc­nej jaz­dy pocią­giem z Ałma­ty do Asta­ny sie­dzia­łem na prze­ciw puł­kow­ni­ka. Od razu przed­sta­wił mi się jako Jew­gie­nij, na co odpo­wie­dzia­łem: „a ja Gien­ryk”. Chcia­łem powie­dzieć mu coś miłe­go, więc zaczą­łem: „Dale­ko zasze­dłeś Jew­gie­nij, następ­ny sto­pień to już gene­rał”. Widząc w moich rękach „Litur­gię godzin”, zapy­tał, czy to Biblia. Nie byłem prze­ko­na­ny czy zro­zu­mie róż­ni­cę, więc potwier­dzi­łem. Chciał bar­dzo roz­ma­wiać o reli­gii, aby więc usta­lić płasz­czy­znę dys­ku­sji, zapy­ta­łem go, czy jest czło­wie­kiem wie­rzą­cym, na co odpo­wie­dział, że nie. W pew­nym momen­cie powie­dział mi: „Gien­ryk, w któ­rym miej­scu jest Bóg i wszy­scy ci, któ­rzy pomar­li?”. Nie wie­dzia­łem jak po rosyj­sku wytłu­ma­czyć mu, że ten dru­gi świat, to nie miej­sce, ale stan i dla­te­go skie­ro­wa­łem roz­mo­wę na żar­to­bli­we tory: „Jew­gie­nij, ty nie bądź jak Gaga­rin, któ­ry w kosmo­sie nie dostrzegł Boga”. Jesz­cze pró­bo­wał się bro­nić wska­zu­jąc na zama­chy orga­ni­zo­wa­ne przez muzuł­ma­nów, ale powie­dzia­łem mu, że nie będę wypo­wia­dał się w ich imie­niu. Na koniec powie­dzia­łem mu, że jeże­li po tym życiu już nic nie ma, to to życie nie jest aż tak bar­dzo waż­ne. Z nie­wie­rzą­cym moż­na dys­ku­to­wać tyl­ko na płasz­czyź­nie filo­zo­fii. Nie boję się takich dys­ku­sji. Przed laty na gra­ni­cy wło­sko — szwaj­car­skiej powie­dzia­łem boga­tej Szwaj­car­ce, któ­ry była zachwy­co­na pięk­nem życia, bo moż­na tyle pla­no­wać: „W zasa­dzie to nigdy nie wie­my jak dłu­go jesz­cze może­my pla­no­wać!”. Ponie­waż wysia­da­łem na sta­cji, więc zosta­wi­łem ją z tym stwier­dze­niem.


Innym razem wolon­ta­riusz­ka z Pol­ski — Ewa zapy­ta­ła mnie w Ałma­ty o to, co powie­dział­bym żoł­nie­rzo­wi, któ­ry zabił w Afga­ni­sta­nie ośmiu par­ty­zan­tów i nie czu­je się jak fil­mo­wy Ram­bo, wręcz prze­ciw­nie: widzi ich krew i pamię­ta każ­dy szcze­gół, a wyrzu­ty sumie­nia czę­sto się odzy­wa­ją. Powie­dzia­łem jej: „Widzisz Ewa, wina jest tu zło­żo­na. Ten żoł­nierz nie zgło­sił się na wyjazd do Afga­ni­sta­nu, a na woj­nie panu­je okrut­ny zwy­czaj: jeże­li nie zabi­jesz ty, to zabi­ją cie­bie. Zabi­tych nie przy­wró­ci już do życia, niech się za nich modli do koń­ca swo­je­go życia, niech ufa w miło­sier­dzie Boże i niech każ­de­go dnia pyta o to, co może zro­bić dobre­go dla innych, a nie potę­pi się”.


Wszyst­kie te infor­ma­cje zmie­ści­łem na kil­ku­na­stu stro­nach, ale żeby moż­na było je zebrać, to trze­ba było na wscho­dzie prze­żyć dwa mie­sią­ce. Nie­je­den pytał mnie przed wyjaz­dem o to, czy nie oba­wiam się wyjeż­dżać w nie­zna­ne, na co odpo­wia­da­łem, że jadę prze­cież do ludzi i wśród nich będę żył i pra­co­wał. Nie pomy­li­łem się.


Ks. Hen­ryk Maj­krzak SCJ

Link:: Misje zagra­nicz­ne ser­ca­nów

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.