Kościół na rynku, czyli charyzmatyczny renesans
- 13 maja, 2004
- przeczytasz w 10 minut
XX wiek obfitował w przełomowe wydarzenia, które znalazły swoje miejsce w podręcznikach historii Kościoła. Jednakże obok powszechnie znanych wydarzeń, które kształtują dziś chrześcijańskie myślenie (np. Sobór Watykański Drugi) Kościół Jezusa Chrystusa przeżywał szereg innych reform, które odmieniły oblicze jego duchowości. Do nich zaliczyć możemy nie tylko ruchy odnowy liturgicznej, począwszy od XIX wieku, w Kościele Rzymskokatolickim oraz Kościołach Ewangelickich, lecz przede wszystkim panchrześcijański ruch […]
XX wiek obfitował w przełomowe wydarzenia, które znalazły swoje miejsce w podręcznikach historii Kościoła. Jednakże obok powszechnie znanych wydarzeń, które kształtują dziś chrześcijańskie myślenie (np. Sobór Watykański Drugi) Kościół Jezusa Chrystusa przeżywał szereg innych reform, które odmieniły oblicze jego duchowości. Do nich zaliczyć możemy nie tylko ruchy odnowy liturgicznej, począwszy od XIX wieku, w Kościele Rzymskokatolickim oraz Kościołach Ewangelickich, lecz przede wszystkim panchrześcijański ruch przebudzeniowy, kojarzony z charyzmatycznymi wspólnotami wewnątrz i poza organizmami Kościołów chrześcijańskich.
Każdy z nas ma swoje utarte formy pobożności bez względu na to, czy jesteśmy zielonoświątkowcami, rzymskimi katolikami, mariawitami czy luteranami. W każdej tradycji odnajdujemy różne sposoby wyrażania wiary począwszy od tempa i linii melodycznej religijnych pieśni, a skończywszy na językowym zmyśle, którym wyrażamy nasze doświadczanie wiary. Osobiście jestem przywiązany do starokościelnych form pobożności: szczególnie jest mi bliska liturgia mojego Kościoła (Ewangelicko-Augsburskiego). To, co przez wielu określane jest złośliwie „pruską pobożnością”, wyrażaną w refleksyjnej nucie pieśni ewangelickich z epoki ortodoksji luterańskiej, czy też niedoścignione kompozycje Jana Sebastiana Bacha są dla mnie duchowym domem, religijnym alfabetem wiary.
Z tym większym zaciekawieniem zagłębiłem się w lekturę książki emerytowanego arcybiskupa Canterbury George´a Carey´a pt.: „Kościół na rynku” (The Church in the Market Place). Spodziewałem się odnaleźć w niej cenne instrukcje, dotyczące roli Kościoła we współczesnym świecie przez pryzmat anglikańskiej refleksji teologicznej. Tymczasem odnalazłem świadectwo wiary, tak różne od tego, co sam kultywuje w swojej tradycji. Lektura książki abp. Carey´a była niezwykłym i cennym spotkaniem z innym rodzajem duchowości, które nie zakończyło się u mnie ewangelikalnym przełomem, lecz czymś znacznie ważniejszym: pogłębioną i wdzięczną refleksją nad zdumiewającym działaniem Ducha Świętego w Kościele.
Ks. George Carey napisał „Kościół na rynku” gdy był rektorem Trinity College w Bristolu. Kilka później został biskupem Bath i Walii, a w 1991 został 103. arcybiskupem Canterbury. Książka doczekała się już wielu wydań i została przetłumaczona na kilka jęzków.
Nawrócenie
Historia zaczyna się wspomnieniem z początku lat 70-tych minionego stulecia. Ks. Carey był wtedy wykładowcą teologii Nowego Testamentu w St John´s College w Nottingham. Carrey przywołuje swój kryzys religijny z tamtego okresu: „Być może spędziłem zbyt wiele czasu w teologii – nie wiem – ale z jakiegoś powodu ugrzęzłem w duchowym kryzysie. Moje serce nie dotrzymywało kroku mojej głowie. Czasami, gdy wykładałem teologię NT, przyłapywałem się na refleksji: ´Jesteś obłudnikiem. Przecież ty w to wszystko nie wierzysz´, ale nadal siedziałem w pułapce, musiałem dalej mówić. Nie mogłem stracić twarzy i musiałem tak wykonywać swoją pracę, jak gdyby wszystko było w porządku.”
Abp George Carey pisze, że doświadczenie duchowej pustki było szczególnie odczuwalne, gdy prowadził wykłady, dotyczące Ducha Świętego. Niby wszystko było w porządku (kochająca żona Eileen, czwórka dzieci, dobrze płatna praca), lecz duchowo wszystko leżało w gruzach. Podczas wizyty w Kanadzie ks. Carey został poproszony, by wygłosić kazanie w anglikańskiej parafii, uchodzącej za charyzmatyczną. Carey był raczej sceptycznie nastawiony wobec nowych ruchów w tradycjonalistycznym Kościele Anglikańskim, ale przyjął zaproszenie parafii św. Trójcy w Toronto.
W domu, gdzie zaoferowano mu nocleg, zauważył na półce książkę Aglow with the Spirit (Oświeceni Duchem), znanego, amerykańskiego autora Roberta Frosta. Mimo początkowych oporów przeczytał ją, a konsekwencją tego, było nawrócenie. Z jednej strony tak bardzo osobiste, że trudno jest je oceniać „stojącym obok”, a z drugiej tak „typowe”, przypominające wręcz „dziwne rozgrzanie serca”, relacje nawrócenia ks. Johna Wesleya, anglikańskiego duchownego i założyciela ruchu metodystycznego wewnątrz Kościoła Anglii, z którego wyodrębnił się następnie samodzielny Kościół Metodystyczny.
Arcybiskup Carey wspomina jak padł na kolana i zaczął się modlić: „Panie, Ty wiesz, co się ze mną teraz dzieje, ale ja tak tęsknię za Tobą. Dziękuję Ci, że mogłem Cię przed latami spotkać, gdy miałem 17 lat. Dziękuję Ci, że powołałeś mnie do służby i że mnie do niej uzdalniasz. Ale, Panie, jestem tak zajęty Twoim zadaniem, że Cię utraciłem. Tak bardzo skoncentrowałem się na samym sobie i na swojej pracy, że wyrzuciłem Cię ze swojego życia. Nie mogę znieść dalej tego obłudnego życia. Jeśli nie przepełnisz nie swoim Duchem Świętym, nie mogę dalej służyć!”
Wbrew oczekiwaniom nie stało się jednak nic cudownego, nie otworzyło się niebo, nie zagrzmiały pioruny, nie pojawił się anioł, ani żadnej inne, „ponadnaturalne” zjawiska. Carey wspomina, że Duch Święty jednak działał, po cichu, stopniowo tak, że pewnego niedzielnego wieczoru poczuł w swoim sercu błogi spokój, w którym przyszedł Chrystus i upomniał się o swoją własność. A więc stało się… nastąpiło nowonarodzenie z Ducha. Abp Carey wspomina jak krótko po tym nawiązał kontakt z ruchami charyzmatycznymi, do których był wcześniej wrogo nastawiony. Konferencje, spotkania modlitewne w ekumenicznym gronie, poczucie ogromnej wspólnoty.
Ks. Carey przypomina sobie jedno ze spotkań w Brighton, w którym uczestniczył znany rzymskokatolicki charyzmatyk John Gunstone. Carey opowiedział mu o swoim przeżyciu. Rozmowa zakończyła się modlitwą i … nałożeniem rąk: „John modlił się i do tego jeszcze w różnych językach, gdy nałożył mi ręce. Szczerze powiedziawszy o mało co nie roześmiałem się na głos, gdy uświadomiłem sobie, jak niezwykłe jest to, że katolicki teolog nakłada protestanckiemu teologowi ręce na głowę i przy tym mówi coś w obcym języku! Bóg ma naprawdę poczucie humoru!”
Parafia św. Mikołaja, czyli St Nic
Dwa lata po tych wydarzeniach, w 1975 roku ks. George Carey wraz z rodziną podejmują decyzję przeprowadzki do Durham, gdzie mieli przejąć tradycyjną parafię anglikańską, na rynku w samym centrum miasta w cieniu zabytkowej katedry. Przedstawiciele rady parafialnej przywitali nowego księdza słowami: „Mamy tutaj naprawdę radosną wspólnotę, ale straciliśmy kilka rodzin na rzecz sąsiedniej, charyzmatycznej parafii. W żadnym wypadku nie chcemy niczego charyzmatycznego, ani śmiertelnie nudnego ewangelikalizmu, ale mimo wszystko potrzebujemy świeżego powietrza.”
Abp George Carey wspomina pierwsze nabożeństwa i duchowe uśpienie parafian, swoje ambitne plany oraz uroczysty dzień wprowadzenia w urząd proboszcza. Podczas nabożeństwa kazanie wygłosił biskup Durham, który mówił o kościele na rynku, który powinien być otwarty dla wszystkich i który byłby świadectwem działania Jezusa. Zadań wiele, wziąwszy pod uwagę fakt, że parafia św. Mikołaja (St Nic) była przeciętną, podobną do tysiąca innych w Anglii parafią, niechętną wobec zmian i starzejącą się szybko społecznością.
Jedno ci muszę powiedzieć. Podczas pierwszego roku nic nie możesz zrobić źle. W drugim roku niczego nie będziesz mógł zrobić dobrze, a w trzecim roku wszystko okaże się być dobre – takie słowa usłyszał ks. Carey od swojego przyjaciela ks. Michaela Baughena, późniejszego biskupa Chester. Dalsza część opowieści to opis codziennych zma
gań i nieśmiałych zmian w parafii, których celem jest wprowadzenie „nowego Ducha” do zboru. Stopniowe zmiany w liturgii, położenie akcentu na wspólną modlitwę podczas nabożeństwa, w domowych grupach modlitewnych, wprowadzenie pieśni młodzieżowych spotykały się z mieszanymi uczuciami: jedni poczuli odrodzenie, odwagę do zmian, nadzieję na lepszą przyszłość parafii, a inni z kolei oskarżali nowego proboszcza o zbytni radykalizm. Carrey wspomina list starszej parafianki w którym zawarty był ogromny żal: „Zniszczył Ksiądz mój Kościół!”
St Nic stał się „polem bitwy” między zwolennikami tradycji a tymi, którzy oczekiwali radykalnych zmian. Ks. Carey, który mimo wyraźnej woli przeprowadzenia reform w parafii, stara się jednak dążyć do złotego środka, by nie utracić tych, którzy nie nadążają, którzy mają swoją pobożność i są do niej przywiązani. Próbuje ich zachęcić jednak do nowego, do większej otwartości. Czytelnik konfrontowany jest z codziennymi problemami parafii funkcjonującej w centrum miasta, zmartwieniami często bezimiennych ludzi, osobistymi perypetiami proboszcza oraz z wielkim marzeniem Carey´a, którego urzeczywistnienie stanowi główny wątek książki: jak możemy uczynić ze St Nic´a żywą, otwartą parafię, do której ludzie będą chętnie zaglądać.
Odpowiedzią na to pytanie jest nie tylko wzmocnienie misji wewnętrznej i zewnętrznej, nowe inicjatywy duszpasterskie, lecz także przebudowa kościoła, której koszty znacznie przewyższają możliwości St Nica, a także zdecydowanej większości parafii anglikańskich w kraju. Carey relacjonuje jak projekt stworzenia „otwartego kościoła na rynku” spotyka się ze zdecydowanym oporem większości członków rady parafialnej, którzy „uziemniają” plany na kilka lat, rosnącą nieufnością parafian wobec dokonanych zmian oraz zachwytem coraz większej ilości wiernych, którzy zauważają, że ich parafia zaczyna odżywać.
Gdy w końcu rada parafialna zapala zielone światło na rozpoczęcie budowy powraca stary problem finansowy. W planach jest wymiana starych ławek na nowoczesne krzesła, wymiana ogrzewania, podłogi i organów na nowoczesny instrument elektroniczny oraz stworzenie części socjalnej (diakonijnej) wraz ze sklepikiem z artykułami z tzw. Trzeciego Świata. W trakcie długoletniej budowy koszt remontu kościoła wzrasta kilkakrotnie i to mimo znacznego zredukowania kosztów poprzez udział własny parafian w mniej fachowych pracach remontowych.
Parafia nie ma co liczyć na fundusze kościelne, a wsparcie władz lokalnych jest symboliczne. Większość musi sama zdobyć. Organizowane są integracyjne akcje parafialne, którym towarzyszą bogate programy ewangelizacyjne i za każdym razem zebrana suma przewyższa oczekiwane zbiory. Mimo tego pieniędzy jest wciąż za mało, rośnie niezadowolenie z racji rosnących kosztów, widać zmęczenie parafian, korzystających tymczasowo z hali sportowej jako miejsca nabożeństw, irytacja ludzi, którzy widzą, jak stary St Nic jest kompletnie przebudowywany. Najczęściej swoje oburzenie wyrażają ci, którzy z Kościołem nie mieli nic wspólnego od czasu konfirmacji lub pogrzebu któregoś z członków rodziny.
Dzięki uporowi parafian i ich systematycznej pracy pieniądze się „znajdują.” W międzyczasie duchowość wspólnoty staje się coraz bardziej widoczna w mieście, promienieje, przyciąga nowych parafian i powoduje nawet zazdrość proboszczów z sąsiednich parafii. Zborownicy prześcigają się w coraz to nowych inicjatywach. Nabożeństwa są urozmaicane, odprawiane są też nabożeństwa według tradycyjnej formy, coraz więcej osób przystępuje do Eucharystii – mimo wielu problemów parafia kwitnie.
Myliłby się jednak ten, kto stwierdzi, że Carey maluje przed czytelnikami obraz naiwnej teologii sukcesu. Nie! Nic nie dzieje się automatycznie. Można odczuć ogromne zaangażowanie, troskę i poczucie wspólnoty. Parafianie St Nic´a odkrywają coraz to nowe horyzonty pobożności ewangelikalnej, które w nie jednym z nas (nie wyłączając piszącego te słowa) wzbudzają nieufność, poczucie obcości.
Szczególnie ciekawe są opisy wydarzeń, gdy wspólnota St Nic´a odkrywa tzw. dary Ducha Świętego, w tym dar proroctwa, mówienia językami. Imponuje duszpasterska rozwaga Carrey´a, który czuwa nad tym, ażeby nikt w parafii nie poczuł się „zaszczuty” lub przygnieciony nowymi formami pobożności. Jest to obraz, który nie pasuje do częstych doświadczeń wielu z nas po przeżyciu nabożeństwa w ewangelikalnej lub
charyzmatycznej wspólnocie. Mimo tego także w opisywanych darach proroctwa i uzdrawiania, należących do dziedzictwa Nowego Testamentu i codzienności Kościoła pierwszych wieków, można odnaleźć „niszę”, nowe dojście do tychże darów, które dziś mogą być doświadczane w zaskakująco nowy sposób, odczytywane przez pryzmat fantazji wiary i to wiary, która może być równie mocno zakorzeniona w wielowiekowej tradycji liturgicznej takiego czy innego Kościoła, jak i w charyzmatycznym doświadczeniu wspólnot wewnątrzkościelnych (Odnowa w Duchu Świętym, grupy pietystyczne w Kościołach ewangelickich) i tych, które stanowią proprium danego wyznania (zbory zielonoświątkowe).
Tak jak powiedziałem na początku książka Carey´a nie zapaliła we mnie ekscytacji ruchem charyzmatycznym. Nadal kocham stare, „pruskie pieśni”, podniosłą liturgię spowiednio-komunijną mojego Kościoła z przejmującą anamnezą, ale lektura książki Carey´a stała się koniecznym ubogaceniem, poszerzeniem horyzontów i bardzo serdecznie zachęcam wszystkich do zapoznania się z nią. Może po jej lekturze piękno własnej tradycji stanie się głębsze dzięki otwartości na działanie Ducha, który wieje kędy chce.
Dariusz Bruncz
Link do oficjalej strony anglikańskiej parafii św. Mikołaja w Durham
Korzystałem z niemieckiego tłumaczenia drugiego wydania The Church in the Market Place (1984, Kingsway Publication) wydanego pod tytułem Kirche auf dem Markt, Landstuhl 1992 (tłum. Susanne Zapf).